Galeria ukryta jest w wydmie, sto metrów od morza. Od strony ulicy do wnętrza prowadzi tunel ukryty wśród zieleni, od drugiej strony galeria otwiera się na plażę trzema owalnymi tarasami. Kilka dodatkowych otworów wprowadza do wnętrza naturalne światło. Galerię tworzy siedem połączonych ze sobą grot, odlanych w betonie. Gipsowy model umieszczony na ścianie obok recepcji ujawnia układ wnętrz i bulwiaste kształty zakopanego w piachu budynku. Także podczas budowy bryły przypominały aktywne negatywy z pracowni Oskara Hansena.
Podobno inspiracją dla projektu budynku były dziecięce zabawy na plaży – budowanie zamków i wydrążanie tuneli w mokrym piasku. Podziemna galeria, złożona z organicznych form naśladuje jaskinie, ale niektórym przywodzi też na myśl układ pokarmowy, kłącza i korzenie. Powstał ciąg połączonych ze sobą sal-jaskiń, ze świetlikami, otwierającymi się a to na niebo, a to na morze.
Architektom z pekińskiego studia Open Architecture (to oni zaprojektowali też szanghajskie muzeum Tank, o którym pisałem niedawno) zależało na stworzeniu czegoś nietypowego, przyciągającego samą architekturą, ale jednocześnie zachowującego naturalne walory tego miejsca, jednej z najładniejszych – jak się tu twierdzi – plaż w Chinach. Projektanci sugerują wręcz, że galeria ocaliła fragment nadmorskiej wydmy; gdyby nie powstała, pewnie zostałaby zrównana z ziemią pod kolejną willę z dostępem do morza. Tyle że tuż za nią już powstają wyrastające ponad wydmę bloki, a ich budowa zdążyła zepsuć widok na galerię od strony morza.
Galeria nie jest specjalnie duża, liczy niewiele ponad 900 metrów kwadratowych. W połączeniu z organicznością i miękkością form oraz dominującymi tu krągłościami betonu tworzy z jednej strony wrażenie szorstkości, a z drugiej – intymności. Kręconymi schodami można wyjść na dach, czy też szczyt wydmy, skąd rozpościera się widok na morze. Z piachu, jeszcze nie w pełni porośniętego roślinnością, wyrastają tu zróżnicowane formy świetlików.
Otwarta w październiku ubiegłego roku UCCA Dune jest częścią założenia deweloperskiego Aranya Gold Coast Community, kompleksu willi, bloków mieszkalnych i hoteli nad brzegiem morza (podobnie deweloperskie korzenie ma muzeum Sifang w Nankinie). Właściciele kompleksu poszli jednak po rozum do głowy i uniknęli częstego w Chinach błędu, czyli braku muzealnego know how. Do współpracy zaprosili bowiem Ullens Center for Contemporary Art (UCCA), najciekawszą galerię non-profit działającą w centrum dzielnicy sztuki 798 w Pekinie. UCCA zobowiązało się zając programem nadmorskiej galerii przez kolejne pięć lat. Tak narodziło się UCCA Dune. Sztuka i niezwykła architektura mają podnosić ducha wakacjuszy i wartość okolicznych nieruchomości.
Kraina klejnotów
Zresztą drugie pokolenie chińskich krezusów nie dałoby sobie sprzedać kota w worku. W Beidaihe, dzielnicy miasta Qinhuangdao, w której mieści się Aranya, zwyczajowo spędzała urlopy partyjna elita, a dzisiaj – pekińscy milionerzy. Galeria w takim miejscu musi trzymać poziom, a jednocześnie wpisywać się w wakacyjny klimat miejsca.
Dlatego też dotychczasowe wystawy przygotowane przez UCCA skupiały się na naturze, a obecna, obraca się wokół kamieni, dosłownie. Jej angielski tytuł „Land of Lustrous”, jeśli to rzeczywiście – jak mi się wydaje – nawiązanie do popularnej mangi, można by przetłumaczyć na polski jako „Krainę klejnotów”. Chiński tytuł zdradza jednak więcej – mówi o współczesnej refleksji na temat bóstw zamieszkujących kamienie.



Już przy wejściu oraz na plaży trzy głazy ustawił Lu Pingyuan. W Chinach na kamieniach i skałach często wypisywano sentencje, poezję a nawet – nieco później – złote myśli przewodniczącego Mao. Takie kamienie można spotkać w chińskich parkach. Tekst na głazach Lu wyryty jest bardziej fantazyjnie w falującej lub błądzącej w kosmosie linii, a opowiadane przez niego historie dotyczą wyimaginowanej grupy artystycznej Polujących na Meteoryty, która poszukując meteorytów, wystrzela je z powrotem w kosmos, uznając to za swoją formę uprawiania sztuki, do tego kontynuującą tradycję chińskiego malarstwa. Opowiadania Lu są jak futurystyczne legendy, podobne do chińskich mitów i opowieści zebranych w folderze wystawy, począwszy od „Snu czerwonego pawilonu”, osiemnastowiecznej powieści Cao Xueqina, znanej też jako „Opowieść kamienia”.
W inną kamienną dalekowschodnią tradycję wpisują się prace Su-Mei Tse. To sztuka zwana w Japonii suiseki, w Korei suseok, a w Chinach gongshi, tradycja zbierania i eksponowania kamieni o wyjątkowych walorach estetycznych. Su-Mei Tse chodzi o skupianie się na obiektach, które zazwyczaj przeoczamy, nie zwracamy na nie uwagi. Własne wybory kamieni traktuje jako coś niezwykle intymnego.
Inną kolekcję kamieni tworzy Wang Sishun. Jego zbiór to kamienie przypominające ludzkie portrety. Jakby natura i ludzkość tworzyły jedność, jakby w naturze zapisane było już ludzkie DNA i czasami – w kamieniach właśnie – natura tę wiedzę ujawniała. Tyle że Wang traktuje je jako materiał wyjściowy do swoich rzeźb, jak w aluminiowej rzeźbie umieszczonej w galeryjnej grocie. Jeden z kamieni, które posłużyły za jej pierwowzór, zdaniem artysty ma przypominać egipskiego boga Horusa.



Li Weiyi wykorzystuje wirtualną rzeczywistość. Po włożeniu okularów VR oglądamy zeskanowane przez niego kamienie od środka – zamknięci w ich wnętrzu. W jedynej sali o prostych ścianach (ale tylko dwóch prostych kątach) można zaś zobaczyć świetne obrazy Wanga Xiaoqu oraz rysunki Lin Xue fantastycznych skalno-organicznych ekosystemów.
Na plaży obok galerii wylądował wielki pompowany kamień. Artysta Zhao Yao w ten sposób powiększył do ogromnych rozmiarów kamień, na którym wyryte są tybetańskie słowa, oznaczające „Duch ponad wszystko”. W swej serii pod tym tytułem stworzył wiele takich kamieni, popularnych w tybetańskim buddyzmie kamieni Mani, a wyrycie słów zlecił tybetańskiemu rzemieślnikowi. Źródło kamieni Mani ma leżeć w poprzedzającym buddyzm tybetańskim czczeniu kamieni i kamiennych bóstw.
Pogoda dla bogaczy
Duchy tej świetnie pomyślanej wystawy szybko ulatują, gdy oddalamy się od galerii i eksplorujemy plażę i okolicę.
Mówi się, że Beidaihao jest dla Pekinu tym, czym dla Nowego Jorku jest Hamptons. Przecież Aranya z jej rozrastającym się programem kulturalnym, adresowana jest do chińskich milionerów.

Dlatego plaża, wzdłuż której rozciąga się Aranya, zwana Złotym Wybrzeżem, mogła stać się przestrzenią architektonicznych eksperymentów. Już z UCCA Dune widać bowiem zbudowany pośrodku plaży kościółek. Projektanci, Vector Architects, nazywają go kaplicą, jednak tutaj określany jest jako „community hall”. Co pokazuje zresztą dosyć swobodne podejście do kwestii religijnych. Bo budynek rzeczywiście przypomina kaplicę wznoszącą się na filarach, na jego dachu wyrasta prosty krzyż, a we wnętrzu unoszą się dźwięki gregoriańskiego chorału. Wnętrze służy jednak kontemplacji samego morskiego widoku. Prostokątne okno w miejscu ołtarza kadruje bowiem fragment morza. I nic nie wskazuje na to, by wnętrze było konsekrowane. Zdaniem „Domusa” budynek swą czystą geometrią przypomina twory Aldo Rossiego.
Jego główna funkcja, przynajmniej latem, to jednak rzucanie cienia – pod filarami gromadzą się chińscy plażowicze, którzy słońca przecież nie znoszą. Opalenizna to znak niższych klas społecznych.

Wreszcie na drugim krańcu plaży „porzucono” Samotną Bibliotekę, również projektu Vector Architects, która po jej zbudowaniu zawiralowała internet. Budynek rzeczywiście wygląda jakby spadł tu z kosmosu. Neobrutalistyczny w formie jest jak betonowy klocek wrzucony w piach.
Zresztą biblioteka nie jest wcale aż taka samotna. Ma tu jeszcze powstać teatr, sala koncertowa, wieża widokowa, a także – na osi UCCA Dune – kolejna galeria, zbudowana na wychodzącym w morze pomoście. O tym, że panuje tu pogoda dla bogaczy, może zaś świadczyć to, że przy plaży funkcjonuje całkiem smaczna restauracja, również zaprojektowana przez Vector Architects, o niezwykle efektownym kasetonowym suficie. Serwuje się tu dania międzynarodowe, o czasami chińskiej nucie. Polecam pudding o smaku chryzantemy!


Sama Aranya wpisuje się jednak w chiński trend architektury mimetycznej. Obok części bardziej nowoczesnych, zamknięte osiedle dla chińskich bogaczy przypomina śródziemnomorskie miasteczko. Osiedla domków położone bliżej plaży, przypominają architekturę greckich wysepek, a im bliżej centrum, tym bardziej przenosimy się do Włoch. Jest tu nawet niewielka winnica oraz kino, ale na głównym placu unosiły się dźwięki walców Straussa. Obok kina działa też kolejna galeria sztuki (proj. Neri&Hu), mniej udana, zarówno artystycznie, jak i architektonicznie (o czym najlepiej świadczyć może nieudana podróbka detali Carla Scarpy).
Ale tak czy owak wszystko tu działa i nie ma się poczucia żenady jak w chińsko-europejskich miastach-widmach.


Wystarczy jednak wyjść za szlaban i elektryczne bramki, które oddzielają osiedle od reszty miasta, by zetknąć się z inną chińsko-betonową rzeczywistością. Qinhuangdao jest po prostu wyjątkowo brzydkim miastem. Nie, nie wyjątkowo, Qinhuangdao jest typowo brzydkim chińskim miastem. Nie ma tu już ani pseudo-europejskich miasteczek, ani tym bardziej architektury przez duże „a”. I jakoś trudniej uwierzyć w zamieszkujące kamienie bóstwa.