Drogi Karolu

jb5

Jak się okazuje, mój ostatni tekst o wystawie Judith Bernstein w Fundacji Galerii Foksal wzbudził kontrowersje. Chcąc oddać głos osobom, które poczuły się nim urażone, poniżej publikuję list, który wystosowały dziś do mnie moje koleżanki.

 

Mamy nadzieję, że nie odbierzesz naszego listu jako moralnego zamachu na Twoją wolność twórczą, a jedynie zaproszenie do dyskusji na temat większej wrażliwości na język i odczucia osób których ten język dotyczy i dotyka. 

Pragniemy wyrazić niepokój z powodu dyskryminujących i protekcjonalnych sformułowań, których używasz w/w publikacji. Niepokoi nas używanie wartościujących określeń w stosunku do kuratorki wystawy Aleksandry Ściegiennej oraz wieku artystki Judith Bernstein w odniesieniu do kobiecego pragnienia i potrzeb seksualnych (Cytując twój tekst: “Nie tego spodziewalibyśmy się po leciwej pani. Estetyka przeczy jej metryce”). 

Naszym zdaniem dokonałeś niefortunnej translacji słowa “cunt” na język polski. 

W wywiadzie, na który się powołujesz w ostatnim zdaniu, Judith Bernstein mówi: „cunt is the last bastion of crudity” (pizda to ostatni bastion ordynarności) – w Twoim tekście to sformułowanie jest przetłumaczone w następujący sposób: „cipka jest ostatnim bastionem pruderii”.

Słowo „cunt” używane przez Judith Bernstein odnosi się do bardzo szerokiego i niezwykle złożonego kontekstu kulturowego i społecznego. Artystka wskazuje tutaj na kontekst pornografii z udziałem kobiet czy obraźliwego określania kobiet. 

Ponadto, wydaje się nam, że należałoby tutaj użyć słowa “pizda” zamiast “cipka”, co naszym zdaniem zupełnie zmienia warstwę znaczeniową obrazów Judith Bernstein. Używanie zamiennie słowa „cipka” z „cunt” z jednej strony stygmatyzuje i umacnia dyskryminujący język wobec kobiet (piętnuje „cipki”), a z drugiej wytrąca gniewny ton artystki, która próbuje obnażyć mizoginię sformułowań takich jak „cunt”. Reasumując, te dwa sformułowania należą do zupełnie innych porządków znaczeniowych i warto, naszym zdaniem, dbać o przejrzystość języka oraz jego niuanse. Wyobraźmy sobie na przykład angielskojęzyczną wersję artykułu, zatytułowaną „Pussies (cipki) of Judith Bernstein” z podpisem cuntface w przypisie pod obrazem.

Liczymy na Twoją otwartość. W Polsce język debaty publicznej na temat kobiecego pragnienia, potrzeb, emocjonalności wciąż jest w fazie rozwoju, dlatego zapraszamy Cię do wspólnego przemyślenia tych kwestii.

Pozdrawiamy

Małgorzata Czyńska
Aneta Grzeszykowska
Marta Kołakowska
Ewa Opałka
Paulina Ołowska
Agata Pyzik
Ewa Tatar
Natalia Sielewicz
Joanna Warsza
Kasia Sobczyk Wróblewska
Joanna Zielińska

Kiedy znów będę mały

DSC09794

Na stronie Dwutygodnika pojawił się kilka dni temu mój nowy tekst – „Czcij dziecko w sobie”, efekt mojej niedawnej wycieczki do Krakowa. Tym razem recenzuję wystawę „Kiedy znów będę mały” w Cricotece, przygotowaną przez Joannę Zielińską. Zielińska powraca do Krakowa, ale tylko na chwilę. Od jakiegoś czasu pracuje przecież w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Pisałem kilka miesięcy temu o jej wystawie „Rzeczy robią rzeczy”. Jej projekt, zapoczątkowany w Cricotece, rozpadł się więc na dwa miasta, chociaż w Cricotece wydaje się bardziej na miejscu.

Tytuł najnowszej wystawy Zielińska pożyczyła od Janusza Korczaka. Chodzi o pewną nostalgię za dzieciństwem, której przejawem była też wystawa „W muzeum wszystko wolno” w warszawskim Muzeum Narodowym. W Cricotece znajdziemy prace Tony’ego Ourslera, duetu Bracia, Guya Ben Nera, Władysława Hasiora, Pawła Althamera, są tu dziecięce inicjacje Wiktora Gutta, no i oczywiście Tadeusza Kantora.

Niestety, wystawa jest koncepcyjnie niedopracowana. Piszę: „Z wystawy w Cricotece mogło wyniknąć coś o wiele głębszego. I częściowo wynika, bo Zielińska podąża tu za niezwykle ciekawą intuicją. Niestety wystawa jest wyraźnie niedopracowana. Jakby kuratorka poświęciła jej mniej uwagi niż swym poprzednim projektom. Brak tu chociażby opisów prac. Zebrane obiekty i filmy pozostawione są samym sobie. A tym bardziej samotnie mogą się tu poczuć widzowie. Czy oni też zatęsknią tu za dzieciństwem, czy wręcz przeciwnie?”

Rzeczy robią rzeczy

DSC03663 (2)
Trumna sufrażystki – fragment instalacji Marvin Gaye Chetwynd, „Deeds Not Words”, 2009/2016

Nie ma wątpliwości, że ta wystawa powinna się odbyć w krakowskiej Cricotece. To tam jeszcze niedawno pracowała Joanna Zielińska, kuratorka „Rzeczy robią rzeczy”. W Cricotece zorganizowała świetną wystawę „Nic 2 razy”, plasującą się na styku teatru, sztuk wizualnych i performensu, tworząc niepowtarzalną okazję dla współczesnego odczytania twórczości Tadeusza Kantora. Zielińska gwarantowała, że Cricoteka w swoim nowym efekciarskim budynku po prostu będzie żyła, a nie stanie się kolejną trumną dla artysty z Wielopola. Tyle że w Krakowie „Nic dwa razy” nie zrozumiano, a na pewno nie doceniono. Absurd. Zielińska przeniosła się do stolicy i została Głównym Specjalistą do spraw Programu Performatywnego w Centrum Sztuki Współczesnej. To tutaj kontynuuje swoje przedsięwzięcie. Tym razem skupia się na teatrze lalkowym, na kukłach i marionetkach.

„Rzeczy robią rzeczy” oraz „Nic 2 razy” mają podobną strukturę – część obiektów to autonomiczne dzieła sztuki (głównie filmy z udziałem marionetek), część to lalki i fragmenty scenografii, które ożywają dopiero w momencie performensu z ich udziałem; ich status na wystawie jest raczej niejasny. I „Nic 2 razy”, i „Rzeczy robią rzeczy” to bowiem coś więcej niż wystawa – to szerokie performatywne projekty, cykle wydarzeń, dla których wystawa stanowi wspólny mianownik. Pokrywa się nawet kilka nazwisk artystów (Marvin Gaye Chetwynd, Paulina Ołowska), a za oprawę graficzną – rozumianą niezwykle szeroko – i w Krakowie, i w Warszawie odpowiadało studio Noviki. Wizualnie wystawa krakowska w nowej przestrzeni Cricoteki wypadała jednak lepiej.

DSC03690 (2)
Antje Majewski, „Skarbek”, fragment instalacji, 2009/2016

 

Tytuł „Rzeczy robią rzeczy” brzmi zaś o wiele lepiej po angielsku: „Objects Do Things”, ale niezależnie od języka, nie jestem pewien, czy to tytuł trafiony. Chodzi chyba raczej o to dziwne uczucie, które nas ogarnia, gdy stykamy się z czymś, co człowieka przypomina, a nim nie jest. A na wystawie taka kukła może nawet niespodziewanie zrobić nam zdjęcie, jak szpieg. Albo przemówić – jak rzeźba Tony’ego Ourslera (dobrze nam jednak znana, po indywidualnej wystawie artysty spędziła sporo czasu na stałej kolekcji CSW). Inne dopiero ożyją – „przyjdź na performance”, co chwilę zachęca w kuratorskim tekście Zielińska.

DSC03660 (2)
Geoffrey Farmer, „You Know Nothing The Owl Knows Everything”, 2010

Mam jednak pewne wątpliwości, czy na „Rzeczy robią rzeczy” uda się zachować niezbędną dla tego typu projektów dynamikę. Wystawa już się otworzyła, ale o programie wydarzeń, choćby na najbliższe tygodnie, nie ma nawet mowy (poza „dniem seniora”). Samych obiektów do ożywienia nie ma wcale aż tak wiele (Antje Majewski, Tomasz Kowalski, Marvin Gaye Chetwynd, Christopher Kline), ale wystawa jest otwarta aż do lipca. To aż pięć miesięcy! Co się w tym czasie wydarzy? Kuratorka zapowiada spektakl w reżyserii Michała Zadary i warsztaty. Nie wiemy, co i kiedy będzie pokazywane w ramach programu filmowego (niewielki zaaranżowany kącik przy wejściu), a nawet film, który jest tam aktualnie wyświetlany, nie ma podpisu. Efekt jest trochę taki, że wystawa w dużej części odsyła nas do czegoś, co ma się dopiero wydarzyć w przyszłości, ale nie wiemy kiedy…

Na razie warto się wybrać na „Rzeczy robią rzeczy” dla świetnych filmów: Pierra Huyghe’a o Le Corbusierze, Pedro Reyesa o (niemal miłosnych) przygodach Karola Marksa i Adama Smitha, Paula McCarthy’ego o Pinokiu, czy Mary Reid Kelley i Patricka Kelley o Dionizosie, Priapie i Ariadnie. Mam jednak nadzieję jeszcze tu wielokrotnie powracać.

DSC00448 (2)
Widok wystawy „Nic 2 razy”, Cricoteka, 2014

 

CSW, mimo zmiany kierownictwa i napływowi nowej kadry, nadal nie potrafi się zdefiniować, wypędzić ducha dawnych czasów. A może to moje wrażenie wynika z dosyć niesprecyzowanego programu instytucji? Na razie na czoło wysuwa się cykl niezbyt udanych dużych wystaw artystów młodych, ale nie pierwszej młodości, promowanych głównie przez Stacha Szabłowskiego (jak przeinwestowana wystawa Michała Frydrycha; dla „Dwutygodnika” recenzowałem wystawy Piotra Bosackiego i Franciszka Orłowskiego). CSW nie zbuduje sobie jednak własnej tożsamości, przejmując niechcianą, chociaż ciekawą schedę po innych instytucjach. Oczywiście, nie jest to przytyk do samej wystawy „Rzeczy robią rzeczy”. Wolałbym raczej, by Cricoteka była świadoma, co straciła.