WGW 2021

Monika Sosnowska w Fundacji Galerii Foksal

Na Dwutygodniku zrezcenzowałem Warsaw Gallery Weekend 2021:

„Warsaw Gallery Weekend to święto rynku sztuki, nawet jeśli transakcje odbywają się poza błyskiem fleszy, a przeciętny zwiedzający nigdy nie pozna cen sprzedawanego tu towaru. Przy postępującym uwiądzie publicznych instytucji (CSW) bądź zapowiedzi takiego uwiądu (Zachęta) można by oczekiwać, że to galerie prywatne z jednej strony będą się cieszyły większym prestiżem, właśnie dzięki swojej niezależności od koniunktury politycznej, z drugiej – zredefiniują swoją rolę, poważniej traktując zobowiązania społeczne. Warszawskie galerie wydają się raczej w coraz większym stopniu uzależnione od koniunktury ekonomicznej i upodobań strony popytowej. Dlatego zwiedzanie WGW jest jak wchodzenie do bańki, w której sygnały płynące z rzeczywistości nie mącą naszego dobrego samopoczucia.”

„Podobnie jak Noc Muzeów, WGW nie stwarza najlepszych warunków do odwiedzania wystaw. Sztukę ogląda się w tłoku, przy gwarze rozmów i entuzjastycznych powitań osób, które dawno się nie widziały. Do tego część tych powitań jest adresowana do ciebie, trzeba na nie reagować, wymyślać na poczekaniu gładkie odpowiedzi na celowo niegłębokie pytania. W harmidrze i pośpiechu – wystawa goni wystawę – łatwo przeoczyć prace wymagające chwili skupienia czy lektury tekstu.”

Jakub Gliński w galerii Guni Nowik

Piszę też o świetnym performensie Kozyry, wystawie „Jesteś w trybie incognito”, wykuratorowanej przez Kasię Karwańską w Instytucie Fotografii Fort czy wydanej przy okazji WGW książce o polskim rynku sztuki, pióra Adama Mazura i Łukasza Gorczycy.

„Na WGW można bowiem dojść do wniosku, że sztuka, nasz papierek lakmusowy, się przeterminowała, odkleiła od rzeczywistości i utknęła w złoceniach. Może nie uwierzymy tu, że rzeczywiście jest luksusowo, ale że jest, przynajmniej przez te kilka dni, normalnie – tak.”

PEŁEN TEKST DO PRZECZYTANIA NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

Nie chodzę do koronagalerii

koronabar

Zacznę od przypomnienia, że koronawirus w Polsce nadal ma się świetnie. I wciąż – mimo zaklinania rzeczywistości przez Dziennik TVP – daleko nam jeszcze od rezygnacji z wszystkich obostrzeń reżimu epidemicznego.

Galerie i muzea znalazły się już w drugim etapie rozmrażania. Galerie prywatne nie mogły się wręcz doczekać, by wrócić do gry. Nic w tym dziwnego – przerwa na pewno uderzyła je po kieszeni.

Ja też miałem już dosyć siedzenia w domu. Jednak widząc podejście do bezpieczeństwa epidemicznego stołecznych galerii, zaczynam mieć wątpliwości. Okazuje się bowiem, że większość z nich nie potrafi przestrzegać nawet tych kilku prostych zasad, które same deklarują w swoich newsletterach i na stronach internetowych.

Piszę ogólnie „galerie prywatne”, bo nie chcę nikogo wskazywać palcem. Wyciągam średnią, po prostu w większości galerii podejście do zagrożenia epidemicznego jest – mówiąc najogólniej – luźne. Odpowiedzialność za przestrzeganie zasad przerzuca się na samych gości. Widać to było zwłaszcza w ten weekend, którzy galerzyści ochrzcili „otwartym weekendem w galeriach”. A rozluźnienie jest już tak duże, że nikt nie wstydzi się nawet reklamować swych wystaw zdjęciami z niezamaskowanymi gośćmi.

Galerzyści uznali, że ich rola kończy się z momentem poinformowania o konieczności noszenia masek, a samą decyzję, nałożyć lub nie, pozostawiają już swoim klientom. W niektórych miejscach goście powinni się też chyba sami policzyć. I jak, jeśli nie jako zaproszenie na imprezę, potraktować zorganizowanie wernisażu w piątek wieczorem?

Chciałbym, aby galerie wykazały się większą odpowiedzialnością, były przyjazne nie tylko tym, którzy – nie wiedzieć czemu – uwierzyli, że epidemia już się skończyła. Galerie muszą też szanować tych, którzy chcą ich odwiedzać, a zarazem zachowywać się rozsądnie i czuć bezpiecznie. Jeśli nie trzeba u was nosić maseczek, to przynajmniej nie wprowadzajcie nas w błąd, że jest inaczej.

Żadnemu galerzyście korona z głowy nie spadnie, jak zwróci uwagę swoim gościom, by nałożyli maseczki. Zaś nie nosząc maseczek przy swoich gościach, sami dajecie im przykład, zresztą zachowując się podobnie jak premier Morawiecki w knajpie i prezydent Trump (gdziekolwiek). Pull up!

Ja do koronagalerii nie chodzę.

Jeszcze chwila i trafi mnie szlag

antojanin
Rzeźba Zuzanny Janin i obraz jej matki Marii Anto

Wystawa „Jeszcze chwila i trafi mnie szlag” w lokalu_30 była jednym z najciekawszych punktów ostatniego Warsaw Gallery Weekend. Recenzowałem ją na łamach „Dwutygodnika” w tekście „Powtórzysz mnie jak echo”. 

krajewskie
Rysunki i kolaże Kraj M. (Marii Krajewskiej) zaprezentowane przez jej córkę Elkę Krajewską

„Tytuł to cytat z piosenki Katarzyny Nosowskiej „Mówiła mi matka”. „Po osi czasu drepczę / mam za plecami ciebie / powtórzysz mnie jak echo / znajdziesz w bliźniaczym geście”, śpiewa Nosowska. Dobrza znana litania wyrzutów rodziców wobec dzieci układa się w ciężki do uniesienia bagaż. Powraca jak przypomniana po latach przestroga: mając własne dzieci, kiedyś powtórzymy te same wyrzuty i – być może – te same błędy. Jest więc się czego bać. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby dodać do tego pierwszy przebój Kayah.

Sam tytuł, wycięty z piosenki, jest mniej oczywisty. Nie wiemy, czy to słowa matki czy córki. Oddaje ich wzajemne napięte stosunki. Niektóre artystki biorące udział w wystawie mają już własne dzieci, więc wiedzą, o czym mowa. Ale nie będę się tu bawił w domorosłego psychoanalityka.”

 

CAŁY TEKST DOSTĘPNY OCZYWIŚCIE NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

WGW 2018

althamer.jpg
Rzeźba Pawła Althamera w Fundacji Galerii Foksal

Na „Dwutygodniku” w tekście „Małżeństwo z rozsądku” komentuję tegoroczny Warsaw Gallery Weekend, opisując zmiany w imprezie:

„Przy tym zalewie śmiesznostek, w które zawsze obfituje WGW, napinania mięśni i wciągania brzuchów, łatwo zapomnieć o sprawie, która rzuca się cieniem na całą imprezę. Minęły bowiem czasy, gdy Warsaw Gallery Weekend postował zdjęcia ze spotkań organizacyjnych, na których wszyscy galerzyści siedzieli w okręgu na wzór ruchu oburzonych, jakby zaraz mieli zapalić fajkę pokoju. W tym roku zabrakło nawet wspólnego zdjęcia ubranych na czarno reprezentantów galerii, jakim WGW reklamowało się w poprzednich latach. Emocje już wprawdzie nieco opadły, ale wiosną wydawało się, że do WGW dojdzie albo w bardzo okrojonym składzie, albo w postaci dwóch konkurencyjnych imprez. Poszło o spółkę z o.o.

Po raz pierwszy organizatorem imprezy jest Warsaw Gallery Weekend Spółka z o.o. To twór nowy. Zarejestrowaną oficjalnie pod koniec marca spółkę tworzą: Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński (Galeria Raster), Marta Kołakowska (Leto), Michał Woliński (Piktogram) oraz Jacek Sosnowski (Propaganda). Spółka powołała radę programową, która na podstawie składanych przez galerie aplikacji z opisami planowanych wystaw decyduje, co znajdzie się w programie WGW. W jej pierwotnym składzie znaleźli się: Gorczyca, Justyna Kowalska (BWA Warszawa), Andrzej Przywara (Fundacja Galerii Foksal), Dawid Radziszewski (Galeria Dawid Radziszewski) oraz Zuzanna Sokalska (Monopol).

Rzecz w tym, że większość galerii, które współtworzyły imprezę w jej siedmiu poprzednich edycjach, o powołaniu spółki oraz o zmianach dowiedziała się już po fakcie. Ich zdania nikt nie uwzględnił. Wiosną zawrzało i WGW bliski był rozłamowi, a zbliżał się wyznaczony przez spółkę termin składania aplikacji. Po negocjacjach i spotkaniach stanęło na kompromisie – powiększono skład rady programowej o reprezentantki dwóch galerii: Gunię Nowik z Pól Magnetycznych oraz Agnieszkę Rayzacher z lokalu_30. Była też mowa o powołaniu fundacji, która w przyszłości miałaby zastąpić spółkę.

Podział na galerie bliższe i dalsze spółce pozostał. Wiele mówiący jest też fakt, że Arton oraz Galeria m2 zdecydowały się w ogóle nie aplikować i nie uczestniczyć w tegorocznym WGW (chociaż pozostawały w ciągu weekendu otwarte dla zwiedzających). Inne galerie, po przekalkulowaniu rachunku zysków i strat, bilansu przywiązania do WGW i urażonej dumy, zacisnęły zęby i aplikowały.

W wernisażowej atmosferze o konflikcie, kompromisowym małżeństwie z rozsądku, można było łatwo zapomnieć, ale już na weekendowych imprezach i przyjęciach podziały dawały o sobie znać. Utracone wzajemne zaufanie trudno będzie odbudować”.

 

PEŁNY TEKST NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

WGW 2016

radziszewski222
Karol Radziszewski wyręcza Picassa w malowaniu powstańczych obrazów

Kilka dni temu na stronie internetowej „Gazety Wyborczej” pojawiło się moje krótkie podsumowanie Warsaw Gallery Weekend. Wskazuję kilka moich typów, które polecam, by ich przypadkiem nie pominąć: Karola Radziszewskiego w BWA, wystawę feministycznych filmów w Fundacji Arton, Żmijewskiego w Fundacji Galerii Foksal, Wiktora Gutta i Waldemara Raniszewskiego w Polach Magnetycznych, Billa Jenkinsa w Stereo. Wspominam też nową galerię na mapie Warszawy – Galerię Wschód. Niestety moja ulubiona wystawa WGW, „Wyspa rozczarowania” przygotowana przez Stereo po sąsiedzku w Griffin Art Space, już dobiegła końca.

Piszę:

„Czy ktoś coś kupuje? Niekoniecznie. Od początku organizatorzy podkreślali, że zależy im przede wszystkim na przyciągnięciu widzów. Prywatne galerie, w przeciwieństwie do Zachęty czy Muzeum Narodowego, wydają się elitarnym klubem, często mieszczą się na ostatnim piętrze kamienic, schowane w podwórku; by tam wejść, trzeba pokonać barierę nieśmiałości. A przecież programem często konkurują z galeriami i muzeami publicznymi. Do tego wstęp jest za darmo i często można liczyć na indywidualne oprowadzanie i rozmowę.

Nie zmienia to faktu, że galerzyści robią często dobrą minę do złej gry. Niech nikogo nie zmylą rauty i bankiety. Poza kilkoma galeriami o ugruntowanej pozycji, jak Fundacja Galerii Foksal czy Raster, galerie rzadko przynoszą większe dochody. To wyjątkowo trudny biznes, niepewny. Warszawskie galerie płyną nie tyle nurtem spływających do nich pieniędzy, co na fali entuzjazmu i zaangażowania.

Ciekawiło mnie, czy zmieni się charakter imprezy w związku z sytuacją w kraju. Otóż „dobra zmiana” nie odbiła się jeszcze na jej programie – struktura galerii prywatnych jest dosyć sztywna. Galerie współpracują przez lata z tymi samymi artystami, ich program jest więc raczej przewidywalny i bezpieczny. Rzadko zaskakują”.

WGW 2015

wgw
Fotografie Józefa Robakowskiego w lokalu_30

Trudno opisać dwadzieścia dwie wystawy w jednym tekście. A dokładnie tyle galerii uczestniczyło w tym roku w Warsaw Gallery Weekend. W najnowszym tekście na łamach „Dwutygodnika” nieco szerzej piszę o wystawach moim zdaniem najciekawszych oraz komentuję całe wydarzenie. Do niektórych galerii na pewno jeszcze wrócę. W pierwszej kolejności polecam wizytę w Galerii Le Guern, lokalu_30, Fundacji Galerii Foksal, Polach Magnetycznych, Stereo i Monopolu. Wystawy trwają dłużej niż trzy weekendowe dni!

O tegorocznej edycji Warsaw Gallery Weekend: „Bez zbędnego prężenia muskułów”.

A tak było 3 lata temu: mój tekst „Zielona wyspa”, również na łamach „Dwutygodnika”.

Muzyka barw

a

Tegoroczny Warsaw Gallery Weekend rozpocząłem od barwnego koncertu Emila Cieślara w Polach Magnetycznych. W odróżnieniu od pompy całej imprezy, w Polach jest kameralnie, spokojnie i jakby nie na czasie – w pozytywnym sensie. Emil od kilkudziesięciu lat rozwija swoją teorię barw i jej też poświęcona jest wystawa „Solfeż muzyki barw”. Tworzy gamy barwne, szuka progowych interwałów – najmniejszych różnic między barwami, dostrzegalnych przez oko człowieka. Gdy zaczyna opowiadać, pokazując tablice i gamy kolorów, takiemu laikowi jak ja niełatwo za nim nadążyć.

Ale to nie tyle wystawa prac, galeria zamienia się bowiem w instrument, na którym gra sam artysta. Pierwszego wieczoru towarzyszyli mu muzycy, m.in. Jerzy Słoma Słomiński, znajomy Emila i Elżbiety Cieślarów jeszcze z czasów galerii Repassage w latach 70. Było klimatycznie, nie mogłem się pozbyć wrażenia, jakbyśmy trochę przenieśli się w czasie. Instrument, na którym gra Cieślar, składa się z prostych lamp o podstawowych kolorach (RGB) umieszczonych za ekranem i tzw. „przeszkód” pomiędzy, dzięki którym na ekranie powstaje geometryczne układy. Emil gra, zmieniając natężenie światła poszczególnych lamp. Efekty przypominają stare abstrakcyjne filmy awangardowe, chociaż analogie między muzyką i obrazem nie są tu tak oczywiste, obraz nie jest muzyce podległy.

W galerii znalazł się też praca „Muzyka gwiazd”, na której Cieślar wyrysował niebo z konstelacjami, Drogą Mleczną i Zodiakiem, kolorami oddając temperaturę gwiazd. Tu widz może zagrać sam – zmieniając nasycenie barw skierowanego na pracę światła.

b
Teoria barw opiera się na nauce i wywody Emila są bardzo naukowe. Sam koncert jest jednak intuicyjny, synestezja – jak mówi artysta – zachodzi na poziomie odbioru przez umysł człowieka. Podczas koncertu dochodzi do tego specyficzna, intymna atmosfera, nie bez znaczenia jest fakt, że wszystko jest analogowe – lampy, ekran, panel sterujący, przy którym siada Emil, bardzo w duchu do-it-yourself. Koncert jest więc trochę niedzisiejszy, trochę nostalgiczny, ale absolutnie nie naiwny. Jakby w takich prostych, zdawałoby się dawno przebadanych obszarach, coś się jeszcze kryło.

Wszystko sprowadza się bowiem do człowieka. W wywiadzie, którzy przeprowadzili Gunia Nowik i Patrick Komorowski (bon anniversaire, Patrick!), Emil mówi naukowo-poetycko: „W rzeczywistości nie żyjemy w trójwymiarowym świecie – są jeszcze sny, wszystko jest w ruchu. Wymiary skracają się lub wydłużają w zależności od nastrojów – minuta staje się wiecznością, a wieczność minutą. Odległość światła gwiazd jest niesamowita, ale tylko pozorna. Neuron chwyta elektron, a ten, pobudzany przez foton, jest w naszych nerwach i żyłach. W chaosie zjawisk każde indywiduum tworzy swój schemat, jest swoim uniwersum. Sięgam po naukę, bo ona łączy nas z tym wszechświatem”.