Medycyna w sztuce

DSC09656
Fragment obrazu Marka Gilberta

Ile to już lat? Sprawdziłem – pięć. Od tylu lat, ignorując krytykę, Mocak organizuje wystawy „w sztuce”. To łatwy chłopiec do bicia. Nie chce mi się nawet powtarzać argumentów o bezsensowności samej koncepcji. Dyrektorka Maria Anna Potocka bezrefleksyjnie brnie „w sztukę” – pisałem już kiedyś szerzej o pierwszej wystawie w cyklu, „Historia w sztuce”, a dwa lata temu o „Zbrodni w sztuce”. Została już chyba tylko „sztuka w sztuce”. A może coś przegapiłem?

O ile jednak na takiej „Zbrodni w sztuce” czułem się jak na komedii (humor jak najbardziej niezamierzony), o tyle najnowsza wystawa to po prostu koszmar. Na „Medycynie w sztuce” Mocak dosłownie serwuje nam makabrę. Chyba po raz pierwszy w życiu uciekałem z wystawy, bo miałem dosyć oglądania tkanek, ran, blizn i katalogu cielesnych deformacji. Co za dużo, to niezdrowo. Nie żebym był szczególnie wrażliwy, nie mdleję na widok krwi i ze spokojem oglądam nawet nagrania operacji francuskiej artystki Orlan. Ale czy naprawdę na ogromnej wystawie trzeba się czuć jak na sali operacyjnej w szpitalu polowym podczas wojny secesyjnej?

Wystawa rozciąga się od krwawych operacyjnych obrazów Marka Gilberta, a kończy na Olran. Gdzieś pojawiają się badania mammograficzne, „Lekcja anatomii według Rembrandta” Kantora, szczególnie ukochane przez Mocak rysunki satyryczne Andrzeja Mleczki (co jest też swego rodzaju kuriozum); swoją szpitalną instalację z kolekcji muzeum Robert Kuśmirowski z okazji wystawy dodatkowo obandażował. Ale dominuje mięso, krew, narzędzia tortur. Niemal wyłącznie do tego sprowadza się tu medycyna. To nawet zabawne, że wielu widzów trafia tu prosto z Fabryki Schindlera, a „Medycyna w sztuce” to mocakowa propozycja na wakacje.

DSC09735
Edith Micansky, „OB / ESR (BSG)”, 2004

Nawet gdy sztukę traktuje się encyklopedycznie (co samo w sobie jest chybione), to można by znaleźć inne wymiary badanego tematu. Mam wrażenie, że stoi za tym jakaś kuratorska perwersja, połączona z brakiem wyczucia i projektowaniem wystaw na zasadzie obiekt – podpis – obiekt – podpis… Byle mieściły się w temacie. Znowu – tracą na tym sami artyści i ich prace. Czy świetne zdjęcia Konrada Kuzyszyna wykonane w Collegium Anatomicum Akademii Medycznej w Łodzi muszą przeglądać się w nagraniu medycznych kuriozów z Wiednia, wykonanym specjalnie na wystawę? Bo nie wszystko jest tu nawet „w sztuce”. Kilka obiektów to po prostu stare atlasy anatomiczne czy ryciny (w tym ulubione przez Mocak faksymile), które też pozwalają na zajrzenie w głąb ciała.

Aż zamarzył mi się zwykły katar. Aż miałem ochotę zaserwować sobie na odprężenie czopki Zbigniewa Libery, nawet jeśli to tylko placebo.

Przełomy – Szczecin

DSC03442 (2)
Kobas Laksa, „Das Ende des Traums / Koniec marzeń, Stettin ’45”, fragment

Nowy oddział Muzeum Narodowego w Szczecinie rozciąga się na placu tuż obok słynnej i też całkiem nowej siedziby Filharmonii Szczecińskiej. Rozciąga się na placu? Bo właściwie ukryto ją pod powierzchnią. Plac zdaje się falować, a między „falami” ukryto wejście do Centrum Dialogu Przełomy. (Niestety „fale” nie zmyły podłego pomnika Grudnia ’70 autorstwa niezawodnego Czesława Dźwigaja.)

Co właściwie może oznaczać ta nazwa? W ulotce czytam, że Centrum to „miejsce spotkań i debat na kontrowersyjne tematy, dotyczące najnowszej historii Szczecina, Pomorza, Polski i świata”. Aż chciałoby się temu przyklasnąć. Przecież kontrowersji ci u nas dostatek.

DSC03617 (2)

Wystawa stała, zajmująca niemal cały podziemny budynek, jest rzeczywiście świetna; nieprzegadana, operująca syntetycznym opisem, niebanalnymi obiektami i co jakiś czas – głosem świadków i uczestników historii. To właściwie wystawa poświęcona historii Polski w latach 1939-1989, ale z silnym akcentem położonym na Szczecin, co czyni ją jeszcze ciekawszą – dla szczecinian, bo dotyczy miejsca, z którym się identyfikują, a dla przyjezdnych, bo znaną przecież dość dobrze narrację mogą ugryźć z nieco innej perspektywy.

Nowością jak na muzeum historyczne jest obecność dzieł sztuki, i to nie tylko „z epoki”, ale też całkiem nowych, komentujących lub ilustrujących historię. To dla sztuki dosyć specyficzna sytuacja. Artyści tracą część swojej autonomii, ich prace zostają wpisane w historyczną narrację, na którą sami nie mają większego wpływu, mogą ją ledwie niuansować.

Sztuka spełnia tu jednak bardzo ważną rolę. Wnosi pewien oddech, każe się zatrzymać, zastanowić, dostarcza innego rodzaju przeżyć. Ale czy te same prace mogłyby funkcjonować poza kontekstem tej konkretnej ekspozycji? W wielu przypadkach nie.

Gdy przechadzałem się wzdłuż podświetlanej linii, która chronologicznie prowadzi zwiedzających od II wojny światowej do transformacji ustrojowej, zastanawiałem się, dlaczego nie może tak wyglądać wystawa główna w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN – nieczytelna, fetyszyzująca multimedia, skrajnie wirtualna i do zabawy – dotknij i przeżyj, ale niekoniecznie pomyśl?

DSC03534 (2)
Tomasz Mróz, „Chcesz cukierka – idź do Gierka”

 

Sam z pewną nieśmiałością podszedłem do rzeźby Tomasza Mroza „Chcesz cukierka – idź do Gierka”, karykaturalnie przedstawionej rodziny w małym fiacie, wracającej z jakiejś zagranicznej podróży w latach 70. Ale potem zobaczyłem, jak reagują na tę pracę inni i muszę przyznać, że dawno nie widziałem, by jakikolwiek artefakt wzbudzał u zwiedzających tyle emocji. Dalej ciąg krótkich dokumentów filmowych z epoki, kolorowych (m.in. świetny reportaż o podziale Polski na kraj Pepsi i kraj Coca-Coli), zamyka niespodziewanie zapis happeningu „Europa” Akademii Ruchu, już nie tak kolorowy, skontrastowany dodatkowo z wykresem rosnącego zadłużenia Polski, które było efektem przysłowiowego cukierka od Gierka.

„Pokój straceń / karcer” Roberta Kuśmirowskiego, „udawana” cela, towarzyszy narracji o prześladowaniach antykomunistów w czasach stalinowskich i – niestety – sprawia wrażenie, jakby Kuśmirowski dołączył do jakiejś grupy rekonstruktorskiej. Ale to pewne ograniczenie wielu jego prac.

DSC03594 (2)
Plakat z kampanii wyborczej ’89

 

Podobnego problemu nie ma w przypadku prac z przeszłości. Na przykład świetnego zdjęcia Teresy Murak „Wielkanoc ‘81”. Tytułowy napis artystka wykonała nad polskim morzem, a – jak sugerował Jan Paweł II – wiatr szedł od morza. Ornat, w którym w 1987 roku papież celebrował mszę w Szczecinie, zestawiony został z obrazem przedstawiającym plac Czerwony, prezentem od Gorbaczowa, który odwiedził miasto w 1988. Najciekawsze sale, poświęcone wydarzeniom Grudnia ’70, ilustrowanym m.in. zdjęciami Służby Bezpieczeństwa, ciekawie uzupełniają pełne emocji fragmenty filmów fabularnych. A gdy już przebrniemy przez wybory kontraktowe, żegna nas neon Huberta Czerepoka – napis wpisany w kontury Polski: „Przeszłość nie jest tym, czym kiedyś była”. Racja. W 1989 roku inaczej ją sobie wyobrażano, inaczej patrzymy w przyszłość dzisiaj.

To każe nam wrócić do „dialogu” w nazwie placówki. „Dialog” dobrze brzmi, ale Centrum powinno pójść za ciosem. Gdyby rzeczywiście chciało prowadzić dialog, przedstawiając koniec wojny, nie skupiałoby się tylko na Polakach, którzy do Szczecina przybyli, ale zadałoby też pytanie, co stało się z tymi, którzy musieli opuścić swoje domy w Szczecinie? Czym było to miasto przed wojną? Kto tu mieszkał? Gdzie w Szczecinie szukać śladów niemieckiej historii?

DSC03423 (2)
Kubek i destrukt popiersia Hitlera

 

Na razie jest do dosyć jednostronna narracja, w której hitlerowców zastępują komuniści. Jak w świetnie wykonanym podświetlonym fotokolażu Kobasa Laksy, który otwiera ekspozycję. Komunistów na wystawie wymownie reprezentuje też „Lenin” dłuta Xawerego Dunikowskiego oraz ogromna betonowa gwiazda, zdjęta w 1992 roku ze szczecińskiego Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej, który do dziś stoi na placu Żołnierza Polskiego.

Inny przykład: Z okazji 1 marca w niewielkiej salce wystaw czasowych otwarto przygotowaną przez IPN ekspozycję „Milcząc, wołają” o poszukiwaniu szczątków ofiar terroru komunistycznego na Powązkach. To dosyć neutralna światopoglądowo wystawa-składak (można ją szybko złożyć i rozłożyć w dowolnym miejscu). Nie pada nawet hasło-wytrych „żołnierze wyklęci”, ideologiczny twór na usługach skrajnej prawicy, który miesza bohaterów ze zbrodniarzami. Ale gdyby rzeczywiście Centrum chciało prowadzić dialog i podejmować tematy kontrowersyjne, pokazałoby właśnie dwie strony medalu „żołnierzy wyklętych”. Muzeum z pozorowanym dialogiem łatwo może stać się przedmiotem manipulacji.

 

PS
Zuzanna Janin zwróciła mi uwagę na nieobecność kobiet na szczecińskiej wystawie. Racja! Nie ma chyba ani jednej kobiety wśród głównych bohaterów, których biogramy rozsiane są na ekspozycji. Teresa Murak jest zaś jedyną artystką wśród zaproszonych twórców. Czyli tradycyjnie chłopcy rozmawiają o chłopcach. Parafrazując klasyka, pod względem równościowym nie przypomina to XXI wieku. Kolejny temat do debaty w Centrum Dialogu? KS