Afekt Strzemińskiego. Wywiad z Luizą Nader

afekt strzemińskiego

Polecam wywiad, który przeprowadziłem z Luizą Nader przy okazji wydania jej książki „Afekt Strzemińskiego”, poświęconej rysunkom wojennym oraz cyklowi „Pamięci przyjaciół, Żydów” łódzkiego artysty. Rzadko przeprowadzam wywiady do publikacji, ale rozmowa z Luizą była dla mnie ogromną przyjemnością. Nie tylko dlatego, że uważam „Afekt Strzemińskiego” za najlepszą książkę o polskiej sztuce, jaką czytałem w ostatnich latach. Luiza była też jedną z moich ulubionych wykładowczyń na studiach!

Poniżej zamieszczam kilka cytatów z Luizy. Całość wywiadu dostępna jest oczywiście na stronie „Dwutygodnika”.

 

„Mam poczucie, że w opisie prac, dzieł, wizerunków, procesów ćwiczymy widzenie, dochodzimy do granic własnego języka. Ten stan wątpliwości, ciągłego kryzysu – widzenia i niedowidzenia, patrzenia i rozpoznawania lub niepewności, co się właściwie zobaczyło – jest pozytywny. W takim kryzysie wykuwają się zalążki nowych kategorii i teorii. W książce proponuję właśnie nowe kategorie badawcze, które wysnuwam z materii dzieła i łączę z interesującymi mnie ujęciami teoretycznymi: neuroświadectwa, afektywnego pamiętania czy afektywnej przemocy. Staram się dzieła, prace, rzeczy w moim polu traktować jako podmioty, które wymagają uważności, czujności i czułości, ale też proponują różnego rodzaju rozwiązania teoretyczne.”

„W moim odczytaniu Strzemiński to przede wszystkim obserwator Zagłady, który dopiero staje się świadkiem, i to świadkiem dwojakim: zagłady Żydów i reakcji Polaków na Zagładę. Doświadczenie biograficzne Strzemińskiego było dla mnie bardzo ważne w momencie, gdy zdałam sobie sprawę, że zagłada Żydów działa się w jego bezpośrednim sąsiedztwie, więcej – że jego cykl ma przesłanie nie tylko uniwersalne, ale również partykularne, że być może odnosi się do żydowskich przyjaciół więzionych i mordowanych w łódzkim getcie.”

„Strzemińskiego do tej pory rozpatrywano jako ofiarę II wojny, a jego prace badano kategoriami teorii traumy. Z tym się nie mogłam zgodzić. On nie był ofiarą. Był obserwatorem, i to o dosyć uprzywilejowanej pozycji – najprawdopodobniej posługując się fałszywą tożsamością, przyjął w Litzmannstadt, a może jeszcze wcześniej, rosyjską przynależność narodową, która gwarantowała pewne niewielkie przywileje. Doskonale zdawał też sobie sprawę z konsekwencji swojej pozycji obserwatora – nie była niewinna. I – jak mi się wydaje – wpisał tę pozycję obserwatora również w reprezentacje rysunkowe.”

„[Strzemiński]  wziął odpowiedzialność za swą pozycję obserwatora. Bazując na bardzo nieewidentnej i etycznie ambiwalentnej pozycji, dokonał aktu pamiętania zarówno Zagłady, jak i konkretnego momentu historycznego, w którym stworzył cykl „Pamięci przyjaciół – Żydów”. Tym momentem historycznym są pogromy i brutalny antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Uświadomiły mi to znakomite i cenne prace Centrum Badań nad Zagładą. Zdałam sobie sprawę, że cykl Strzemińskiego jest rodzajem odpowiedzi wizualnej na dwa rozdzierające momenty historii, z jednej strony Zagładę, a z drugiej poholokaustowy antysemityzm i pogromy w Polsce. O tej pracy mówię za Didi-Hubermanem jako o „podwójnym oku historii”, które jest wpatrzone w przeszłość i w teraźniejszość. Wtedy, między czerwcem 1945 roku a wczesnym rokiem 1947, kultywowanie pamiętania Zagłady, a zarazem wyznanie winy i wstydu empatia i nazwanie Żydów przyjaciółmi były również aktami politycznego protestu, niezgody. Z tej perspektywy jest to rzeczywiście dzieło wyjątkowe, ale i samotne w polskiej historii sztuki.”

 

2018

krzyczacpolskauklanski

Na łamach „Gazety Wyborczej” podsumowuję rok 2018. Piszę o: Pomniku Smoleńskim oraz Kaczyńskim zakutym w brzozie przez Pawła Althamera, wystawach zorganizowanych w setną rocznicę odzyskania niepodległości, Piotrze Uklańskim, zmianach w Muzeum Narodowym, sesji Juergena Tellera dla „Vogue’a”, Tomaszu Armadzie, Manifesta 12 w Palermo, Warszawie w Budowie, wystawach Kobro i Strzemińskiego w Madrycie i Paryżu, wystawie Ediego Hili w Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz choreograficznej wystawie Aleksa Baczyńskiego-Jenkinsa w Fundacji Galerii Foksal. Nie o wszystkich tych wydarzeniach wcześniej pisałem, nawet jeśli uważałem je za wyjątkowe – mea culpa.

TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „GAZETY WYBORCZEJ”

 

Kobro i Strzemiński w Paryżu

kobst1

Dla „Gazety Wyborczej” recenzuję wystawę Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego w Centre Pompidou w Paryżu.

„Na wystawę wchodzi się przez niewielkie, czarne pomieszczenie. Z mroku ostrym światłem wydobyte są dwie wiszące kompozycje Katarzyny Kobro z początku lat 20. XX. Jedna, metalowa, przypomina nieco wstęgę Moebiusa z dołączonymi do niej płaskimi elementami – krzyżykiem, prostokątem i okręgiem. Druga składa się z brył – do sporej białej elipsoidy, niczym zeppelina, przytwierdzone są czarne prostopadłościany. Wydaje się wyjęta z suprematystycznego obrazu Malewicza. Obie formy rzucają na ściany efektowne cienie.

Wystawa Kobro i Władysława Strzemińskiego w Centre Pompidou to uczta dla oczu. Bo takich momentów, w których dzięki odpowiedniej aranżacji oraz oświetleniu wydobyto urodę ich dzieł, jest znacznie więcej. Jak w sali poświęconej unistycznemu malarstwu Strzemińskiego oraz konstruktywistycznym rzeźbom Kobro, najmocniejszym punktom w ich dorobku”.

kobst4

„Przed tą wystawą stoją jednak poważniejsze wyzwania niż tylko popularyzacja ich twórczości. To próba głębszego zrozumienia myśli awangardowej, często ujmowanej kategorią „utopii”. W powszechnym rozumieniu awangardziści kreowali nierealne wizje przyszłości i przez to przeżywali porażki.

Malarstwo czy rzeźba były dla nich polem eksperymentów, ale swoje idee testowali też poza obszarem czystej sztuki. Na wystawie można zobaczyć projekt dworca w Gdyni Strzemińskiego – zestawione ze sobą prostopadłościenne bryły. Malarz projektował też unistyczne wzory tkanin czy konstruktywistyczne meble. Grupa Praesens, do której oboje należeli, dążyła do synergii między malarstwem, rzeźbą i architekturą.

Kuratorzy traktują wizje artystyczne wizje wybiegające w przyszłość jako zakorzenione w historycznym kontekście. Cel, do którego się dąży więc ulega zmianom wraz ze zmieniającymi się uwarunkowaniami. Dla nas, widzów, ważne jest jednak, że rzeźby i obrazy, które oglądamy, nie były ostatecznym celem sztuki Kobro i Strzemińskiego, lecz środkiem w dążeniu do zmian.

Kuratorzy dyskutują z taką łatką i traktowaniem artystów jako naiwnych marzycieli. Sięgnęli po pojęcie „realnej utopii”, którym posługiwał się m.in. Zygmunt Bauman. Chodzi o tworzenie praktycznych modeli, które z kolei inspirują do przetwarzania istniejącego porządku, ale też o świadomość ograniczeń. Już madrycki pokaz Kobro i Strzemińskiego nosił zresztą tytuł „awangardowe prototypy”.

kobst3

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „WYBORCZEJ”.

#dziedzictwo

dziewictwo
Carte de la Pologne

Jeszcze z Polski – w Muzeum Narodowym w Krakowie kończy się właśnie wystawa „#dziedzictwo”, przezywana też #dziewictwem. Przygotowana przez Andrzeja Szczerskiego mega-wystawa zapowiadała rocznicowy, 2018 rok, co każe z pewną obawą podchodzić do przyszłości. Moja recenzja, zatytułowana „Najlepsza Polska na świecie” na łamach „Dwutygodnika”, trochę opowiada o samej wystawie, trochę o strachu przed niepodległościowym jubileuszem:

Krakowska wystawa, przedsięwzięcie monumentalne i wręcz niemożliwe, w wielu miejscach wygląda jak bank obrazów czy ekran komputera z ikonami jotpegów. Ponad sześćset obiektów – dzieł sztuki i innych artefaktów, ważnych ze względu na ich jakość artystyczną lub znaczenie historyczne – podzielono na działy i poddziały. Wszystkie okraszono oczywiście odpowiednimi hasztagami. Jednak inspiracją do aranżacji wystawy miała być „metoda polska”, przywołana tuż przy wejściu na ekspozycję – metoda mnemotechniczna opracowana w XIX wieku przez Antoniego Jaźwińskiego (#jaźwiński, #mnemotechnika).

To internetowo-dziewiętnastowieczne podejście do budowania wystawy w kilku miejscach wymagałoby kuratorskiej korekty. Do jednego worka wrzucono tu bowiem na przykład dawne wizerunki ludzkich „typów” (chłopów, mieszczan, różnych narodów zamieszkujących dawną Rzeczpospolitą) i cykl „Moim przyjaciołom Żydom” Władysława Strzemińskiego, powstały w odpowiedzi na Holokaust. Nie dość, że samo podejście „typologiczne” domaga się krytycznego współczesnego komentarza, to niestosowność takiego zestawienia włącza alarmową lampkę.

W innych miejscach zbytnia drobiazgowość hasztagowania owocuje niezamierzonym humorem. Oto bowiem w dziale #potęgasmaku, podzbiorze #mieszkanie znajdziemy obraz z dłuuugim blokiem Ryszarda Woźniaka („Wielki mur dynastii Ts’in czyli nasz dom jednorodzinny”, 1982), chleb w koszyku z Samu z grafiki Leszka Sobockiego oraz połamany parasol z asambalażu Tadeusza Kantora. Pod hasztagiem #zawolnośćnasząiwaszą obok malarskiej wizji zmitologizowanej śmierci księdza Skorupki podczas „cudu nad Wisłą”, tuż nad portretem Kościuszki zawisło zaś „Zabijanie świni” Jarosława Modzelewskiego z 1983 roku, obraz symboliczny dla swoich czasów, ale przedstawiający właśnie zabijanie świni”.

PEŁEN TEKST DOSTĘPNY OCZYWIŚCIE NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

 

Kobro i Strzemiński w Madrycie

ksmadryt
Madrycka rekonstrukcja Sali Neoplastycznej

Na łamach „Dwutygodnika” recenzuję wystawę Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego „Awangardowe prototypy” w Reina Sofia w Madrycie, kuratorowaną przez Jarosława Suchana i przygotowaną przez Muzeum Sztuki w Łodzi, którego jest dyrektorem. Przy okazji komentuję też wzmożone zainteresowanie postacią Strzemińskiego, od filmu Andrzeja Wajdy po wydaną właśnie książkę Iwony Luby i Ewy Pauliny Wawer:

W filmie Wajdy oglądamy Strzemińskiego w ostatnich latach życia, gdy wprowadzany odgórnie socrealizm pozbawił go pracy, możliwości tworzenia i godnych warunków życia. Zwolniony z akademii, gdzie otaczało go grono zapatrzonych w niego studentów, Strzemiński w ujęciu Wajdy to postać tragiczna, niezłomna, aż chciałoby się powiedzieć – wyklęta. Jednocześnie wpisująca się w archetypiczną figurę twórcy, znaną z artystycznych hagiografii. Takich artystów, którzy życiem legitymizują swą sztukę, się lubi. Niedoceniony za życia, egzystujący w nędzy, ale do końca wierny swoim przekonaniom i swojej sztuce, artysta Strzemiński staje się też modelową ofiarą komunizmu. U Wajdy Strzemiński jest jak skała – bez rozterek i niemal bez przeszłości. Film skupia się bowiem na niewielkim wycinku jego życia.

ksmadryt6
Katarzyna Kobro, „Konstrukcja wisząca (2)”, 1921-1922/1971-1979

Tymczasem nakładem Muzeum Sztuki w Łodzi ukazała się książka „Władysław Strzemiński. Zawsze w Awangardzie” Iwony Luby i Ewy Pauliny Wawer. W przeciwieństwie do Wajdy, autorki skupiają się na początku życia artysty. Luba i Wawer jako pierwsze sięgnęły do rosyjskich archiwów, odsłaniając nowe fakty z młodości Strzemińskiego, okresu jego życia dotychczas najmniej znanego. Weryfikują wersję losów artysty spopularyzowaną przez jego córkę Nikę Strzemińską w głośnej książce „Sztuka, miłość i nienawiść”. Tej samej Niki, która u Wajdy pojawia się jeszcze jako podlotek.

W książce Luby i Wawer spotykamy Strzemińskiego, zanim jeszcze został artystą. Poznajemy więc Mińsk, w którym się wychował, Moskwę i szkołę kadetów, do której uczęszczał, Petersburg i Akademię Wojskową, wreszcie okopy pierwszej wojny światowej, gdy Strzemiński służył w carskiej armii. Z dokumentów wynika, że był wzorowym oficerem i istotnie przysłużył się do obrony twierdzy Osowiec nad Biebrzą, które to wydarzenie w Rosji obrosło legendą. W twierdzy przeżył m.in. niemiecki atak gazowy. Luba i Wawer dowodzą, że między bajki należy włożyć historię o tym, że Strzemiński został okaleczony w wyniku wybuchu granatu, jak pisała jego córka. To raczej powikłania zdrowotne po zatruciu gazem były przyczyną amputacji lewej nogi i prawej dłoni Strzemińskiego. To największe odkrycie tej ciężkawej mimo wszystko lektury.

ksmadryt1

Na szczęście w Reina Sofia Kobro i Strzemiński występują jako równoprawni bohaterowie. Bo wystawa zaczyna się w momencie, w którym książka Luby i Wawer się już kończy. Przechadzając się po salach madryckiego muzeum, nie doświadczymy dramatycznych momentów ich biografii, trudów licznych przeprowadzek, obu wojen światowych, kalectwa Strzemińskiego, konfliktu między artystami i rozwodu. Kobro i Strzemiński są tu przede wszystkim kompanami w sztuce. Gdy on rozwija swoją koncepcję unizmu w malarstwie, ona tworzy abstrakcyjne rzeźby porządkujące przestrzeń. I chociaż po wojnie funkcjonowali już osobno, na wystawie ich prace z tego okresu – jej kubizujące akty i jego malarskie powidoki – się spotykają.

W muzeum – poza ogromnym, rozpisanym na kilka pięter pokazie kolekcji – odbywa się kilka wystaw czasowych, „Awangardowe prototypy” schodzą w cień innych pokazów. Widzowie tłoczą się przede wszystkim na wystawie ukazującej drogę Picassa do powstania „Guerniki”, najsłynniejszego dzieła w zbiorach Reina Sofia. Gdy w Madrycie gościła wystawa malarstwa Andrzeja Wróblewskiego, miała do dyspozycji świetną przestrzeń Pawilonu Velazqueza. W kontraście do innych wystaw w Reina Sofia, „Awangardowe prototypy” wypadają trochę blado.

ksmadryt4
Władysław Strzemiński, projekt tkaniny odzieżowej, ok. 1946

Podobnie książka o Strzemińskim pozostawia niedosyt. Na ostatniej stronie Luba i Wawer pozostawiają czytelnikowi nadzieję, że ich opowieść będzie miała ciąg dalszy. Trzymam je za słowo. Bo poznanie losów Strzemińskiego z czasów pierwszej wojny jest ważne, ale to zaledwie wstęp do o wiele ciekawszej – przynajmniej z punktu widzenia sztuki – historii, zwłaszcza okresu, gdy Kobro i Strzemiński mieszkali w rewolucyjnej Rosji.

Gdyby Wajda umiejscowił swój film w tym momencie, Strzemiński nie byłby tylko niezłomnym bohaterem. Poznalibyśmy go, Polaka, byłego żołnierza armii carskiej w rewolucyjnej Rosji, w służbie bolszewickiej propagandy. Człowieka z pewnością pełnego rozterek, artystę, który musi konfrontować swe ideały z rzeczywistością i przeżywającego rozczarowania. Poznalibyśmy Kobro, pół-Niemkę, pół-Rosjankę, w środku awangardowego tygla, z mężem kaleką. Wreszcie poznalibyśmy parę, która decyduje się opuścić Rosję i przeprowadzić się do Polski. Na tę książkę czekam. Ale każda sala wystawy w Madrycie mogłaby być kanwą osobnego filmu.

Cały tekst dostępny na stronie „Dwutygodnika”.

 

Rok awangardy

IMG_3540.jpg
Aleksandr Rodczenko, „Ekspresyjny rytm”, 1943-44, detal

W „Wyborczej” ukazał się mój tekst o Roku Awangardy, który zaczęliśmy obchodzić – do końca nie jestem pewien, czy w Pałacu Prezydenckim, czy w Muzeum Sztuki w Łodzi. Ja w każdym razie wybieram to drugie miejsce.

Piszę: „Przez cały 2016 r. wciąż nie było wiadomo, jaka właściwie będzie polityka kulturalna nowej władzy i jak odbije się ona na programie muzeów i galerii. Atmosfera gęstniała, zwłaszcza gdy ministerstwo namieszało w programach rozwoju kolekcji i na wiele miesięcy wstrzymano muzealne zakupy. W tym klimacie niepewności będący oddolną inicjatywą Rok Awangardy znalazł poparcie czynników oficjalnych, w tym patronat prezydenta Andrzeja Dudy. Bez wątpienia pomysł Suchana to strategiczny majstersztyk.

Centrum obchodów jest Muzeum Sztuki w Łodzi założone przez artystów awangardowych z grupy a.r. – Katarzynę Kobro i Władysława Strzemińskiego. To jedyne dziś muzeum w Polsce mające swoje początki w historycznej awangardzie. W muzeach narodowych awangarda gubi się w odmętach wielowiekowej historii, a nowo powstałe muzea – jak krakowski MOCAK czy warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej – kładą akcent na sztukę najnowszą. Dla nich awangarda to już zamierzchła historia.

Tymczasem to awangarda i modernizm ukształtowały pole sztuki współczesnej. Stąd czasem mówi się, że konserwatywna sztuka współczesna to oksymoron. Jednocześnie po 1989 r. sztuki wizualne znalazły się na marginesie kulturowego mainstreamu. Dlatego stawka Roku Awangardy jest wysoka. W obecnej polityce kulturalnej współczesna sztuka ustępuje pola „dziedzictwu narodowemu”, rozumianemu dość konserwatywnie.

Inicjatywa Suchana ma na celu poszerzenie pojęcia dziedzictwa narodowego tak, by awangarda stała się jego częścią. – Będziemy wtedy musieli zmienić wyobrażenie o tym, co kształtuje naszą tożsamość, jakiego rodzaju wartości powinny być punktem odniesienia – mówi Suchan. I dodaje: – Jeżeli awangarda historyczna zyska uznanie jako istotny element naszej kultury, to trudniej będzie podważyć prawo do funkcjonowania kultury współczesnej.

W łączeniu „narodowego” i „awangardowego” tkwi podstawowa sprzeczność. Aspekt narodowy nie wydaje się w historii awangardy aż tak istotny. Awangarda była projektem kosmopolitycznym i transnarodowym. Dlatego też wystawy przygotowywane w tym roku przez łódzkie muzeum będą ukazywały polską awangardę na tle sztuki europejskiej, za głównych bohaterów przyjmując holenderskiego architekta i projektanta Gerrita Rietvelda, włoskiego futurystę Enrico Prampoliniego czy polsko-żydowską poetkę Deborę Vogel. Pokazane zostaną relacje między sztukami wizualnymi a teatrem, scenografią, wzornictwem przemysłowym, architekturą, tańcem”.

IMG_3550
Sophie Taeuber-Arp, Jean Arp, Władysław Strzemiński

Trochę żałuję, że nie miałem miejsca, by nieco więcej napisać o samej wystawie „Superorganizm”, która stała się pretekstem dla tego tekstu. A to kolejna świetna ekspozycja w Muzeum Sztuki, obok zamkniętych paru dni temu „Muzeum rytmu” i „Poruszonych ciał”. „Superorganizm” pokazuje moment, w którym człowiek z jednej strony zaczął na szeroką skalę przekształcać krajobraz naturalny i zajrzał pod mikroskop. Tytułowy „suprorganizm” to po prostu cały świat. Oczywiście widziany oczami artystów, czasami jest atrakcyjnie przekrzywiony. Świetnie dobrano prace, zarówno z kolekcji Muzeum Sztuki, jak i wypożyczone z zagranicy. Powiem tyle: Rodczenko przypomina Pollocka.