Piszę o sztuce i okolicach. Tu – wyłącznie z wewnętrznej potrzeby i dla przyjemności. Komentuję, szybko recenzuję i zamieszczam linki do moich tekstów. Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowych postach mailem, kliknij w "Obserwuj" w prawym dolnym rogu ekranu i podaj swój adres. Pozdrawiam. Karol – ktsienkiewicz@gmail.com, instagram.com/sienkiewicz.karol.ok, twitter.com/krlsienkiewicz
Prezydent Andrzej Duda otwiera wystawę „Rodzime zwyczaj i obrzędy w sztuce polskiej XIX i XX wieku”, przygotowaną w Pałacu Prezydenckim w Warszawie przez Muzeum Narodowe w Krakowie
Na łamach „Gazety Wyborczej” zastanawiam się w dziesięciu punktach, jakie były najważniejsze wydarzenia i tendencje w sztukach wizualnych w mijającym roku – „10 najważniejszych wydarzeń w sztuce w 2016 roku”. O większości z nich pisałem na blogu oraz w „Dwutygodniku” i w „Wyborczej”.
„Trudno jeszcze powiedzieć, jak trudny rok 2016 odbije się na sztuce, ale że jego wydarzenia nie pozostaną bez echa, możemy być pewni. Nawet wpływowy nowojorski magazyn „Art Forum” swoje końcoworoczne podsumowania uzupełnił o kilka analiz sytuacji politycznej, zapowiadając „koniec świata jaki znamy”. Słowo „sztuka” nawet tu nie pada, ale Brexit, prezydentura Trumpa, wojna w Syrii i rosnące w siłę nacjonalizmy w Europie wiszą nad sztuką jak czarna chmura”.
Wczoraj na ASP w Katowicach uczestniczyłem w spotkaniu wokół wydanej właśnie książki „Kowalnia 1985-2015”. Do Katowic pojechałem jednak kilka godzin wcześniej, by odwiedzić nową siedzibę Muzeum Śląskiego, otwartą przed rokiem.
Taksówkarz zastanawiał się, czy też mógłby kiedyś zajrzeć do muzeum. Bo parę osób już tam wiózł, a sam nigdy nie był. I nie wie, czy wstęp tam mają tylko zorganizowane grupy, czy on sam też może, czy to muzeum dla niego. „Przede wszystkim dla pana”, zapewniałem go. Ale najgorsze, że nie wie, gdzie się do muzeum wchodzi, gdzie znaleźć kasę. Same znaki zapytania i problemy. Zatrzymał się pod wiaduktem i wskazał na betonowe schody. To gdzieś tam.
Nowy budynek Muzeum Śląskiego zbudowano na terenie dawnej kopalni Katowice. Jak przystało na kopalnię – pod ziemią. Nad powierzchnię wystaje jedynie kilka szklanych kubików i zabytkowa kopalniana wieża szybowa, zamieniona w wieżę widokową. Rzeczywiście, gdy się tu znalazłem, sam nie od razu wiedziałem, gdzie się do muzeum wchodzi (podobnie jest z nowym budynkiem krakowskiej Cricoteki). Jak już wybrałem ten właściwy kubik, musiałem jeszcze pokonać parę przeszkód: schody, szatnię, w której kłębiła się wycieczka szkolna, a także – rzecz rzadko spotykana – bramkę z wykrywaczem metali i maszyną prześwietlająca torby.
Przed kupieniem biletu udowodnij, że nie jesteś terrorystą
Sprawdzono mnie dosyć dokładnie, jakbym wyjeżdżał do Izraela (albo próbował wejść do Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, bo tam jest podobnie). Ponieważ bramka pisnęła, uprzejmy pan kazał mi podnieść ręce i sprawdził przy pomocy ręcznego urządzenia, w której części mojego ciała leży problem. Obyło się bez obmacywania. Udało mi się też wyprzedzić grupę nastolatków, inaczej utknąłbym w iście lotniskowej kolejce. Tę ochroniarską nadgorliwość wziąłem jednak za dobrą monetę – obietnicę skrywanych w muzeum bezcennych arcydzieł.
Muzeum Śląskie, zaprojektowane przez austriacką pracownię Riegler Riewe Architekten z Grazu, trudno uznać za architekturę wyrafinowaną. Próby wywołania efektu wow nie powiodły się – sporo tu dużych, ale niezbyt uporządkowanych i często pustych przestrzeni. Dwa poziomy wystaw (minus 2 oraz minus 4) łączą ciągnące się w nieskończoność rampy. Jest też długi podziemny korytarz, przypominający łączniki w metrze, dochodzący do „holu centralnego”, chociaż nie jest on ani specjalnie centralny, ani nie kupuje się tu nawet biletów. Może jest centralny, bo jest po prostu bardzo duży? A może tak się nazywał w czasach, gdy działała tu kopalnia? Nie wiem. W tym roku pokazywana jest tu efekciarska instalacja izraelskiego artysty Daniego Karavana.
Dani Karavan
Zdaniem kuratorki Andy Rottenberg jest to „najbardziej radykalna aranżacja ze wszystkich jego dotychczasowych projektów”. Karavan wyłożył ściany i podłogi wysokiego na kilka pięter pomieszczenia lustrami, a do jednej ze ścian przystawił wysoką białą drabinę. Jak pisze Rottenberg „lustrzane refleksy” to „charakterystyczne dla jego późnej twórczości środki wyrazu”, „pomyślane jako negatywowe odbicie fragmentów rzeczywistości wykrojonych z tła i zagarniających wizerunek widza” (trudno o lepszą definicję lustra). Praca oferować ma „poczucie obcowania z totalną fikcją, w której można się odnaleźć dzięki wnikliwej obserwacji własnego odbicia i odkryć swoją nierozpoznaną naturę”. Już trzymałem jedną stopę na lustrzanej podłodze, pełen nadziei, że oto za chwilę poznam swoją nierozpoznaną dotąd naturę, gdy powstrzymał mnie karzący głos pani pilnującej: „Tylko w skarpetkach!”. Położyłem uszy po sobie i zrezygnowałem.
Wystawy stałe również otwiera sztuka. Najpierw z XIX wieku, potem powojenna, wreszcie – „galeria plastyki nieprofesjonalnej”. Niestety są to też architektonicznie najsłabsze momenty muzeum. W przestrzeń wystaw wchodzą ogromne akwaria-świetliki z matowego szkła. Gdy do takiego akwarium dostawiono rzeźby Igora Mitoraja i Adama Myjaka, w pełni dopełniły one bankowo-korporacyjnego efektu.
Igor Mitoraj
Śledzony przez pilnowaczy, indywidualnych i w parach, nie mogłem uwierzyć, że tak wygląda wystawa stała w dopiero co otwartym muzeum. Jeśli coś nie wisi (bo nawet na wystawie sztuki powojennej dominuje malarstwo), to stoi na niezgrabnych, estetycznie wulgarnych postumentach, z których część przypomina stoły ołtarzowe. Bo w Muzeum Śląskim sztuka na podłodze stać nie może i pewnie nawet dla Carla Andre przygotowano by tu stosowny betonowy postumencik. Może pasują do Myjaka, ale Kantorowi, Natalii LL, Pinińskiej-Bereś czy Bednarskiemu robią niedźwiedzią przysługę. Postumenty są tak wizualnie dominujące, że wydają się integralną częścią dzieł sztuki. Szczególnie zabawnie wypada to w przypadku dwóch kroczących figur Magdaleny Abakanowicz.
To nie jest jedno dzieło sztuki, to instalacja ułożona przez kuratora z trzech rzeźb Jana Nowickiego, pochodzących z różnych latKroczące figury Magdaleny Abakanowicz na wybieguObrazy Jana Tarasina i Teresy Pągowskiej
I tak od Kantora i Wróblewskiego, przez Grupę Wprost i Gruppę, a potem Wańka, Beksińskiego, Tchórzewskiego i Nowosielskiego (panowie wiszą w jednym rzędzie), niespodziewanie dochodzi się do jednego z „Pozytywów” Zbyszka Libery. I jeśli chodzi o sztukę współczesną to by było na tyle. Źle powieszona, pozbawiona wyjaśnień i opisów wystawa, która spokojnie mogłaby powstać w latach 80. (omija sztukę bardziej progresywną, konceptualną, neoawangardową, krytyczną itd., skupiając się na dialogu realizmu z abstrakcją), wrzucona została do korporacyjnej architektury rodem z lat 90.
Niestety równie rozczarowująca i płaska okazała się „plastyka nieprofesjonalna”, z którą wiązałem pewne nadzieje. Na dobrą sprawę pokazywane tu obrazy aż tak drastycznie nie różnią się od wiszących obok przykładów plastyki profesjonalnej. Nie dowiemy się niczego o postawach tych artystów, kim byli, jak tworzyli, dlaczego właściwie występują w osobnej kategorii. W jednym miejscu do obrazów dostawiono za to zieloną ławkę parkową. Jak się na niej usiądzie, obrazy ma się za plecami. Tak więc jak sztuka profesjonalna – nowoczesne ławko-prostopadłościany, sztuka naiwna – park. I wszystko jasne. Na pocieszenie zostały mi rzeźby z węgla. A jestem pewien, że inteligentny kurator ułożyłby z prac tych trzech galerii (wiek XIX, powojnie i sztuka naiwna) jedną zgrabną i ciekawą.
Ławeczka w Galerii Plastyki Nieprofesjonalnej
Na najniższej kondygnacji czekała na mnie jeszcze labiryntowo-lunaparkowa wystawa historyczna. Szczerze nie znoszę tych rozrywkowych, naładowanych multimediami, chaotycznie operujących informacjami ekspozycji (z tego właśnie powodu źle czuję się w Polin czy w gdyńskim Muzeum Emigracji). Może nie są adresowane do mnie, może młodzież się tam dobrze bawi. Może. Ale próbując się jak najszybciej wydostać z labiryntu (to była pułapka, napis nad wejściem sugerował, że to kopalnia Katowice), doznawałem kolejnych bolesnych estetycznych ciosów. Jak przystało na tego typu wystawy, z kopalni wszedłem wprost do wnętrza barokowego pałacyku. Przez jego okno zobaczyłem stare narzędzia rolnicze. Ale za chwilę zapaliło się tam jakieś światło i pod ziemią, pod narzędziami, pojawiły się ukryte tam skarby – węgiel i minerały. Takie czary-mary.
Pan z fajką pilnujący ulotekDebata duchów strajkowiczówPionowa instalacja a la Daniel Spoerri
Jak orkiestra dęta, to instrumenty wciśnięte w klatki dla kur. Jak biblioteka, to udające książki ekrany dotykowe. Jak wojna, to powyginane ściany i czerń. W kilku miejscach ambitni projektanci wyraźnie czerpali inspiracje ze sztuki. Pojawiają się tu białe figury à la George Segal czy „strajkowa”, pionowa instalacja z talerzy i śpiworów à la Daniel Spoerri. Generalnie czułem się, jakbym wpadł do magla. Jeśli autorzy wystaw historycznych uważają, że nie można inaczej, polecam wizytę w Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie.
Tajemnicza tabliczka do zbliżania biletówRozwiązanie biletowej zagadki
Od początku moją uwagę zwróciły też dziwne tabliczki, które spotykałem dosłownie co krok, zachęcające, by przyłożyć do nich bilet. Nie wiedziałem za bardzo po co. Czy mam przy każdej ścianie udowadniać, że bilet zakupiłem (jako posiadacz legitymacji prasowej za symboliczną złotówkę)? W jednym miejscu zbliżyłem bilet, a tabliczka rozświetliła się. Coś zadziałało, ale wciąż nie wiedziałem, w jakim celu. Zapytałem jednego ze śledzących mnie szpiegów-pilnowaczy. Okazało się, że to przykładanie biletów jest po to, by po powrocie do domu na stronie internetowej muzeum móc zobaczyć trasę, jaką się w muzeum przeszło. Zrezygnowałem z tej biletowej zabawy, ale potem sprawdziłem, jak to działa.
Musiałem się zarejestrować w systemie, zalogować, wklepać szesnastocyfrowy numer z kodu kreskowego, a moim oczom ukazał się plan muzealnych wystaw. Ściana, przy której mój bilet rozświetlił tabliczkę, była zaznaczona innym kolorem. Na szczęście klikając na inne ściany można się też dowiedzieć nieco więcej o wiszących na ekspozycji dziełach. Ale dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie ma tych informacji na wystawie? Dlaczego muszę się najpierw bawić biletem, a potem rejestrować? Ten skomplikowany i zapewne kosztowny system zasłużył na jakąś muzealną malinę.
Kobas Laksa, „Das Ende des Traums / Koniec marzeń, Stettin ’45”, fragment
Nowy oddział Muzeum Narodowego w Szczecinie rozciąga się na placu tuż obok słynnej i też całkiem nowej siedziby Filharmonii Szczecińskiej. Rozciąga się na placu? Bo właściwie ukryto ją pod powierzchnią. Plac zdaje się falować, a między „falami” ukryto wejście do Centrum Dialogu Przełomy. (Niestety „fale” nie zmyły podłego pomnika Grudnia ’70 autorstwa niezawodnego Czesława Dźwigaja.)
Co właściwie może oznaczać ta nazwa? W ulotce czytam, że Centrum to „miejsce spotkań i debat na kontrowersyjne tematy, dotyczące najnowszej historii Szczecina, Pomorza, Polski i świata”. Aż chciałoby się temu przyklasnąć. Przecież kontrowersji ci u nas dostatek.
Wystawa stała, zajmująca niemal cały podziemny budynek, jest rzeczywiście świetna; nieprzegadana, operująca syntetycznym opisem, niebanalnymi obiektami i co jakiś czas – głosem świadków i uczestników historii. To właściwie wystawa poświęcona historii Polski w latach 1939-1989, ale z silnym akcentem położonym na Szczecin, co czyni ją jeszcze ciekawszą – dla szczecinian, bo dotyczy miejsca, z którym się identyfikują, a dla przyjezdnych, bo znaną przecież dość dobrze narrację mogą ugryźć z nieco innej perspektywy.
Nowością jak na muzeum historyczne jest obecność dzieł sztuki, i to nie tylko „z epoki”, ale też całkiem nowych, komentujących lub ilustrujących historię. To dla sztuki dosyć specyficzna sytuacja. Artyści tracą część swojej autonomii, ich prace zostają wpisane w historyczną narrację, na którą sami nie mają większego wpływu, mogą ją ledwie niuansować.
Sztuka spełnia tu jednak bardzo ważną rolę. Wnosi pewien oddech, każe się zatrzymać, zastanowić, dostarcza innego rodzaju przeżyć. Ale czy te same prace mogłyby funkcjonować poza kontekstem tej konkretnej ekspozycji? W wielu przypadkach nie.
Gdy przechadzałem się wzdłuż podświetlanej linii, która chronologicznie prowadzi zwiedzających od II wojny światowej do transformacji ustrojowej, zastanawiałem się, dlaczego nie może tak wyglądać wystawa główna w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN – nieczytelna, fetyszyzująca multimedia, skrajnie wirtualna i do zabawy – dotknij i przeżyj, ale niekoniecznie pomyśl?
Tomasz Mróz, „Chcesz cukierka – idź do Gierka”
Sam z pewną nieśmiałością podszedłem do rzeźby Tomasza Mroza „Chcesz cukierka – idź do Gierka”, karykaturalnie przedstawionej rodziny w małym fiacie, wracającej z jakiejś zagranicznej podróży w latach 70. Ale potem zobaczyłem, jak reagują na tę pracę inni i muszę przyznać, że dawno nie widziałem, by jakikolwiek artefakt wzbudzał u zwiedzających tyle emocji. Dalej ciąg krótkich dokumentów filmowych z epoki, kolorowych (m.in. świetny reportaż o podziale Polski na kraj Pepsi i kraj Coca-Coli), zamyka niespodziewanie zapis happeningu „Europa” Akademii Ruchu, już nie tak kolorowy, skontrastowany dodatkowo z wykresem rosnącego zadłużenia Polski, które było efektem przysłowiowego cukierka od Gierka.
„Pokój straceń / karcer” Roberta Kuśmirowskiego, „udawana” cela, towarzyszy narracji o prześladowaniach antykomunistów w czasach stalinowskich i – niestety – sprawia wrażenie, jakby Kuśmirowski dołączył do jakiejś grupy rekonstruktorskiej. Ale to pewne ograniczenie wielu jego prac.
Plakat z kampanii wyborczej ’89
Podobnego problemu nie ma w przypadku prac z przeszłości. Na przykład świetnego zdjęcia Teresy Murak „Wielkanoc ‘81”. Tytułowy napis artystka wykonała nad polskim morzem, a – jak sugerował Jan Paweł II – wiatr szedł od morza. Ornat, w którym w 1987 roku papież celebrował mszę w Szczecinie, zestawiony został z obrazem przedstawiającym plac Czerwony, prezentem od Gorbaczowa, który odwiedził miasto w 1988. Najciekawsze sale, poświęcone wydarzeniom Grudnia ’70, ilustrowanym m.in. zdjęciami Służby Bezpieczeństwa, ciekawie uzupełniają pełne emocji fragmenty filmów fabularnych. A gdy już przebrniemy przez wybory kontraktowe, żegna nas neon Huberta Czerepoka – napis wpisany w kontury Polski: „Przeszłość nie jest tym, czym kiedyś była”. Racja. W 1989 roku inaczej ją sobie wyobrażano, inaczej patrzymy w przyszłość dzisiaj.
To każe nam wrócić do „dialogu” w nazwie placówki. „Dialog” dobrze brzmi, ale Centrum powinno pójść za ciosem. Gdyby rzeczywiście chciało prowadzić dialog, przedstawiając koniec wojny, nie skupiałoby się tylko na Polakach, którzy do Szczecina przybyli, ale zadałoby też pytanie, co stało się z tymi, którzy musieli opuścić swoje domy w Szczecinie? Czym było to miasto przed wojną? Kto tu mieszkał? Gdzie w Szczecinie szukać śladów niemieckiej historii?
Kubek i destrukt popiersia Hitlera
Na razie jest do dosyć jednostronna narracja, w której hitlerowców zastępują komuniści. Jak w świetnie wykonanym podświetlonym fotokolażu Kobasa Laksy, który otwiera ekspozycję. Komunistów na wystawie wymownie reprezentuje też „Lenin” dłuta Xawerego Dunikowskiego oraz ogromna betonowa gwiazda, zdjęta w 1992 roku ze szczecińskiego Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej, który do dziś stoi na placu Żołnierza Polskiego.
Inny przykład: Z okazji 1 marca w niewielkiej salce wystaw czasowych otwarto przygotowaną przez IPN ekspozycję „Milcząc, wołają” o poszukiwaniu szczątków ofiar terroru komunistycznego na Powązkach. To dosyć neutralna światopoglądowo wystawa-składak (można ją szybko złożyć i rozłożyć w dowolnym miejscu). Nie pada nawet hasło-wytrych „żołnierze wyklęci”, ideologiczny twór na usługach skrajnej prawicy, który miesza bohaterów ze zbrodniarzami. Ale gdyby rzeczywiście Centrum chciało prowadzić dialog i podejmować tematy kontrowersyjne, pokazałoby właśnie dwie strony medalu „żołnierzy wyklętych”. Muzeum z pozorowanym dialogiem łatwo może stać się przedmiotem manipulacji.
PS
Zuzanna Janin zwróciła mi uwagę na nieobecność kobiet na szczecińskiej wystawie. Racja! Nie ma chyba ani jednej kobiety wśród głównych bohaterów, których biogramy rozsiane są na ekspozycji. Teresa Murak jest zaś jedyną artystką wśród zaproszonych twórców. Czyli tradycyjnie chłopcy rozmawiają o chłopcach. Parafrazując klasyka, pod względem równościowym nie przypomina to XXI wieku. Kolejny temat do debaty w Centrum Dialogu? KS