Jung w Schwules Museum

jung1

To wystawa męskich aktów, rysunków. Krzysztof Jung, dwie dekady po śmierci, staraniem swych przyjaciół trafia do Schwules Museum w Berlinie.

Pewnie przyjemniej ogląda się te rysunku w domowym zaciszu lub muzealnym magazynie, wyciągane z szuflad i teczek niż na wystawie. Większość z nich powstawała przecież – jak się domyślamy – na prywatny użytek. Erotyczne męskie akty zostały odkryte w spuściźnie Krzysztofa Junga już po jego śmierci. Dziś oprawione w ramki wypełniają ściany niewielkiej w gruncie rzeczy wystawy. Wystawa pomija inne aspekty jego twórczości.

W centrum znajdują się rysunki z motywem św. Sebastiana. Jak dla dawnych mistrzów, motyw chrześcijańskiego męczennika jest pretekstem dla ukazania nagiego męskiego ciała. Chłopcy w przegiętych pozach opierają się o drzewa. W salce obok – rysunki pościelowe, z młodymi mężczyznami w łóżkowym negliżu. Do tego kilka autoportretów. Na większości rysunków i Jung, i jego modele występują sami. Rzadziej pojawiają się dwaj mężczyźni razem, ale i takie rysunki tu spotkamy, jak chociażby „Autoportret z młodym mężczyzną” z 1990 roku.

Jeden rysunek Junga odstaje od innych – przedstawia dwóch mężczyzn przy pisuarach. To najwyraźniej toaletowa pikieta. By ten rysunek bardziej wydobyć, na wystawie znalazł się też obraz Patricka Angusa, amerykańskiego malarza, zatytułowany „My Heart Goes Bang Bang Bang Bang” z 1980 roku (gdyby nie datowanie obrazu, chciałoby się powiedzieć, że za piosenką brytyjskiej grupy Dead or Alive z 1985 roku). Angus malował wnętrza gejowskich klubów, saun, kin erotycznych czy właśnie pikiety. Obraz z wystawy przedstawia wnętrze gejowskiego klubu ze striptizem. Chociaż Jung z pewnością nieraz bywał w takich lokalach, jego delikatna sztuka wydaje się od Angusa odległa. Jego obraz tu nie pasuje, wręcz razi.

jung angus
Patrick Angus, My Heart Goes Bang Bang Bang Bang, 1980

Przy pościelowych rysunkach Junga kuratorzy podkreślają z kolei podobieństwa, a nawet inspiracje Davidem Hockneyem. Jung oglądał jego prace na Biennale Paryskim w 1985 roku, czego dowodem jest zdjęcie Junga na tle obrazu Brytyjczyka, reprodukowane w katalogu. Śladem Hockneya z kolei w gablocie umieszczono m.in. tomik poezji Konstandinosa Kawafisa. Hockney ilustrował homoerotyczne wiersze Kawafisa, w których Grek wspominał swe miłosne przygody w Aleksandrii. Na jednym z najciekawszym autoportrecie (1979), w wełnianych skarpetkach i zegarku na ręce, jego penis zakrywa róża, którą sam Jung podpisuje: „róża zapożyczona od mistrza Hockneya”

Poza tym są tu dwie rzeźby Barbary Falender, do których Jung pozował. Erotyzm jego póz zaciera się gdzieś jednak w brązowym odlewie i bibelotowych wymiarach.

W tekstach w katalogu dużo miejsca poświęca się temu, czy Jung miał styczność z kulturą gejowską, przez którą kurator Wolfgang Thei rozumie gejowską kulturę wysoką. Na pewno oglądał więc prysznicowe obrazy Rainera Fettinga. Ale czy znał też obrazy ze scenami z gejowskich klubów Salomé? Na pewno zetknął się z Hockneyem. Ale nie z Angusem, zupełnie nieznanym wówczas w Europie. Czy oglądał „Sebastiana” Dereka Jarmana?

jung3
Rzeźba Barbary Falender

Trochę wychodzi na to, że Jung potrzebuje takich podpórek, dopowiedzeń, by pełniej włączyć go w obręb gejowskiej kultury. Ale czy na pewno?

Raimund Wolfert pisze w katalogu, że Jung był przekonany, że nie ma czegoś takiego jak sztuka męska, kobieca czy gejowska. Twierdzi, że Jung z pewnością przeciwstawiłby się określania jego twórczości jako sztuki queerowej. Nie wiem, na jakiej podstawie odtwarza poglądy Junga, ale mam wrażenie, że to bardziej opinie jego wciąż żyjących przyjaciół. Jung po prostu żył w czasach przedemancypacyjnych, nawet jeśli na Zachodzie emancypacja już nastąpiła (Polskę i Europę Zachodnią czy Amerykę dzieli różnica co najmniej pokolenia). Ale też te czasy już minęły. I Jung też zasługuje na nieco świeższe spojrzenie.

Może przyszłoby to łatwiej, gdyby nie opisywać sztuki Junga wyłącznie przez odniesienia do zachodnich jawnie gejowskich artystów i poetów. Wystarczyłoby przecież opowiedzieć o Jungu jako po prostu geju. Opowiedzieć o jego relacjach z mężczyznami.

Berlińska wystawa i jej katalog powtarzają te same błędy, które od lat towarzyszą sztuce Junga i opowieściom o niej. W katalogu pośmiertnej retrospektywy Junga nie było najmniejszej wzmianki o jego homoseksualizmie. Ale też dzisiaj nie dowiemy się więc, co właściwie łączyło go z Wojciechem Karpińskim, który dziś jest jednym z opiekunów jego spuścizny i bez którego berlińska wystawa nie doszłaby do skutku. Z kim Jung przyjaźnił się w Szwecji, Berlinie, Paryżu.

Z przemówień na otwarciu wystawy – i Niemców, i Polaków – nie wynikało włąściwie, dlaczego Jung właściwie znalazł się w Schwules Museum. Nikt o nim jako o geju nie opowiadał. Czy wystarczyło, że był „kolorowym ptakiem” w szarej peerelowskiej rzeczywistości? Wolfgang Theis pisze w swoim tekście: „Poświęcamy wystawę wszystkim lesbijkom, gejom, osobom biseksualnym, transgenderowym, interseksualnym oraz queerowym w Polsce. Takiej Polsce, z której Krzysztof Jung mógłby być dumny”.

jung2

Oczywiście, Jung nie był wyautowanym gejem w dzisiejszym rozumieniu – ale był bardziej wyautowany niż większość polskich homoseksualistów w tym czsie. Ale – podobnie jak w przypadku wielu innych osób nieheteronormatywnych – i w jego przypadku wciąż stawia się jakąś wyraźną granicę między sztuką a tzw. życiem. Życie dzieli się zaś na to bardziej oficjalne, o którym można opowiadać, i to nieoficjalne, przemilczane. Można dyskutować tylko o tym, co się do sztuki przedostało, ale wszelkie ślady na wystawie prowadzą w przeszłość i w obszary poezji.

Pisanie, że Jung nie walczył o prawa LGBT, jest jakimś absurdem – to nie były jeszcze te czasy. Ale z drugiej strony wystarczy przypomnieć sobie postać Ryszarda Kisiela i jego magazyn „Filo”, który jasno pokazuje, że kultura gejowska powstawała w Polsce w latach, w których żył Jung, chociaż niekoniecznie w galeriach. Jestem przekonany Kisiel bardziej niż Jung by do Schwules Museum pasował.

jung4

Gdyby to były jakieś rysunki wyjęte z zapomnianej szuflady nieznanego artysty, nie czepiałbym się tej wystawy. Byłoby to przynajmniej jakieś odkrycie. Ale Jung zapomnianym artystą nie jest, ma dobrze opracowany dorobek. Nie tak dawno miał świetną wystawę w warszawskim Salonie Akademii. Wtedy miałem podobne wnioski odnośnie twórczości Junga, ale sama wystawa mi się podobała i była krokiem we właściwym kierunku. To przecież paradoks, że wystawa Junga na Akademii Sztuk Pięknych okazuje się o wiele bardziej progresywna niż w berlińskim Schwules Museum. Po prostu nie wystarczy wsadzić rysunki w ramki.

Bo berlińska wystawa Junga wypada bardzo konserwatywnie, wręcz staroświecko. Opiera się na przekonaniu, że Jung był jakimś wyjątkowo utalentowanym rysownikiem i malarzem, wręcz na miarę Hockneya. I teraz następuje jakieś jego odkrycie. To się nie dzieje i się nie wydarzy. Wystarczy spojrzeć na niektóre rysunki – im więcej koloru, tym gorzej. To właśnie intuicja, by zrobić tę wystawę w Schwules Museum jest właściwa – Jung jest ciekawy właśnie jako gej. I nic w tym złego.

Tymczasem Jung jest tu upupiany. Atmosfera – mimo wszystko – niedopowiedzenia, wyciągania geja z szafy, ale tylko trochę (bo przecież nie chciał, jak twierdzą jego niezdefiniowani przyjaciele), była dla mnie nieznośna.

2017

2017

„Gazeta Wyborcza” poprosiła mnie o wskazanie najlepszych wystaw kończącego się roku, w Polsce i za granicą. Nie jestem fanem takich wyliczanek, a w tym roku podsumowań jest – mam wrażenie – więcej niż kiedykolwiek (zwłaszcza „Szum” wpadł w jakiś końcoworoczny szał). Ale ja też dokładam do tego swoją cegiełkę.

W „Gazecie” skupiłem się na dużych, muzealnych wystawach i wielkich imprezach, bo też pod ich znakiem minął ten rok. Wśród najlepszych wymieniłem oczywiście Documenta 14 (pisałem i o Atenach, i o Kassel), moje ulubione Skulptur Projekte, podróżującą po wielkich muzeach wystawę Davida Hockneya, „Fausta” Anne Imhof w Pawilonie Niemiec w Wenecji oraz „Manifesto” Juliana Rosefeldta (polecam zobaczenie go raczej na wystawie niż w kinie). Niespodziewanie wyszło bardzo niemiecko.

Z wydarzeń polskich wskazałem „Dziedzictwo” (Festiwal Pomada), syrenią wystawę w Pawilonie nad Wisłą, „Nie jestem już psem” w Muzeum Śląskim w Katowicach, „Superorganizm” w Muzeum Sztuki w Łodzi i wystawę grafiki japońskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Nie udało mi się więc wcześniej napisać ani o „Manifesto” (chociaż się przymierzałem), ani o „Podróży do Edo” w MNW (chociaż na tej wystawie wręcz uginały mi się kolana).

Gdybym mógł rozszerzyć tę listę, znalazłoby się na niej kilka wystaw z Zachęty (Jarnuszkiewicz, Anto, Lassnig), queerowa wystawa w Tate Britain oraz szereg mniejszych lub większych wystaw, które miałem okazje oglądać to tu, to tam (Susan Point w VAG, Sosnowska w FGF, Carol Rama, Parreno w Rockbund Art Museum, Katja Novitskova…).

Mimo że obfitował w wydarzenia, nie był to jednak dobry rok. Zwłaszcza w Polsce zapanowała atmosfera beznadziei i zniechęcenia, która i mi się momentami udzielała.

Mój rok 2017 to kilka artystycznych podróży, polskie zaburzenia, ale przede wszystkim niespodziewana przeprowadzka do Chin, trochę związanego z nią życiowego chaosu i odkrywanie zupełnie nowej dla mnie kultury (co możecie śledzić na moim blogu), no i last but not least ukazanie się – po kilku latach pracy – „Patrioty wszechświata”, owoc mojego kilkuletniego podążania śladami Pawła Althamera.

Tymczasem, do siego roku!

Hockney

IMG_4180
David Hockney, „Gregory Swimming, Los Angeles, March 31st 1982”, fragment

Na Dwutygodniku możecie przeczytać moją recenzję z jednej najfajniejszych wystaw, jakie widziałem w ostatnim czasie – retrospektywy Davida Hockneya w Tate Britain. Tytuł, „Niewidoczna dłoń spływała po ich ciałach”, oczywiście ukradłem od Walta Whitmana, który jest też zresztą jednym z bohaterów tekstu.

 

„Powodów do zorganizowania tej wystawy znalazłoby się co najmniej kilka. Raz, że David Hockney to jeden z najsłynniejszych malarzy. Niedawno ukazała się jego monumentalna, dwutomowa biografia pióra Christophera Simona Sykesa, a pozycję Hockneya potwierdzają kolejki, ustawiające się co rano przed Tate Britain, specjalnie przedłużone godziny otwarcia muzeum oraz kłębiąc się tłum na wystawie. Dwa, że Hockney w lipcu tego roku skończy osiemdziesiąt lat, a wystawa nawet w tytule mówi o „60 latach pracy”. Wreszcie, w roku 2017 przypada pięćdziesiąta rocznica dekryminalizacji homoseksualizmu na Wyspach. Tate Britain będzie ją obchodzić ogromną wystawą „Queer British Art”, która otworzy się w kwietniu. Zamykać ją będą daty: 1861, gdy zniesiono karę śmierci za pederastię, oraz właśnie 1967.

IMG_4167
David Hockney, „A Bigger Splash”, 1967

Otwarta niedawno wystawa Hockneya w Tate Britain, oraz w jakimś stopniu również wystawa fotografa Wolfganga Tillmansa w Tate Modern, zapowiadają tę wielką celebrację różnorodności na przestrzeni stulecia, gdy być innym nie było łatwo. My mamy rok Koronacji Matki Boskiej Częstochowskiej, Tate ma rok wyraźnie queerowy.

Na pewno będzie więc mowa i o uwięzieniu Oscara Wilde’a, i o odrzuceniu przez Prerafaelitów malarza Simeona Solomona po tym, jak aresztowano go w publicznej toalecie. Ale poczesne miejsce na „Queer British Art” zajmie też z pewnością Hockney, artysta o wyrafinowanym homo-spojrzeniu. Jego coming out w sztuce nastąpił we wczesnych latach 60. i trudno o bardziej gejowskiego malarza w najnowszej historii europejskiego malarstwa. Większość życia dzielił jednak między Wielką Brytanię i Kalifornię. To właśnie po drugiej stronie oceanu w połowie lat 60. jego malarstwo nabrało prawdziwego rozmachu, a seksualność tykała na jego basenowych płótnach jak bomba”.

IMG_4175
W centrum: „May Blossom on the Roman Road”, 2009.

 

Muzea Honolulu

dsc00815
Jeden z dziedzińców Honolulu Museum of Art

Aloha! Nie przyjechaliśmy na Hawaje, by oglądać sztukę. Raczej w poszukiwaniu ustronnych plaż, egzotycznych rybek i odrobiny cienia pod palmą – uwaga na spadające kokosy! Ale znaleźliśmy też chwilę na wizytę w hawajskich muzeach. Poza galeriami z iście turystyczną ofertą, kilka instytucji oferuje Honolulu: Honolulu Art Museum z główną siedzibą (odpowiednikiem naszych muzeów narodowych) i drugą siedzibą w Spalding House z wystawami czasowymi sztuki współczesnej, a także Hawai’i State Art Museum (tu stałą wystawę porównałbym niestety do Domu Artysty Plastyka). W tutejszym klimacie zawsze przyjemnie wejść do klimatyzowanego wnętrza.

dsc00905
Nowe budynki Honolulu Museum of Art

Od innych amerykańskich muzeów, muzea Honolulu odróżnia przede wszystkim architektura. Nowojorski architekt Bertram Goodhue zaprojektował Honolulu Art Museum jako ciąg galerii otaczających kilka dziedzińców (na co pozwala oczywiście hawajski klimat), łącząc elementy architektury śródziemnomorskiej i chińskiej z popularnym na Hawajach spadzistym dachem. Galerie azjatyckie okalają więc chiński dziedziniec z niewielkim ogrodem i sadzawką z chińskimi karpiami, galerie sztuki europejskiej, od XVII wieku po modernizm, tworzą dziedziniec w stylu śródziemnomorskim. Ale największe wrażenie robi dobudowany w 2001 roku pawilon, który mieści galerię amerykańskiej sztuki współczesnej oraz sztuki Hawajów. Druga siedziba Honolulu Art Museum mieści się w rezydencji Spalding House na wzgórzach otaczających miasto (ze wspaniałym widokiem na centrum i ocean).

dsc00831
Aleksander Archipenko, Figura kobiety, 1930, w tle rzymska mozaika z polowaniem na zwierzęta z V wieku n.e.
dsc00805
Indonezyjskie maski w Honolulu Museum of Art

Honolulu Art Museum odzwierciedla etniczny kocioł współczesnych Hawajów. Oferuje z jednej strony wycieczkę przez tradycyjną sztukę Korei, Chin, Japonii, sztukę buddyjską, indyjską, indonezyjską, filipińską, z drugiej – szlakiem euroatlantyckim – od europejskiej sztuki XVIII wiecznej, po modernizm i powojenną sztukę amerykańską. Niemal każdy z wielkich malarzy przełomu XIX i XX wieku jest tu reprezentowany (zazwyczaj) jednym płótnem – od Moneta, po Picassa. Z tym że w kilku salach tematycznych ciekawie zaburzono chronologię. I tak w sali portretu płótno Alexa Katza sąsiaduje z Whistlerem, a w sali poświęconej ciału figurka kobiety Archipienki pozuje na tle rzymskiej mozaiki.

Szkoda, że dosyć blado wypadają sale poświęcone samym Hawajom. Podobnie trudno zrozumieć, dlaczego gości muzeum wita figura Penelopy (tej z „Odysei”), a nie chociażby hawajskiej bogini wulkanów Pele. Tradycyjną sztukę hawajską i polinezyjską, portrety hawajskich królów i królowych czy XIX-wieczne malarstwo przedstawiające hawajskie wulkany i inne oblicza hawajskiego krajobrazu lepiej oglądać w Bishop Museum (o charakterze historyczno-przyrodniczym).

dsc00909
Spalding House, Honolulu
dsc00930
David Hockney, fragment scenografii do „L’enfant et les sortileges” Ravela, 1981
dsc00939
„Biustonosz” Toma Wasselmanna w ogrodzie Spalding House

W Spalding House poza wystawami czasowymi (trafiliśmy na dosyć nudne rozważania o plastiku w sztuce i plastiku zanieczyszczającym oceany) w specjalnym pawilonie prezentowana jest scenografia Davida Hockneya do sztuki „L’Enfant et les sortileges” Maurice’a Ravela, wystawionej w nowojorskiej Metropolitan Opera w 1981 roku, w ogrodzie zaś można zobaczyć (poza wspomnianymi widokami) „Biustonosz” Toma Wesselmanna. Od Sasa do Lasa.

Największą przyjemność sprawiło mi ponowne odkrycie Toshiko Takaezu, pochodzącej z Hawajów twórczyni ceramicznych rzeźb, czerpiących z jednej strony z tradycji japońskiej, z drugiej – z abstrakcyjnego ekspresjonizmu (pisałem o niej przy okazji wizyty w Seattle). Jej prace są w każdym muzeum Honolulu, jedne z najciekawszych – w ogrodzie rzeźby przy Hawai’i State Art Museum.

dsc01091
Toshiko Takaezu, Ceramiczne drzewa, 1990, ogród rzeźby przy Hawai’i State Art Museum
dsc01075
Ogród rzeźby przy Hawai’i State Art Museum
IMG_1957.jpg
No i nasza ulubiona plaża – Makalawena na Big Island

Mahalo!