Niepokoje, solidarność, sprawstwo, wyobraźnia

witkowscy gdansk
Ania i Adam Witkowscy, kadr z filmu „Horyzont zdarzeń”, „Nie-pokoje”

Z coraz szybszymi zmianami w reżimie epidemicznym nasze doświadczenie z przedwczoraj przestaje być aktualne dziś. Niektórzy przyznają wręcz, że już się gubią, co wolno, a czego nie. Galerie wracają zaś z Internetu do rzeczywistości, ale przygotowanie wystawy online też trochę trwa i niektóre internetowe projekty dopiero doczekały się inauguracji. Może niektóre z nich są trochę spóźnione, ale dzięki nim okazało się, że w czasie, w którym mogło się wydawać, że nie dzieje się nic, wszyscy pracowali.

Białostocki Arsenał kilka dni temu otworzył wirtualną wystawę „Solidarność i sprawstwo” (galeria otworzy się w 3D dopiero 20 czerwca). Nowego bloga „Praca = dokumentacja wyobraźni” zainaugurowało też Muzeum Sztuki w Łodzi. Całkiem niedawno zakończył się też projekt „Nie-pokoje” Gdańskiej Galerii Miejskiej.

Sam fakt umieszczenia sztuki w Internecie nie ma już tak dużego znaczenia jak jeszcze kilka tygodni temu. Ale przypomina nam też, że niedawno poza Internetem nie było nic.

bialystok solidarnosc sprawczosc
„Solidarność i sprawczość”

Gdańska Galeria Miejska i Muzeum Sztuki w Łodzi zdecydowały się rozwijać swe projekty w czasie. Arsenał ogłosił wcześniej otwarty nabór, z którego wyłonił prezentowane projekty. Jedni wolą wykorzystać już istniejące platformy, inni – stworzyć specjalnie dedykowane projektom strony. Podejścia galerii do tworzenia wirtualnych wystaw są różne, ale łączy je jedno: powstały nowe prace w jakiś sposób odnoszące się do wyjątkowej sytuacji, w jakiej żyjemy od kilku miesięcy.

W pierwszych miesiącach lockdownu czekaliśmy na sztukę pandemiczną, ciesząc się każdym jej przejawem. Wciąż widać jednak, że artyści nie czują się w Internecie najwygodniej, a sztuka pandemiczna jest silnie obarczona estetyką D.I.Y. Potrzeby sprostaniu zapotrzebowania na internetowe wystawy niestety nie poprzedziła refleksja nad tym, czym mogłaby i powinna być sztuka w Internecie. Taka dyskusja dopiero nas czeka.

Można sobie bowiem zastanawiać nad statusem internetowego dzieła sztuki, co stanowi jej ramę, w jakiej formie najłatwiej trafi do odbiorców, a nawet – jak umieszczać podpisy pod pracami (w wielu przypadkach nieproporcjonalnie rośnie rola tekstu). Kuratorzy z Muzeum Sztuki za formę dzieła sztuki uznali po prostu plik. Takie podejście daje im sporą swobodę. Ich wystawa to współczesna sztuka poczty. Projekt „Praca = dokumentacja wyobraźni” powtarza gest węgierskiego artysty László Bekego, który w 1971 roku poprosił znajomych twórców o nadesłanie mu odpowiedzi na zawarte w tytule hasło. Łódzkie muzeum robi to samo w nowym kontekście, jako sztukę poczty, ale elektronicznej elektronicznej. Odpowiedziała im do tej pory m.in. Sanja Iveković.

Zrzut ekranu (3074)
„Praca = dokumentacja wyobraźni”

O ile dobrze pamiętam, jako pierwsza swój stan umysłu w czasie lockdownu skomentowała dokamerowym peformansem Iza Chamczyk. Na bieżąco oglądałem pojawiające się co kilka dni nowe filmy na Vimeo, zamówione u artystów w ramach „Nie-pokoi”. Najbardziej spodobał mi się film Ani i Adam Witkowskich, którzy kamerą podglądali swoich sąsiadów na innych balkonach oraz filmowali opuszczony plac zabaw. Domowa sielanka miesza się z grozą dziecięcych sprzętów, na których może czaić się wirus. Bardziej absurdalnie wypadły filmy udomowionej Honoraty Martin czy badającego możliwości tworzenia artystycznych urn Przemka Branasa.

W „Nie-pokojach” można się było przejrzeć. Artyści udzielali odpowiedzi na tytułowe niepokojące hasło, grę wyrazów – pokojów, w jakich się kryjemy, oraz niepokoi, które przeżywamy. Odpowiedzi w formie filmów oddawały nie tylko obawy, ale też rodzaj niemocy, wynikającej z zamknięcia.

Białostocki Arsenał postawił z kolei na sprawczość i solidarność. Zwłaszcza to drugie hasło niezwykle w czasie pandemicznego lockdownu wybrzmiewało. Ale widzę w tej wystawie i zadaniu postawionemu artystom również rodzaj wczesnopandemicznej nadziei na odnowę moralną, która miała nastąpić po tym, jak już sobie to wszystko w swych domowych zaciszach naprawdę głęboko przemyślimy, skoro czasu nam nie brakuje. Potem okazało się, że lockdown nie oznacza bynajmniej czasu wolnego, zwłaszcza dla rodziców dzieci w wieku szkolnym.

cimochowicz
Adelina Cimochowicz, Bez tytułu, fotografia cyfrowa z cyklu Naga Ja Gaja, 2020

Białostocko-internetowa wystawa „Solidarność i sprawczość” zebrała szeroki wachlarz różnorodnych projektów i interwencji, z których wiele widziałem już wcześniej na Facebooku (Paweł „Damy radę” Żukowski, Arek Pasożyt, Diana Lelonek). Pokazuje, jak artyści szukali własnych strategii w trudnej, często paradoksalnej sytuacji pandemii. Niektóre okazały się całkiem efektywne – jak zarazem jedno- i wieloosobowy protest Diany Lelonek i Edki Jarząb, które połączyły ze sobą nagrania głosów wielu osób, by później odtworzyć je na przenośnym głośniku. Na Facebooku śledziłem też kwarantannę Barbary Gryki, którą przechodziła w specjalnym ośrodku dla osób powracających z zagranicy. W swym filmie pokazuje falę niczym nieuzasadnionego hejtu, z którym spotykały się osoby przebywające na kwarantannie i wracające z zagranicy. (Mam nadzieję, że Gryka rozwinie swoje unikalne doświadczenia w nieco dłuższą formę, jej film odbieram na razie jako trailer.)

Wielu artystów zatopiło się w naturze (Jaśmina Wójcik i Jakub Wróblewski; Adelina Cimochowicz). Inni przypominali o problemach, o których w czasach pandemii łatwo zapomnieć, a które się w takim momentach zaogniają, jak kwestia nowaków, uchodźców czy przemocy w rodzinie.

Monika Drozynska_Dwa
Monika Drożyńska, Dwa, 2020, fot. M. Zaniewski, Galeria Arsenał, Białystok

Z całej tej plejady postaw zebranych przez białostockich kuratorów najbardziej przemówił do mnie jednak symbol stworzony przez Monikę Drożyńską, oczywiście – jak to w jej pracach – przedstawiony za pomocą haftu. Obok tkaniny, zawierającej haftowane notatki z pandemii i – jak to na pandemiczny czas przystało – dosyć chaotycznej, artystka stworzyła flagę, która jako jedyny fizyczny artefakt całego przedsięwzięcia zawisła na fasadzie galerii w Białymstoku, a oryginalnie wisiała na balkonie artystki w Krakowie.

Symbol z flagi Drożyńskiej przedstawia dobrze nam znany i często w historii Polski stosowany znak palców roztapierzonych w geście victorii, z zaznaczeniem odległości między nimi, czyli dwóch metrów. Znakomicie oddaje aporię, w której znalazło się podczas pandemii wielu Polaków, którzy z jednej strony chcieli zachowywać się racjonalnie, a z drugiej strony czuli potrzebę wyrażenia sprzeciwu wobec instrumentalnego traktowania reżimu epidemicznego przez rządzących.

Tę aporię widać było świetnie i podczas protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego (jak zwykle PiS wyciągną aborcyjnego królika z kapelusza, by odciągnąć naszą uwagę od swej nieudolności), ale też w działaniach artystów – proteście Diany Lelonek i Edki Jarząb czy podczas akcji „List”. Szkoda że tej właśnie akcji na internetowej wystawie Arsenału zabrakło i – mimo że nie został zgłoszony w naborze – fajnie byłoby dokumentację „Listu” dodać, by obraz pandemicznych postaw artystów był pełniejszy.

08-martwa_PRACA-2048x1536

01-martwa_CZAS-2048x1536

W większości pandemicznych prac artyści opowiadają głównie o sobie – albo o tym, jak spędzali lockdown, albo jaką przyjmują postawę. Wiele z tych prac niedługo nabierze charakteru dokumentu, niczym pisane w pandemii dzienniki pisarzy. Dlatego można odnieść wrażenie wąskiej perspektywy. W niemal żadnej z prac nie odnalazłem niczego, co odnosiłoby się do globalnego charakteru pandemii.

No, może z jednym wyjątkiem. Tym wyjątkiem jest praca Kasi Górnej, która zainicjowała z kolei nowy internetowy projekt Krytyki Politycznej.Górna sfotografowała swoje śmieci i każde zdjęcie opatrzyła komentarzem tekstowym.

Górna uczciwie przyznaje, że do jej „psychicznej dezorientacji” przyczynił się kilka butelek wina, ale przeglądając swe odpady snuje iście panoramiczne refleksje. Jak w ostatnich pracach Górnej, jej myśli można by mierzyć w tysiącach lat. Czym jest więc przy tym kilka miesięcy lockdownu? Może dlatego, że Górna namiętnie czyta książki science fiction i stąd ta perspektywa rodem z Liu Cixina. Fantazja Górną wręcz ponosi. Marzy jej się uratowanie planety przez wynalezienie jakiejś technologii czy globalna odmowa pracy. Ale jeśli coś pozytywnego może wyniknąć z czasu pandemii, to właśnie wiara w bardziej radykalne zmiany, sięganie po projekty, jeszcze niedawno wydające się niemożliwe do zrealizowania.

Monika Drozynska_Dwa

Solidarność i kobiety

ivekovic

W komentarzu dla „Gazety Wyborczej” tłumaczę, skąd wziął się plakat, który pojawił się na protestach kobiet w poprzednim tygodniu, w sprawie którego zawiadomienie do prokuratury złożyła NSZZ Solidarność. Związkowcy, dziś już niewiele mający wspólnego z historyczną Solidarnością, nie zauważyli, że chodzi o pracę Sanji Iveković „Niewidzialne kobiety Solidarności”, dziś znajdującą się w kolekcji Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

Piszę:

Jako ważny komentarz do polskiej rzeczywistości i historii pokazano ją [pracę Iveković] na wystawie „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro”, którą muzeum zorganizowało w Pałacu Prezydenckim w 2013 r. Wiosną tego roku przypomniano ją również na 25. Międzynarodowym Biennale Plakatu, gdzie brytyjski kurator David Crowley na wystawie „Plakat – remediacje” opowiadał o długim życiu plakatów. Pokazał, jak na całym świecie plakaty zaczynały żyć własnym życiem – na demonstracjach, w licznych przeróbkach, jak stawały się symbolami politycznej walki.

Historia plakatu „W samo południe” świetnie to ilustrowała. W 1989 r. reprodukowały go gazety z całego świata, pisząc o wydarzeniach w Polsce. Potem wielokrotnie go trawestowano, zazwyczaj z okazji rocznic, ale też krytycznie, jak to zrobiła Iveković. I do Sarneckiego, i do Iveković nawiązała w 2014 r. polska artystka Zuzanna Janin – w jej wersji kowboj i kowbojka idą ręka w rękę.

Użycie plakatu Iveković na „czarnym proteście” to kolejny rozdział tej historii. Pokazuje, jak sztuka wysoka, ta z galerii, świetnie odnajduje się czasem na ulicy. Zresztą, jeśli wzbudza tak silne reakcje jak doniesienie do prokuratury, to znak, że artystka uderzyła w jakiś czuły męski punkt.

Nie oczekuję od związku, który zastrzegł sobie prawa do nazwy i znaku graficznego „Solidarności”, by orientował się w sztuce współczesnej. Ale chociaż sam urodziłem się w roku, w którym rodziła się „Solidarność”, czując się jej spadkobiercą i dłużnikiem, uważam, że ten symbol w pewnym sensie należy też do mnie. Podobnie jak „Mazurek Dąbrowskiego” czy Reksio, ale też Myszka Miki czy „Oda do radości”.

Jeśli plakat wyborczy z 1989 r. przerabiają artystki, a ich wersje są w użyciu, najwyraźniej oryginał takiej przeróbki się domagał.

 

O wystawach wspomnianych w tekście pisałem wcześniej na „Dwutygodniku”: o „Jaka sztuka dzisiaj, taka Polska jutro” w tekście „Jeszcze będzie przepięknie”, o wystawie „Plakat – remediacje” w ramach 25. Międzynarodowego Biennale Plakatu w tekście „Płakat”.

Duda + Mitoraj = BWM

DSC08121

Nasz prezydent Andrzej Duda spędził 4 czerwca po swojemu. Zamiast świętować z Polakami w Polsce, zrobił sobie z małżonką krótki wypad do Włoch – Pompeje, Neapol, Watykan. Jak donosi PAP, wizyta przebiega pod znakiem trzech wielkich Polaków: Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, o. Stanisława Papczyńskiego, osiemnastowiecznego kaznodziei, który zostanie dziś kanonizowany, oraz… Igora Mitoraja. Co tu znowu robi Mitoraj?

Zapamiętałem 4 czerwca 1989 roku, bo urządzono mi imieninowe przyjęcie. Mama upiekła tort w kształcie jeża (z ryżem preparowanym zamiast kolców), a w prezencie dostałem żółto-zielony materacyk – zbliżały się wakacje. Wczoraj niemal prosto z pociągu z Berlina poszliśmy z Anką na KOD-owski marsz, który kończył się na placu Konstytucji. To na tym placu mieściła się kawiarnia Niespodzianka, w której przed wyborami kontraktowymi znalazł swoją siedzibę Warszawski Komitet Obywatelski. W Niespodziance zaśpiewał nawet przed koncertem w Kongresowej Stevie Wonder.

Prezydenci wolnej Polski nigdy nie mieli szczególnego uznania dla sztuki. Nieco lepiej było za Bronisława Komorowskiego, który miał chyba lepszych doradców. Do Pałacu Prezydenckiego wpuścił Muzeum Sztuki Nowoczesnej z wystawą wybranych prac z kolekcji, zatytułowaną, za banerem Cezarego Bodzianowskiego, „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro”. Był tam m.in. „Pan Guma” Pawła Althamera, „Nasz śpiewnik” Artura Żmijewskiego i szereg innych prac o nikłym potencjale propagandowym. Sanja Iveković pracą „Niewidzialne kobiety Solidarności” przypominała o macho-pisaniu historii. Na słynnym plakacie z wyborów 1989 roku nawiązującym do filmu „W samo południe” zastąpiła postać Gary’ego Coopera – kowbojką. Ostatnio Lech Wałęsa przyjął też swój portret, który z inicjatywy Joanny Świerczyńskiej namalowała podczas wspólnej nasiadówy grupa artystów, m.in. Alhamer i Żmijewski (obraz reprodukował w ostatnim numerze „Szum”).

4 czerwca dawno powinien być w Polsce świętem (moim zdaniem w miejsce któregoś ze świąt kościelnych). Prezydent Duda w pierwszym zdaniu podkreśla jednak, że „wybory 4 czerwca 1989 r. nie były w pełni wolne” – taki nagłówek widnieje nad tekstem o rocznicy na oficjalnej stronie prezydenta. Wizytę w domu Herlinga-Grudzińskiego też odpowiednio obudowano ideologicznie. Z wielu opinii i poglądów pisarza wybrano tę, że Polska nie dekomunizowała się odpowiednio szybko. I dlatego Duda uważa, że tablica upamiętniająca Herlinga-Grudzińskiego w Neapolu jest bardziej odpowiednim miejscem do obchodzenia rocznicy niż Warszawa.

Dla mnie bardziej ciekawy jest fakt, że Dudowie odwiedzili Pompeje, gdzie trwa wystawa Igora Mitoraja, otwarta przez samego prezydenta Włoch. Nasz rodzimy kiczarz – z ziemi polskiej do włoskiej – od czasu do czasu staje ością w gardle krytykom, bo prezentuje się go jako największe osiągnięcie polskiej sztuki. Jego pseudoantyczne rzeźby, nagie figury powiązane bandażami, notabene o silnym ładunku homoerotycznym, podobają się politykom niezależnie od opcji politycznej. Duda miał powiedzieć, że w Pompejach „prezentują się w sposób niesamowity”. Chyba zapomniał zabrać do Włoch laptopa, bo nie podzielił się swoimi przeżyciami na Twitterze.

Podejrzewam, że prezydent Duda nawet nie zdaje sobie sprawy, że opiewa ukochanego artystę polskiej lewicy sprzed kilkunastu lat. Zmarły w 2014 roku Igor Mitoraj był ulubieńcem ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego oraz prezydenckiej pary Aleksandra i Jolanty Kwaśniewskich. To z winy Dąbrowskiego, który notabene był jednym z najlepszych ministrów kultury po 1989 roku, Mitorajowa obandażowana głowa do dziś straszy na krakowskim rynku. Otwierając wystawę Mitoraja w Warszawie Jolanta Kwaśniewska miała powiedzieć, że dzień jest tak słoneczny, gdyż rzeźbiarz przywiózł ze sobą słońce prosto z Italii. Zresztą podobnie ponad politycznymi podziałami plasuje się Edward Dwurnik – na tle jego obrazu przemawiał do narodu Kwaśniewski, dziś wychwala go minister kultury Piotr Gliński.

Wczoraj tuż przed warszawskim marszem, zanosiło się na niezłą burzę. Ale niebo rozjaśniło się i bez polsko-włoskiego kiczu.

Wieszaki

odzyskac wybór.jpg
Plakat demonstracji „Odzykać wybór” w Warszawie

 

Z dużej odległości – niestety – obserwuję polskie demonstracje przeciwko zaostrzeniu naszego i tak już archaicznego prawa antyaborcyjnego, no i oczywiście im kibicuję. W ciągu ostatnich paru dni o szkodliwości proponowanych zmian powiedziano niemal wszystko, łącznie z podejrzeniem, że być może wszystko to tylko gra Prawa i Sprawiedliwości, bo partia Kaczyńskiego albo próbuje w ten sposób odwrócić uwagę od jakichś jeszcze gorszych posunięć, albo ostatecznie się od tej propozycji odwróci i okaże się, że PiS nie jest aż tak straszny jak go malują. Tę ostatnią tezę mogłoby zresztą potwierdzać udawane zdziwienie pani premier, która przed weekendem popierała projekt nowej ustawy, by już po weekendzie stwierdzić, że nie ma takiego tematu. PiS znowu trzyma nas na muszce i nie wiemy, wystrzeli czy nie. Tak czy owak, na 9 kwietnia planowane są kolejne demonstracje.

Protesty z ostatniego weekendu zgromadziły więcej osób niż jakiekolwiek demonstracje w obronie praw kobiet w ostatnich latach. Tegoroczna Manifa cierpiała na niską frekwencję, chyba z powodu pogody. A przecież jej hasło dotyczyło właśnie aborcji – „Aborcja w ochronie życia”. Notabene, hasło pierwszorzędne, wytrącające argument z rąk przeciwnika, ale też wieloznaczne i chyba jednak mało zrozumiałe. Na Manifie nie widziałem jeszcze żadnego wieszaka. Tymczasem demonstracje z ostatniego weekendu były udane nie tylko z powodu tłumów, ale również dlatego, że udało się wprowadzić do publicznej debaty ten łatwo rozpoznawalny symbol, jednoczący ludzi we wspólnej sprawie, ponad podziałami partyjnymi, łączący różne oddolne, nawet niepowiązane ze sobą inicjatywy w jeden ruch. Zaczęło się chyba od pomysłu, by wysyłać wieszaki premier Szydło.

Wieszak jako symbol ruchów pro-choice odwołuje się do pewnego mitu – rzekomych domowych sposobów na to, jak samej pozbyć się niechcianej ciąży. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wieszakiem kobieta szybciej się okaleczy, niż dokona aborcji. Wieszak to symbol bezmyślnego cierpienia kobiet i bezdusznego prawa.

Takie czytelne wizualne symbole są niezwykle ważne i efektywne. Gdy w 2012 roku Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej organizowało strajk artystów, żaden wywiad, żadna odezwa, żadne hasło nie przyczyniło się do popularności tego wydarzenia w takim stopniu jak zdjęcie ze Zbyszkiem Liberą trzymającego kartkę z napisem „Jestem artystą, ale to nie znaczy, że pracuję za darmo”. To zdjęcie stało się znakiem rozpoznawczym strajku oraz walki polskich artystów o prawa pracownicze w ogóle. Wiosną 2012 roku w ciągu jednego dnia tylko na Facebooku zobaczyły je setki tysięcy osób. Dzięki temu zdjęciu strajkiem zainteresowały się media.

Kwestia prawa antyaborcyjnego i tak byłaby dziś na pierwszych stronach gazet, ale niedocenienie roli wieszaków byłoby błędem. Możemy mieć tylko nadzieję, że wieszaki z nami zostaną.

Wbrew temu, co podają niektóre media, nie jest to symbol nowy. Zwłaszcza dla feministek, wieszak – czasami przekreślony jak w znakach zakazu – niesie dosyć oczywisty przekaz. Symbol wieszaka stał się popularny w Stanach Zjednoczonych, gdy tam kobiety walczyły o prawo do decydowania o własnym ciele. Ale pojawia się do dziś. Na przykład niewielka organizacja wspierająca kobiety, które mają problemy z dostępem do bezpiecznej aborcji lub których na taką aborcję nie stać, DC Abortion Fund, srebrnymi wisiorkami w kształcie wieszaka dziękuje swoim dobroczyńcom.

urban dictionary 2
Jedna z definicji „coat hanger abortion” w moim ulubionym słowniku (UrbanDictionary.com)

 

Jednak w Stanach aborcja jest legalna od połowy lat 70. i dla wielu młodszych kobiet symbol wieszaka przestał być aż tak czytelny. Inny jest dziś bowiem stosunek do aborcji. Aborcja nie musi wiązać się z tabu. Wystarczy obejrzeć jeden z pierwszych odcinków popularnego serialu „Girls”, w którym pojawia się scena w polskich produkcjach telewizyjnych nie do pomyślenia. Oto tytułowe dziewczyny spotykają się w klinice, by wesprzeć Jessę podczas jej aborcji, ale Jessa się nie stawia (w poprzednim odcinku spóźnia się kilka godzin na imprezę urządzoną z okazji jej powrotu do Nowego Jorku). Przyjaciółki narzekają na Jessę: „Jak mogła zepsuć tę piękną aborcję, którą dla niej urządziłaś” („How could she ruin the beautiful abortion that you threw?”). Ostatecznie okazuje się, że Jessa nie jest w ciąży, dostaje okresu podczas seksu w toalecie z przypadkowo poznanym chłopakiem. Tu scenarzyści nie poszli już na całość – gdyby rzeczywiście musiała dokonać aborcji, pewnie nie byłoby aż tak zabawnie (grająca Jessę Jemima Kirke sama miała aborcję i otwarcie o niej opowiada, popierając prawa kobiet). Scena z „Girls” pokazuje jednak mało bogobojny stosunek do zabiegu w Stanach, przynajmniej wśród dwudziestoparolatek z Brooklynu.

Dziś w Ameryce druciany wieszak z pralni przypomina raczej o czasach, gdy kobiety były zmuszane do sięgania po przedmioty domowego użytku, nie mając innego wyboru – polecam nominowany do Oscara film dokumentalny „When Abortion Was Illegal”. Wieszak służy raczej za symbol ofiar prawa antyaborcyjnego sprzed lat (chociaż bezpieczna aborcja nie jest wszędzie podobnie dostępna i próby pozbywania się niechcianej ciąży za pomocą wieszaka nadal mają miejsce). Ostatnia twierdza pro-life padła też właśnie w Kanadzie – zakaz aborcji zniesiono na Wyspie Księcia Edwarda, małej ojczyźnie Ani z Zielonego Wzgórza; do tej pory mieszkanki wyspy, by usunąć ciążę, musiały udać się do innej prowincji.

Dawno jednak wieszak-symbol nie był wykorzystywany tak masowo, jak od paru dni w Polsce. Osobie, która wymyśliła, by do wieszaka powrócić, należy postawić co najmniej duże piwo.

Demonstracje same w sobie są zazwyczaj dosyć nudne (na szczęście bywają też formą życia towarzyskiego). Ostatnio pewną kreatywnością wykazała się jedynie partia Razem, wyświetlając swe postulaty na budynku Rady Ministrów, gdy premier Szydło odmówiła publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Osobom rozeznanym w sztuce same narzucały się analogie z akcjami Krzysztofa Wodiczki (Wodiczko w latach 80. wyświetlał swastykę na fasadzie ambasady RPA w Londynie; w RPA wciąż obowiązywał Apartheid).

Dosyć słabo w kwestii protestacyjnej kreatywności wypada KOD, eksponując głównie własne logo (niezbyt udane), symbole narodowe i flagi Unii Europejskiej (premier Szydło już na początku urzędowania uznała, że na niebieskim tle nie wypada atrakcyjnie). Z pomocą przychodzą sami demonstranci i ich hasła na wykonanych chałupniczo transparentach. Na jednej z demonstracji KOD-u słyszałem jednak „Mury” Kaczmarskiego, co kazało mi zadać pytanie z niemal równie starej piosenki Elektrycznych Gitar „Co ja tutaj robię?”. Biało-czerwone i unijne flagi to za mało.

Wracając do tematu aborcji, warto przypomnieć, że w czasie, gdy klarował się tzw. kompromis aborcyjny w Polsce, w Warszawie pojawiły się plakaty Barbary Kruger, słynnej nowojorskiej artystki. Pod koniec 1991 roku zaprosiła ją do Polski Milada Ślizińska, wówczas kuratorka Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Kruger przygotowała polską wersję plakatu „Your Body Is a Battleground”, który pierwotnie powstał z okazji marszu na Waszyngton w 1989 roku – „Twoje ciało to pole walki”. Na początku lat 90. dyskusja o nowym prawie antyaborcyjnym zakończyła się krokiem wstecz. Tak Kościół Katolicki odcinał kupony od lat wspierania opozycji antykomunistycznej. Artyści rzadko wspierają swym talentem demonstracje, chętniej je dokumentują.

Plakat i hasło Barbary Kruger, chociaż nośne i wciąż pamiętane, przegrywają jednak konkurencję ze zwykłym wieszakiem. Gdy chodzi o symbol czy slogan, obowiązuje zasada: im prościej, tym lepiej. By wymyśleć najprostsze na świecie hasło reklamowe „Coca-cola to jest to”, potrzeba było poetki Agnieszki Osieckiej. Wieszak jest nośny, bo można go na wszelkie sposoby przerabiać. Jest wizualnie prosty jak drut, każdy go może namalować bez odrywania ołówka od kartki. Albo powiesić na drzewie przed sejmem – nic prostszego.

Od paru dni wieszaki są wszędzie. Występują na logotypie porozumienia Odzyskać Wybór, a także oddolnej grupy facebookowej Dziewuchy Dziewuchom, pojawiają się na zaproszeniach na demonstracje i na zdjęciach  oburzonych kobiet. W mediach społecznościowych karierę zrobiło stare zdjęcie z wieszakiem i napisem „This is not a surgical instrument. Keep Abortion Safe & Legal” („To nie jest instrument chirurgiczny. Niech aborcja będzie bezpieczna i legalna”). W ostatni weekend wieszaki zdobiły transparenty. Kobiety demonstrowały z wieszakami w dłoniach. Druciane wieszaki zawieszono na drzewie pod sejmem i na drzwiach do biura PiS w Katowicach.

12439417_1085789668146229_6443405499636436026_n
Zaproszenie na demonstrację w Poznaniu

Oczywiście Facebook przekłamuje rzeczywistość – widzimy niemal wyłącznie przejawy poglądów naszych znajomych. Ja przez kilka ostatnich dni oglądałem głównie wieszaki i kobiety wychodzące z kościołów. Ktoś dodał wieszak do feministycznego plakatu Sanji Iveković, przerobionego z plakatu wyborów 1989 roku „W samo południe” – Iveković zastąpiła w nim postać kowboja kowbojką. Autor satyrycznych rysunków Andrzej Maluje narysował Beatę Szydło mówiącą: „W Polsce nie ma teraz tematu aborcji. Po prostu jest wiosna i na drzewach zakwitły wieszaki”. Artur Krynicki narysował bociana lecącego z wieszakiem w dziobie. Anonimowy autor pewnego mema „Nie ma takiego tematu” zawiesił metalowy wieszak na wydłużonym jak u Pinokia nosie pani premier.

Widziałem też filcowe broszki w kształcie wieszaka (jej producentka napisała, że „wieszak od wczoraj zyskał nową symbolikę”), gif z wieszakami ułożonymi tak, że tworzą żeński układ rozrodczy, a także zdjęcie wieszaków odbitych szablonem na przejściu dla pieszych. Partii .Nowoczesna zarzuca się, że odkryła wieszak za późno (dopiero kilka godzin po demonstracjach na jej koncie facebookowym pojawiła się grafika z wieszakiem). Blogerka popierająca ustawę pisze: „Schowaj wieszak do szafy”. By wyrazić swoje poglądy nie trzeba nic więcej – wystarczy wyciągnąć druciany wieszak. A najlepiej wysłać go pani premier.

Poza tym bardzo dobrze, że kobiety pozbywają się ze swoich szaf tych okropnych drucianych wieszaków z pralni. Już kilka lat temu pewien gejowski magazyn z Wysp Brytyjskich zamieścił listę uniwersalnych porad modowych. I poza ubieraniem się stosownie do wieku (to naprawdę trudne), nieeksponowaniem muskulatury za pomocą przyciasnych koszul i rozciągniętych dekoltów (to łatwiejsze), magazyn ten zalecał właśnie zamianę drucianych wieszaków na porządniejsze, drewniane. Bo druciane wieszaki odkształcają ubrania, tworząc dziwne wgniecenia na ramionach. Ku przestrodze.