Koty Waliszewskiej

waliszewska3

Dla „Dwutygodnika” zrecenzowałem wystawę Aleksandry Waliszewskiej w BWA w Zielonej Górze, dedykowaną zmarłem kotce malarki Mitusi. W tekście „Kocie vertigo” piszę:

„Większość prac Waliszewskiej domaga się jednak dopowiedzenia. Każdy jest jak scena wycięta z dłuższej narracji. Można nie tylko dopisywać do nich tytuły, ale i tworzyć całe fabuły. Nie są ilustracyjne, wręcz przeciwnie – to w nich tkwi ogromny narracyjny potencjał. Niemal z każdego dałoby się wycisnąć co najmniej kilka różnych opowieści.

To właśnie ta cecha jej twórczości sprawia, że Waliszewska funkcjonuje jednocześnie w wielu kulturalnych obiegach, dobrze czując się w sztuce wysokiej i popularnej, na okładkach płyt i na tkaninach wykorzystywanych przez projektantów mody, w galerii i w internecie. Dlatego też fascynują się nią filmowcy i pisarze. Ten aspekt twórczości Waliszewskiej został zresztą wydobyty na wystawie – za pomocą dwóch filmów, których była współautorką.”

waliszewska4

„Wielu jej miłośników z pewnością rozczarowuje jednak fakt, że w czarnych ramkach na wystawie znajdują się nie oryginały, lecz reprodukcje gwaszy Waliszewskiej. To ruch rzadko spotykany, wprowadzający widzów w błąd. Wprawdzie reprodukcje są wysokiej jakości, wydrukowane na bardzo dobrym papierze, ale rozczarowanie pozostaje. Artystka tłumaczy to obawą o przetrwanie własnych dzieł. Niechętnie wyciąga je z szuflad, niechętnie pokazuje i z oporami sprzedaje. A, jak wiadomo, słońce jest największym wrogiem prac na papierze.

Od wystawiania w galeriach woli wydawanie albumów i prezentowanie rysunków w internecie. Kwestię obiegu prac najchętniej załatwia za pomocą plików cyfrowych. Oryginały zachowuje dla siebie. Zazwyczaj stawia sprawę jasno: albo pokazujemy reprodukcje, albo wystawy nie ma wcale.”

CAŁY TEKST NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

waliszewska1

 

Jestem ze strefy

staszewski

W „Dwutygodniku” piszę o specyficznej dynamice akcji Bartosza Staszewskiego, uświadamiającej zasięg „stref wolnych od LGBT”. Dzisiaj widać już jasno, że jego akcja okazała się niezwykle wiralowa i efekt został osiągnięty – nastąpiła międzynarodowa reakcja na dyskryminacyjne uchwały polskich samorządów.

„Staszewski, niechcący, stworzył miejską legendę. Wiele osób uwierzyło w istnienie tabliczek informujących o wjeździe do „stref wolnych od LGBT”. Ale z tabliczkami czy bez, te strefy naprawdę zostały ogłoszone, a wielu samorządowców nie potrafi jasno odpowiedzieć na pytanie, jakie jest ich praktyczne znaczenie. Uchwalający je twierdzą zazwyczaj, że dotyczą „ideologii LGBT”, nie zauważając, że w rzeczywistości uderzają w samych ludzi, nienormatywnych obywateli.

Dlatego Staszewski nie tylko wiesza tabliczki, ale namawia też queerowych mieszkańców tych miejscowości, by stanęli przed jego obiektywem. Mówi tym samym: LGBT to ludzie, nie ideologia. Podobny przekaz miał zeszłoroczny protest Pawła Żukowskiego, który przez kilka dni stał pod redakcją „Gazety Polskiej” z transparentem „LGBT to ja”. Gazeta chciała dodać do jednego z wydań naklejki z napisem „strefa wolna od LGBT”. I Staszewski, i Żukowski, i kiedyś Breguła mają podobne przesłanie: LGBT to my.

Można jedynie zadać pytanie, czy fakt, że zdjęcia Staszewskiego mogą wprowadzać w błąd, nie działa przeciwko sprawie, na przykład wtedy, gdy nieprawdziwymi informacjami o istnieniu tablic posługują się politycy wspierający środowiska LGBT. Z drugiej strony prawicowi politycy zapowiadają działania prawne przeciwko Staszewskiemu, oskarżając go o szerzenie kłamstw o Polsce.

Pewnie gdyby Staszewskiemu udało się pokazać swój projekt w galerii, takie nieporozumienia by nie nastąpiły albo łatwiej byłoby je skorygować. Wobec sztuki jesteśmy bardziej ostrożni. Media społecznościowe rządzą się innymi prawami. Na Facebooku nie ma miejsca na subtelności i subwersję. Internauci wierzą w to, co widzą. What you see is what you get.

Akcję Staszewskiego potraktować należy jako bardziej aktywistyczną, a w mniejszym stopniu artystyczną, choć granica między sztuką i aktywizmem nie jest sztywno zdefiniowana. Chcąc przyciągnąć uwagę mediów i społeczeństwa do problemu niesławnych deklaracji, Staszewski może powinien być bardziej precyzyjny.

Jednak właśnie to nieporozumienie dało tej akcji widoczność i wiralowy charakter. A jeśli ludzie się mylą i nie dziwią, to znaczy, że postawienie takich znaków jest możliwe”.

PEŁNY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

Tarasewicz w Krynkach

izat0

Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Przypadkiem spotkana Monika zadzwoniła do Izy z pytaniem, czy jeszcze można, czy wystawa jeszcze otwarta. Niby zamknięta, ale prace wciąż wiszą. Kilka dni później byliśmy już z Anką w drodze do Krynek. Iza otworzyła galerię, oprowadziła nas po kilku salach, a potem sprawnie zaczęła rozmontowywać jedną z prac.

Galeria mieści się w małym białym budynku. Stoi pośrodku niewielkich Krynek pod białoruską granicą. Sporo się tu już działo, ale trafiłem tu dopiero po raz pierwszy. W środku piec kaflowy i nieduże białe pomieszczenia, które można obejść w kółko, okrążając też sam piec. Galerię Krynki prowadzi Fundacja Villa Sokrates, którą kieruje Leon Tarasewicz. I właściwie to nie Iza nam ją otworzyła, lecz opiekujący się tym miejscem Michał Grześ.

Zbieżność nazwisk słynnego malarza i młodszej od niego rzeźbiarki jest przypadkowa, ale też nie do końca – oboje pochodzą z Podlasia i -iczów tutaj sporo (chociaż nie tyle co -uków).

galeria krynki
Galeria Krynki

izat12

Swą wystawę Tarasewicz dostosowała do gabarytów domu i swoistej kruchości samych Krynek. Gdy tu trafiasz, chciałbyś ochronić to miejsce przed samym sobą.

Tarasewicz w ostatnich latach tworzyła raczej spore instalacje, konstrukcje ciężkie, choć trzymające się dzięki łatwej do zaburzenia równowadze. Do tego kwestia aberracji skali zawsze była w jej pracach kluczowa, po prostu sprawiały wrażenie powiększonych. W Krynkach skala została odwrócona. Tarasewicz wyeksponowała bowiem swój warsztat: modele, rysunki i proste narzędzia służące do gięcia metalu. Owe narzędzia, paliki wbite w deski, tworzące regularne siatki, przypominają pracownię koronczarki lub pomoce dydaktyczne z sali do matematyki. W końcu wszystko oparte jest na liczbach i mrówczej pracy.

Ale znowu cała wystawa obraca się wokół centralnego pieca, który przypomina, że jesteśmy w domu, ktoś mógłby tu żyć, mieszkać. Piec zaanektowały proste prace i rysunki. Inne niczym pajęczyny obrosły kąty i całe pomieszczenia. W tym domow-wiejskim kontekście przywołują też na myśl dzieła sztuki ludowej ze słomy. Druciki, z których Tarasewicz buduje swoje modele są równie delikatne.

izat72

izat1

izat71

izat5

Samo pytanie, czy mamy do czynienia z modelami, czy ze skończonymi rzeźbami, przestaje mieć znaczenie. Wszystko składa się raczej w jedną całość, rzeźbiarską interwencję w przestrzeń domu. Niby przytulnie, ale nie do końca, martwo, metalowo, ale zarazem zaskakująco organicznie. Jakby we wszystkim, co artystka weźmie do ręki, tlił się potencjał życia. Zwisające na cienkich drucikach modele opierają się na najprostszych zasadach grawitacji. Ciągnie je ku podłodze, ale są na tyle delikatne, że nie grozi im upadek i mogą jeszcze beztrosko się zabawić.

Bo gdy skomplikowane geometryczne, często monumentalne instalacje Tarasewicz zamieszkują różnorakie organiczne twory, jej modele to czysta geometria, chociaż rozedrgana, rysunki cienkim drucikiem w przestrzeni, czasami jedynie uzupełniane dodatkowymi metalowymi elementami.

Punktem wyjścia są często siatki, jak z ogrodzenia. Zaczynają się sączyć drobnymi nićmi, rozrastać geometrycznie, pączkować. Czasem jednak jakieś drobne zaburzenie powoduje nieregularność w planie, rozedrganie, które zaowocować może odbiegającymi od geometrycznych norm formami. Procesy te oddają też proste rysunki, które Tarasewicz zdecydowała w Krynkach wyeksponować po raz pierwszy, czasem bardzo abstrakcyjne, czasem bliższe szkicom do mających powstać rzeźb.

izat15

izat3

izat6

izat8

Tytuł, „Co to za szepty” („What Whispers Are These”), Tarasewicz zaczerpnęła z tekstu Walta Whitmana. To silna sugestia interpretacyjna. Za sprawą Whitmana, bo w ulotce (w wersji angielskiej i białoruskiej) zamieszczono nawet stosowny fragment jego zapisków, pojawia się niespodziewanie szeroka, międzykontynentalna perspektywa. Cały świat pozostaje ze sobą w ciągłym kontakcie, chociaż amerykański poeta pisze to wszystko jeszcze w XIX wieku i nie wie, jak trudno będzie od tego uciec ponad sto lat później. Nawet w Krynkach, tuż pod granicą z Białorusią, jednym z miejsc, które pozostawiają złudne wrażenie życia tylko swoimi sprawami. Pośrodku niewielkiego domku w małym podlaskim miasteczku globalna perspektywa wydaje się więc bardzo odległa.

Ale ponieważ trafiliśmy w ostatnim momencie, Iza po kilku chwilach spędzonych razem na wystawie, zabrała się do pracy, bezceremonialnie rozmontowując jedną z pajęczyn. Trzeba tu posprzątać. Dla innych to świetna zabawa. Powyginane w identyczne kształty druciki w kilka minut wszystkie trafiają na parapet.

izat11

dziury na kwiaty
Dziury na kwiaty przed Villą Sokrates
krynkipies
Sokrates

A wszystko to dzieje się w Krynkach dlatego, że mieszkał tu Sokrat Janowicz, polsko-białoruski poeta. W jego domu mieści się siedziba fundacji i gdzie zostaliśmy jeszcze zaproszeni na kieliszek wódki. Mieszkają tu małe czarno-białe pieski i Anka od razu zapragnęła mieć jednego z nich na własność. Zanim ktokolwiek zdążył się jeszcze do niego zbliżyć, rzuciła się szybkim susem, „Mój ci on” zawołała i chwyciła go łapczywie.

Z tą samą łapczywością Anka wynosi ode mnie książki, więc znam ją dobrze od tej strony. Tym razem chodziło o co innego niż potrzeby intelektu. Pozostało jeszcze urobić mamę, początkowo niechętną nowemu psu w domu.

izat2