Xiyadie 西亚蝶. Od sztuki ludowej do sztuki queerowej

IMG_6404

Na jego wycinankach, jak to na wycinankach, wszystko splata się ze sobą, postacie ludzką zlewają się z naturą i architekturą. Ludzie mogą zmieniać się w maszyny lub puszczać pąki. Mnóstwo tu kwiatów, zwierząt, ptaków. Xiyadie (西亚蝶) tworzy tradycyjne chińskie wycinanki, typowe dla prowincji Shaanxi, z której pochodzi.

Jednak kryje się w nich coś więcej. Wycinanki dają widzowi nadprzyrodzoną moc – prześwietlamy wzrokiem ściany i zaglądamy do spodni. Oto na wielu z nich pojawia się ulubiony motyw Xiyadie – męsko-męski seks oralny. Chłopaki ciągną na całego. Próbując dokonać trudnej sztuki autofellatio jeden z bohaterów prawie spada z krzesła. Seks staje się manifestacją życia, witalności. Jakby te zupełnie nieprokreacyjne akty sprawiały, że kwiaty rozkwitają, a ptaki śpiewają.

Po chwili przychodzi jednak kolejna refleksja: nie wszystko jest tu tak wesołe, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Dają o sobie znać konflikty wewnętrzne geja, żyjącego podwójnym życiem – z żoną i dziećmi oraz w ukryciu ze swymi kochankami.

Niektórzy uważają, że Xiyadie jest dziś najbardziej znanym queerowym artystą z Chin. Co pokazuje jedynie, jak sztuka queerowa w Chinach nie jest w pełni rozpoznana i sproblematyzowana. Z pewnością jest pierwszym chińskim queerowym wycinaczem.

IMG_6414
„Sortowanie słodkich ziemniaków”, 2019

Postanowiłem napisać kilka słów o Xiyadie, bo duży wybór jego wycinanek można obecnie oglądać na wystawie „Żarty żartami” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, pierwotnie przygotowaną przez Slavs and Tatars na 33. Biennale Grafiki w Lublanie w 2019 roku. Jedna z prac, „Sortowanie słodkich ziemniaków”, powstała specjalnie na to biennale.

Chociaż w ostatnich latach zainteresowanie pracami Xiyadie rośnie, głównie poza granicami ChRL, Xiyadie zaczął pokazywać swe erotyczne prace stosunkowo niedawno. Wcześniej tworzył je wyłącznie z wewnętrznej potrzeby i chował pod łóżkiem.

Prawdopodobnie nie znalibyśmy Xiyadie, gdyby nie wystawa „Różnica-Płeć” („别性”, biexing, funkcjonująca w większości publikacji jako „Difference-Gender”), zorganizowana w centrum LGBT w Pekinie w 2009 roku. Tam jego prace pokazano po raz pierwszy, do czego namówił go kurator tej wystawy, Yang Zi. Ta pierwsza wystawa sztuki queerowej w Chinach została zamknięta przez władze pod pretekstem obsceniczności i braku oficjalnej zgody, prace Xiyadie skonfiskowano.

IMG_6396

IMG_6596
Katalog wystawy „Spectrosynthesis”

Na wystawie w Pekinie pokazał wyłącznie mniejsze formaty. Chociaż większe też już wtedy istniały (schowane pod łóżkiem). Po tym pierwszym pokazie przyszły inne zaproszenia: do Long Beach LGBT Centre w Kalifornii, do Parasite w Hong Kongu, berlińskiej galerii Nome.

Przede wszystkim jednak prac Xiyadie nie mogło też zabraknąć na głośnej wystawie „Spectrosynthesis” w MOCA Tajpej, największej do tej pory ekspozycji poświęconej sztuce queerowej z krajów kręgu kultury chińskiej (ChRL, Tajwanu, Singapuru i Hong Kongu, jak również chińskiej diaspory). To właśnie w katalogu tej wystawy po raz pierwszy zetknąłem się z pracami Xiyadie. Pojawił się tam obok takich artystów jak Martin Wong, Wu Tsang czy Jun-Jieh Wang).

W swej najnowszej książce „Queer China” osobny rozdział poświęcił Xiyadie profesor Hongwei Bao. To z niej czerpię wiele z przytaczanych tu informacji.

IMG_6399

IMG_6402

Xiyadie urodził się w 1963 roku w powiecie Heyang (合阳) w Shaanxi. Przez kilka lat pracował nawet w departamencie rzemiosła studia filmowego w Xi’an. W wyniku aranżowanego małżeństwa poślubił kobietę, z którą miał dwójkę dzieci: syna i córkę. Rodzina klepała biedę. Wycinanki tworzył w wolnym czasie. Już wtedy żył podwójnym życiem.

W 2002 roku spotkał dwóch dokumentalistów, Sha Qing i Jia Dan. Obaj przez kilka miesięcy dokumentowali relacji Xiyadie z jego niepełnosprawnym, chorym na stwardnienie rozsiane synem. Efektem był film „Wellspring” („在一起的时光”, Zai yiqi de shiguang) w reżyserii Sha Qing, ukazujący ubóstwo wiejskiej rodziny, której nie stać było na leczenie syna.

To przed Sha i Jia po raz pierwszy się otworzył i pokazał swą skrywaną wcześniej twórczości. Namówili go, by dalej pracował w tym duchu.

W 2005 roku wyjechał do Pekinu. Jak wiele milionów tzw. pracowników migracyjnych, mężczyzn z prowincji, pracujących za najmniejsze wynagrodzenie, w trudnych warunkach, mieszkając na kilku metrach kwadratowych, marginalizowanych i uznawanych za najniższą klasę społeczną. Xiyadie pracował m.in. jako ochroniarz, kucharz, śmieciarz.

Przyjechał do Pekinu w szczególnym momencie. Dekryminalizacja homoseksualizmu w 1997 roku, jak również bardziej zrelaksowana atmosfera polityczna w Chinach pierwszej dekady XXI wieku umożliwiły pojawienie się wielu oddolnych inicjatyw LGBTQ i rozkwit życia klubowego.

W parku Dongdan (东单), największej pekińskiej pikiecie, Xiyadie poznał swego chłopaka. No i został też uznany za queerowego artystę.

IMG_6400

IMG_6403

Ale nie jest przecież typowym queerowym artystą. Sztuki wycinania papieru nauczył się od swojej matki. To artysta ludowy i queerowy jednocześnie, o bardzo silnej wiejskiej tożsamości.

Sztuka ludowa jest też wspierana przez państwo. Xiyadie jako członkiem stowarzyszeń twórców ludowych może liczyć na skromne, comiesięczne stypendia od lokalnego rządu.

Nawet erotyczne wycinanki Xiyadie pozostają wierne tradycji. Xiyadie zazwyczaj używa ryżowego papieru Xuan (宣), który łatwo się prostuje i barwi. Wycina też w bardzo tradycyjnym stylu. Na jego pracach pojawiają się symbole bogactwa, ptaki, kwiaty, zwierzęta z chińskiego horoskopu czy znak shuangxi (囍), czyli podwójne szczęście. Natłok motywów jest tak duży, że czasami można nie dostrzec tego, co się tak naprawdę tam dzieje.

I chociaż często mówi się, że to sztuka umierająca, widzi się ją w Chinach na każdym kroku. To sztuka o wielowiekowej tradycji, zazwyczaj uprawiana przez kobiety (Xiyadie jest jednym z wyjątków), a umiejętności przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Wycinanki stanowią dekorację wnętrz, zwłaszcza podczas uroczystości i świąt, takich jak chińskie Święto Wiosny.

Tytuł berlińskiej wystawy Xiyadie, “Cut Sleeve, Split Peach”, podkreślał nie tylko wielowiekową tradycję wycinanek, ale też antyczne chińskie historie miłości homoerotycznych, które do dziś są obecne w chińskim języku. „Obcięty rękaw” odnosi się do powiedznia 断袖之癖 (duanxiuzhipi), eufemizmu na określenie miłości homoseksualnej. To historia z Zachodniej Dynasti Han, której cesarz Ai w łóżku z Dong Xianem musząc opuścić sypialnię, obciął rękaw swojej szaty, by nie zbudzić kochanka. Podobnie określenie „podzielona brzoskwinia” (分桃, fentao), przywołuje historię na poły legendarnej postaci Mizi Xia, który przełamał tabu i zaoferował swemu wyżej postawionemu kochankowi brzoskwinię, którą sam wcześniej skosztował.

IMG_6405

IMG_6407

Xiyadie uczynił z wycinanek medium niezwykle osobiste. Odbija się w nich wyjątkowość jego życia.

Wiele elementów prac nie jesteśmy w stanie odczytać – są tak przesiąknięte jego życiem, autobiograficzne. O intymności tych prac najlepiej świadczy fakt, że początkowo tworzył je dla siebie, w domu, po kryjomu, bojąc się je komukolwiek pokazać. Jak wspominał, kierował się ku światu fantazji, marząc o spotkaniu przystojnego mężczyzny, ucieczce z nim na księżyc. Fantazjom zawsze towarzyszyły kwiaty i ptaki. Tych bardziej prywatnych, nikomu nie pokazywał, stały się więc jego intymnym dziennikiem. Wynikały z potrzeby miłości i wolności.

W wycinance „Pociąg” opisał swą miłość do pierwszego chłopaka – konduktora, którego poznał w pociągu do Xi’an. Jeden obciąga drugiemu między wagonami (podobną strukturę ma nowsza praca „Stacja metra Yuquanying”). Byli ze sobą przez kilka lat. Wiele prac z tego okresu przedstawia szczęśliwe życie z chłopakiem. Sam Xiyadie był jednak żonaty, a presja rodziny jego chłopaka też zmusiła go do ślubu.

Nawet na wystawie „Żarty żartami” można oglądać najnowsze prace Xiyadie, jak i te z początku lat 80., gdy ukrywał swoją orientację seksualną.

Ta podwójność, prowadzenie skrytego gejowskiego życia na chińskiej wsi, odbija się w jego pracach, jak chociażby we wspomnianym „Sortowaniu słodkich ziemniaków”. Oto para chłopaków zajmuje się swoimi fujarkami w piwnicy podczas sortowania ziemniaków, gdy ojciec jednego z nich pracuje na zewnątrz.

IMG_6436

IMG_6435

Jak pisze Hongwei Bao, „Xiyadie nie tylko queeruje chińską tradycję, ale też udomawia homoseksualizm”, pokazuje siebie jako wiejskiego geja.

Wiele prac Xiyadie oddaje też poczucie winy wobec żony i dzieci oraz konflikty wewnętrzne. Często odnosi się do swojego życia: relacji z żoną, życia za fasadą heteroseksualnego małżeństwa, ukrywania się. Chociaż po latach wyoutował się przed żoną, para nie rozwiodła się.

Nawet jego pseudonim, Xiyadie, który sam sobie wybrał przy pierwszej prezentacji swych prac, jest metaforą trudności gejowskiej seksualności w konserwatywnym, chińskim społeczeństwie. Xiyadie oznacza po chińsku „syberyjskiego motyla”. Odnosi się do jego życia, wzrastania w małej wiosce w północno-zachodnich Chinach. „Syberyjski motyl” rozpościera skrzydła po długiej zimie.

Przy okazji wystawy “Spectrosynthesis” mówił: „Kiedy drzwi są otwarte, dają poczucie wolności, kiedy zamknięte, stwarzają poczucie bezpieczeństwa, gdy są zamknięte na klucz – czujesz się uwięziony”.

IMG_6410

Jak zauważa Hongwei Bao, Xiyadie przeszedł w swoim życiu kilka transformacji. Z rolnika został artystą ludowym. Po przeprowadzce do Pekinu z artysty ludowego przekształcił się w artystę queerowego o rozwijającej się karierze międzynarodowej. Podobnie, jego wycinanki ze sfery sztuki ludowej przeszły do sfery sztuki queerowej. Xiyadie nadal jednak podkreśla swe wiejskie pochodzenie, wiejską tożsamość.

Hongwei Bao zwraca uwagę na klasowy aspekt prac Xiyadie. W Pekinie wycinanki Xiyadie zaczęły ujawniać nowe motywy – sceny z miejskich pikiet. Ilustrują homoerotyzm robotników migracyjnych, z konieczności koncentrujący się w parkach czy stacjach metra.

W papierowych kompozycjach Xiyadie odnalazł swą ekstatyczną ekspresję. Z wycinankowego horror vacui wyłaniają się potajemne, erotyczne, męsko-męskie spotkania.

IMG_6429

Wszystkie zdjęcia wycinanek Xiyadie wykonałem na wystawie „Żarty żartami” w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie (kuratorzy: Slavs and Tatars oraz Michał Grzegorzek).

White Rabbit

IMG_2406
Chen Yanyin 陈妍音, „1949  – Młodzi Pionierzy komunistycznych Chin”, 2010

Czasami trudno uwierzyć, jak bardzo obraz współczesnej sztuki chińskiej w Chinach różni się od obrazu sztuki chińskiej na Zachodzie. To paradoks popularności chińskiej sztuki – często łatwiej ją poznać za granicą niż w Chińskiej Republice Ludowej. Oczywiście wynika to z coraz bardziej nasilającej się cenzury i ograniczeń wolności w Chinach.

Ai Weiwei (艾未未) pisał nawet kiedyś w „Guardianie”, że nie ma czegoś takiego jak chiński artworld: „W społeczeństwie, które ogranicza wolność jednostki i łamie prawa człowieka, wszystko co nazywa siebie kreatywnym czy niezależnym jest zwykłą pretensją”.

Tuż po przyjeździe do Chin trzy lata temu, w anglojęzycznej księgarni kupiłem grupy tom Phaidona o sztuce chińskiej, od starożytności po współczesność. Już w domu zorientowałem się bowiem, że książka została dopasowana do wymogów chińskiego rynku – miała pozaklejane niektóre strony, a nawet zamazane korektorem niektóre wydarzenia w kalendarium. Rozrywając strony i czytając pod światło mogłem się łatwo zorientować, co jest na cenzurowanym w ChRL: wszelka nagość, Ai Weiwei, wydarzenia na placu Tiananmen w 1989 roku oraz powstanie w Tybecie.

Z drugiej strony, w Chinach nie gorszą nikogo prace, które u nas powodowałyby spazmy u prawicowych radykałów. Widziałem kiedyś w Pekinie „Piss Christ” Serrano i nikt się nim nie oburzał, raczej służył za tło do selfie.

IMG_2441
Zhou Xiaohu 周啸虎, „Nawet w strachu”, 2008
IMG_2453
Zhou Xiaohu 周啸虎, „Nawet w strachu”, 2008

A przecież sztuka chińska kojarzy się z radykalnym (często nagim!) performensem, zresztą prace o wymienionych wyżej wydarzeniach także dzisiaj, przy coraz silniejszych rygorach cenzury, powstają. Nie sądzę, by Ai miał w pełni rację.

Natomiast to właśnie ta sytuacja w ChRL powoduje swoiste rozdwojenie jaźni chińskiej sztuki, na tę obecną w chińskich muzeach i w obiegu zachodnim. Co więcej, wydaje mi się, że właśnie fakt cenzury w Chinach sprawia, że ta sztuka, podobnie jak działania Ai Weiweia, staje się jeszcze bardziej ciekawa dla zachodniego odbiorcy.

Mogłem się w pełni przekonać o tym rozdwojeniu, gdy pod koniec grudnia odwiedziłem galerię White Rabbit w Sydney, w całości poświęconą chińskiej sztuce współczesnej. A to niemała, czterokondygnacyjna instytucja.

IMG_2462
Wang Yuyang 王郁洋, „Oddech – czarna taksówka menadżera Zhao”, 2008

White Rabbit został założony w 2009 roku dla kolekcji Judith Neilson, kolekcjonerki XXI-wiecznej sztuki z Chin. Mieliśmy szczęście trafić na rocznicową wystawę, podsumowującą pierwszą dekadę działalności White Rabbit. Była to właściwie pierwsza część wystawy, zatytułowana „Then”. Obecna, którą można zobaczyć wyłącznie w 3D na stronie galerii, nosi tytuł „And Now” i jest nam bliższa czasowo, o czym świadczy obecność takich gwiazd współczesnej sztuki chińskiej jak były asystent Ai Weiweia, Zhao Zhao (赵赵).

Neilson jest jedną z najbogatszych kobiet w Australii. Zaczęła kolekcjonować chińską sztukę na początku XXI wieku. Dziś jej kolekcja liczy 2000 prac około 700 artystów i bez wątpienia należy do najważniejszych kolekcji chińskiej sztuki współczesnej na świecie.

IMG_2552
Li Shuguang 李曙光, „Wypadek samochodowy”, 2001

To nie jest żaden przypadek, że najbardziej liczące się kolekcje współczesnej sztuki chińskiej znajdują się poza ChRL-em. Najważniejszą stworzył Szwajcar Uli Sigg, były ambasador Szwajcarii w Pekinie. Poza Siggiem liczą się jeszcze tacy kolekcjonerzy jak Belgowie i założyciele UCCA w Pekinie Guy i Miaram Ullens de Schooten, mieszkający w Hong Kongu Szwajcarzy Monique i Max Burger, chińsko-indonezyjski przedsiębiorca Budi Tek czy wreszcie Chińczycy Liu Yiqian i Wang Wei. Ale zadziwiające, jak wiele z tych kolekcji jest poza Chinami i nawet nie należy do przedstawicieli chińskiej diaspory.

W 2012 roku Uli Sigg ogłosił, że przekaże swoją kolekcję dla nowopowstającemu muzeum M+ w Hong Kongu (otwarcie planowane jest na przyszły rok). W zamian za kupno 47 prac za 177 milionów dolarów hongkońskich, przekazał kolejne prawie 1500 dzieł, wartych około 1,3 miliarda dolarów za darmo. Sigg wyjaśnił, że wybrał muzeum poza kontynentalnymi Chinami, bo tam część prac nie mogłaby być prezentowana (chociażby 26 prac Ai Weiweia). Otwarcie M+ może okazać się przełomem na mapie instytucjonalnego świata sztuki.

xuzhen
Xu Zhen 徐震, „Calm”, 2009

Twórcy White Rabbit podkreślają, że w prezentowanej sztuce odbija się chińskie społeczeństwo w momencie przemian oraz że widać w niej łączenie wpływów chińskich i zachodnich. To ostatnie zazwyczaj przyjmuje formę popartową, w której Marilyn Monroe może spotykać się czerwonogwardzistą. Chińskie wpływy będzie więc ikonografią chińskiego komunizmu, zachodnie – konsumpcjonizmu i kultury popularnej.

Na szczęście wystawa „Then” była o wiele bardziej zniuansowana. Najciekawsza wydała mi się praca Xu Zhena (徐震). Zazwyczaj jego prace wydają mi się zbyt efekciarskie (ostatnio w Szanghaju widziałem grecką kolumnę zachowującą się jak dżdżownica). W White Rabbit pokazywał pracę „Spokojnie” z 2009 roku, będącą kupą gruzu, która wydawała się delikatnie poruszać, oddychać (efekt ten osiągnął przez umieszczenie pod gruzem łóżka wodnego). Wprawdzie Xu Zhen tłumaczył, że jego praca odnosiła się do wydarzeń na Bliskim Wschodzie, w kontekście chińskim wydawała się bardziej odnosić do gwałtownych procesów urbanizacji i gentryfikacji chińskich miast, owocującymi wyburzeniami całych dzielnic.

IMG_2537b
Li Zhanyang 李占洋, „Chińskie potomstwo”, 2005
IMG_2563
Zhang Hai‘er 张海儿, „Mini-dom”, 2005
IMG_2566
Zhang Hai‘er 张海儿, „Mini-dom”, 2005

Do tych samych procesów odnoszą się też Zhang Dali (张大力) w „Chińskim potomstwie” (2005), instalacji przypominającej ludzkie ciała w rzeźni, oraz Jin Shi (金石) w „Mini-domie” (2005), ukazanej w skali 2:3 klitce, typowym jednoizbowym mieszkaniu migranta ekonomicznego, zazwyczaj mężczyzny pochodzącego ze wsi, uznawanego za członka najniższej klasy społecznej.

Nie wyobrażam sobie,  by w Chinach można było pokazać grafikę Dai Hua (代化) „I Love Beijing Tiananman” (2006), której tytuł pochodzi z pieśni, śpiewanej każdego ranka przez uczniów w czasie rewolucji kulturalnej. Ogromna panorama przedstawia wśród budynków i małej architektury placu wydarzenia przełomowe dla najnowszej historii Chin, ale też całe grono bohaterów, od żebraków, przez uczonych, eunuchów, konkubiny, cesarzy, wojowników po superbohaterów, a nawet człowieka, który w 1989 roku powstrzymywał czołgi, stając przed nimi z torbami na zakupy (zdjęcie z tzw. Tank Manem stało się symbolem wydarzeń z 4 czerwca 1989 roku na Zachodzie, w Chinach pozostają mało znane). Są tu też cytaty z modelowych oper (w tym „Czerwonego oddziału kobiet”), ilustracje baśni i przysłów (nie tylko chińskich), a nawet anamorficzna czaszka z „Ambasadorów” Holbeina. Całość to fascynujący rebus.

IMG_2488
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal
IMG_2476
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal: obcinanie kolejek Manchu
IMG_2472
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal: modelowe opery
IMG_2511
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal
IMG_2515
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal: 56 mniejszości narodowych w ChRL
IMG_2520
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal: Mao i Czerwona Gwardia
IMG_2507a
Dai Hua 代化, „I Love Beijing Tiananmen”, 2006, detal: Tank Man

Chodząc po White Rabbit miałem też inne wrażenie – to nie tylko sztuka wolna od chińskiej cenzury, ale też odpowiadająca na pewne zachodnie oczekiwanie, czym chińscy artyści powinni się zajmować i jak bardzo powinni być wobec komunistycznych władz krytyczni. O nieco innych oczekiwaniach opowiadał obraz „Chińskie dziecko” Li Shuguang (李曙光) z 2005 roku, z makijażem jak z opery pekińskiej, tradycyjnej fryzurze. Nawet w opisie pracy mowa była o tym, jak pokolenie artystów w wieku Li czuło się zobowiązane przyjąć maskę „chińskości”. Chodziło mi jednak o trochę co innego. Od Chińczyków nie tyle oczekuje się egzotyczności, co krytycznej postawy wobec swego państwa czy zajmowania się trudnymi kartami w chińskiej historii.

IMG_2559
Jin Shì 金石, “Chinese Babe”, 2005
IMG_2412
Feng Yan 封岩, „Drzwi samochodowe”, 2006

Czy takiej roli nie spełniają na przykład „Drzwi samochodowe” Feng Yana (封岩) z 2006 roku, zdjęcie fragmentu karoserii samochodu, podarowanego Mao Zedongowi w prezencie przez Stalina, na której widać ślady po dwóch pociskach?

Chińscy artyści świetnie zdają sobie sprawę z oczekiwań wobec nich na Zachodzie. Stąd się też bierze pewien dystans wobec na przykład Ai Weiweia. Ostentacyjny sprzeciw wobec władz postrzegany jest często jako koniunkturalny.

Sam często łapię się właśnie na tym, że tego od chińskich artystów oczekują, zawsze ciesząc się, gdy napotkam w chińskiej galerii pracę na temat rewolucji kulturalnej czy Ujgurów (co jest niezwykle rzadkie). Przypomina to powielane w zachodnich mediach marzenie o zmianie systemu w Chinach. Gdy tylko dzieje się coś niewygodnego dla chińskiego rządu, pojawiają się komentarze, powielające w zasadzie to samo pytanie: Czy wojna celna spowoduje upadek chińskiego komunizmu? Czy protesty w Hong Kongu zapoczątkują przemiany demokratyczne w Pekinie? Czy koronawirus zdetronuje Xi Jinpinga? Kiedy wreszcie upadnie chiński komunizm? Oczywiście na razie nic na to nie wskazuje.

IMG_2399
He Yunchang 何云昌, “Metr demokracji”, 2010
IMG_2458
Shu Yong 舒勇, „Hymn narodowy”, 2009

Ale sztuka to nie propaganda. Chińscy artyści często zdają sobie sprawę ze swojej trudnej sytuacji. „Metr demokracji”, dokumentacja działania He Yunchanga (何云昌) z 2010 roku, nie zostałaby pokazana w Chinach, ale też pewnie i wielu innych krajach. He zapytał swoich znajomych, czy ma dokonać głębokiego na centymetr i długiego na metr cięcia na swoim ciele (od obojczyka do kolana) bez znieczulenia. Przyjaciele postanowili go najwyraźniej sprawdzić, bo niewielką przewagą zdecydowali, by się ciął. I rzeczywiście miało to miejsce, krzyki artysty z filmu dokumentującego akcję przejmująco wypełniały całą kondygnację wystawy. A do tego miało to miejsce 10 października 2010 oku, w 99. rocznicę powstania w Wuchang, które doprowadziło do upadku dynastii Qing i wprowadzenia republiki. W Chinach pracy nie pokazano by ze względu na nagość.

Ale przesłanie tej pracy może być wieloznaczne. He nie tylko pokazuje parodię demokracji. Gdyby uprzeć się na dosłownym odczytaniu „Metra demokracji”, przypomina on działania chińskiej propagandy, pokazujące jak źle działają zachodnie demokracje i czym kończą się niektóre wybory. Ulubionym przykładem jest oczywiście Trump, a hitem chińskiego Internetu są ostatnio memy o piciu wybielaczy.

Właściwie taka niejednoznaczność może okazać się najlepszą strategią. Widzę ją także u Shu Yong (舒勇), która namawia tłumy osób, by śpiewały chiński hymn państwowy, ubrane w zaprojektowane przez niego stroje. Podobno nawet siedemnaście tysięcy osób. Nie wiadomo, czy to wyraz patriotyzmu, czy gorzka parodia.

IMG_2527
Chen Yanyin 陈妍音, „1949  – Młodzi Pionierzy komunistycznych Chin”, 2010

#postyktórychnienapisałem Izolując się w domu, korzystam z okazji, by powrócić do sztuki, wystaw czy podróży, których nie zdążyłem skomentować. Mimo przedwyborczego rozluźniania rygorów epidemicznych, zostańcie jednak w domach. #zostańwdomu

Li Binyuan 厉槟源

IMG_9979

Nawet jeśli nie znacie tego artysty, być może obiły wam się o oczy zdjęcia jego działań. Mężczyzna próbujący zatrzymać wodospad za pomocą deski? Facet, który rozbija komin za pomocą młotka, stojąc na jego szczycie? To Lin Binyuan 厉槟源.

Tyle, że to wcale nie wodospad, lecz niewielka tama na rzece. I nie komin, lecz specjalnie wymurowany z czerwonej cegły kilkumetrowy filar-postument. Li stanął na jego szczycie i zaczął rozbijać go młotkiem, sukcesywnie ujmując mu wysokości. Doszedł do podłogi w sześć godzin.

Ten ostatni performens, „Breakthrough”, Li powtórzył na otwarciu wystawy współczesnej sztuki chińskiej w Lisson Gallery w Londynie latem ubiegłego roku. Wcześniej miał wspólną wystawę z legendą chińskiej sztuki Zhang Huanem 張洹 w nowojorski PS1. Można więc śmiało powiedzieć, że Li jest wschodzącą gwiazdą chińskiej sztuki. Miałem okazję zobaczyć jego indywidualną wystawę w HOW Art Museum (昊美术馆) w Szanghaju, która teoretycznie powinna się była zamknąć kilka dni temu (wirus zamknął ją już w styczniu).

IMG_9997

IMG_9943_Moment

Zestawienie Li z Zhangiem w Nowym Jorku, dokonane przez Klausa Biesenbacha, ma sporo sensu, chociaż Li zdradził w wywiadzie, że nie był szczególnie zaznajomiony z twórczością Zhanga. Sam już po zobaczeniu kilku filmów Li stwierdziłem: w końcu młody chiński artysta, który w ciekawy sposób rozwija najlepsze tradycję eksperymentalnej sztuki z Chin z lat 80. i 90.

To zabrzmi jak banał, ale jego własne ciało jest dla sztuki Li absolutnie kluczowe. Jego filmy i – rzadziej – fotografie to dokumentacje właściwych działań. Sprawia to wrażenie, jakby Li spontanicznie reagował na zastaną gdzieś rzeczywistość. Jakby wpadał na pomysł, wyciągał kamerę z plecaka, znajdywał odpowiedni kadr i performował. To proste działania, w których próbuje się jakoś wpisać w zastany krajobraz, stawić czoła siłom przyrody, naprawić coś lub coś zniszczyć, zupełnie na poważnie lub z lekkim przymrużeniem oka. Zazwyczaj jednak wystawia na próbę swoje ciała, sprawdzając, ile wytrzyma.

IMG_9982

IMG_9973

Tworzy więc ze swojego ciała most nad kałużą Płynie pod prąd rwącej rzeki. Za pomocą kawałka deski stara się stawić czoła niewielkiemu wodospadowi. Trzyma głowę pod silnym strumieniem wody i nie zamyka oczu. Nawet stoi twarzą w twarz z obracającą się szybko ogromną piłą tarczową. Wydaje się, że ze chwile przetnie jego głowę na pół. Czasami dochodzi nawet do niewielkich wypadków. Gdy Li sprawdza, jak wysoko może się wspiąć po pniu bambusa, tak by elastyczne drzewo wytrzymało jego ciężar, spada z tępym hukiem na ziemię. Na fotografii z 2016 roku, zatytułowanej ironicznie „State of Beijing”, wygląda zresztą jakby popełnił samobójstwo skacząc z dużej wysokości na suche drzewo (a przez to upodobnił się trochę do „Okropności wojny” Goyi). „To co robię jest barometrem mojego stosunku do świata”, powiedział w wywiadzie. Projekcje na drewnianych ekranach opartych o ściany w How Art Museum układały się w zestaw gestów wytrwałości i zwątpienia.

IMG_9994

Cielesność działań Li bez wątpliwie zbliża go do artystów z East Village w Pekinie w latach 90., chociażby wspomnianego Zhang Huana (notabene jednego z bohaterów „Dziennika” Xing Danwen 邢丹文, zakupionego przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie). Zhang w 1995 roku ułożył górkę nagich ludzkich ciał na szczycie wzgórza niedaleko Pekinu, a dwa lata później podwyższył poziom wody w stawie, płacąc 46 migrantom zarobkowym i pracownikom fizycznym, by na jakiś czas weszli do wody. Efektem są bardzo efektowne zdjęcia. Zresztą częściej prace Zhanga spotykam poza Chinami niż w chińskich muzeach (większość nie przeszłaby przez dzisiejszą cenzurę), a sam artysta spędza więcej czasu w Nowym Jorku niż w Szanghaju.

Li przykłada mniej wagi do estetycznej jakości swych filmów. Może nawet zależy mu na wrażeniu surowej dokumentacji. Ale bez wątpienia korzysta z doświadczeń i metod artystów chińskich z lat 80. i 90., nawet jeśli nie zna zbyt dobrze swego starszego o dwie dekady kolegi.

IMG_9945_Moment

Więcej niż u starszych kolegów i koleżanek jest w pracach Li humoru, często czarnego, ale też slapstickowego i czasem niebezpiecznie zbliżającego się do internetowych poszukiwaczy wirali. Gdy podskakuje w rytm przejeżdżającego wiaduktem pociągu („Resonance”, 2012), uwodzi; gdy udaje, że dmuchając porusza niewielkim bambusowym zagajnikiem w tle („47-Minute Exercise”, 2014), przywodzi na myśl pozowane zdjęcia turystów, na których „trzymają” w dłoniach wieże Eiffla czy inny zabytek.

Bardziej przekonują mnie jego działania z jego rodzinnego Yongzhou, miasta w prowincji Hunan. „To miejsce, gdzie mają swój początek wszystkie moje prace. Miejsce, do którego uciekam raz za razem; niezależnie od tego, jak daleko odpływam, coś zawsze ściąga mnie z powrotem”.

IMG_9988

Jedno z najbardziej przejmujących działań Li to „Freedom Farming” (2014), wideo, na którym wydaje się walczyć w błocie – czy to sam ze sobą, czy to z niewidzialnym wrogiem, czy to z tym błotem właśnie. To właściwie kawałek ziemi, który Li odziedziczył po zmarłym ojcu. Oglądając ten film, intuicyjnie wyczuwa się o silniejsze napięci niż wtedy, gdy Li grozi rozpędzona piła tarczowa. To napięcie między nim a zebranymi wokół gapiami, nim a przywiązaniem do ziemi, rodzinną historią. Ten performens jest jak żałobny rytuał.

W wywiadzie dla magazynu „Bomb” powiedział dwa lata temu: „Pracuję nawet wtedy, gdy nie pracuję. Lubię przyłapać się na takim stanie nierobienia, zatrzymaniu na przerwę, czy po prostu nieruchomego bycia”.

IMG_9950

#postyktorychnienapisalem Siedzę w domu i trochę wariuję. Pisanie o wystawach, które oglądałem jakiś czas temu, pomaga mi zachować pion. #zostanwdomu

Słoneczniki zwracają się ku Czerwonemu Słońcu

sufit1

W holu Muzeum Historii Komunistycznej Partii Chin w Changshy grupy partyjnych wycieczek powtarzają partyjną przysięgę z prawymi dłońmi ściśniętymi w pięści. Wystawa od heroicznych początków partii i wiodącej roli najsłynniejszego bohatera, który urodził się w prowincji Hunan, czyli Mao Zedonga, gładko przechodzi do reform Deng Xiaopinga i przewodniej roli „Myśli Xi Jinpinga socjalizmu o chińskiej charakterystyce dla Nowej Ery”.

W holu wciąż jednak wita nas Mao, obecny podwójnie. Młody Mao, wszak w Changshy spędził młodość, wita zwiedzających w formie rzeźby. Ale wystarczy podnieść wzrok, by odkryć jego bardziej subtelną obecność. Dekoracja sufitu bez wątpienia pochodzi z czasów kultu jednostki. To Mao mniej cielesny, bardziej boski i wszechobecny.

przysiega changsha

Pośrodku sufitu znajduje się bowiem stylizowane czerwone słońce o ostrych miedzianych promieniach. Jego orbitę tworzą zaś słoneczniki, powtórzone również w dekoracji muzealnych drzwi. Może nie dla wszystkich jest to dziś czytelne, ale wtedy, w latach 60. czy 70., nikt nie miałby wątpliwości. Czerwone Słońce reprezentuje partię lub – częściej – samego Mao, ziarna słoneczników reprezentują zaś lud. To przecież kwiaty, które zwracają się ku słońcu, co odbija się też w chińskich nazwach słonecznika, xiangrikui (向日葵) czy xiangyanghua (向阳花), które tłumaczone dosłownie oznaczają „kwiaty kierujące się ku słońcu”.

slonce

To z tego motywu wzięły się „Ziarna słonecznika” Ai Weiweia. Także u innych współczesnych artystów chińskich motyw słonecznika zmienił znaczenie. Mówi raczej o presji wywieranej przez władze na społeczeństwie, o roli jednostki w masie, ale też o straconym pokoleniu, którego młodość przypadła na czasy rewolucji kulturalnej.

mur2

mur3

Fakt, że Mao był Czerwonym Słońcem jest dosyć oczywisty. To jedno z najczęściej powracających określeń. Wizerunki Mao zazwyczaj otaczała czerwona poświata. W pekińskiej galerii, mieszczącej się w byłej fabryce dzisiejszego kompleksu 798, natknąłem się kiedyś na zachowany slogan: „Przewodniczący Mao jest czerwonym słońcem w naszych sercach”. Mao jako Czerwone Słońce pojawia się nawet w podręcznikach do języka angielskiego z okresu rewolucji kulturowej.

slogan
„Przewodniczący Mao jest Czerwonym Słońcem w naszych sercach”

angielski1

angielski2

W pieśni „Wschód jest czerwony” (Dong fang hong, 向阳花), która w czasie rewolucji kulturalnej stała się nieoficjalnym hymnem ChRL, śpiewano: „Wschód jest czerwony, wschodzi słońce / W Chinach urodził się Mao Zedong […] Partia komunistyczna jest jak słońce / Tam, gdzie dociera, przynosi światło”. Pieśń odtwarzano przez megafony w całych Chinach na początek i na koniec dnia. Gdy w 1970 roku Chiny wystrzeliły w kosmos pierwszego satelitę, którego nazwano – a jakżeby inaczej – Dong Fang Hong I „Wschód jest czerwony I”, nadawała ona sygnał radiowy – melodię pieśni.

W 1964 roku sam Zhou Enlai, ówczesny premier, użył pieśni „Wschód jest czerwony” jako wiodącego motywu przedstawienia teatralnego, ilustrującego historię Komunistycznej Partii Chin i promującego kult Mao. Łączący dramat ze śpiewem i tańcem spektakl stanowił zapowiedź nieco późniejszych modelowych oper, idealizując Mao jako jedynego bohatera potrafiącego pokierować partią ku zwycięstwu. W przedstawieniu wystawianym w Wielkiej Hali Ludowej przy placu Tiananmen, występowało 2000 aktorów i 1000 chórzystów. Otwierała je pieśń „Wschód jest czerwony” oraz „taniec słoneczników”, w którym tancerki układały kwiaty z żółtych wachlarzy.

IMG_6693

czajnik
„Myśl wielkiego Mao Zedonga niech żyje wiecznie”
plakacik
„700 milionów ludzi, 700 milionów żołnierzy”, kopia plakatu z 1969 roku

Słoneczniki w tym czasie stały się często powracającym motywem, od plakatów, przez „czerwoną porcelanę”, po znaczki z Mao. W latach 60. chińskie dzieci śpiewały, że są słonecznikami i wzrastają u boku przewodniczącego Mao. Ale wtedy powstawały nawet dziecięce piosenki o krytyce Lin Biao.

fangjing
Była komuna wiejska w Fengjing

IMG_6754

Motyw słoneczników i Czerwonego Słońca powracał zwłaszcza w muralach. Jeden taki mural widziałem na żywo – zachowany w sali spotkań w byłej komunie wiejskiej w Fengjing, dziś na przedmieściach Szanghaju. Wśród złuszczającej się farby daje się jeszcze rozczytać slogan: „Pływanie po morzach zależy od sternika / Robiąc rewolucję opieramy się na Mao Zedongu”, który pochodzi z pieśni rewolucyjnej z 1964 roku „Pływanie morzach zależy od sternika” (大海航行靠舵手), śpiewanej zwłaszcza przez Czerwonogwardzistów. Można się domyślać, że także w tym miejscu rozbrzmiewały je dźwięki. Czerwone słońce pośrodku muralu uzupełnia rzeźba Mao.

mur9

Znacznie więcej słoneczników i Czerwonych Słońc odnalazłem we wzornikach, na podstawie których wykonywane były murale, zazwyczaj przy użyciu dwóch kolorów farb: czarnego i czerwonego. Słoneczniki towarzyszą tu dzieciom, Czerwonej Gwardii, stanowią tło dla przyjaźni armii i ludu. Czerwone Słońce odbija się w czerwonych znaczkach i czerwonych książeczkach. Czasami wystarcza samo słońce, czasami na jego tarczy pojawia się twarz Mao. Jak słońce, Mao towarzyszy każdemu aspektowi życia.

mur14
Wzory murali z czasów rewolucji kulturowej

mur8

mur6

mur5mur4

mur1

mur12

Poezja Mao w malarstwie. Fu Baoshi

long march
Fu Baoshi, Długi Marsz, 1958, fragment

Na pierwszy rzut oka nic w tych obrazach nie dziwi. Widać w nich finezję i wyrafinowanie tradycyjnego chińskiego malarstwa guohua, malowanego tuszem na papierze lub jedwabiu. Fu Baoshi (1904-1965) zaliczany jest przecież do największych chińskich artystów XX wieku.

Po chwili jednak niektóre detale podpowiadają mi, że nie są to zwykłe pejzaże. Przez zaśnieżone góry ciągną żołnierze wciskani w zaspy ciężkimi plecakami. To zapewne Długi Marsz, domyślam się. Z wód rzeki wystaje znajoma głowa. To Mao! Jak z wielu propagandowych plakatów i zdjęć, na których pływa w Jangcy.

W krótkim wstępie do wystawy Fu Baoshi w Muzeum Nankinu nazwisko Mao Zedonga nie pada jednak ani razu (właściwy tekst odnajdę dopiero na stronie internetowej muzeum). Mowa jest o tym, jak Fu interesował się historią chińskiej sztuki, o jego pasji do natury; okrągłe słowa układają się w historię artysty, którego zaangażowanie zaowocowało wieloma wspaniałymi obrazami. Ale we wprowadzeniu pojawia się też informacja, że Fu hołdował zasadzie, wedle której pędzel i tusz malarza mają nadążać za czasami, w których żyje. Co to oznaczało w praktyce chińskiego artysty tworzącego w połowie XX wieku, łatwo się domyślić.

shaoshan revisited
Fu Baoshi, Powrót do Shaoshan, 1960, fragment

shaoshan revisited poem

Muzeum Nankinu, które posiada największy zbiór prac Fu, jedną salę dedykowało właśnie jego twórczości na zmieniających się co kilka miesięcy pokazach. Tym razem, z okazji zbliżającej się 70. rocznicy powstania Chińskiej Republiki Ludowej, zdecydowano się wystawić wyłącznie prace oparte na poezji Mao.

Ale skoro nawet ja dosyć szybko jestem się w stanie zorientować, o co w tej wystawie chodzi, chińscy turyści, którzy ustawiają się w długie kolejki, by wejść do muzeum, nie potrzebują specjalnych podpowiedzi. Świetnie znają miejsca uwiecznione na pejzażach Fu, a w tytułach jego prac bezbłędnie odnajdują tytuły wierszy wielkiego wodza. Każdy nawet średnio wykształcony Chińczyk, obok wersów z poetów z dynastii Tang i Song, potrafi wyrecytować kilka fragmentów poezji Mao.

jinggangshan
Fu Baoshi, Góra Jinggang, 1964, fragment
jinggangshan 3
Fu Baoshi, Góra Jinggang, 1959

Bliskość poezji i chińskiego malarstwa to nic nowego. Guohua niemal od zawsze łączyło malarstwo z kaligrafią, obraz z poetyckim tekstem, zazwyczaj wielkich poetów z dynastii Tang. Fu Baoshi rozwinął tę tradycję i stworzył nowy gatunek – malarstwo oparte na poezji Mao Zedonga. W dorobku Fu takich prac naliczono ponad dwieście. To on też w latach 60. zorganizował kampanię ilustrowania ważnych punktów na szlaku Wielkiego Marszu.

Podczas Wielkiego Marszu powstało też wiele wierszy Mao. Po raz pierwszy wiersz Mao, „Długi Marsz”, ukazał się w głośnej książce „Czerwona gwiazda nad Chinami” amerykańskiego dziennikarza Edgara Snowa, będącej owocem kilku miesięcy spędzonych z Mao i jego armią w 1936 roku. Do 1965 roku, roku śmierci Fu, opublikowano zaledwie 36 wierszy Mao (do niektórych z nich Fu powracał więc wielokrotnie). W obszerniejszym wydaniu z 1996 roku było ich już 67. Poświęcone głównie rewolucji, heroicznemu duchowi, wiersze uznawane są za część Myśli Mao Zedonga, którą na chińskich uniwersytetach wykłada się na specjalnych wydziałach.

long march inny
Fu Baoshi, Długi Marsz, 1959

long march poem

Jakiś czas temu pisałem o chińskich „czerwonych pejzażach” oraz łączeniu guohua z komunistyczną propagandą na przykładzie prac z kolekcji Hoi Kin Honga prezentowanej w szanghajskim Powerlong Musuem. Prace Fu Baoshi wpisują się w tę samą tendencję. Mao mówił, że w kulturze i sztuce przeszłość musi służyć teraźniejszości. W ten sposób można zresztą interpretować jego własną poezję, czerpiącą z najlepszych wzorów z dynastii Tang. I stąd też częste próby zaprzęgnięcia talentów współczesnych malarzy posługujących się tradycyjnymi technikami w służbie rewolucji i partii, zwłaszczach w latach 50. i 60., ale również dzisiaj.

Tymczasem trudno o bardziej delikatną i poetycką propagandę! W przeciwieństwie do popularnych w pierwszych latach komunistycznej rewolucji drzeworytów, późniejszych plakatów czy malarstwa olejnego, czerwone pejzaże guohua to wciąż sztuka wysublimowana, operująca delikatną sugestią, sztuka elitarna (co zresztą część komunistów jej wytykała). Nie ma tu miejsca na slogany, raczej właśnie na poezję. W połączeniu z talentem Fu przyniosło to świetne rezultaty, niezależnie od politycznego przekazu.

changsha
Fu Baoshi, Changsha, 1965, fragment

changsha poem

Dopiero po powrocie do domu otworzyłem chińsko-angielski tomik poezji Mao z 1976 roku, który kupiłem kiedyś w antykwariacie (ale posiadam też inny, wydany kilka lat temu, ilustrowany). Mao nie czyta się łatwo. Ale dopiero wgłębiając się w jego wiersze, mogę pełniej zrozumieć nankińską wystawę Fu.

Najbardziej niewinnie wypada malarstwo pejzażowe, ale to przecież wspomniane czerwone pejzaże. Fu wraz z Mao odwiedza jego rodzinne strony w prowincji Henan: Shaoshan, gdzie Mao się urodził, i Changsha, gdzie uczęszczał do szkół. Góra Jinggang w odległym regionie prowincji Hunan nazywana jest kolebką rewolucji. To tu schronił się Mao z tysiącem partyzantów po upadku powstania w Changsha jesienią 1927 roku. Na marginesie Fu zamieścił wersy z wiersza Mao „Góra Jinggang”, napisanego w 1928, gdy Mao przebywał w tym miejscu.

farewell god of plague
Fu Baoshi, Pożegnanie boga plagi, 1959

farewell to the god of plague

farewell to the god of plague 2

„Odpowiedź przyjacielowi” to współczesny chiński pejzaż, a w nim delikatne sugestię rozwoju przemysłu i produkcji rolniczej. Fu nieprzypadkowo używa tu czerwienie. Mao pisze w swym wierszu o bambusach okrytych różowawymi chmurami.

Samego Mao z całą pewnością rozpoznamy na rysunku ilustrującego wiersz „Pływanie” (1958). Wódz znany był z tego, że lubił pływać. W tym wierszu Mao upamiętniał swą pierwszą historyczną kąpiel w Jangcy w 1956 roku. Od 1956 do 1966 roku przepłynął Jangcy kilkanaście razy. W 1966 roku jego propagandowy wyczyn zapowiadał powrót Mao do wielkiej polityki w Chinach i początek rewolucji kulturalnej. Pokazał, że jest w pełni sił, może stanąć na czele kolejnej rewolucji. Dwa dni później rozpoczął czystki w Pekinie. Kąpiele Mao inscenizowano jako propagandowe gagi. Woda w Jangcy miała się do niego uśmiechać. Na rysunku Fu pływający Mao wypada znacznie subtelniej.

snow
Fu Baoshi, Śnieg, 1959

snow poem1

snow poem 2

Sylwetka Mao pojawia się też w cieniu sztandaru na rysunku Fu z 1959 roku na tle biało-szarym, śnieżnym tle. Wprawdzie Mao odwrócony jest do nas plecami, ale to z pewnością on. Wiersz „Śnieg” z 1936 roku, który ten rysunek ilustruje, uważany jest za najlepszy w jego dorobku. Mao zawarł w nim ambicję zjednoczenia Chin i dowodzenia krajem. W drugiej części wiersza wymieniał byłych cesarzy, którzy zapisali się w historii, w tym Qin Xhihuanga, pierwszego cesarza Chin. Na końcu sugerował jednak chełpliwie, że sam jest większy od nich wszystkich. Największy bohater, jak pisze, właśnie się pojawia.

swimming poem1

swimming poem 2

swimming
Fu Baoshi, Pływanie, 1958, fragment

Czerwone pejzaże

kobietyzkarabinami.jpg
Liu Danzhai, 1973, fragment

O co właściwie chodzi z tradycyjną sztuką chińską? Wciąż popularne i mające się świetnie malarstwo tuszem na papierze czy kaligrafia zapełniają sale chińskich galerii. Przeciętna wystawa rocznicowa czy związkowa nie może się bez nich odbyć. I to właśnie tradycjonaliści zdecydowanie podwyższają przeciętną, jeśli chodzi o jakość artystycznej produkcji w Chinach. To sztuka współczesna, bo przecież powstaje w naszych czasach, ale tak bardzo zakorzeniona w tradycji i rządząca się swoimi własnymi zasadami, że stanowi osobną kategorię. Zarazem nie jest to sztuka ludowa, wymaga wielu lat studiów i talentu.

Artyści współcześni często się do tej tradycji odnoszą, jakby należała do przeszłości. Tymczasem tradycja guohua (国画), chińskiego malarstwa narodowego, przetrwała i konfrontację ze sztuką zachodnią, i krytykę ze strony komunistów.

Już upadek dynastii Qing w 1911 roku zaowocował radykalnymi innowacjami w chińskim malarstwie. Na dobrą sprawę dopiero wtedy chińscy artyści zaczęli tworzyć w zachodnich technikach i stylach, wyjeżdżając do szkół w Japonii i Europie. Polityczna zawierucha XX wieku bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w historii Chin odcisnęła swe piętno na sztuce. Po dojściu do władzy komunistów pojawiły się tak nowe zagrożenia dla tradycyjnego chińskiego malarstwa.

Nie spotkałem lepszego miejsca w Chinach na prześledzenie losów tradycyjnej sztuki chińskiej w XX wieku niż stała wystawa Muzeum Powerlong w Szanghaju. (Jak wiele chińskich muzeów, instytucja ta operuje osobnymi nazwami w języku chińskim i angielskim: Baolong Meishuguan oraz Powerlong Museum, co często prowadzi do nieporozumień. Powerlong nie jest bowiem tłumaczeniem chińskiego Baolong. Na potrzeby tego wpisu pozostaję przy nazwie angielskiej.) To nie tylko świetna kolekcja, ale też znakomicie opisana. Obszerne podpisy są zaś dwujęzyczne, co nawet w Szanghaju czy Pekinie jest wciąż rzadkością.

IMG_7079.jpg

rotunda.jpg

sala.jpg

Otwarte na początku 2018 roku, Powerlong jest dziś największym pod względem powierzchni prywatnym muzeum sztuki w Szanghaju. To efekt współpracy konglomeratu Powerlong Group oraz prywatnego kolekcjonera i założyciela firmy holdingowej Xu Jiankanga. Wprawdzie sama architektura sprawia wrażenie, jakby powstała jakieś dwie dekady temu, a zbudowana tu rotunda ze spiralną platformą to nieudana próba skopiowania nowojorskiego Guggenheima, ale w ciągu ostatniego roku odbyło się tu kilka ciekawych wystaw. Obecnie można tu zobaczyć świetną wystawę koreańskiej abstrakcji (dansaekhwa), pokaz wybranych arcydzieł sztuki europejskiej ze zbiorów Fuji Art Museum z Tokio oraz wystawę chińskiej sztuki współczesnej zorganizowaną z okazji 40. rocznicy wprowadzenia reform przez Deng Xiaopinga.

Ale mimo tak ciekawej oferty wciąż największe wrażenie robi na mnie stała wystawa, czyli tzw. kolekcja Shucanglou, którą stworzył Hoi Kin Hong, założyciel Powerlong Group. Oglądałem ją już kilka razy i zawsze odkrywam tu coś nowego.

Nie ma tu właściwie żadnego artysty, którego kojarzylibyśmy ze współczesną sztuką chińską. Stała kolekcja poświęcona jest w całości tradycyjnemu chińskiemu malarstwu i kaligrafii, ale powstałych w XX wieku. Jest więc pokazana nieco w oderwaniu od innych nurtów sztuki XX wieku: malarstwa olejnego, socrealizmu, wreszcie – sztuki współczesnej, powstającej od lat 80. już niemal równolegle z trendami sztuki globalnej. Guohua jest tu pokazane jako całkowicie osobna kategoria sztuki, chociaż podatna na wpływy i sztuki zachodniej, i bieżącej polityki.

Jeśli ktoś nie wgłębiał się wcześniej w historię sztuki chińskiej, może się nawet nie zorientować, że cały czas poruszamy się tu w XX wieku. Niewprawne oko dostrzeże w tej kolekcji po prostu tradycyjną sztukę chińską – malarstwo tuszem i kaligrafię. Trzeba jednak przyjrzeć się temu malarstwu bliżej i wczytać się w podpisy. Okaże się wtedy, że dzieła z kolekcji składają się na fascynującą opowieść o losach i długim trwaniu tradycji.

kangsheng

kangsheng1
Kang Shen, Stajemy się lepsi

Oczywiście podstawową barierą będzie nieznajomość chińskiego. Oto niepozorna praca kaligraficzna, która powstała z połączenia dwóch osobnych kart, opartych na grze słów, którą dostrzeżą tylko osoby sprawnie posługujące się chińskim. Obie napisał polityk i uznany kaligraf Kang Shen (połączenie specjalizacji nie jest szczególnie wyjątkowe, bardzo wprawnym kaligrafem był przecież sam Mao). Pierwsza z kart pochodzi z 1959 roku i streszcza wnioski z posiedzenia Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin z 28 listopada 1958 roku: 敌人一天天烂下去我们一天天好起来 (di ren yi tian tian lan xia qu, wo men yi tian tian hao qi lai), czyli: Wrogowie z dnia na dzień gniją, my każdego dnia stajemy się lepsi. Druga karta pochodzi z 16 października 1964 roku: 赫鲁晓夫下台中国核弹上下 (Heluxiaofu xia tai, zhong guo he dan shang xia). To też komentarz do bieżących wydarzeń: Chruszczow rezygnuje, Chiny wypuszczają bombę atomową. Kang znany był z tego, że potrafił pisać i lewą, i prawą ręką. Tu podkreśla, że informację o Chruszczowie i bombie zapisał lewą. Dodatku w stylu, który łączy w sobie tzw. pismo kancelaryjne z pismem trawiastym.

kuplet z podrozy na zachod.jpg
Lai Shaoqi, Kuplet, 1978

Albo kuplet Lai Shaoqi z cytatem z poezji marszałka Chena Yi. Lai wykonał go specjalnie dla pary Zhang Ao i Zhao Zhen, którzy w heroicznych czasach Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej służyli u Chena. Chen był nie tylko wojskowym, ale też burmistrzem Sznaghaju i ministrem spraw zagranicznych Chińskiej Republiki Ludowej (1958-1972). Był drugim, obok Mao, wojskowym i poetą, w dowództwie komunistycznych wojsk.

Właśnie takie perełki łatwo tu przeoczyć.

sanyu.jpg
San Yu, Akt kobiecy, lata 20. XX wieku
lotuspond.jpg
Wu Guanzhong, Staw lotosu, 1997

Wystawa kolekcji, która rozpoczyna się w rotundzie od pokazu mniejszych prac na papierze, dalej podzielona jest już na szkoły: szanghajską, Pekin-Tianjin, Jinling, Lingan. Osobne miejsce zajmuje zaś kaligrafia. Wśród prac wiele arcydzieł znanych współczesnych chińskich artystów. To co łączy wszystkie te prace to fakt, że powstały w tradycyjnych chińskich technikach. Zamiast zgłębiać specyfiki danych szkół (co jest niestety nadal ponad moje możliwości), można na ten zbiór spojrzeć z perspektywy z jednej strony wpływu sztuki zachodniej, z drugiej strony – polityki.

Wystawa przede wszystkim pokazuje, jak silna jest ta tradycja, jak potrafiła się rozwijać mimo wielu przeciwności. Można więc tu prześledzić, jak tradycyjne malarstwo mieszało się z wpływami sztuki zachodniej. Świetnym przykładem takiego połączenia jest „Akt kobiecy” San Yu oraz kilka późnych Wu Guanzhonga z lat 90. Jego ogromny „Staw lotosu” (1997) podejmuje jeden z ulubionych tematów sztuki chińskiej, ale z daleka może przypominać obrazy Pollocka. Ale nowością w chińskim malarstwie XX wieku, zaczerpniętą ze sztuki zachodniej, była nawet perspektywa zbieżna.

Większość prac na wystawie bliższa jest jednak tradycji. Prawdziwą perłą kolekcji jest panel dwunastu rysunków Qi Baishi z 1931 roku, kupiony na aukcji w 2016 roku za kwotę niemal 200 milionów juanów (około 30 milionów dolarów).

qibaishi
Qi Baishi, 1931
qibaishi2
Qi Baishi, 1931

Najciekawsze okazują się jednak prace, w których odzwierciedla się złożony stosunek komunistycznych decydentów do guohua. Chińscy komuniści nie wiedzieli, co zrobić ze sztuką tradycyjną. Sztuka rewolucyjna nie mogła być przecież „sztuką dla sztuki”, a tradycyjne malarstwo to przede wszystkim pejzaże i rysunki kwiatów, roślinności i ptaków. Tradycyjne malarstwo wyjątkowo nie nadawało się do przekazywania treści politycznych, a najpopularniejsze style nie zawierały elementów klasycznego realizmu. Do tego sztuka w Chińskiej Republice Ludowej miała służyć masom, a guohua odbierano jako sztukę elitarną, tworzoną przez i dla wąskich, uprzywilejowanych grup społecznych. Ale co ze sztuką narodową w formie?

Po 1949 roku władze skupiały się na sztuce ludowej i realistycznym malarstwie olejnym, ale musiały mieć jakąś politykę wobec pokaźnej grupy tradycyjnych malarzy. Już w Yanan Mao powiedział, że tradycja ma służyć teraźniejszości, oraz że stare musi zostać zastąpione nowym. Nikt nie wiedział jednak, jak te zasady zastosować w praktyce tradycyjnego malarstwa. Najbardziej radykalni reformatorzy twierdzili, że w nowej erze nie ma miejsca na pejzaże i kolorowe ptaszki. Konserwatyści oskarżali zaś reformatorów o ignorowanie i zaprzepaszczenie wielowiekowej tradycji.

Upolitycznienie tradycyjnego malarstwa przybierało więc zazwyczaj formę odgórnie narzucanych tematów, ale gdy w 1953 roku w Pekinie otwarto Pierwszą Narodową Wystawę Tradycyjnego Malarstwa Chińskiego, wyniki uznano za niesatysfakcjonujące. Władze tolerowały też najbardziej uznanych, starych malarzy, jak Qi Baishi, i nie zmuszały ich do zmian twórczości. Tradycja przetrwała nawet najtrudniejsze okresy.

Wielu tradycyjnych malarzy spotkało bowiem wiele upokorzeń, a nawet prześladowań, zwłaszcza w czasie rewolucji kulturowej. Używano wtedy terminu „czarnego malarstwa”, którym określano reakcjonistów, często dosyć arbitralnie wybieranych. Jiang Qing zorganizowała nawet wystawę „czarnego malarstwa” (to niemal odpowiednik sztuki zdegenerowanej). Li Keran krytykowany był za nadużywanie czarnej farby jako znaku pesymizmu.

likeran
Li Keran, Dom przewodniczącego Mao w świętym miejscu rewolucji, lata 70.

likeran3

likeran1

likeran2

W Powerlong znalazło się wiele ciekawych prób połączenia tradycji i propagandy. Chociażby upolitycznienia tradycyjnego malarstwa pejzażowego, shanshui (山水). Najlepsze wyniki na tym polu osiągał wspominany już Li Keran, jeden z mistrzów tzw. czerwonego pejzażu (红山水, hongshanshui). Jego obraz przedstawiający górę Shao, jeden z najlepszych obrazów w muzeum, przedstawia scenę, na której hunwejbini, robotnicy i chłopi z całego kraju, przyjeżdżają do byłego domu Mao Zedonga, by oddać cześć „czerwonemu słońcu naszych serc”. Obraz jest tak skomponowany, że uwaga niemal automatycznie skupia się na samym budynku otoczonym przez góry. W pejzażu dostrzeżemy zaś elementy modernizacji – słupy elektryczne.

songwenzhi.jpg
Song Wenzhi, Pierwsza Brama Długiego Marszu, 1966

Song Wenzhi w „Pierwszej Bramie Długiego Marszu”, namalowanej w 1966 roku, uwiecznił górę Yunshi w prowincji Jaingxi, skąd Mao rozpoczął się Długi Marsz swojej armii (dlatego nazywana jest Pierwszą Bramą). W to święte miejsce rewolucji w latach 60. trafił też Song, w ramach zorganizowanej przez Fu Baoshi kampanii ilustrowania Długiego Marszu.

zhuqizhan
Zhu Qizhan, Budowa irygacji zimą, 1960

zhuqizhan1

zhuqizhan2

Obok miejsc ważnych dla rewolucji, pejzaż mógł też przedstawiać pracę. Zhu Qizhan (1892-1996) w 1960 roku, czyli pod koniec Wielkiego Kroku Naprzód, narysował „Budowę irygacji zimą”, 1960. Realistyczny rysunek przedstawia dosyć typowy „czerwony temat” – komunę zaangażowaną w irygację rzeki Wusong. Oczywiście w odpowiedzi na zawołanie przewodniczącego Mao, by „podbić góry i rzeki” (zhanshanhe).

hetianjian.jpg
He Tianjian, Nowy dzień, 1959
wangxuetao.jpg
Wang Xuetao, Kiełki bambusa, 1963

Ale niektórych prac nie łączylibyśmy w żaden sposób z polityką, a jednak powstawały w odpowiedzi na polityczne zapotrzebowanie. Na przykład „Nowy dzień” He Tianjiana, dosyć typowy pejzaż z górami i zachodzącym słońcem. Jednak dominacja czerwieni i układ kompozycyjny słońca wyłaniającego się spomiędzy chmur symbolizuje narodziny nowych Chin, co podkreśla też tytuł. Obraz powstał zresztą w 1959 roku w dziesiątą rocznicę istnienia Chińskiej Republiki Ludowej.

Podobnie jest z niepozornymi „Kiełkami Bambusa”. Wang Xuetao namalował je 10 listopada 1963 roku, w dniu otwarcia igrzysk krajów niezależńych GANEFO w Dżakarcie. Kiełki bambusa mają tu symbolizować nieustanne dążenie Chin do stawiania oporu płynącej z Zachodu opresji.

luyanshao
Lu Yanshao, 1977

luyanshao1

Chociaż wystawa w Powerlong skupia się na twórczości klasyków XX wieku, tradycyjne malarstwo (jak też wielkoformatowe malarstwo olejne, bliskie socrealizmowi) wciąż powstaje, często w odpowiedzi na bieżącą politykę współczesnych Chin. Kilkukrotnie widziałem już obrazy przedstawiających Xi Jinpinga w podobny sposób, jak kilkadziesiąt lat temu przedstawiano Mao.

Trwanie tradycji oraz wpływy polityki widać zwłaszcza na regularnych pokazach związkowych czy rocznicowych wystawach nie w czołowych muzeach sztuki współczesnej w Szanghaju czy Pekinie, lecz mniejszych miejskich galeriach w całych Chinach. A rocznic nie brakuje – w zeszłym roku okrągłą rocznicę obchodziła armia, potem przyszła rocznica reform Denga, a wielkimi krokami zbliża się siedemdziesiąta rocznica istnienia Chińskiej Republiki Ludowej. Malarze już na pewno pracują. I kto wie, może powstają jakieś nowe propagandowe arcydzieła.

Świat jest mały

IMG_1719
Góra Fiji

Po wizycie w Shenzhen mogę śmiało powiedzieć, że widziałem już wszystko. Okno Świata (Window of the World), jeden z kilku istniejących tu parków rozrywki, to świat w pigułce. Na niewielkim terenie znajdują się kopie, w różnej skali, znanych budynków i zabytków z wszystkich kontynentów.

Shenzhen jako pierwsza specjalna strefa gospodarcza w Chinach, miasto sąsiadujące z Hong Kongiem, było przecież pierwszym chińskim oknem na świat. Dlatego wydaje się naturalnym miejscem, by właśnie tutaj powstało coś takiego jak Okno Świata. Zresztą miasto, które rozrosło się w niespotykanym gdzie indziej tempie w ogromną metropolię, własnych zabytków niemal nie posiada.

IMG_1747

IMG_1681

IMG_1606

IMG_1697

IMG_1489

A Chiny znane są z kopiowania. Nawet pod Szanghajem istnieją miasteczka, które naśladują miasta europejskie, np. Thames City naśladujące Wielką Brytanię. Zresztą tego typu parki to nie tylko chińska specyfika. Jednak wizyta tutaj to niecodzienne doświadczenie. I specyficzna forma poznawania świata.

Ogólne wrażenie to miszmasz i pomieszanie skali. Nad wszystkim góruje Wieża Eiffla i prawie oryginalnej wielkości Łuk Triumfalny. Większość innych zabytków to miniatury. Powstają ciekawe zestawienia, niektóre do rzeczy (Chrystus z Rio nad parlamentem z Brasilii czy Mount Rushmore górujące nad Kapitolem z Waszyngtonu), inne zabawne (ten sam brazylijski Chrystus nad Manhattanem, kopenhaska Syrenka na tle Wenecji czy Wieża Eiffla nad piramidami).

IMG_1591

IMG_1514

IMG_1494

IMG_1601

IMG_1669
Koniec świata

Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Gizę, wodospad Niagara, Kreml czy operę w Sydney. Dzięki temu, że parkowe atrakcje są już stare i czasami wręcz się rozpadają, wszystko to staje się bardziej strawne. Manhattan, jeszcze z wieżami World Trade Center, sprawia wrażenie, jakby przeszedł tamtędy jakiś kataklizm. Z wieżowców odpadają całe połacie ścian. Sam czuję się jak Guliwer w Krainie Liliputów i powstrzymuję się, by się nie przebiec po Wersalu czy nie kopnąć Krzywej Wieży.

Co krok natykamy się na „atrakcje”: karuzelę podnoszoną przez King Konga, dinozaury ruszające się i wydające dinozaurze dźwięki, zjeżdżalnie, a nawet kryty tor narciarski w części alpejskiej. Specjalne pokazy odbywają się nawet w katolickim kościele na niemieckiej uliczce. Skusiliśmy się tylko na przejażdżkę miniaturowym pociągiem po Holandii.

Oczywiście nie obyło się bez uproszczeń i wynikających z nich typowych błędów w reprezentacji różnych kultur, takich jak stawianie tipi obok totemów. Podobnie ślisko robi się w Afryce. Gdyby nie Egipt, Afryka byłaby zaledwie safari i niewielką prymitywną wioską z zatrudnionym tu czarnoskórym muzykiem grającym na bębnie.

IMG_1396

IMG_1412

IMG_1436

IMG_1422

IMG_1465

Zaskoczyła mnie jednak obecność zakątka rzeźby, kolejnej kulturowej mieszanki. Rzeźby nie są jednak dokładnymi kopiami, kopiowano je raczej na podstawie zdjęć, stąd często pewien wymiar karykaturalny. Przy czym najtrudniejsze okazuje się kopiowanie Rodina i Michała Anioła. Przy każdej rzeźbie podano natomiast dokładną informację, kto daną „kopię” wykonał. Są tu faraoni egipscy i Dyskobol, Wilczyca Kapitolińska i rzeźby inuickie, „Pocałunek” Brancusiego, Rodinowskie „Myśliciel” i „Pocałunek” (mylnie przypisany Brancusiemu).

W tej sławnej miksturze dwie niespodzianki: warszawska Syrenka oraz „Żniwiarka” niby nie posiadająca autora, ale to przecież kopia rzeźby Stanisława Horno-Popławskiego (kopista: Fu Guangda). Te rzeźby to jedyne polskie akcenty w całym parku.

IMG_2348

IMG_2465

IMG_2067

IMG_2377

IMG_2136

IMG_2208

IMG_2156

W sąsiedzkim parku, Wspaniałych Chinach (Splendid China), spodziewaliśmy się podobnego męczącego kiczu i głośnych rozrywek. Tymczasem oparty na identyczny ambicjach park, tyle że zamiast zabytków światowych, serwujący najważniejsze zabytki z całych Chin, okazał się niezwykle spokojny, świetnie utrzymanym ogrodem. Relaksującym i niezbyt uczęszczanym. Większość turystów zjada energię światowo.

Własne zabytki Chińczycy potraktowali z umiarem. Miniaturowe pałace i świątynie otaczają miniaturowe drzewka penjing (zwane przez Japończyków bonsai). Wielki Mur malowniczo ciągnie się po trawniku i wspina po niewielkim wzgórzu. Odtworzono tu nawet, oczywiście w skali mini, Stary Pałac Letni, zniszczony przez Brytyjczyków i Francuzów podczas wojen opiumowych.

Wychodzi na to, że świat jest męczący, choć pełen atrakcji, Chiny zaś – chociaż spokojne, dla większości turystów najwyraźniej nieciekawe.

Przewodniczący Mao miał powiedzieć, że kto nie widział Wielkiego Muru, ten nie może się nazywać mężczyzną (chociaż mówił to w kontekście Długiego Marszu). Czuję się spełniony.

IMG_1672

Dafen

IMG_2725

W Dafen, dzielnicy Shenzen, zalewa nas powódź obrazów. Galeria ścianę w ścianę z kolejną galerią. Wszystkie wypełnione sztuką. Obrazy wylewają się na ulicę. Większość zakupów robi się tu hurtowo.

Wspominałem Dafen w moim ostatnim tekście w „Dwutygodniku”, gdzie recenzowałem kuratorowaną przez Maurizia Cattelana wystawę w Muzeum Yuz w Szanghaju, dedykowaną kopiowaniu i artystycznym zawłaszczeniom. Dafen, zwane Wioską Malarstwa Olejnego, znane jest właśnie z kopii słynnych obrazów, zwłaszcza Vincenta van Gogha. Produkowane tu obrazy trafiają do hoteli, sklepów meblarskich, butików z pamiątkami i galerii na całym świecie.

IMG_2722

IMG_2715

IMG_2530

IMG_2510

IMG_2491

Wiele lat temu Komar i Melamid badali, jakie obrazy najbardziej podobałyby się w różnych krajach. Przeprowadzali ankiety, a potem na ich podstawie malując płótna. Większość była podobna – jelenie na rykowisku i wariacje na podobne tematy. A przecież wystarczyło przyjechać do Dafen! Tutejsza oferta odpowiada dokładnie na to samo pytanie.

Poza jednym Pollockiem, jednym Banksym i szerokimi uśmiechami naśladującymi postacie z obrazów „cynicznego realisty” Yue Minjuna, właściwie nikt nie interesuje się tu współczesnym malarstwem. Malarze z Dafen kopiują przede wszystkim van Gogha (zwłaszcza „Słoneczniki” i „Gwieździstą noc”), malarstwo akademickie, historyczne („Napoleona przekraczającego Alpy” Davida spotkałem w kilku miejscach). Ale dominują tu ckliwe pejzaże, strumienie, koniecznie kamieniste, wodospady i brzozy w jesiennej aurze. Niektóre galerie specjalizują się w koniach i słoniach. Poza tym są tu martwe natury, koniecznie z butelką wina, i kwiaty, kwiaty, kwiaty. To chcemy przecież oglądać.

IMG_2724

IMG_2693

IMG_2532

IMG_2528

IMG_2523

Osobną kategorią są portrety. Można tu zamówić portret własny albo kupić jakąś znaną postać, chociażby któregoś z chińskich przywódców, od Sun Yat Sena, przez Mao i Denga, po miłościwie panującego Xi Jinpinga. Na wystawach historyczne postaci i celebryci układają się w ciekawe zestawienia: Mona Lisa, Deng i Rembrandt; Mao obok Warrena Buffetta; Einstein obok Elżbiety II. Gdzieś się jeszcze zagubił coraz mniej chyba popularny Jan Paweł II.

Jeśli się coś oprawia, to najchętniej w ciężkie, złote, dekoracyjne ramy. Nieoprawione płótna, często produkowane seryjnie, piętrzą się w stertach.

IMG_2718

IMG_2675

IMG_2521

IMG_2504

IMG_2485

Dafen jest przykładem chińskiej przedsiębiorczości. Nie ma drugiego chińskiego miasta, które lepiej symbolizowałoby sukces chińskich przemian gospodarczych niż Shenzhen. A my przyjechaliśmy tu właśnie w momencie, w którym Chiny obchodzą czterdziestą rocznicę początku reform gospodarczych Deng Xiaopinga. Deng właśnie w Shenzhen zdecydował się wypróbowywać swe reformy i otworzył tu pierwszą specjalną strefę gospodarczą. Dzięki temu z miasta wielkości Białegostoku zamieniło się w trzynastomilionową metropolię.

Nawet w nowym, imponującym rozmiarami Muzeum Sztuki Shenzhen, które jeszcze się nawet oficjalnie nie otworzyło, zorganizowano ogromną rocznicową propagandową wystawę.

Tuż obok, w Muzeum Shenzhen, można obejrzeć stałą wystawę historyczną opiewającą reformy, no i oczywiście samego Denga, który stoi tu jako woskowa figura przed swoją czarną limuzyną, którą objeżdżał specjalne strefy z gospodarską wizytą w 1992 roku. Wygłosił wtedy słynne przemówienie, w którym dowodził, że nie są kapitalistyczne, lecz jak najbardziej komunistyczne.

IMG_2713

IMG_2684

IMG_2517

IMG_2500

IMG_2484

Shenzhen było pierwszym chińskim oknem na świat. Jako pierwsze otworzyło się na zagranicznych inwestorów. Przyjeżdżali tu też najbardziej przedsiębiorczy ludzie z całego kraju, w poszukiwaniu pracy lub chcąc rozwijać własne biznesy. Podobnie jest tu – mam wrażenie – ze sztuką. W tutejszych muzeach dominuje bardziej od sztuki pragmatyczny dizajn. Nad brzegiem morza, skąd widać już Hong Kong, tutejsze Design Society otworzyło nową sporą siedzibę. Namówili nawet – nie za darmo, oczywiście – londyńskie Victoria & Albert Museum, by objęło pieczę nad częścią galerii.

Dafen to też przykład na przedsiębiorczość mieszkańców Shenzhen. Sztuka, a dokładnie malarstwo olejne, staje się towarem z niezbyt wysokiej półki (Shenzhen też zaczynało od produkcji tanich, prostych towarów). Wszystko zaczęło się w 1989 roku, gdy hongkongski handlarz sztuką Huang Jiang osiadł tu i otworzył firmę specjalizującą się w kopiach obrazów olejnych. Od niego się wszystko zaczęło. Ale dopiero pod koniec lat 90. zaczęły tu powstawać galerie i narodziło się Dafen w obecnej formie.

IMG_2690

IMG_2661

IMG_2515

IMG_2498

To trochę inny obieg sztuki od tego, którym zajmuję się na co dzień jako krytyk. Media przyzwyczaiły nas do doniesień o kolejnych rekordach aukcyjnych. W czołowych muzeach dominują nazwiska artystów reprezentowanych przez kilka czołowych galerii. Jak wiemy, rynek sztuki to gra, w której „zwycięzca bierze wszystko”, inni stanowią „czarną materię”. Itede, itepe. W Dafen sztuka nie jest towarem ani intelektualnym, ani tym bardziej luksusowym, lecz całkiem powszednim, ogólnodostępnym, tanim. Odpowiada na zapotrzebowanie szerokich gustów.

Artyści obiegowi, którzy przyjeżdżali do Dafen, często robili projekty, wykorzystując tutejsze moce przerobowe. Tu bardziej czytelny staje się podział, obecny zresztą w codzienności produkcji sztuki, na artystów-zleceniodawców, podpisujących się własnym nazwiskiem, przypisujących sobie moce kreatywne, oraz anonimowych artystów-rzemieślników, wytwórców. Większość malarzy pracujących w Dafen nie ma edukacji artystycznej, przyuczają się do zawodu na miejscu, w warsztatach.

To co ogląda się w wąskich uliczkach Dafen to już rodzaj atrakcji turystycznej. Produkcja odbywa się raczej gdzie indziej, w ukrytych przed naszymi oczami warsztatach, ale nawet tu można co krok spotkać malarzy, którzy z komórkami w dłoniach, na których wyświetlają obrazy do skopiowania, malują w skupieniu. Nie oddaje to jednak masowości tutejszej produkcji. Większość niej odbywa się na zamówienie w ogromnych ilościach. Zlecenia sięgają tysięcy kopii tego samego obrazu, powiedzmy – 2 tys. „Słoneczników”. Potrzebujesz kilkuset obrazów do nowego hotelu? Tu kupisz je w jeden dzień.

IMG_2686

IMG_2534

IMG_2511

IMG_2497

IMG_2480

Statystyki mówią, że działa tu 1200 mniejszych i większych galerii, 60 przedsiębiorstw, pracuje tu 8 tys. malarzy, a cały galeryjno-malarski biznes zatrudnia 20 tys. osób w Dafen i sąsiednich dzielnicach. Ich dochody w połowie pochodzą z chińskiego runku, w połowie – z eksportu. Nawet 70 procent obrazów w Europie i Ameryce pochodzi z Chin, z czego 80 procent – z Dafen. Podczas Expo w Szanghaju w 2010 roku uczestnictwo Shenzhen polegało na stworzeniu ogromnej „Mony Lisy” przez 507 malarzy z Dafen.

Kopiowanie stało się w Dafen osobnym zawodem. W tej konkurencji odbywają się tu regularnie malarskie zawody. Ale tutejsze władze starają się nieco zmienić wizerunek dzielnicy, stawiając na bardziej oryginalne malarstwo olejne, to z nieco wyższej półki. W Muzeum Sztuki Dafen, które zbudowano po sąsiedzku w 2007 roku, trwa właśnie I Biennale Malarstwa Olejnego. Efekty ilościowo imponujące, ale jakościowo banalne. Na biennale trwał otwarty nabór w Internecie. Ostatecznie dominują tu różne odmiany realizmu. I właściwie oferta okolicznych galerii okazuje się – przez swą kuriozalność – ciekawsza.

IMG_2587
biennale
IMG_2655
biennale

Kopie bywają niestety różnej jakości. To tu van Gogh zamienia się w niezliczone van goghi, które powodują, że sam malarz spowszechniał i, chociaż wciąż wielki i kanoniczny, stał się synonimem malarskiego kiczu. Niektórzy malarze z Dafen specjalizują się w jednym konkretnym obrazie, zazwyczaj „Słonecznikach”, i powtarzają go w nieskończoność. Żeby zarobić na życie, muszą namalować przynajmniej sto obrazów miesięcznie.

O tutejszych kopistach van Gogha powstał nawet film „China’s Van Goghs”. Jego głównym bohaterem jest Zhao Xiaoyong, wieśniak z Hunanu, który został malarzem, nowym wcieleniem van Gogha. W ciągu 10 lat miał namalować 100 tys. kopii, mieszkając z ośmioma osobami w ciasnym mieszkaniu w Shenzhen (oglądając ten film można się przekonać, jak opłakane są warunki pracy i życia malarzy z Dafen). Poza tym jedzie do Europy zobaczyć prawdziwe obrazy van Gogha i przekonuje się, że jego obrazy chodzą tu po 500 euro.

IMG_2677

 

Kopiuję, więc jestem

aip1.jpg
Xu Zhen

Właśnie ukazał się mój ostatni tekst na „Dwutygodniku” (przynajmniej w starej formule) – „Kopiuję, więc jestem”. Dotyczy wystawy kuratorowanej przez Maurizio Cattelana w szanghajskim muzeum Yuz oraz, jak sugeruje tytuł, naśladownictwa:

To właśnie Chiny mają przecież niechlubną opinię kraju, który kopiuje cały świat. Problem kopiowania technologii oraz nieprzestrzegania praw autorskich jest jednym z newralgicznych punktów spornych toczącej się właśnie wojny celnej między Chinami i Stanami Zjednoczonymi. To stąd pochodzi Dolce&Banana, Prapa, Sunbuck, Pizzahuh czy Mike. Wystawę Yuz Museum sponsoruje jednak, co bardzo się tu podkreśla, ten prawdziwy Gucci.

Na przedmieściach Szanghaju znajdują się dzielnice naśladujące europejskie miasteczka – angielskie, włoskie, holenderskie. Podobne kopie europejskich miast odnaleźć można w całych Chinach. Shenzhen ma nie tylko Dafen, ale słynie też z parków rozrywki: w Wiosce Kultury Chińskiej odnajdziemy słynne zabytki z całych Chin, a w Oknie na Świat (Window of the World) – słynne budowle z całego świata, od rzymskiego Koloseum po wieżę Eiffla.

Ale inny stosunek do naśladownictwa charakteryzuje też tradycyjną sztukę chińską. Kaligrafia czy chińskie malarstwo opierają się właśnie na kopiowaniu. Kopiowanie jest tu nie tylko metodą edukacji, ale też sposobem okazania admiracji i szacunku.

aip6
Kaplica Sykstyńska skopiowana przez samego Cattelana

Niektórzy odpowiedź na to, dlaczego Chińczykom tak dobrze idzie kopiowanie, widzą w chińskim piśmie – by opanować tysiące znaków, musisz je najpierw powtarzać bez końca. Chińczycy mają zresztą dwie koncepcje kopii: gdy fangzhipin daje się odróżnić od oryginału, fuzhipin idealnie go naśladuje, przez co jej wartość jest taka sama jak oryginału. Kopiowanie nie ma tu żadnych negatywnych konotacji. Dlatego często dochodziło do nieporozumień na tym tle między chińskimi i zachodnimi muzeami. Chińczycy wielokrotnie wysyłali za granicę kopie posiadanych dzieł, chociażby Terakotowej Armii.

Tymczasem Cattelanowi, chociaż nie wydaje się, by interesowały go arkana chińskiej estetyki i filozofii, udaje się podejść do sprawy chińskiego kopiowania bez protekcjonalizmu. Na jego wystawie rozbieżności między chińskim i zachodnim podejściem przestają mieć znaczenie. Włoski artysta kurator podobnie podchodzi do sztuki niskiej i wysokiej, sztuk i niesztuki. Świetnie się przy tym bawi.

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

aip14.jpg
Wim Delvoye, Cloaca

PS

Z „Dwutygodnikiem” byłem związany niemal od samego początku istnienia pisma, o ile dobrze pamiętam – napisałem coś już do drugiego numeru. Mam wrażenie, że tam właśnie ukazały sie moje najlepsze teksty. Redakcja nigdy nie powiedziała mi „nie”, a przynajmniej nie przypominam sobie takiej sytuacji. Zaś Paulina Wrocławska, redaktorka działu sztuki w ostatnich latach, podsuwała mi pomysły na teksty, z których zazwyczaj wynikało coś sensownego, jakby wyczuwała, o czym mam coś ciekawego do powiedzenia. Nawet jeśli „Dwutygodnik” wkrótce powróci, jakiś rozdział na pewno się właśnie. W końcu i nas dosięgła „dobra zmiana”.

Rewolucyjna męczenniczka

zhang zhixin 3

Gdy pierwszy raz widziałem ten niewielki obraz, zaintrygował mnie, ale nie poświęciłem mu wiele uwagi. Zresztą krótka notka przy płótnie jest raczej lakoniczna i informuje, że „Córka ziemi” przedstawia rewolucyjną męczenniczkę Zhang Zhixin. Niewiele więcej niż inskrypcja na samym obrazie. Namalował go w 1980 roku Wen Lipeng, późniejszy profesor Centralnej Akademii Sztuki w Pekinie.

„Córka ziemi” znajduje się dziś w kolekcji Long Museum, założonego przez małżeństwo miliarderów-kolekcjonerów Liu Yiqian i Wang Wei. Właściwie muzea są trzy: jedno w Chongqing i dwa w Szanghaju. Co jakiś czas świat obiega informacja o ich spektakularnych zakupach: porcelanowej doucai  z dynastii Ming za 36 milionów dolarów czy obrazie Modiglianiego za 170 milionów. Jednak to sztuka rewolucyjna jest prawdopodobnie najciekawszym fragmentem ich kolekcji. W Long Museum na Pudongu wciąż można oglądać wystawę zorganizowaną w zeszłym roku z okazji okrągłej rocznicy chińskiej armii. Ta wystawa powinna się była zamknąć dawno temu, ale muzeum nie miało najwyraźniej innych planów i – mimo pustych miejscach po obrazach, które wysłano na inne wystawy – wciąż jest otwarta. To tam niedawno przykuł moją uwagę ten obraz.

Większość chińskich rewolucyjnych męczenników to komuniści polegli w czasie walki o władzę w Chinach, Długiego Marszu, japońskiej okupacji, po chińską wojnę domową. Jak męczennicy z Longhua, dzielnicy Szanghaju, komuniści więzieni tu w latach 1928-1937, którym dziś poświęcony jest ogromny park (jego fragment stanowią więzienne cele oraz miejsce rozstrzelań).

longhua

Zhang Zhixin to nietypowa męczenniczka; poniosła śmierć z rąk swych partyjnych kolegów. Zamordowano ją w kwietniu 1975 roku w komunistycznym więzieniu. Jej zbrodnią było krytykowanie polityki Mao, jego żony Jiang Qing, należącej Bandy Czworga, oraz Lin Biao, prawej ręki Mao, bohatera Długiego Marszu i inżyniera rewolucji kulturalnej, który – gdy krytykę skierowano przeciw niemu, sam ratował się ucieczką i zginął wraz z rodziną w katastrofie lotniczej w Mongolii. Szybko wymazywano go z historii i obrazów.

Zhang była członkinią partii i do końca uważała się za „prawdziwą marksistkę”. Teksty o niej pełne są drastycznych opisów jej więziennych doświadczeń, tortur i gwałtów w męskim więzieniu, w którym ją osadzono. Między innymi jej losy opisywał Zheng Yi w głośnej książce „Scarlet Memorial: Tales of Cannibalism in Modern China”.

Zmuszono ją nawet do uczestnictwa w krytyce Lin Biao po jego nieudanej ucieczce, ona jednak nieustępliwie twierdziła, że nie można zapominać o odpowiedzialności Mao. Uznano ją za niereformowalną i w 1975 roku wykonano wyrok śmierci. Według jednej z legend przed śmiercią miała powiedzieć: „Partio, moja partio, gdzie chcesz mnie zabrać?”.

W 1979 roku została pośmiertnie rehabilitowana i oficjalnie uznana za rewolucyjną męczenniczkę, modelową komunistkę. Stała się symbolem dążenia do prawdy i sprawiedliwości. Przez moment, gdy trwał proces Bandy Czworga, jej postać chętnie wykorzystano w propagandzie, nigdy jednak nie dokończono śledztwa w jej sprawie. Stąd właśnie zapotrzebowanie na obrazy o Zhang Zhixin.

zhang zhixinxxx.jpg

Pierwszą wersję obrazu, w kolekcji Narodowego Muzeum Sztuki Chin, Wen Lipeng namalował w 1979 roku. Wersję, która obecnie znajduje się w kolekcji Long Museum, namalował specjalnie na wystawę poświęconą męczenniczce Zhang w 1980 roku. W przeciwieństwie do większości propagandowej produkcji, więcej tu romantyzmu niż heroizmu. W porównaniu z propagandową produkcją malarską w Chinach, jest raczej skromny i niewielki. Do tego przedstawia inną stronę rewolucji kulturalnej, chociaż samo ujęcie tematu nie niesie żadnych informacji. Przedstawia wyłącznie samą bohaterkę. Zhang Zhixin leży w białej sukni na łące pełnej czerwonych kwiatów, które wydają się spływać po ziemi niczym krew. „Córka ziemi” przypomina bardziej o szczególnym momencie zmian w Chinach, gdy wrogowie rewolucji byli masowo rehabilitowani, a niektórych – jak Zhang – uznawano nawet za bohaterów.