Rok awangardy

IMG_3540.jpg
Aleksandr Rodczenko, „Ekspresyjny rytm”, 1943-44, detal

W „Wyborczej” ukazał się mój tekst o Roku Awangardy, który zaczęliśmy obchodzić – do końca nie jestem pewien, czy w Pałacu Prezydenckim, czy w Muzeum Sztuki w Łodzi. Ja w każdym razie wybieram to drugie miejsce.

Piszę: „Przez cały 2016 r. wciąż nie było wiadomo, jaka właściwie będzie polityka kulturalna nowej władzy i jak odbije się ona na programie muzeów i galerii. Atmosfera gęstniała, zwłaszcza gdy ministerstwo namieszało w programach rozwoju kolekcji i na wiele miesięcy wstrzymano muzealne zakupy. W tym klimacie niepewności będący oddolną inicjatywą Rok Awangardy znalazł poparcie czynników oficjalnych, w tym patronat prezydenta Andrzeja Dudy. Bez wątpienia pomysł Suchana to strategiczny majstersztyk.

Centrum obchodów jest Muzeum Sztuki w Łodzi założone przez artystów awangardowych z grupy a.r. – Katarzynę Kobro i Władysława Strzemińskiego. To jedyne dziś muzeum w Polsce mające swoje początki w historycznej awangardzie. W muzeach narodowych awangarda gubi się w odmętach wielowiekowej historii, a nowo powstałe muzea – jak krakowski MOCAK czy warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej – kładą akcent na sztukę najnowszą. Dla nich awangarda to już zamierzchła historia.

Tymczasem to awangarda i modernizm ukształtowały pole sztuki współczesnej. Stąd czasem mówi się, że konserwatywna sztuka współczesna to oksymoron. Jednocześnie po 1989 r. sztuki wizualne znalazły się na marginesie kulturowego mainstreamu. Dlatego stawka Roku Awangardy jest wysoka. W obecnej polityce kulturalnej współczesna sztuka ustępuje pola „dziedzictwu narodowemu”, rozumianemu dość konserwatywnie.

Inicjatywa Suchana ma na celu poszerzenie pojęcia dziedzictwa narodowego tak, by awangarda stała się jego częścią. – Będziemy wtedy musieli zmienić wyobrażenie o tym, co kształtuje naszą tożsamość, jakiego rodzaju wartości powinny być punktem odniesienia – mówi Suchan. I dodaje: – Jeżeli awangarda historyczna zyska uznanie jako istotny element naszej kultury, to trudniej będzie podważyć prawo do funkcjonowania kultury współczesnej.

W łączeniu „narodowego” i „awangardowego” tkwi podstawowa sprzeczność. Aspekt narodowy nie wydaje się w historii awangardy aż tak istotny. Awangarda była projektem kosmopolitycznym i transnarodowym. Dlatego też wystawy przygotowywane w tym roku przez łódzkie muzeum będą ukazywały polską awangardę na tle sztuki europejskiej, za głównych bohaterów przyjmując holenderskiego architekta i projektanta Gerrita Rietvelda, włoskiego futurystę Enrico Prampoliniego czy polsko-żydowską poetkę Deborę Vogel. Pokazane zostaną relacje między sztukami wizualnymi a teatrem, scenografią, wzornictwem przemysłowym, architekturą, tańcem”.

IMG_3550
Sophie Taeuber-Arp, Jean Arp, Władysław Strzemiński

Trochę żałuję, że nie miałem miejsca, by nieco więcej napisać o samej wystawie „Superorganizm”, która stała się pretekstem dla tego tekstu. A to kolejna świetna ekspozycja w Muzeum Sztuki, obok zamkniętych paru dni temu „Muzeum rytmu” i „Poruszonych ciał”. „Superorganizm” pokazuje moment, w którym człowiek z jednej strony zaczął na szeroką skalę przekształcać krajobraz naturalny i zajrzał pod mikroskop. Tytułowy „suprorganizm” to po prostu cały świat. Oczywiście widziany oczami artystów, czasami jest atrakcyjnie przekrzywiony. Świetnie dobrano prace, zarówno z kolekcji Muzeum Sztuki, jak i wypożyczone z zagranicy. Powiem tyle: Rodczenko przypomina Pollocka.

Co ma Pollock do Fałata

one
Jackson Pollock, „One”, detal, Museum of Modern Art, Nowy Jork (tego obrazu nie było na wystawie w Londynie, sfotografowałem go półtora roku temu w Nowym Jorku; w Royal Academy nie wolno było fotografować obrazów)

„Zawsze i wszędzie ta nić czarna się przędzie. Nawet oglądając w Londynie amerykańskie malarstwo z połowy poprzedniego wieku, nie mogę przestać myśleć o Polsce, a w mojej głowie jak drzazga siedzi Monika Małkowska”.

Polecam lekturę mojego najnowszego tekstu, który ukazał się właśnie na stronie „Dwutygodnika” – „Co ma Pollock do Fałata”. Odpowiedź jest prosta – niewiele. Ale wspaniała wystawa amerykańskiego ekspresjonizmu abstrakcyjnego, którą oglądałem w grudniu w londyńskiej Royal Academy, staje się dla mnie pretekstem do rozmyślań o sytuacji sztuki w Polsce, obecnego definiowania naszego „dziedzictwa” (z nazwy stosownego ministerstwa), a także polemiką z niektórymi tezami Moniki Małkowskiej. Zastanawiam się nad politycznością i (pozorną) neutralnością sztuki oraz jaką rolę odgrywa dziś w Pałacu Prezydenckim w Warszawie.

whitney
David Smith, „Hudson River Landscape”, 1951, Whitney Museum of American Art, Nowy Jork (tę rzeźbę też sfotografowałem w Nowym Jorku, ale zobaczyłem ją ponownie na wystawie w Londynie)

Na samej wystawie w Royal Academy najbardziej zainteresowały mnie przetasowania genderowe:

Abstrakcyjny ekspresjonizm spływa testosteronem. Wszystkie wielkie nazwiska to mężczyźni. Do tego otaczają ich typowo męskie legendy i mity, historie warte książek i filmów. Arshile Gorky chorował na raka, a po wypadku samochodowym i paraliżu ręki, którą malował, popadł w depresję. Opuściła go żona z dziećmi, a on sam w 1948 roku powiesił się. Pollock to historia alkoholizmu i odwyków, no i nietuzinkowa śmierć – w wypadku samochodowym, pod wpływem promili słynny malarz, wynalazca techniki drippingu zabił siebie i przy okazji swoją kochankę. Jest też otaczający tych malarzy, sięgający korzeniami XIX wieku mit artysty tworzącego w ubóstwie. Abstrakcyjni ekspresjoniści byli pokoleniem opóźnionego sukcesu. Nawet przychylność recenzentów nie szła w parze ze sprzedażą obrazów. Żyli na granicy. Rzadziej wspomina się, że w najtrudniejszym okresie po prostu utrzymywały ich żony, jak było w przypadku Marka Rothko, Barnetta Newmana, Clyfforda Stilla.

Samych kobiet do nurtu długo nie zaliczano. Stało się tak nie bez powodu. Policzono na przykład, że Clement Greenberg, krytyk, który wyznaczał granice abstrakcyjnego ekspresjonizmu, na ponad tysiącu stronach swych pism zaledwie raz wspomniał Joan Mitchell. Dziś Mitchell jest jedną z głównych bohaterek wystawy, chociaż nie przyznano jej osobnej sali. Greenberg umniejszał też rolę Janet Sobel, autorki obrazów all-over, które z pewnością wywarły wpływ na Pollocka. A Sobel zaczęła malować w wieku 43 lat, korzystając z narzędzi malarskich syna. Są tu też malujące żony – Lee Krasner, żona Pollocka, oraz Helen Frankenthaler, żona Motherwella. Dziś to już przede wszystkim malarki, a dopiero w drugiej kolejności żony malarzy”.

2016 – rok podbramkowy

DSC05970.jpg
Prezydent Andrzej Duda otwiera wystawę „Rodzime zwyczaj i obrzędy w sztuce polskiej XIX i XX wieku”, przygotowaną w Pałacu Prezydenckim w Warszawie przez Muzeum Narodowe w Krakowie

Na łamach „Gazety Wyborczej” zastanawiam się w dziesięciu punktach, jakie były najważniejsze wydarzenia i tendencje w sztukach wizualnych w mijającym roku – „10 najważniejszych wydarzeń w sztuce w 2016 roku”. O większości z nich pisałem na blogu oraz w „Dwutygodniku” i w „Wyborczej”.

Wspominam więc kryzys związany z programem „Narodowych kolekcji sztuki współczesnej” (od „środkowego palca ministra”, przez skład ministerialnej komisji, po odwilż ministra Glińskiego), zwolnienie z pracy Doroty Monkiewicz, dyrektorki Muzeum Współczesnego Wrocław (i świetną wystawę „Stosunki pracy”), konferencji i wystawie „DE-MO-KRA-CJA” w galerii Labirynt w Lublinie, Szalonej Galerii, utracie Emilki przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej (ostatnich wystawach w Emilii i festiwalu Warszawa w Budowie), Muzeum Narodowym w Krakowie jako „muzeum dobrej zmiany”. Z wydarzeń zagranicznych wymieniam IX Biennale w Berlinie, rozbudowie Tate Modern w Londynie, pożenieniu celebrytyzmu i sztuki współczesnej oraz ogólnych czarnych nastrojach.

„Trudno jeszcze powiedzieć, jak trudny rok 2016 odbije się na sztuce, ale że jego wydarzenia nie pozostaną bez echa, możemy być pewni. Nawet wpływowy nowojorski magazyn „Art Forum” swoje końcoworoczne podsumowania uzupełnił o kilka analiz sytuacji politycznej, zapowiadając „koniec świata jaki znamy”. Słowo „sztuka” nawet tu nie pada, ale Brexit, prezydentura Trumpa, wojna w Syrii i rosnące w siłę nacjonalizmy w Europie wiszą nad sztuką jak czarna chmura”.

Na moje bardziej subiektywnej liście highlightów 2016 roku znalazłyby się jeszcze: Biennale w Sao Paulo, gdzie byłem w tym roku po raz pierwszy w życiu, Lina Bo Bardi, wystawa „Polska – kraj folkloru?” w ZachęcieEdward Krasiński w Tate Liverpoolnowe prace i performens Romana Stańczaka, Kongres Kultury, wystawa El Hadji Sy w Centrum Sztuki Współczesnej, wizyta w Centrum Dialogu „Przełomy” w SzczecinieMuzeum Audainów w Whistler, wystawa Kehinde Wiley’a w Seattle Art Museum, malarstwo Lawrence’a Paula Yuxweluptuna, nowe filmy Artura Żmijewskiego w Fundacji Galerii Foksal, wyjazd Grupy Nowolipie do Sopotu, abstrakcyjny ekspresjonizm w Royal Academy w Londynie, wystawa Krzysztofa Junga w Salonie Akademii oraz last but not least petroglify na Hawajach.

A tak mijający rok ocenia redakcja „Dwutygodnika”: „Podsumowanie 2016”.

Duda + Mitoraj = BWM

DSC08121

Nasz prezydent Andrzej Duda spędził 4 czerwca po swojemu. Zamiast świętować z Polakami w Polsce, zrobił sobie z małżonką krótki wypad do Włoch – Pompeje, Neapol, Watykan. Jak donosi PAP, wizyta przebiega pod znakiem trzech wielkich Polaków: Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, o. Stanisława Papczyńskiego, osiemnastowiecznego kaznodziei, który zostanie dziś kanonizowany, oraz… Igora Mitoraja. Co tu znowu robi Mitoraj?

Zapamiętałem 4 czerwca 1989 roku, bo urządzono mi imieninowe przyjęcie. Mama upiekła tort w kształcie jeża (z ryżem preparowanym zamiast kolców), a w prezencie dostałem żółto-zielony materacyk – zbliżały się wakacje. Wczoraj niemal prosto z pociągu z Berlina poszliśmy z Anką na KOD-owski marsz, który kończył się na placu Konstytucji. To na tym placu mieściła się kawiarnia Niespodzianka, w której przed wyborami kontraktowymi znalazł swoją siedzibę Warszawski Komitet Obywatelski. W Niespodziance zaśpiewał nawet przed koncertem w Kongresowej Stevie Wonder.

Prezydenci wolnej Polski nigdy nie mieli szczególnego uznania dla sztuki. Nieco lepiej było za Bronisława Komorowskiego, który miał chyba lepszych doradców. Do Pałacu Prezydenckiego wpuścił Muzeum Sztuki Nowoczesnej z wystawą wybranych prac z kolekcji, zatytułowaną, za banerem Cezarego Bodzianowskiego, „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro”. Był tam m.in. „Pan Guma” Pawła Althamera, „Nasz śpiewnik” Artura Żmijewskiego i szereg innych prac o nikłym potencjale propagandowym. Sanja Iveković pracą „Niewidzialne kobiety Solidarności” przypominała o macho-pisaniu historii. Na słynnym plakacie z wyborów 1989 roku nawiązującym do filmu „W samo południe” zastąpiła postać Gary’ego Coopera – kowbojką. Ostatnio Lech Wałęsa przyjął też swój portret, który z inicjatywy Joanny Świerczyńskiej namalowała podczas wspólnej nasiadówy grupa artystów, m.in. Alhamer i Żmijewski (obraz reprodukował w ostatnim numerze „Szum”).

4 czerwca dawno powinien być w Polsce świętem (moim zdaniem w miejsce któregoś ze świąt kościelnych). Prezydent Duda w pierwszym zdaniu podkreśla jednak, że „wybory 4 czerwca 1989 r. nie były w pełni wolne” – taki nagłówek widnieje nad tekstem o rocznicy na oficjalnej stronie prezydenta. Wizytę w domu Herlinga-Grudzińskiego też odpowiednio obudowano ideologicznie. Z wielu opinii i poglądów pisarza wybrano tę, że Polska nie dekomunizowała się odpowiednio szybko. I dlatego Duda uważa, że tablica upamiętniająca Herlinga-Grudzińskiego w Neapolu jest bardziej odpowiednim miejscem do obchodzenia rocznicy niż Warszawa.

Dla mnie bardziej ciekawy jest fakt, że Dudowie odwiedzili Pompeje, gdzie trwa wystawa Igora Mitoraja, otwarta przez samego prezydenta Włoch. Nasz rodzimy kiczarz – z ziemi polskiej do włoskiej – od czasu do czasu staje ością w gardle krytykom, bo prezentuje się go jako największe osiągnięcie polskiej sztuki. Jego pseudoantyczne rzeźby, nagie figury powiązane bandażami, notabene o silnym ładunku homoerotycznym, podobają się politykom niezależnie od opcji politycznej. Duda miał powiedzieć, że w Pompejach „prezentują się w sposób niesamowity”. Chyba zapomniał zabrać do Włoch laptopa, bo nie podzielił się swoimi przeżyciami na Twitterze.

Podejrzewam, że prezydent Duda nawet nie zdaje sobie sprawy, że opiewa ukochanego artystę polskiej lewicy sprzed kilkunastu lat. Zmarły w 2014 roku Igor Mitoraj był ulubieńcem ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego oraz prezydenckiej pary Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich. To z winy Dąbrowskiego, który notabene był jednym z najlepszych ministrów kultury po 1989 roku, Mitorajowa obandażowana głowa do dziś straszy na krakowskim rynku. Otwierając wystawę Mitoraja w Warszawie Jolanta Kwaśniewska miała powiedzieć, że dzień jest tak słoneczny, gdyż rzeźbiarz przywiózł ze sobą słońce prosto z Italii. Zresztą podobnie ponad politycznymi podziałami plasuje się Edward Dwurnik – na tle jego obrazu przemawiał do narodu Kwaśniewski, dziś wychwala go minister kultury Piotr Gliński.

Wczoraj tuż przed warszawskim marszem, zanosiło się na niezłą burzę. Ale niebo rozjaśniło się i bez polsko-włoskiego kiczu.