2017

2017

„Gazeta Wyborcza” poprosiła mnie o wskazanie najlepszych wystaw kończącego się roku, w Polsce i za granicą. Nie jestem fanem takich wyliczanek, a w tym roku podsumowań jest – mam wrażenie – więcej niż kiedykolwiek (zwłaszcza „Szum” wpadł w jakiś końcoworoczny szał). Ale ja też dokładam do tego swoją cegiełkę.

W „Gazecie” skupiłem się na dużych, muzealnych wystawach i wielkich imprezach, bo też pod ich znakiem minął ten rok. Wśród najlepszych wymieniłem oczywiście Documenta 14 (pisałem i o Atenach, i o Kassel), moje ulubione Skulptur Projekte, podróżującą po wielkich muzeach wystawę Davida Hockneya, „Fausta” Anne Imhof w Pawilonie Niemiec w Wenecji oraz „Manifesto” Juliana Rosefeldta (polecam zobaczenie go raczej na wystawie niż w kinie). Niespodziewanie wyszło bardzo niemiecko.

Z wydarzeń polskich wskazałem „Dziedzictwo” (Festiwal Pomada), syrenią wystawę w Pawilonie nad Wisłą, „Nie jestem już psem” w Muzeum Śląskim w Katowicach, „Superorganizm” w Muzeum Sztuki w Łodzi i wystawę grafiki japońskiej w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Nie udało mi się więc wcześniej napisać ani o „Manifesto” (chociaż się przymierzałem), ani o „Podróży do Edo” w MNW (chociaż na tej wystawie wręcz uginały mi się kolana).

Gdybym mógł rozszerzyć tę listę, znalazłoby się na niej kilka wystaw z Zachęty (Jarnuszkiewicz, Anto, Lassnig), queerowa wystawa w Tate Britain oraz szereg mniejszych lub większych wystaw, które miałem okazje oglądać to tu, to tam (Susan Point w VAG, Sosnowska w FGF, Carol Rama, Parreno w Rockbund Art Museum, Katja Novitskova…).

Mimo że obfitował w wydarzenia, nie był to jednak dobry rok. Zwłaszcza w Polsce zapanowała atmosfera beznadziei i zniechęcenia, która i mi się momentami udzielała.

Mój rok 2017 to kilka artystycznych podróży, polskie zaburzenia, ale przede wszystkim niespodziewana przeprowadzka do Chin, trochę związanego z nią życiowego chaosu i odkrywanie zupełnie nowej dla mnie kultury (co możecie śledzić na moim blogu), no i last but not least ukazanie się – po kilku latach pracy – „Patrioty wszechświata”, owoc mojego kilkuletniego podążania śladami Pawła Althamera.

Tymczasem, do siego roku!

Novitskova – Loki’s Castle

knovi7.jpg

Kosmiczno-oceaniczne skojarzenia nie są niczym nowym. Coś w tym duchu było już w „Podróżach Pana Kleksa”. Wystawa Katji Novitskovej w Cc Foundation w Szanghaju też nie jest nowa. Poszczególne prace, jak i całą instalację estońska artystka pokazywała już nieraz. Jednak, przynajmniej sądząc ze zdjęć, tym razem szczególnie jej się udała.

Galeria zamienia się więc w podwodny świat. Dno oceanu, najmniej zbadane obszary na Ziemi, wciąż kryjące tajemnice, rozbudzające wyobraźnię, zamieszkałe przez fantastyczne zwierzęta. Loki’s Castle z tytułu wystawy to miejsce pośrodku Oceanu Atlantyckiego z pięcioma kominami hydrotermalnymi, szczelinami w powierzchni, przez które wydostaje się gorąca woda. Takie kominy to rodzaj podwodnych gejzerów, które zazwyczaj charakteryzuje wzmożona aktywność biologiczna. Naukowcy rozpatrywali możliwość istnienia kominów hydrotermalnych na Europie, księżycu Jowisza, a nawet – w przeszłości – na Marsie. Stąd już tylko krok od snucia fantazji o życiu pozaziemskim.

knovi1

Novitskova robi ten krok. Nad jej „Loki’s Castle” góruje (wyświetlana na ścianie) planeta-gałka oczna. Kominy hydrotermalne – ze zdjęć podwodnych ekspedycji – zyskują gadzie oczy (typowe dla jej twórczości nakładanie obrazów). Wystawa zamienia się w rozbudowaną scenografię; nawet kable zwierzęco rozpełzły się po podłodze, każdy zakończony macką-lampą, lub zwisają niczym liany pod sufitem. Przestrzeń zamieszkuje cała menażeria zoomorficznych asamblaży. Zbudowane z chromowanych rurek, pleksi, kabli, niewielkich ekraników.

Dwie prace ożywają, a nawet mówią. W jednym można rozpoznać popularną współczesną kołyskę na prąd. Do tego rzeźby, częściowo półprzezroczyste, i oświetlające je lampy tworzą na ścianach teatr cieni. Efekt jest hipnotyczny. Ta wystawa to instalacyjne mistrzostwo.

knovi2.jpg

Novitskova pokazywała swe prace na ostatni DIS-owym biennale w Berlinie (nieprzypadkowo – to ona napisała „Post-internet Survival Guide”), a w tym roku reprezentowała Estonię w Wenecji. Jej „Loki’s Castle” w szanghajskiej odsłownie wypada ciekawiej.

Gdy zazwyczaj w jej twórczości znajdowane w sieci obrazy zyskują nowe znaczenia, tu aspekt postinternetowego życia obrazów schodzi na dalszy plan, chociaż wciąż mamy do czynienia z rodzajem wyobrażonej ewolucji, transformacji, mariażu materii i technologii. Ten nowy biologiczno-przemysłowy ekosystem wypada postkatastroficznie, wręcz – post-ludzko.