Zastanawiam się nad słowem „przenicować”. Roman Stańczak niemal je ocalił. W tekstach o nim pojawia się w prawie każdym akapicie. Domyślamy się jego znaczenia – odwrócenia na lewą stronę. Ale czy pamiętamy, że czasownik ten dotyczy garderoby, a nie czajnika czy wanny? Przenicować to spruć jakieś ubranie, odwrócić na lewą stronę i zszyć na nowo. W tym czasowniku kryje się jakieś niesłychane materialne ubóstwo, Wielki Kryzys. Ale przenicować oznacza również – złośliwie przekręcić czyjeś słowa.
Czajnik i wanna przeszły już do historii sztuki. Stańczak stosował i stosuje też inne metody rozprawiania się z przedmiotami. A nawet to jego przenicowywanie niczego nie naprawiało. Przenicowany czajnik Stańczaka nie nadawał się do gotowania wody. Meble odarte ze skóry-forniru też nie zachęcały do tego, by ich używać.
Tydzień temu otworzyła się druga wystawa Stańczaka w Galerii Stereo (pierwszą, latem 2014 roku, recenzowałem na łamach „Dwutygodnika” w tekście „Ten dziwny Roman”). Króluje tu wielkie stalowe H. Owijają je kable, na końcu których znajdują się trzy stare żelazka, potraktowane podobnie jak inne Stańczakowe obiekty – wyzute z ich przyzwoitej rzeczowości za pomocą setek, o ile nie tysięcy zadanych im ciosów. Ale Stańczak jest szczególnie okrutny. Pozostawia je bowiem przy życiu. Żelazka, przylepione do stalowej konstrukcji jak macki, są podłączone do prądu, nadal parzą. Jedno ujawnia nawet swe rozgrzane do czerwoności wnętrze. Robi się niebezpiecznie – widzów na wernisażu kusiło, by dotknąć, sprawdzić jak niewierni Tomasze, ale czynili to z wielką ostrożnością. Bo pytanie, jakie stawiamy rzeźbom Stańczaka, brzmi także: czy można im/mu zaufać?
W cytowanym w ulotce tekście Jana Verwoerta (z monografii Stańczaka, która ma się niebawem ukazać), pisze on: „Uderzanie młotkiem w powierzchnię rzeczy może jeszcze nie być atakiem wymierzonym w nią. Wręcz przeciwnie. Może być równoznaczne z aktem solidarności, sposobem na powiedzenie: O rzeczo, jesteś tak naga jak ja! Nasza nagość jest tym, co wspólne. I tak jak jesteśmy nadzy, stajemy twarzą w twarz ze światem i ze wszystkim , co może nam zrobić. Na tym polega niebezpieczeństwo rzeczywistości: przypomina jak nagie jest życie”.
Inne prace na wystawie „Nigdy nie widziałem, nigdy nie zobaczę”, również opierają się na pewnej chwiejnej, jakby ludzkiej równowadze. Ceramiczna głowa stoi na łuku ze specjalnie uciętych cegieł, który nie został niczym sklejony. Architektoniczny balans opiera się tylko na sile ciążenia. Ci, co wiedzą, zaczynają chodzić ostrożniej, by jej przypadkiem nie zdmuchnąć. Stańczak podpisał tylko poszczególne elementy łuku kolejnymi literami alfabetu: A, B, C, D, E, F, G. Alfabet jako mantra. Jest tu też zwisający na cienkiej nitce notes, z którego stron Stańczak wyciął równiutkie kółka. Jakby pisał w jakimś znanym tylko sobie kodzie. A może nawet sobie nieznanym.
Mam wrażenie, że Stańczak nie wypowiada się już tylko za pomocą wybuchów wulkanu.
Jeden komentarz na temat “Stańczak”
Możliwość komentowania jest wyłączona.