Zmęczenie materiału

„Zmęcznie materiału”, widok ogólny, na pierwszym planie rzeźba Gizeli Mickiewicz

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby pojechać do Łodzi na wernisaż 17. Międzynarodowego Triennale Tkaniny w Centralnym Muzeum Włókiennictwa (CMW). Niby głównym celem mojego wyjazdu były wystawy w Muzeum Sztuki (piszę o nich w Dwutygodniku), ale najpierw na własne życzenie wdepnąłem w ciągnące się jak makaron przemówienia w zatłoczonym holu muzealnym. Plułem sobie w brodę jeszcze bardziej, gdy skonfrontowałem  się z przeraźliwie anachroniczną imprezą, jaką jest Triennale. Po zobaczeniu głównej wystawy, kto wygrał ten konkurs, nie interesowało mnie już wcale.

Centralne Muzeum Włókiennictwa w ostatnich latach wróciło do świadomości odbiorców sztuki. Ten powrót dokonał się za sprawą remontu i szeregu ciekawych wystaw, od retrospektywy Magdaleny Abakanowicz, po wystawy z pogranicza sztuki, tkaniny, mody, kurowane m.in. przez modowego eksperta Marcina Różyca.

Wydawałoby się więc, że jest to instytucja, która potrafić też będzie zreformować zapomniane Triennale Tkaniny. Tak się jednak nie stało. Na Triennale można zobaczyć cały wachlarz artystycznych strategii wobec tkaniny, ale to zalatujące szkołą, dobrze znane i zgrane gagi – mamy tu suknie szyte z koszul, dziergane potwory morskie, łączenie tkaniny i technologii, wojenne kominiarki… Jedyną pracą, która zwróciła moja uwagę był przegięty gobelin Łukasza Wojtanowskiego z Tarnowa (co uznałem za jakąś złośliwość losu, bo najciekawsza praca na Triennale nawiązuje do tradycji, z którą polska szkoła tkaniny walczyła, czyli właśnie płaskiego gobelinu). Wymieszane razem konkursowe prace tworzą niestrawną plątaninę, z której chciałem jak najszybciej się wydostać.

Na szczęście uciekłem tylko do sąsiedniego budynku. Bo nie zawracałbym sobie nawet głowy pisaniem o tym, co mnie spotkało w CMW, gdyby nie jedno światełko w tej mało spektakularnej porażce – wystawa towarzysząca. Mówię o „Zmęczeniu materiału” kurowanym przez Jakuba Gawkowskiego, od kilku lat kuratora łódzkiego Muzeum Sztuki. Nie można jednak wierzyć podtytułowi, wydającemu się pochodzić z poprzedniej epoki – nie jest to bowiem żadna „Ogólnopolska wystawa tkaniny unikatowej”. Z tkaniną unikatową nie mają prace wybrane przez Gawkowskiego nic wspólnego. Nic. Nie jest to nawet żadna „tkanina w szerokim polu”. I całe szczęście.

Marta Romankiv, „Wyblakłe flagi”

Na pierwszy rzut oka nic więc się tu nie zgadza. W tekście kuratorskim czytamy, że to „wystawa tkaniny i wystawa o tkaninie”, jednak szybko okazuje się, że to ani jedno, ani drugie. Wystawę otwierają wprawdzie „Wyblakłe flagi” Marty Romankiv, fenomenalny i smutny komentarz do stanu przestrzeni symbolicznej, a może nawet do mechanizmów historii. Flagi, które Romankiv poddała wybielanu, rzeczywiście wyglądają na zmęczone.

I tak, tkanina jest jednym z materiałów, którym posługują się zaproszeni artyści. Ale dla większości z nich nie jest medium najważniejszym ani pierwszoplanowym. I w praktykach pracownianych, i postkonceptualnych, czerpią z wielu różnorakich środków i tworzyw. W każdym razie nie o tkaninę im chodzi.

Paradoksalnie, te nieścisłości zupełnie tej wystawie nie szkodzą. Tkanina i instytucja Triennale są pretekstem do skonstruowania o wiele ciekawszej ekspozycji i postawienia ciekawszych problemów, niż by to wynikało z kuratorskich opisów. Chociaż trzeba oddać tej wystawie sprawiedliwość, bo pomogła przynajmniej częściowo rozwiać złe wrażenie, jakie wynosi się z głównego trzonu Triennale.

Cezary Poniatowski

O czym jest więc ta wystawa? Gawkowskiemu udało się zadać swoją wystawą pytanie, jak współcześnie polscy artyści młodego i średniego pokolenia działają z szeroko rozumianą materią (a nie tkaniną). Tytułowe zmęczenie polega na przepracowaniu, artystycznym recyclingu, wielokrotnym wykorzystywaniu, przetwarzaniu. Gdzieś jeszcze oczywiście pojawiają się tkaniny, dywany, jedwabie i mohery, ale bynajmniej nie w „unikatowym” wydaniu.

Jeśli zapomnieć, że ma to być „przegląd tkaniny unikatowej”, okaże się, że mamy do czynienia po prostu z przeglądem współczesnej młodej polskiej sztuki, do tego przeglądem wyjątkowo dobrym. To artyści, którzy mierzą się z materią, często dosłownie – bezpośrednio w pracowni. Wśród nich znaleźli się świetni rzeźbiarze, zobaczymy tu dobrze już znane prace Gizeli Mickiewicz i nowe obiekty Piotra Łakomego. Pierwsza wykorzystuje m.in. technikę betonowych tkanin, w przypadku Łakomego – z tematem tkanin łączy jego nowego użycie jedwabiu i kokonów jedwabników. Dobrze się w tym kontekście czują szyte z dywanów i tapicerek rzeźby Cezarego Poniatowskiego oraz rzeźba z nowego cyku Zuzanny Golińskiej, łącząca różowe pościele z rzeźbą z drutu zbrojeniowego. Do grona bardziej znanych kolegów dołączyła też nieco nostalgiczna Natalia Karczewska.

Ale, podkreślę to raz jeszcze, żadnej z wymienionych prac nie można nazwać tkaniną unikatową. Jednak każdym wypadku użycie konkretnego tworzywa niesie określone znaczenie. Głównie dlatego, że często są to materiały odzyskane, mające już w sobie jakieś piętno wcześniejszego użytkowania. Tworzywo jest znaczeniem, można by parafrazować McLuhana.

Nieprzypadkowo jednym z głównym wątkiem tej wystawy staje się więc cielesność, cielesny kontakt z materią, w tym oczywiście z tkaniną. Temat okazuje się bliski polityczności. Mamy tu na przykład film Alki Nauman, w którym artystka próbuje przywrócić (lesbijską) sensualność moherowi, zawłaszczonemu przez ikonografię katolicką.

Fragment instalacji Kacpra Szaleckiego

Wyjątkiem na tej wystawie jest wieloelementowa instalacja Kacpra Szaleckiego, który rzeczywiście tkaniny bada (ale znowu: nie interesują go tkaniny unikatowe). To swoista wystawa w wystawie. Szalecki wykorzystuje tu nawiązujące do folkloru prace współczesnych projektantów i cały szereg obiektów wyciągniętych z magazynów CMW i ukazuje je na tle swoich ulubionych kompozycji barwnych. Można się na przykładzie tego zbioru obiektów snuć rozważania z jednej strony na temat konstruowania zjawiska folkloru w przeszłości, z drugiej – jego ciągłe atrakcyjności.

Miałem więc wrażenie jakiegoś kompromisu między charakterem imprezy i ambicjami kuratorskimi. Z tego kompromisu to Kuba Gawkowski wyszedł obronną ręką. Bo przygotowując „ogólnopolską wystawę tkaniny unikatowej”, pokazał fundamentalną nieaktualność tego podejścia w polu współczesnej sztuki.

Rzeźba Zuzanny Golińskiej

Dzieje się tu też jednak coś więcej. Wystawa „Zmęczenie materiału” wyzwala nas z utrwalonego ostatnio obrazu młodej polskiej sztuki, grzęznącego w fantastyczno-onirycznych narracjach i przypominającego „zmęczonych rzeczywistością” bis. Perspektywa zaproponowana przez Gawkowskiego, przez powrót do materialnych rudymentów, okazuje się odświeżająca.

Wracając do Triennale, może warto byłoby, gdyby organizatorzy wyciągnęli wnioski właśnie z wystawy „Zmęczenie materiału”. Na razie Triennale dzieli bowiem los wielu innych wąsko sprecyzowanych imprez. W ich wypadku dosyć szybko następuje bowiem zmęczenie materiału (sic!), repetycje, grzanie się w ciasnym, chociaż międzynarodowym grajdołku. Muzeum Włókiennictwa nie znalazło jeszcze recepty, jak z tego grajdołka wyjść. Mówiąc szczerze, los samej imprezy mnie mało interesuje. Ale skupienie się na materialności, fizyczności dzieła sztuki czy bezpośrednie zainteresowanie materią samych artystów – to fundament, na którym można niejedno zbudować.

Gizela Mickiewicz. Oświetlenie wewnętrzne

IMG_4453

Uff, okazuje się, że przez ostatnie pandemiczne miesiące mieliśmy jednak na co czekać. Galerie Stereo i Wschód ucierpiały szczególnie – musiały opóźnić otwarcie swej nowej, częściowo wspólnej siedziby w centrum Warszawy (wejście prawie jak do fanTOMu, tylko po schodach w górę). W Stereo od soboty można oglądać nową wystawę Gizeli Mickiewicz, zatytułowaną „Oświetlenie wewnętrzne”.

IMG_4427
„Ciężar obaw”

IMG_4456
„Upadanie na stojąco”

Dla prac Mickiewicz trudno byłoby wskazać prekursorki lub prekursorów w polskiej sztuce. W jej twórczości można raczej znaleźć podobieństwa z niektórymi pracami Isy Genzken, Phyllidy Barlow czy nawet Rachel Whiteread. W pracach na wystawie w Stereo odnalazłem jednak nawet pewne ślady Sary Lucas.

Najnowsze rzeźby Mickiewicz dotyczą podstawowych zagadnień rzeźbiarskich: relacji między dwu- i trójwymiarem, związku postumentu i stojącego na nim obiektu, wreszcie – problemu czasu. To kwestia czasu wydaje mi się na „Oświetleniu wewnętrznym” kluczowa.

IMG_4435
„Ruchome przyzwyczajenia”

IMG_4436

Mickiewicz świetnie wypadła na ostatnim konkursie Spojrzenia w Zachęcie, gdzie w Sali Matejkowskiej zaprezentowała zestaw parawanowych rzeźb z betonu i szkła pod wspólnym tytułem „Samotność widoków”.Działały swą fizyczną obecnością, kadrowały przestrzeń.

Od najwcześniejszych prac Mickiewicz interesowała się kulturą materialną, relacjami człowieka i przedmiotów. Dosyć szybko jednak zaczęła unikać w swych rzeźbach jakichkolwiek podobieństw do znajomych obiektów czy przedmiotów codziennego użytku. Jej rzeźby wynikają raczej z zainteresowania samymi twożywami. Mickiewicz stała się artystką-materiałoznawczynią. Pozwalała też sobie na pewną dozę przypadku – tworzyła rzeźby, które w pewien sposób „żyły”, do ich produkcji używała specjalnego materiału, który się rozszerzał i po pewnym czasie rozsadzał rzeźbę od środka. Choć jej rzeźby wydawały się pochodzić z placu budowy, Mickiewicz starała się raczej poruszać w przestrzeni abstrakcji, eksperymentu. Formy jej rzeźb wynikają z właściwości użytych materiałów.

IMG_4446

IMG_4437
„Dojrzewanie odłożonych zamiarów”

W najnowszych rzeźbach po raz pierwszy w jej twórczości pojawiają się elementy figuratywne – jak tors z założonymi rękami („Ciężar obaw”) czy nogi („Upadanie na stojąco”). Znów kluczowe znaczenie mają w nich właściwości materiału – betonu. Tors jest dosłownie zastygły w pozie, z warstwą betonu od spodu przedramion. Beton podkreśla trwanie, bezruch, upływający czas.

Tytułowe „upadanie” powodują betonowe buty. Połączone ze sobą sprawiają, że jedna noga pozostaje pionowa, a druga leży plackiem na podłodze. Nie wiadomo właściwie, czy należały do jednego ciała, czy do dwóch różnych. To dekonstrukcja upadku, potknięcia, a zarazem rzeźba niezwykle bliska wcześniejszym samorozsadzającym się instalacjom Mickiewicz. Rzeźbiarka pokazuje znowu bowiem, jak różne materiały zachowują się w miarę upływu czasu, jak jedne krępują drugie. Pojawia się nawet sugestia zrastania się betonu i ciała. Nieelastyczność betonu powoduje cielesną petryfikację lub rozpad.

IMG_4457

IMG_4434
„Kierunek niezdecydowania”

Inne rzeźby wydają się wręcz biologicznie rozwijać. Mickiewicz gra też z koncepcją postumentu. W „Kierunku niezdecydowania” oraz „Ruchomych przyzwyczajeniach” element, który można by za postument uznać, staje się integralną częścią rzeźby. Kształt podstawy decyduje zaś o tym, jak zachowa się umieszczony na niej materiał („Przyszłość malejących różnic”).

Mickiewicz ciekawie powraca więc na wcześniej wydeptane przez siebie ścieżki. Wciąż niezwykle uważnie przygląda się materiałom, ich zachowaniu i wzajemnym relacjom. Nowe w jej rzeźbach elementy figuratywne wprowadzają zaś emocje i uczucia, a nawet rodzaj wisielczego humoru.

IMG_4431
„Upadanie na stojąco”

Nowa przestrzeń zawsze pozwala galerii złapać drugi oddech. Jako pierwsza wystawa w Stereo pod nowym adresem „Oświetlenie wewnętrzne” sprawdziło się fenomenalnie. Po wyjściu przypomniało mi się, jak kilka lat temu Zbigniew Libera ogłosił polskie „mistrzostwo świata w rzeźbie kobiet”. Gizelę Mickiewicz można dziś śmiało zaliczyć do grona najlepszych polskich rzeźbiarek. A jej wystawa w Stereo to z pewnością najciekawsza z dotychczasowych prezentacji jej twórczości.

Konkursy

olszowy.jpg
Dominika Olszowy – zwyciężczyni Spojrzeń

Na Dwutygodniku komentuję tegoroczne konkursy – Spojrzenia Nagrodę Deutsche Banku oraz Artystyczną Podróż Hestii. Ponieważ tekst powstawał przed galą Spojrzeń, gdybam, kto nagrodę mógłby dostać. Dziś już wiemy, że tegoroczną laureatką została Dominika Olszowy. Gratulacje!

hestia
Barbara Gryka – zwyciężczyni nagrody Artystyczna Podróż Hestii

„Trudno czepiać się poziomu konkursu Hestii – to konkurs studencki, ma wśród nich wyłaniać nowych artystów i ciekawe osobowości. Nie wszystko będzie się tu trzymało kupy. I nie o to w tym konkursie chodzi. Wiadomo, że nie będzie to wystawa, która wzbudzi emocje na miarę „Strachów” Daniela Rycharskiego.

Czym innym jest jednak Nagroda Deutsche Banku. Tu nasze oczekiwania powinny być znacznie większe. To konkurs, który ma nas poruszać: od nominacji, przez wystawę, po przyznanie nagród. Tymczasem nie wydają się nim bardzo podnieceni nawet sami artyści, a i fałszywy alarm bombowy podczas wernisażu wystawy w Zachęcie nikogo specjalnie nie wzruszył.

Jeśli brać pod uwagę „spojrzeniową” wystawę, najlepiej wypadła na niej Gizela Mickiewicz. Największe szanse na nagrodę – jury ocenia nie tyle samą wystawę, ile całokształt dorobku – ma Dominika Olszowy. Pod kątem wpływu na scenę artystyczną największy sukces odniósł Kem. Jeśli jury Spojrzeń chciałoby swym werdyktem wydobyć pewną postawę, wskazać na kierunek, powinno przymknąć oko na językowy performans i postawić właśnie na ten queerowy kolektyw, który nie trzyma się artystycznych kolein i którego działalność trudno ująć w instytucjonalne ramy.

A może w tym właśnie tkwi słabość naszych artystycznych konkursów: nie tyle podążają za twórcami, ile próbują im mówić, w jakim kierunku powinni zmierzać.”

PEŁNY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE DWUTYGODNIKA

Dominik i Mickiewicz

DSC04472 (2)
Gizela Mickiewicz, „Odległe nowości”, 2015, detal

 

Dwie wystawy i dwoje artystów. W Galerii Arsenał w Białymstoku – niby pożenieni ze sobą, ale nie za bardzo. Po lewej – Rafał Dominik, po prawej – Gizela Mickiewicz. Łączy ich kuratorka Maria Rubersz, moja stara znajoma, jeszcze z czasów „Sekcji” (ktoś pamięta taki twór?).

Sztuka Rafała Dominika opiera się na pewnym przerysowaniu, jakby budował scenografię z kreskówek w skali 1:1. Było to widać m.in. na niedawnej wystawie „Sztuka w naszym wieku” w Zachęcie (recenzowałem ją na „Dwutygodniku”). Bez zbędnych detali, w dużym uproszczeniu form. Bardziej na zasadzie sugestii. Jak w owalnym obrazie-reliefie zbudowanym z metalowych rurek, wśród których najłatwiej rozpoznać dinozaura. Dinozaury gonią człowieka? Te same rurki w innym pomieszczeniu – wąskim arsenałowym korytarzu – odpowiednio pomalowane tworzą sugestię górskiego szczytu czy wykresu spadającego głową w dół. Nieprzypadkowo też Dominik pomalował ściany na różne kolory.

DSC04442 (2)
Silnik stacjonarny KD 15 E oraz „EVO” Rafała Dominika, 2016

 

Wśród tego wielokolorowego przerysowania, nieruchomych i ruchomych generowanych komputerowo obrazów wyświetlanych na płaskich ekranach, a więc jednak jakiegoś techno-fetyszyzmu rodem z „Jetsonów” (Hanna-Barbera), Dominik umieszcza zabytkowy silnik stacjonarny, wypożyczony z Muzeum Rolnictwa w Ciechanowcu, pomalowany na czarno-czerwono. I ten silnik też tu świetnie pasuje. A same prace Dominika zyskują na tym zderzeniu z cytatem z rzeczywistości. Podczas wernisażu inny silnik, ustawiony na zewnątrz budynku, służył jako instrument koncertu na warkoty. Na wystawie zastępuje je rzeźba dźwiękowa, wciśnięta w wąski korytarz i przypominająca wielką zamrażarkę.

DSC04462 (2)
Gizela Mickiewicz, „Następne teraz”, 2016

 

Gizela Mickiewicz operuje zgoła odmienną poetyką. Tu liczy się prawda materiału – jak w modernistycznej architekturze. Nic niczego nie udaje. Na odwrót – Mickiewicz tak operuje różnymi materiałami, by wydobyć czy podkreślić ich właściwości, często na zasadzie kontrastu: miękkie – twarde, ciężkie na lekkim, trwałe – kruche, ni to elastyczne, dające się zwinąć jak tkanina, ni to zastygłe jak cement. Interesują ją nowe tworzywa o niecodziennych właściwościach. Na przykład buduje niewielki murek z cegieł skrajnie od siebie odmiennych: od gliny wymieszanej ze słomą, przez produkowane przemysłowo cegły, po luksfery i supernowoczesny beton przepuszczający światło.

O ile wcześniejsze prace Mickiewicz wykorzystywały przedmioty (ulegające w rękach artystki dekonstrukcji) czy budziły konkretne skojarzenia, o tyle jej najnowsze rzeźby stają się bardziej abstrakcyjne, dotyczą czystej materialności. Tu przedmiotowość kończy się na cegle, a rzeźby Mickiewicz zyskują pewną subtelną aurę. Na przykład wciśnięta w kąt rzeźba „Następne teraz” to wariacja na temat betonu. Z wtopionym żwirkiem i bez żwirku. Jej poszczególne elementy przypominają seryjnie produkowane półprodukty budowlane, a nawet betonowe ogrodzenia odlewane w różne wzory. W jeden z elementów Mickiewicz wtłoczyła materiał, który nabierał objętości i w trakcie wernisażu rozsadził bryłę od środka. Subtelność ma swoje granice.