Tarasewicz w Krynkach

izat0

Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Przypadkiem spotkana Monika zadzwoniła do Izy z pytaniem, czy jeszcze można, czy wystawa jeszcze otwarta. Niby zamknięta, ale prace wciąż wiszą. Kilka dni później byliśmy już z Anką w drodze do Krynek. Iza otworzyła galerię, oprowadziła nas po kilku salach, a potem sprawnie zaczęła rozmontowywać jedną z prac.

Galeria mieści się w małym białym budynku. Stoi pośrodku niewielkich Krynek pod białoruską granicą. Sporo się tu już działo, ale trafiłem tu dopiero po raz pierwszy. W środku piec kaflowy i nieduże białe pomieszczenia, które można obejść w kółko, okrążając też sam piec. Galerię Krynki prowadzi Fundacja Villa Sokrates, którą kieruje Leon Tarasewicz. I właściwie to nie Iza nam ją otworzyła, lecz opiekujący się tym miejscem Michał Grześ.

Zbieżność nazwisk słynnego malarza i młodszej od niego rzeźbiarki jest przypadkowa, ale też nie do końca – oboje pochodzą z Podlasia i -iczów tutaj sporo (chociaż nie tyle co -uków).

galeria krynki
Galeria Krynki

izat12

Swą wystawę Tarasewicz dostosowała do gabarytów domu i swoistej kruchości samych Krynek. Gdy tu trafiasz, chciałbyś ochronić to miejsce przed samym sobą.

Tarasewicz w ostatnich latach tworzyła raczej spore instalacje, konstrukcje ciężkie, choć trzymające się dzięki łatwej do zaburzenia równowadze. Do tego kwestia aberracji skali zawsze była w jej pracach kluczowa, po prostu sprawiały wrażenie powiększonych. W Krynkach skala została odwrócona. Tarasewicz wyeksponowała bowiem swój warsztat: modele, rysunki i proste narzędzia służące do gięcia metalu. Owe narzędzia, paliki wbite w deski, tworzące regularne siatki, przypominają pracownię koronczarki lub pomoce dydaktyczne z sali do matematyki. W końcu wszystko oparte jest na liczbach i mrówczej pracy.

Ale znowu cała wystawa obraca się wokół centralnego pieca, który przypomina, że jesteśmy w domu, ktoś mógłby tu żyć, mieszkać. Piec zaanektowały proste prace i rysunki. Inne niczym pajęczyny obrosły kąty i całe pomieszczenia. W tym domow-wiejskim kontekście przywołują też na myśl dzieła sztuki ludowej ze słomy. Druciki, z których Tarasewicz buduje swoje modele są równie delikatne.

izat72

izat1

izat71

izat5

Samo pytanie, czy mamy do czynienia z modelami, czy ze skończonymi rzeźbami, przestaje mieć znaczenie. Wszystko składa się raczej w jedną całość, rzeźbiarską interwencję w przestrzeń domu. Niby przytulnie, ale nie do końca, martwo, metalowo, ale zarazem zaskakująco organicznie. Jakby we wszystkim, co artystka weźmie do ręki, tlił się potencjał życia. Zwisające na cienkich drucikach modele opierają się na najprostszych zasadach grawitacji. Ciągnie je ku podłodze, ale są na tyle delikatne, że nie grozi im upadek i mogą jeszcze beztrosko się zabawić.

Bo gdy skomplikowane geometryczne, często monumentalne instalacje Tarasewicz zamieszkują różnorakie organiczne twory, jej modele to czysta geometria, chociaż rozedrgana, rysunki cienkim drucikiem w przestrzeni, czasami jedynie uzupełniane dodatkowymi metalowymi elementami.

Punktem wyjścia są często siatki, jak z ogrodzenia. Zaczynają się sączyć drobnymi nićmi, rozrastać geometrycznie, pączkować. Czasem jednak jakieś drobne zaburzenie powoduje nieregularność w planie, rozedrganie, które zaowocować może odbiegającymi od geometrycznych norm formami. Procesy te oddają też proste rysunki, które Tarasewicz zdecydowała w Krynkach wyeksponować po raz pierwszy, czasem bardzo abstrakcyjne, czasem bliższe szkicom do mających powstać rzeźb.

izat15

izat3

izat6

izat8

Tytuł, „Co to za szepty” („What Whispers Are These”), Tarasewicz zaczerpnęła z tekstu Walta Whitmana. To silna sugestia interpretacyjna. Za sprawą Whitmana, bo w ulotce (w wersji angielskiej i białoruskiej) zamieszczono nawet stosowny fragment jego zapisków, pojawia się niespodziewanie szeroka, międzykontynentalna perspektywa. Cały świat pozostaje ze sobą w ciągłym kontakcie, chociaż amerykański poeta pisze to wszystko jeszcze w XIX wieku i nie wie, jak trudno będzie od tego uciec ponad sto lat później. Nawet w Krynkach, tuż pod granicą z Białorusią, jednym z miejsc, które pozostawiają złudne wrażenie życia tylko swoimi sprawami. Pośrodku niewielkiego domku w małym podlaskim miasteczku globalna perspektywa wydaje się więc bardzo odległa.

Ale ponieważ trafiliśmy w ostatnim momencie, Iza po kilku chwilach spędzonych razem na wystawie, zabrała się do pracy, bezceremonialnie rozmontowując jedną z pajęczyn. Trzeba tu posprzątać. Dla innych to świetna zabawa. Powyginane w identyczne kształty druciki w kilka minut wszystkie trafiają na parapet.

izat11

dziury na kwiaty
Dziury na kwiaty przed Villą Sokrates
krynkipies
Sokrates

A wszystko to dzieje się w Krynkach dlatego, że mieszkał tu Sokrat Janowicz, polsko-białoruski poeta. W jego domu mieści się siedziba fundacji i gdzie zostaliśmy jeszcze zaproszeni na kieliszek wódki. Mieszkają tu małe czarno-białe pieski i Anka od razu zapragnęła mieć jednego z nich na własność. Zanim ktokolwiek zdążył się jeszcze do niego zbliżyć, rzuciła się szybkim susem, „Mój ci on” zawołała i chwyciła go łapczywie.

Z tą samą łapczywością Anka wynosi ode mnie książki, więc znam ją dobrze od tej strony. Tym razem chodziło o co innego niż potrzeby intelektu. Pozostało jeszcze urobić mamę, początkowo niechętną nowemu psu w domu.

izat2

Hockney

IMG_4180
David Hockney, „Gregory Swimming, Los Angeles, March 31st 1982”, fragment

Na Dwutygodniku możecie przeczytać moją recenzję z jednej najfajniejszych wystaw, jakie widziałem w ostatnim czasie – retrospektywy Davida Hockneya w Tate Britain. Tytuł, „Niewidoczna dłoń spływała po ich ciałach”, oczywiście ukradłem od Walta Whitmana, który jest też zresztą jednym z bohaterów tekstu.

 

„Powodów do zorganizowania tej wystawy znalazłoby się co najmniej kilka. Raz, że David Hockney to jeden z najsłynniejszych malarzy. Niedawno ukazała się jego monumentalna, dwutomowa biografia pióra Christophera Simona Sykesa, a pozycję Hockneya potwierdzają kolejki, ustawiające się co rano przed Tate Britain, specjalnie przedłużone godziny otwarcia muzeum oraz kłębiąc się tłum na wystawie. Dwa, że Hockney w lipcu tego roku skończy osiemdziesiąt lat, a wystawa nawet w tytule mówi o „60 latach pracy”. Wreszcie, w roku 2017 przypada pięćdziesiąta rocznica dekryminalizacji homoseksualizmu na Wyspach. Tate Britain będzie ją obchodzić ogromną wystawą „Queer British Art”, która otworzy się w kwietniu. Zamykać ją będą daty: 1861, gdy zniesiono karę śmierci za pederastię, oraz właśnie 1967.

IMG_4167
David Hockney, „A Bigger Splash”, 1967

Otwarta niedawno wystawa Hockneya w Tate Britain, oraz w jakimś stopniu również wystawa fotografa Wolfganga Tillmansa w Tate Modern, zapowiadają tę wielką celebrację różnorodności na przestrzeni stulecia, gdy być innym nie było łatwo. My mamy rok Koronacji Matki Boskiej Częstochowskiej, Tate ma rok wyraźnie queerowy.

Na pewno będzie więc mowa i o uwięzieniu Oscara Wilde’a, i o odrzuceniu przez Prerafaelitów malarza Simeona Solomona po tym, jak aresztowano go w publicznej toalecie. Ale poczesne miejsce na „Queer British Art” zajmie też z pewnością Hockney, artysta o wyrafinowanym homo-spojrzeniu. Jego coming out w sztuce nastąpił we wczesnych latach 60. i trudno o bardziej gejowskiego malarza w najnowszej historii europejskiego malarstwa. Większość życia dzielił jednak między Wielką Brytanię i Kalifornię. To właśnie po drugiej stronie oceanu w połowie lat 60. jego malarstwo nabrało prawdziwego rozmachu, a seksualność tykała na jego basenowych płótnach jak bomba”.

IMG_4175
W centrum: „May Blossom on the Roman Road”, 2009.