Maria Lassnig

lassnig1.jpg

Już tylko dziś i jutro można w Zachęcie zobaczyć fenomenalną wystawę austriackiej malarki Marii Lassnig. „Dwutygodnik” rzutem na taśmę opublikował moją recenzję wystawy – tekst nosi tytuł „Uzbrojona w pędzel”.

Piszę:

Dawno nie było w Zachęcie tak klasycznej wystawy. Obrazy na ścianach – tylko tyle i aż tyle – powieszone z dużym oddechem. Nawet podpisy uciekają gdzieś w bok, by zbytnio nie przeszkadzały. By każdy obraz wybrzmiał w przestrzeni. By płótna sobie nie przeszkadzały. I mi, widzowi, też się ten spokój udziela. Ale malarstwo Marii Lassnig bynajmniej spokojne nie jest. Każdy obraz zdradza jakieś zmaganie – nie tyle z malarską materią, co z własnym wnętrzem, z życiem.

„Kiedy męczyło mnie analityczne obrazowanie natury, szukałam rzeczywistości, którą władałam bardziej niż zewnętrznym światem, i odnalazłam ją czekającą na mnie w cielesnym domu, w którym zamieszkiwałam”, pisała w 1970 roku. Swą twórczość od pewnego momentu nazywała „malarstwem cielesnej świadomości”. Przez całe życie własne ciało było jej ulubionym tematem.

Powiedzieć jest łatwo, namalować trudniej. Niektóre obrazy zdają się powstawać w porodowym wysiłku. Pisząc o „malarstwie cielesnej świadomości”, Lassnig wspominała pozycje, jakie przyjmowała malując, fizyczne odczucia malarki pochylonej nad płótnem. Nawet jej abstrakcyjne obrazy, które nazywała „obrazami liniowymi”, miały oddawać cielesne wrażenia. Malowała je leżąc czy klęcząc na płótnie.

Częściej jednak ciało przyjmuje kształty przedmiotów. Ciało to krzesło, tarka do warzyw, maszyna. Fotele-ciała wybrzuszają się, jakby miało się z nich coś wykluć. W cyklu „Wewnątrz i na zewnątrz płótna”, utrzymanym w charakterystycznych dla Lassnig nieco fluorescencyjnych barwach, nagie ciało zmaga się z blejtramem, zlewa się z nim, przechodzi przez środek. Płótno staje się jej domem. Jakby nic innego nie istniało. Tylko ona i jej sztuka.

PEŁEN TEKST DO PRZECZYTANIA NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.