Piszę o sztuce i okolicach. Tu – wyłącznie z wewnętrznej potrzeby i dla przyjemności. Komentuję, szybko recenzuję i zamieszczam linki do moich tekstów. Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowych postach mailem, kliknij w "Obserwuj" w prawym dolnym rogu ekranu i podaj swój adres. Pozdrawiam. Karol – ktsienkiewicz@gmail.com, instagram.com/sienkiewicz.karol.ok, twitter.com/krlsienkiewicz
Prezydent Andrzej Duda otwiera wystawę „Rodzime zwyczaj i obrzędy w sztuce polskiej XIX i XX wieku”, przygotowaną w Pałacu Prezydenckim w Warszawie przez Muzeum Narodowe w Krakowie
Na łamach „Gazety Wyborczej” zastanawiam się w dziesięciu punktach, jakie były najważniejsze wydarzenia i tendencje w sztukach wizualnych w mijającym roku – „10 najważniejszych wydarzeń w sztuce w 2016 roku”. O większości z nich pisałem na blogu oraz w „Dwutygodniku” i w „Wyborczej”.
„Trudno jeszcze powiedzieć, jak trudny rok 2016 odbije się na sztuce, ale że jego wydarzenia nie pozostaną bez echa, możemy być pewni. Nawet wpływowy nowojorski magazyn „Art Forum” swoje końcoworoczne podsumowania uzupełnił o kilka analiz sytuacji politycznej, zapowiadając „koniec świata jaki znamy”. Słowo „sztuka” nawet tu nie pada, ale Brexit, prezydentura Trumpa, wojna w Syrii i rosnące w siłę nacjonalizmy w Europie wiszą nad sztuką jak czarna chmura”.
Gdy przed rokiem do władzy w Polsce doszedł PiS, poczuliśmy się zagubieni. Dobra, ja się tak poczułem. Co dalej, próbowała odpowiedzieć konferencja i wystawa „De-mo-kra-cja” zorganizowana przez Galerię Labirynt w Lublinie. Wystawa powtarzała strategie, motywy i tematy sztuk z czasów „zimnej wojny artystów ze społeczeństwem”, a nawet prace sprzed lat. Pojawiła się tam jednak jedna nowa propozycja – trójka artystów, Janek Simon, Agnieszka Polska i Kuba de Barbaro, zapowiedziała, że pojedzie ze sztukę do małych miejscowości, tak jak kiedyś objazdowe wystawy, które organizował dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi, Marian Mnich. Swoje wspomnienia zawarł w książce „Szalona Galeria”. Od niej zapożyczyli nazwę. Resztę zorganizowali sami, z pomocą przyjaciół. „With a little help from my friends”, jak śpiewał Joe Cocker. Makietę pokazywaną w Lublinie przygotowała im Kasia Przezwańska. Pieniądze zbierali w Internecie. Do ich wyprawy dołączyła siostra Agnieszki, Ewa.
Udało się. Wprawdzie ich art-obozowisko, „mobilne centrum kultury” nie było tak pastelowe, jak je sobie wymarzyła Przezwańska, ale trzymało poziom. Coś pomiędzy cygańskim taborem, sceną koncertową, no i wystawą. W lipcu odwiedziliśmy ich razem z Gunią Nowik na pierwszym przystanku w Lipcach Reymontowskich. Wtedy dopiero się rozkręcali, jeszcze dopracowywali szczegóły, nabierali wprawy w rozstawianiu sprzętu i wieszaniu wystawy, ale czuć było fajną energię. Cieszyli się z każdego pojedynczego gościa w galerii, często przypadkowo spotkanych lipczan, którzy przyjechali coś załatwić w urzędzie, obok którego się rozstawili. Podziwialiśmy i ich zapał, i to, że następne tygodnie mieli spędzić w malutkiej przyczepie kempingowej, co kilka dni składając i montując na nowo cały majdan w kolejnym miejscu. Zgotowali sobie na wakacje prawdziwą harówkę.
Ze zdjęć i z Facebooka, gdzie można było śledzić Szaloną Galerię wynika, że potem szło im coraz lepiej. Mieli wdzięczną widownię, montaże i demontaże przebiegały coraz sprawniej, trochę się opalili, tylko zepsuła im się półciężarówka i wracała do Warszawy na lawecie. W przeciwieństwie do większości z nas, wylewających swoje żale na mediach społecznościowych, oni postanowili zrobić coś konkretnego. Poza tym było w tym coś perwersyjnego. Zobaczyć obrazy Sasnala czy Maciejowskiego w ciężarówce pod wiejskim domem kultury w Lipcach to jednak coś (Simon zapewniał, że były ubezpieczone).
Tydzień temu, tuż przed Świętem Niepodległości, Szalona Galeria zawitała do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Rozstawili scenę-wystawę, z tymi samymi dziełami sztuki, które wozili po Polsce. Pokazali też krótki montaż zdjęć i filmików z wyprawy, a na samym wejściu, z czymś na kształt graffiti w tle – nagranie krótkiej wypowiedzi dwóch chłopców z Bojadeł.
Chłopcy budzą sympatię i wypowiadają się jak na swój wiek niezwykle elokwentnie. Wystawa w Szalonej Galerii bardzo im się podobała, najbardziej „Janek” Sebastiana Buczka. Też chcieliby zostać sławnymi artystami i zastanawiają się, jak to zrobić. Na razie założyli grupę graficiarską. No i zapraszają do Bojadeł. Bo fajnie jak ich odwiedzi ktoś z Warszawy.
Można odnieść wrażenie, że artyści z Szalonej Galerii przejechali całą Polskę w poszukiwaniu tych dwóch chłopców.
W lansiarsko-hipsterskiej atmosferze, która opanowuje MSN podczas wernisaży (sytuację ratowała Kasia Górna z ekipą), toczyły rozmowy o tym, jak otwarcie „Warszawy w budowie” przegrało z imprezą w Niebie (albo na odwrót, nie pamiętam), przetykane troską o Polskę i świat, Warszawę w przeddzień 11 listopada. Szalona Galeria nie miała tu już nic z „próby zdefiniowania nowego, innego modelu polityczności w sztuce” ani z przekonania o istnieniu „systemów alternatywnych do zastanych”, o czym informuje tekst na ścianie. Fajne, energetyczne, legitymizowane dwójką małoletnich graficiarzy przedsięwzięcie zdawało się raczej utwierdzać nas w przekonaniu, że wszystko jest z nami w porządku. Że wszystko jest w porządku z nasza sztuką. Sprawdza się i w Warszawie, i na prowincji. Możemy spać spokojnie.
Ekipa Szalonej Galerii, Agnieszka Polska, Jakub de Barbaro i Janek Simon pozuje w saniach w Galerii Staroci w Lipcach Reymontowskich
Na łamach „Dwutygodnika” ukazał się bardzo spóźniony (mea culpa!) tekst o wakacyjnych wyjazdach za miasto – tych związanych ze sztuką – „Skansen”. Piszę o wystawie „Pany chłopy chłopy pany” w BWA Sokół w Nowym Sączu i w nowosądeckim skansenie, a także pierwszym przystanku Szalonej Galerii w Lipcach Reymontowskich, gdzie odwiedziliśmy też miejscowe galerie i muzea, w tym Galerię Staroci, prywatną kolekcję pana Zbigniewa Stania.
„Lipiecka Galeria Staroci to właściwie prywatne muzeum, w które Stań zamienił niemal wszystkie gospodarcze zabudowania. W jednym budynku – łowickie stroje ludowe i hafty, w innym – sanie i wozy, w jeszcze innym – stare narzędzia rolnicze. O każdym przedmiocie pan Zbigniew miał coś do powiedzenia. Pochwalił się ogromnym zbiorem wydań „Chłopów” z całego świata oraz pamiątek z planu filmowego – w Lipcach kręcono film i serial telewizyjny na kanwie powieści Reymonta, a on jako młody chłopak zbierał autografy aktorów i sam wystąpił jako statysta w jednej ze scen. Na pamiątkę kupiliśmy kwiaty z krepiny wykonane przez jego żonę. Chociaż na swojej trasie po Polsce Szalona Galeria święciła triumfy, w Lipcach zdawała się przegrywać z bogactwem lokalnej tradycji i historii, nawet jeśli książkowej, zamkniętej w ramy ludowości.”
Wystawa „Pany chłopy chłopy pany” w BWA Sokół w Nowym Sączu
„Nawet podczas tych wycieczek po sztukę za miasto, wieś wciąż wydawała się jakaś odległa. Chociaż wszyscy ze wsi pochodzimy i, wydawałoby się, świetnie ją znamy, oglądana przez pryzmat sztuki jawi się obco. Poza wzrokiem nas, odbiorców sztuki, gdzieś tam rolnicy zbierali ogórki. Na przykładzie współczesnych dzieł sztuki nie dałoby się zbudować jakiegoś obrazu wsi, nawet tego wyidealizowanego à la Wyspiański, czy wsi na progu przemian à la Redliński. Moda na tematy wiejskie, jeśli nie liczyć kilku artystów blisko z wsią związanych, okazuje się dosyć powierzchowna, rzadko podparta empirycznym doświadczeniem, odległa od rzeczywistości. Wciąż mierzymy się bardziej z pewnym obrazem wsi utrwalonym w kulturze (stąd zainteresowanie sztuką ludową) niż z jej rzeczywistymi problemami.”
Jak więc na to reagować? Jak sztuka może odpowiedzieć na stojące przed społeczeństwem zagrożenia? Co dalej z instytucjami? Czy nastąpi próba podporządkowania ich programu jedynie słusznej linii partii? Czy jeszcze wypada występować w telewizji publicznej? A może potrzebujemy nowych modeli instytucjonalnych, niezależnych od środków z budżetu? Jeśli tak, jak miałyby takie modele wyglądać? Na żadne z tych pytań jeszcze nie znamy odpowiedzi. Ale takie spotkania jak to lubelskie są niezwykle ważne. Konsolidują środowisko. Pewnie będziemy się w najbliższym roku jeszcze nie raz spotykać, chociażby na jesiennym Kongresie Kultury. Od ostatnich doniesień z ministerstwa minęło już trochę czasu i nastroje się nieco uspokoiły. Cisza przed burzą?
Po „De-mo-kra-cji” w Galerii Labirynt została wystawa, którą miałem właśnie okazję zobaczyć. To wystawa interwencyjna, powstała szybko, metodą domina. Artyści zazwyczaj proponowali coś ze swego dorobku, a czasem sugerowali, kogo jeszcze zaprosić.
Miałem wrażenie déjà vu. „De-mo-kra-cja” operuje językiem podobnych, często interwencyjnych wystaw sprzed ośmioletniej małej-PO-stabilizacji. By przypomnieć wystawy organizowane przez Artura Żmijewskiego – „Polska” (2002), Krzysztofa Żwirblisa – „Demos kratos – władza ludu” (2007), Sarmena Beglariana – „Jakoś to będzie. Wybory A.D. 2005” i wiele, wiele innych.
Tamte były często reakcją na atmosferę wokół samej sztuki, „zimną wojnę sztuki ze społeczeństwem”, jak nazwał to Zbyszek Libera – przypadki cenzury, skandale (Uklański, Cattelan), antysemickie ataki na Andę Rottenberg, proces Doroty Nieznalskiej. Bo ważny element demokracji, wolność słowa, szwankował. Artyści reagowali na narodową gorączkę, ksenofobię, wąsko rozumianą polskość.
Jadwiga Sawicka, b.t., 2016
Sporo prac na „De-mo-kra-cji” pochodzi z tego okresu, artyści je po prostu odkurzyli. A nawet więcej – kilka prac pojawiło się wiele lat temu na wystawie „Demos kratos” (prace Grzegorza Kowalskiego, Moniki Mamzety, Janusza Bałdygi). Są więc i fotokolaże Zofii Kulik, i gesty Roberta Rumasa („Demosutra”), nowe-stare obrazy Jadwigi Sawickiej. Artyści nie zdążyli jeszcze zareagować na „dobrą zmianę”.
Zresztą wybrane prace najnowsze wiele się nie różnią od tych sprzed 10 czy 15 lat. Powstaje nawet zestaw powtarzających się ikonograficznych motywów i atrybutów – druty kolczaste, polska flaga, polski hymn, manifestacje narodowców, Solidarność, Lech Wałęsa, wolność, równość, braterstwo. Reakcji na nową rzeczywistość jest niewiele. Artyści, jak spora część społeczeństwa, ruszyli po prostu na demonstracje. Karolina Breguła tworzy zestaw instrumentów do-it-yourself do hałasowania na demonstracjach. A Artur Żmijewski z Julią Mateą Petelską (prywatnie żoną Pawła Althamera) i jej córką Gają Wasilewską malują kilkanaście niewielkich, poręcznych tablic do noszenia podczas protestów. Najczęściej pojawiają się na nich odniesienie do najbardziej kontrowersyjnego tematu ostatnich miesięcy – konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego. Ale są też tablice bardziej abstrakcyjne – jakieś kwiatki, niebo, „deszcz słońca”. Hasła francuskiej rewolucji, „mądrość – radość”, „wolna sztuka”, no i przede wszystkim „LOVE”. Nie samą polityką człowiek żyje.
Artur Żmijewski, Julia Matea Petelska, Gaja Wasilewska, b.t., 2016
Pośrodku wystawy Joanna Borkowska stworzyła rodzaj mandali – uczestników dyskusji poprosiła o napisanie na kartkach swoich postulatów. Każdą kartkę przytrzymuje kamień. Niby nic prostszego, ale napisy zdradzają nadzieje i obawy: „żeby nie trzeba było wyjeżdżać”, „Beata podpisz!”, „koniec sztuki”, „więcej wiosny”, „zalegalizować marihuanę”, „świat bez religii”. Pod większością z nich bym się podpisał.
Na „De-mo-kra-cji” artyści wciąż zmagają się ze skostniałym wyobrażeniem o polskości, wizją państwa totalitarnego (Kowalski). Zaskakująco mało tu refleksji na temat demokracji. Panuje tu ton niemal kombatancki. Może dlatego, że brakuje całego pokolenia artystów, które pojawiło się na horyzoncie polskiej sztuki w ostatniej dekadzie. Czy nie interesuje ich temat? Czy ich pominięto? Czy wystawa oddaje po prostu przekrój wiekowy demonstracji KOD-u? Wciąż na kłopoty – Żmijewski.
Makieta Szalonej Galerii
Najbliższy demokracji (chociaż niekoniecznie wykrzykiwanej na demonstracjach „de-mo-kra-cji”) wydał mi się projekt Szalonej Galerii. Samochodowa galeria, pomysł Janka Simona, Jakuba de Barbaro i Agnieszki Polskiej, ma w połowie lipca ruszyć w Polsce i odwiedzać miasteczka niczym cyrk. Jej atrakcją nie będą akrobaci, lecz sztuka. Na razie, w galerii na stole rozstawili makietę pomalowaną przez Kasię Przezwańską.
W opublikowanym niedawno w „Dwutygodniku” wywiadzie z twórcami Szalonej Galerii, Janek Simon opowiada o źródłach idei: „Trochę się przestraszyliśmy agresji w dyskusji publicznej, łamania konstytucji, ataków na obcokrajowców czy straszenia w parlamencie europejskim możliwością wyjścia z Unii. Pomyśleliśmy, że to jest taka sytuacja, w której naprawdę każdy powinien się zastanowić, jaką dziurę może załatać w swoim otoczeniu, bo za chwilę będzie za późno”. Agnieszka Polska dodaje: „Lęk środowiska artystycznego o przyszłość kultury w Polsce jest całkowicie uzasadniony. Zastanówmy się jednak, czy kultura współczesna dostępna przez ostatnie piętnaście lat dla przeciętnego mieszkańca małej miejscowości tak bardzo różni się od tego, co Ministerstwo Kultury proponuje teraz”.