Kobro i Strzemiński w Paryżu

kobst1

Dla „Gazety Wyborczej” recenzuję wystawę Katarzyny Kobro i Władysława Strzemińskiego w Centre Pompidou w Paryżu.

„Na wystawę wchodzi się przez niewielkie, czarne pomieszczenie. Z mroku ostrym światłem wydobyte są dwie wiszące kompozycje Katarzyny Kobro z początku lat 20. XX. Jedna, metalowa, przypomina nieco wstęgę Moebiusa z dołączonymi do niej płaskimi elementami – krzyżykiem, prostokątem i okręgiem. Druga składa się z brył – do sporej białej elipsoidy, niczym zeppelina, przytwierdzone są czarne prostopadłościany. Wydaje się wyjęta z suprematystycznego obrazu Malewicza. Obie formy rzucają na ściany efektowne cienie.

Wystawa Kobro i Władysława Strzemińskiego w Centre Pompidou to uczta dla oczu. Bo takich momentów, w których dzięki odpowiedniej aranżacji oraz oświetleniu wydobyto urodę ich dzieł, jest znacznie więcej. Jak w sali poświęconej unistycznemu malarstwu Strzemińskiego oraz konstruktywistycznym rzeźbom Kobro, najmocniejszym punktom w ich dorobku”.

kobst4

„Przed tą wystawą stoją jednak poważniejsze wyzwania niż tylko popularyzacja ich twórczości. To próba głębszego zrozumienia myśli awangardowej, często ujmowanej kategorią „utopii”. W powszechnym rozumieniu awangardziści kreowali nierealne wizje przyszłości i przez to przeżywali porażki.

Malarstwo czy rzeźba były dla nich polem eksperymentów, ale swoje idee testowali też poza obszarem czystej sztuki. Na wystawie można zobaczyć projekt dworca w Gdyni Strzemińskiego – zestawione ze sobą prostopadłościenne bryły. Malarz projektował też unistyczne wzory tkanin czy konstruktywistyczne meble. Grupa Praesens, do której oboje należeli, dążyła do synergii między malarstwem, rzeźbą i architekturą.

Kuratorzy traktują wizje artystyczne wizje wybiegające w przyszłość jako zakorzenione w historycznym kontekście. Cel, do którego się dąży więc ulega zmianom wraz ze zmieniającymi się uwarunkowaniami. Dla nas, widzów, ważne jest jednak, że rzeźby i obrazy, które oglądamy, nie były ostatecznym celem sztuki Kobro i Strzemińskiego, lecz środkiem w dążeniu do zmian.

Kuratorzy dyskutują z taką łatką i traktowaniem artystów jako naiwnych marzycieli. Sięgnęli po pojęcie „realnej utopii”, którym posługiwał się m.in. Zygmunt Bauman. Chodzi o tworzenie praktycznych modeli, które z kolei inspirują do przetwarzania istniejącego porządku, ale też o świadomość ograniczeń. Już madrycki pokaz Kobro i Strzemińskiego nosił zresztą tytuł „awangardowe prototypy”.

kobst3

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „WYBORCZEJ”.

Żyrandole w Musée Picasso

diego1

Nawet jeśli wystawa w paryskim Musée Picasso przynudza (a nie przynudza, bo to przecież Picasso), warto od czasu do czasu zadrzeć głowę. Niemal mnie zamurowało, gdy zobaczyłem, jaki żyrandol zdobi monumentalną klatkę schodową Hôtel Salé. Na pierwszy rzut oka wydaje się wykonany z gipsu. Z końcówek rachitycznej, geometrycznej konstrukcji wyrastają delikatne kwiaty. W nich zaś świecą się żarówki. Trochę jak żart, ale to nie żart.

Zastanawiałem się, co mnie tak w tym intryguje, i doszedłem do wniosku, że chodzi o proporcje. Szeroko rozłożone ramiona żyrandola rozciągają się na ponad metr, a może nawet dwa, natomiast kwiaty są przy tym stosunkowo niewielkie. Jakby zakwitły metalowe pręty.

Szybko okazuje się, że żyrandoli jest więcej. Z drugiej strony klatki schodowej wisi lampa w kształcie klatki dla ptaków, z dwoma sówkami, które przysiadły na jednej z krawędzi, maskami oraz wyrastającymi z gałęzi pędami roślin. Wszystko razem może wydawać się dalekim echem sztuki etruskiej czy egipskiej.

diego3

diego4

diego2

Żyrandole zaprojektował Diego Giacometti, młodszy, mniej znany brat rzeźbiarza Alberta Giacomettiego. Przez wiele lat bracia Giacometti dzielili pracownię na Montparnasse. Diego był ulubionym modelem Alberta, a od lata 20. – asystentem brata. Wykonywał odlewy i patynował rzeźby, pozostając w jego cieniu. Dopiero po śmierci Alberta w 1966 roku Diego w pełni poświęcił się własnej twórczości.

Gdy na początku lat 80. XX wieku planowano otwarcie Musée Picasso, Dominique Bozo, pierwszy dyrektor muzeum, zaprosił do współpracy osiemdziesięcioletniego Diega Giacomettiego. Bozo uznał, że to właśnie szwajcarski rzeźbiarz i projektant podoła sobie z zadaniem połączenia historycznych wnętrz ze sztuką Picassa. Bo te wydawały się do siebie nie przystawać.

Giacometti zaprojektował niemal całe wyposażenie muzeum: stołeczki, na których przysiadają pilnujący wystaw, ławki, stoliki, no i wspomniane żyrandole. W sumie około pięćdziesięciu obiektów. Muzeum otwarto w październiku 1985 roku, Diego Giacometti umarł kilka miesięcy wcześniej, w lipcu.

diego6

diego7

diego8

Obecnie na czasowej wystawie w podziemiach muzeum pokazano kilka oryginalnych modeli z gipsu, które później posłużyły do wykonania właściwych odlewów z brązu lub żywic. Modele były przywożone do Hôtel Salé i przymierzane na miejscu. Można też prześledzić, z jak wielu źródeł Giacometti czerpał inspiracje: od roślin i zwierząt, przez kultury antyczne, po sztukę abstrakcyjną. Widać to wyraźnie w gipsowych modułach, z których następnie składał większe całości, chociażby żyrandole.

Ale Giacometti musiał się tu też inspirować czymś jeszcze bardziej oczywistym – rzeźbami samego Picassa, zwłaszcza tymi spawanymi w metalu – niejedną można teraz zobaczyć w muzeum.

diego5

Wychodząc zauważyłem jeszcze jeden żyrandol, inny niż wszystkie inne, złożony z liści. Jego pierwowzór Bozo zauważył w sypialni Giacomettiego. Dwukrotnie zmieniany przez artystę, ostatecznie okazał się zbyt duży do wnętrz Hôtel Salé, ale gdy kilka lat temu przebudowano hol muzeum, postanowiono, że świetnie pasuje do tej nowej przestrzeni.

diego9

Czarne lalki

lalkapiekna

Bywa, że w tłumie lalki potrafią budzić trwogę; nieludzko ludzkie, niespodziewanie otwierają swe szklane oczy w horrorach klasy B. Jednak na wystawie w paryskim La Maison Rouge, gdzie jest ich ponad dwieście, nie miałem takiego wrażenia. A kilka z nich rzuca na ścianę złowrogie, wydłużone cienie.

Wszystkie pochodzą z kolekcji Amerykanki Debory Neff. Powstały między 1840 i 1940 rokiem. Noszą szmaciane ubrania. No i wszystkie są czarne.

To sztuka recyclingu; wykonywane z resztek, jedne są ubogie, inne zdradzają użycie lepszych materiałów. Od zwykłych worków jutowych i kokosów, z których niektórym wykonano głowy, po jedwab i aksamit. Jedne są bardzo proste, inne zdradzają wyjątkowy talent do igły i nici. Te ubrane wyjątkowo wystawnie być może są wyrazem odzieżowej wolności po upadku niewolnictwa. W niektórych stanach Południa przed wojną secesyjną niewolnice nie mogły się kolorowo ubierać ani nosić akcesoriów.

cienie

okienko

Czarnoskóre dzieci w Ameryce w czasach niewolnictwa i segregacji nie miały wielkiego wyboru zabawek. Do tego większość sprzedawanych lalek lśniła śnieżnobiałą cerą. Jeśli pojawiały się wizerunki Afroamerykanów, to zawsze jako rasistowskie karykatury, stereotypy, czarne dzieci kradnące kurczaki. Dlatego, poza oczywistą biedą, Afroamerykanki same szyły lalki swoim dzieciom. To lalki, z którymi ich dzieci mogły się utożsamiać, w których mogły się przejrzeć. Czarne lalki, małe akty oporu, przekazywały pozytywny wizerunek czarnej społeczności.

Gdy większość białych lalek była po prostu dziewczynkami albo – od początku XX wieku – bobasami, czarne lalki okazują się wyjątkowo zróżnicowaną grupą, niemal pełnym przekrojem afroamerykańskiej społeczności. Wśród kobiet, spotkamy tu mężczyzn. Lalki są w różnym wieku i zdradzają różne pochodzenie społeczne: od eleganckich dżentelmenów, przez sprzedawców gazet, gospodynie domowe, uczniów, niańki, modnie ubranych młodzieńców, po staruszki. To zróżnicowanie to przeciwieństwo stereotypowych, rasistowskich przedstawień Afroamerykanów. Niektóre tak szczegółowo oddają detale anatomii i indywidualne cechy, że wydają się wręcz portretami konkretnych osób. Są więc „anty-maskami”, odwrotnością black face.

blackdolls

kokosowelalki

Wiedza o tych lalkach jest bardzo skąpa. Ich powstanie i wyjątkową staranność, artyzm łączy się z tradycją szycia patchworkowych kołder, szczególnie silną w Stanach. Dla wielu Afroamerykanek było to medium artystycznej i kulturowej autoekspresji. To kobiety szyjące kołdry robiły lalki, i na odwrót. I lalki, i kołdry wskazują na różnorodność afroamerykańskiego dziedzictwa, wielką kreatywność tych kobiet, zdolność improwizacji i grę z tradycyjnymi elementami. Wiemy na przykład, że niektóre kołdry miały zakodowane informacje, mające pomóc uciekającym z plantacji niewolnikom dostać się na Północ szlakiem tzw. Underground Railroad.

Eksperci wskazują też na cechy niektórych lalek, które dzielą one z afrykańskimi maskami czy figurkami funeralnymi. Asymetrię ich rysów czasami łączy się też z afrykańskimi tkaninami. Dla wielu kobiet szycie lalek łączyło się z żywą pamięcią tkanin i lalek przywiezionych z Afryki w czasie handlu niewolnikami.

lalkagolaska

nelliemaerowe
Fotografia Nellie Mae Rowe z jedną ze swoją lalek

Czarne lalki są anonimowe. Nie znamy ich twórczyń, nie wiemy, kto się nimi bawił. Możemy się tylko domyślać, że większość z nich uszyły czarnoskóre kobiety. Ale właśnie w tych lalkach zapisana jest historia, jest w nich brzemię niewolnictwa, ból i duma.

Zresztą od tej anonimowości też są wyjątki. Kilka lalek z kolekcji Neff to prace Nellie Mae Rowe (1900-1982) z Georgii. Rowe szyła od najmłodszych lat, ale dopiero w wieku 48 lat, przeżywszy dwóch mężów, oddała się swojej sztuce, zamieniła swój dom i ogród w ogromną instalację złożoną z rysunków, kolaży, asamblaży, no i szytych przez siebie kołder i lalek. Uprawiała sztukę recyclingu, robiła nawet rzeźby z gumy do żucia. Dziś uznaje się ją za jedną z najważniejszych amerykańskich artystek ludowych.

lalkilaki

leomoss
Płacząca lalka Leo Mossa

Leo Moss, czarnoskóry mężczyzna z Georgii, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, utrzymywał rodzinę ze sprzedaży owoców i warzyw ze swego ogrodu oraz białych lalek, które robił w ciągu dnia. Nocą jednak wykonywał czarne lalki; sprzedawał je lub rozdawał dzieciom, które znał. Często wykorzystywał fragmenty gotowych białych lalek, starannie rzeźbiąc w twarzach w papier-mâché, by nadać im afroamerykańskie rysy, oraz używając smoły lub pasty do butów, by nadać skórze brązowe lub czarne odcienie. Jego żona, Lee Ann Moss, szyła ubrania. Lalki Mossów charakteryzują smutne twarze, po ich policzkach spływają łzy.

W okresie wojny secesyjnej i ją poprzedzającym kobiety z kręgów abolicjonistów, białe i czarne, spotykały się razem, by szyć ubrania czy zabawki, a potem sprzedawać je, zbierając środki na rzecz ruchów domagających się zniesienia niewolnictwa. Czarne lalki przez nie tworzone mają silny pierwiastek dumy.

Wreszcie na początku XX wieku zaczęły powstawać fabryki „murzyńskich lalek” (negro dolls). Wtedy też czarnymi lalkami zainteresowali się afroamerykańscy intelektualiści. Do produkcji czarnych lalek namawiał reformator i filozof, założyciel ruchu Back to Africa, Marcus Garvey. Stopniowo takie fabrycznie wykonywane lalki stawały się coraz bardziej dostępne i przystępne cenowo i wypierały ręcznie szyte lalki (w sprzedaży wciąż przeważały jednak lalki rasistowskie).

negrodollsads

czarnelale

Coś więc jednak wiemy. Ale wciąż za każdą z tych lalek kryje się jakaś tajemnica. Deborah Neff w poszukiwaniu historii kolekcjonowanych przez siebie czarnych lalek, zaczęła zbierać też fotografie, na których można je dostrzec. Fotografie te zajmują istotne miejsce na wystawie.

Okazało się jednak, że paradoksalnie fotografie te niosły ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Jeśli czarne szmaciane lalki pojawiają się na wcześniejszych fotografiach, to zazwyczaj w rękach białych dzieci. To raczej dowód na niedostępność fotografii dla afroamerykańskich społeczności. Ale też wiele wskazuje na to (np. prywatne pamiętniki z XIX wieku), że białe dzieci często wolało swoje czarne szmaciane lalki od białych lalek, które były bardziej dekoracyjne i sztywne. Wreszcie to dowód na relacje tych dzieci z ich czarnoskórymi mamkami.

Na wystawie znalazł się nawet obraz z 1833 roku, portret Mary Ann Dorr, córki zamożnego wydawcy z Maine. Gdy większość dzieci na podobnych portretach trzyma w rękach swe zwierzaki lub zabawki, zazwyczaj białe lalki, Mary Ann bawi się czarną lalką. Na pewno można więc przypuszczać, że dziewczynka miała czarną nianię, a lalka była prezentem od niej. Być może jednak rodzina należała do abolicjonistów (ojciec wydawał progresywną gazetę) i czarna lalka to wyraz politycznych poglądów rodziny. Ale czarna lalka w rękach dziewczynki może też symbolizować wyższość jej rasy nad czarnymi kobietami.

lalefotoczb

blackandwhite

Najwięcej pytań budzą jednak lalki dwustronne, topsy-turvy. Mają dwa tułowia, połączone ze sobą wspólną spódnicą. Wystarczy taką lalkę odwrócić, by z białej zamieniła się w czarną i na odwrót. Niektórzy łączą ich powstanie z tym, że na niektórych plantacjach dzieci niewolników miały zakaz bawić się czarnymi lalkami. Patricia Williams w tekście w katalogu wystawy traktuje je jako metaforę skomplikowanych historii rodzinnych, które łączyły białych właścicieli i czarnych niewolników. Gwałcone przez swoich właścicieli kobiety, rodziły ich dzieci, a wychowywały też często dzieci swych gwałcicieli i ich żon.

Jedna z najgłośniejszych tego typu historii to związek amerykańskiego prezydenta Thomasa Jeffersona i jego niewolnicy Sally Hemings. Dziś, dzięki badaniom genetycznym, wiadomo, że zwalczane przez historyków teorie, że dzieci Hemings spłodził Jefferson, są prawdziwe.

lale

Deborah Neff zainteresowała się czarnymi lalkami przypadkiem. Pierwszą zauważyła na targu staroci i nie mogła oderwać od niej wzroku. Zaciekawiło ją, jak bardzo różniła się od stereotypowych, obraźliwych przedstawień Afroamerykanów. Rasistowskie lalki nie mają miejsca w jej kolekcji. Antoine de Galbert, założyciel La Maison Rouge, tak bardzo zachwycił się tą kolekcją, że przedłużył o kilka miesięcy istnienie instytucji, którą – po latach funkcjonowania – postanowił zamknąć.

To nie tylko zabawki, „przypadkowe dzieła sztuki”, jak mówi Neff, ale przede wszystkim zabawki. W La Maison Rouge czuje się wręcz, że powstawały z miłości.