List

list2

„halo, halo, tu drugi punkt obserwacyjny z trasy listu, znajduję się w barze »Kameralna« przy ulicy Mikołaja Kopernika, w tym momencie przez okno widzę zbliżający się list, tłum gości, proszę państwa, jeden z kelnerów spontanicznie przyłącza się do listonoszy, ogólny entuzjazm, list w tym momencie skręcił w lewo, w ulicę Foksal, wyłączam się”. Tak relacjonował jeden ze sprawozdawców z trasy przemarszu Kantorowskiego listu w styczniu 1967 roku.

Ogromny list (14 metrów długości, 87 kilogramów wagi) zaadresowany do „pana X” z Galerii Foksal w Warszawie i opatrzony trzema znaczkami z wizerunkami piesków, 60 groszy każdy, niosło do galerii z urzędu pocztowego przy Ordynackiej ośmiu listonoszy. Z Ordynackiej na Foksal są trzy kroki, ale rozstawieni na trasie sprawozdawcy przekazywali do galerii relacje, jakby to był co najmniej Wyścig Pokoju. Chociaż sama koperta niesiona na długich kijach przypominała raczej sztandary procesyjne. Listonosze w długich ciężkich płaszczach i pocztowych czapkach wyglądali dostojnie.

„List zbliża się do celu przeznaczenia. Chwila naprężonego oczekiwania”. Zaś w galerii:

Taśma magnetofonowa przekazuje
monolog
nieznanego odbiorcy listu,
miotanego wszystkimi namiętnościami,
nieufnością,
nienawiścią,
strachem,
paniką,
szaleństwem.

Monolog jest po francusku, czyta go Henry Galy-Carles.

„List” miał swoje wcześniejsze, mniejsze wcielenia, Kantor zauważył bowiem, że koperta to forma ambalażu. Co lepiej pasuje do opakowywania niż koperta?

Gdy list w końcu trafia do galerii, zostaje zniszczony przez publiczność.

W szale niemal rytualnego
finalnego zniszczenia
spełniają się
formalne katharsis
tego wydarzenia.

kantor z archiwum
Z książki „Kantor z archiwum Galerii Foksal”

6 maja akcję grupy warszawskich artystów z podobnym listem też śledziłem dzięki sprawozdawcy – nadającemu relację na żywo dziennikarzowi OKO.press. Akcja nie była rekonstrukcją, nie odtwarzała dosłownie happeningu Kantora. Jedynie nawiązywała do pewnego wizualnego obrazu tamtego happeningu – noszących wielki list listonoszy (radio Kapitał wyemitowało też słuchowisko, nawiązujące do nagrań puszczanych w Galerii Foksal w czasie pochodu listu). W podobny sposób wykorzystała kiedyś Kantorowski „List” Goshka Macuga, gdy na swoją wystawę w Zachęcie stworzyła foto-gobelin ze zdjęciem również nie oryginalnego happeningu, lecz odtworzenia na potrzeby fotografii. U Macugi listonosze nieśli list do Zachęty – na swojej wystawie w Zachęcie pokazywała bowiem wyjęte z archiwum pełne nienawiści, zazwyczaj antysemickie listy wysyłane do Andy Rottenberg.

Na żadnym zdjęciu z happeningu Kantora, do których mam dostęp nie mogę doliczyć się listonoszy, ale wierzę Kantorowi na słowo, gdy pisze, że listonoszy jest ośmiu. U Macugi było ich siedmiu. List z 6 maja też wymagał siedmiu listonoszy.

Liczba jest kluczowa. Zachowując wymiary listu z 1967 roku (14 metrów), wystarczyło zmniejszyć liczbę niosących list listonoszy do siedmiu, by utrzymać wymagane przez reżim pandemiczny dystans dwóch metrów.

Koperta Kantorowska miała w sobie coś z popartowych obrazów-obiektów, miękkich powiększonych malarsko-rzeźbiarskich obiektów Claesa Oldenburga. Jest to koperta i nie jest. Płócienny list staje się też ogromnym obrazem. Czymś między malarstwem i obiektem, iluzją, którą często wykorzystywali popartowi malarze.

Przeznaczenia wielu przedmiotów powiększanych kiedyś przez Oldenburga dzisiaj prawie nie pamiętamy (jak chociażby w przypadku tajemniczego typewriter eraser). Podobnie koperty powoli odchodzą do lamusa, a przynajmniej nie używamy ich tak często jak kiedyś. Nikt już dziś listów nie pisze. W kopercie można dostać co najwyżej rachunki lub dokumenty.

Podpatrzona u Kantora koperta zdecydowała o wizualnej atrakcyjności całej akcji. Zwracała na siebie uwagę na ulicy, świetnie wypadała na zdjęciach, uruchamiała szereg skojarzeń – to przecież jeden z najważniejszych happeningów Kantora. No i świetnie wpisywała się w „przekaz dnia” – wybory kopertowe. W działaniu Kantora, w jego liście artyści dostrzegli potencjał protestacyjny, do tego formę protestu właściwą na czas pandemii. Ich list był jednocześnie obrazem, kopertą i protestacyjnym transparentem.

Sami wcieli się w postacie listonoszy, nakładając współczesne zielone odblaskowe kamizelki. To ważna zmiana ról w stosunku do akcji Kantora, który wolał zawiadywać innymi, wypożyczonych z Poczty Polskiej listonoszy traktując jak swoich aktorów. Tu ciężar listu i jego konsekwencji artyści wzięli na siebie.

Nie uszli daleko. Szybko zatrzymała ich policja, która – po dłuższych dyskusjach i spisaniu wszystkich uczestników i towarzyszących im dziennikarzy, towarzyszyła im do samego parlamentu. Do parlamentu była bowiem zaadresowana koperta. Adresat: suweren. Ponieważ list trzeba komuś dostarczyć, w imieniu parlamentarzystów odebrali go posłowie opozycji. Ale to policja ostatecznie napisała epilog tego happeningu.

„List” był trafnym postartystycznym komentarzem do próby przeprowadzenia pandemicznych wyborów, chaosu, drukowania kart wyborczych, niepewności. I dosyć skutecznym protestem – bardzo widocznym, mimo zaangażowania małej grupy osób.

Kantorowska koperta została potraktowana jak transparent. Widniała na niej treść listu – hasło „ŻYĆ NIE, UMIERAĆ”. By podkreślić, że chodzi o pandemię, na znaczkach pocztowych znalazł się dobrze znana wizualizacja wirusa spod mikroskopu.

Sam napis na kopercie wydawał mi się zbędny, a postawiony celowo w niewłaściwym miejscu przecinek „ŻYĆ NIE, UMIERAĆ” nadawał hasłu zbędnego patosu (chcę nie tylko żyć, ale żyć tak, by móc zakrzyknąć „żyć nie umierać”). Zaniesienie pustej koperty byłoby przecież tak samo wymowne. Chcieliście koperty – oto ją macie.

Zabrakło tylko katharsis, o którym pisał Kantor w „Partyturze” do swego „Listu”.

list1

Kilka dni temu większość z artystów otrzymała wezwania do natychmiastowej zapłaty kary administracyjnej w wysokości 10 tys. złotych. Mimo starań, by nie złamać zasad reżimu epidemicznego, a nawet zaświadczenia o tym, że są w pracy (zatrudniła ich Fundacja Bęc Zmiana), zostały im nałożone kary. Jedynym uzasadnieniem jest rzekome nietrzymanie odstępów dwóch metrów. Nawet jeśli rzeczywiście jakieś przepisy złamali, kara, jaka ich spotkała, jest skrajnie nieadekwatna. W sprawie kar wypowiedział się już Rzecznik Praw Obywatelskich – uznał je za niesprawiedliwe i pozbawione podstaw prawnych.

Jak widać, kary są stosowane bardzo wybiórczo. Właściwie niemal wyłącznie wobec osób protestujących przeciwko rządowi. Pomyślmy, ile razy łamiemy zakaz wychodząc po zakupy – mijając się z sąsiadami na klatce schodowej, mijając inne osoby na chodniku, wiele chodników nie ma nawet dwóch metrów szerokości. Tu właściwie przestaje mieć aż tak wielkie znaczenie, że akcja miała wymiar nie tylko protestacyjny, ale też artystyczny. Bo kwestia nie dotyczy już tego, że represjonowani są artyści.

Początkowo artyści raczej pozostawali anonimowi, chociaż rozpoznałem niektórych z nich, także w maskach. Kary ich ujawniły i poznaliśmy nazwiska ich wszystkich. Byli to: Marta Czyż (kuratorka i krytyczka), Magda Drągowska, Michał Frydrych, Karolina Grzywnowicz, Kuba Rudziński, Julia Minasiewicz, Jan Możdżyński, Yulia Krivich, Weronika Zalewska oraz Paweł Żukowski. Warto przywołać ich nazwiska także po to, by podkreślić ich odwagę – z pewnością przygotowując swój happening i uczestnicząc w nim liczyli się z możliwością negatywnych reperkusji.

 

To nie pierwszy raz, gdy reżim pandemiczny jest traktowany przez władze instrumentalnie – dla umocnienia swojej władzy, gry opinią publiczną, tłamszenia opozycji, uciszania głosów krytyki, po prostu zastraszania obywateli.

Wybiórcze stosowanie zasad przez rząd (mój ból jest większy niż twój) i instrumentalne stosowanie policji i sanepidu, według klucza politycznego, może niektórym służyć do podważania zasad reżimu epidemicznego. Przy słabej komunikacji, aferach z ministrem zdrowia w roli głównej, drakońskich karach, zamykaniu i otwieraniu lasów, wykorzystanie sytuacji pandemii dla zastraszania krytycznych władzy twórców może jedynie powiększać chaos i opór wobec samych obostrzeń, które powinny służyć naszemu zdrowiu.

Artyści nie protestowali dlatego, że nie dostrzegali wagi pandemii. Gorzki paradoks tej sytuacji polega na tym, że protestowali w przestrzeni miasta MIMO trwania pandemii oraz protestowali właśnie przeciwko ignorowaniu zagrożenia. Kilka dni przed planowanymi wyborami kopertowymi pokazali, jak trudno jest list dostarczyć.

Nie chodzi o to, że artyści wymagają jakiejś szczególnej troski, nie o samą wolność wypowiedzi czy wolność artystycznej kreacji tu chodzi. Reakcja policji i sanepidu pokazuje bowiem stosunek władz do całego społeczeństwa. Takie kary mają na celu zastraszenie nas wszystkich. Dlatego tym bardziej zachęcam wszystkich do wsparcia represjonowanych artystów przez portal zrzutka.pl.