To tylko wystawa

W ostatnich latach lubelski Labirynt wyrósł na szczególną galerię – zaangażowaną, reagującą szybko na bieżące wydarzenia i problemy. Prowadzący nią Waldemar Tatarczuk widzi w sztuce narzędzie politycznego działania, zwłaszcza gdy jest działaniem grupowym. Do tego nauczył się działać w sytuacji nieustannego kryzysu. Od początku pełnoskalowej wojny Labirynt pozostaje bliski ukraińskim twórcom.

Nic dziwnego, że wystawa „To tylko wystawa” miała miejsce właśnie w Labiryncie. I było to jedno z najdziwniejszych i najciekawszych przedsięwzięć w polskich instytucjach sztuki w ostatnim czasie. Zarazem jedno z nielicznych polskich wydarzeń wpisanych w program międzynarodowego Kiev Biennale. Musze przyznać, że nigdy wcześniej tego typu wystawy nie widziałem.

Zanim wystawa nabrała ostatecznego kształtu, była otwierana aż trzy razy. Podczas pierwszego otwarcia widzowie oglądali niemal puste wnętrza (taką ją na łamach „Dwutygodnika” recenzował, z powodzeniem, Stach Szabłowski). Decyzja wynikała częściowo z przyczyn technicznych, częściowo – z chęci uczynienia gestu, który mówiłby jeszcze bardziej dobitnie: „To tylko wystawa”. Bo zamiarem Waldemara Tatarczuka było pokazanie prac ukraińskich artystów, którzy dziś służą w ukraińskiej armii, oraz artystów z Polski.

Można się domyśleć, że transport dzieł sztuki z Ukrainy nie należy do rzeczy łatwych. W ostatnim czasie z tego powodu opóźniło się otwarcie wystawy Marii Prymaczenko w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a wystawa „Patrzcie na tę chwilę – jak drga” w Galerii Arsenał w Białymstoku musiała poczekać na część prac. Ale też sztuka i wystawy przestały być dla większości ukraińskich artystów priorytetem. Co zresztą podkreśla sam tytuł – on jest w tym wszystkim najbardziej trafny, dlatego warto go powtarzać – „To tylko wystawa”. Tyle się w ostatnich latach mówiło o sprawczości sztuki, że takie spojrzenie staje się wręcz ożywcze.

Po pierwszym otwarciu stopniowo dodawano kolejne prace, najpierw artystów ukraińskich, a w ostatnim kroku, na trzecim z kolei wernisażu – prace uznanych polskich twórców.

Prace Janka Simona i Agnieszki Polskiej

Artyści ukraińscy biorący udział w wystawie walczą w ukraińskiej armii lub – w kilku przypadkach – są już weteranami obecnej wojny. Ich prace znalazły się w centrum wystawy. Polscy artyści zajęli pozycje na marginesie sali, ich prace oddzielone są od widzów rodzajem metalowego stelaża czy płotu, a na ściany i same dzieła sztuki rzutowane jest wideo przedstawiające spokojne niebo nad Lublinem. Tę instalację, zbudowaną z odzyskanych elementów wcześniejszych wystaw w Labiryncie, zbudował sam kurator i dyrektor galerii Waldemar Tatarczuk. Zależało mu na tym, by prace polskich artystów pochodziły z ostatnich dwóch lat, czyli z okresu, gdy na Ukrainie toczyła się już pełnoskalowa wojna.

Kontrast jest ogromny. Nie chodzi tylko o to, że polscy artyści nie podejmują tematu wojny – przecież jej bezpośrednio nie doświadczają. Raczej o to, że w ogóle o sztuce myślą, że ją uprawiają. W Ukrainie wojna to setki przerwanych biografii artystycznych. Tymczasem agresja Rosji na Ukrainę wciąż pozostaje na marginesie polskiego świata sztuki (nie mówiąc już o Europie Zachodniej czy reszcie świata), mimo kilku imprez i wystaw (gdyby nie wojna, MSN nigdy nie zainteresowałby się pracami Prymaczenko).

Dlatego prace polskich artystów pozostają w cieniu. Stanowią bardziej część instalacji Tatarczuka niż osobne byty. Żadnej z tych prac, wypożyczonych głównie z warszawskich galerii komercyjnych, nie dało się normalnie zobaczyć. Nawet jeśli komuś rzeźba Moniki Sosnowskiej skojarzy się z wojennymi ruinami, wiemy, że nie ma z nimi nic wspólnego.

Bohdan Sokur

Lesia Khomenko

Z kolei dla ukraińskich twórców działalność artystyczna w obliczu wojny straciła na znaczeniu. Teraz grają o ważniejsze stawki, zwłaszcza będąc na froncie.

Bohdan Sokur wysłał do Lublina serię rysunków, gwaszy. Na pierwszym z nich namalował siebie w wojskowej czapce-kominiarce, jakie nosi się pod hełmem. Dodał komentarz: „Już od dawna nie mogę myśleć sztuką”. Ten proces można zresztą prześledzić na jego Instagramie, jak z młodego artysty przeistacza się w żołnierza. Jego inne rysunki na wystawie to na przykład portrety osób, które zginęły w wyniku działań wojennych. Jak wobec tego „myśleć sztuką”?

Denys Pankratov zapisywał swe myśli na pudełkach od zapałek. W tym czasie, w pierwszym roku pełnoskalowej wojny, jako mieszkaniec zachodniej Ukrainy, zaangażował cały swój czas w pomoc osobom uchodźczym. Słowa notowane przez Pankratova to na przykład „alarm”, „głodogodziny”, „mogiła”. Lesia Khomenko maluje na podstawie zdjęć wysyłanych z frontu przez jej męża Maxa Robotova. Dwa obrazy na „To tylko wystawie”, „Siedzący olbrzym” i „Stojący olbrzym” (oba 2023), opowiadają o przerwach w dostawach prądu na froncie.

Są też prace, które mają nawet pewien użytkowy wymiar. Pavlo Kovach podaje na przykład receptę na to, jak usunąć plamy z krwi.

Prace Wilhelma Sasnala

Na nie zza metalowego płotu patrzą zdjęcia Joanny Piotrowskiej, praca Agnieszki Polskiej, film Artura Żmijewskiego czy grafiki Wilhelma Sasnala (najbardziej w tym zestawie antywojenne w przekazie). W instalacji zaproponowanej przez Tatarczuka zostają niemal wyśmiane, a przynajmniej wzięte w cudzysłów. To ich w pierwszym rzędzie tyczą się słowa „To tylko wystawa”.

Szalona Galeria

DSC00489.jpg
Szalona Galeria w Lipcach Reymontowskich

Gdy przed rokiem do władzy w Polsce doszedł PiS, poczuliśmy się zagubieni. Dobra, ja się tak poczułem. Co dalej, próbowała odpowiedzieć konferencja i wystawa „De-mo-kra-cja” zorganizowana przez Galerię Labirynt w Lublinie. Wystawa powtarzała strategie, motywy i tematy sztuk z czasów „zimnej wojny artystów ze społeczeństwem”, a nawet prace sprzed lat. Pojawiła się tam jednak jedna nowa propozycja – trójka artystów, Janek Simon, Agnieszka Polska i Kuba de Barbaro, zapowiedziała, że pojedzie ze sztukę do małych miejscowości, tak jak kiedyś objazdowe wystawy, które organizował dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi, Marian Mnich. Swoje wspomnienia zawarł w książce „Szalona Galeria”. Od niej zapożyczyli nazwę. Resztę zorganizowali sami, z pomocą przyjaciół. „With a little help from my friends”, jak śpiewał Joe Cocker. Makietę pokazywaną w Lublinie przygotowała im Kasia Przezwańska. Pieniądze zbierali w Internecie. Do ich wyprawy dołączyła siostra Agnieszki, Ewa.

Udało się. Wprawdzie ich art-obozowisko, „mobilne centrum kultury” nie było tak pastelowe, jak je sobie wymarzyła Przezwańska, ale trzymało poziom. Coś pomiędzy cygańskim taborem, sceną koncertową, no i wystawą. W lipcu odwiedziliśmy ich razem z Gunią Nowik na pierwszym przystanku w Lipcach Reymontowskich. Wtedy dopiero się rozkręcali, jeszcze dopracowywali szczegóły, nabierali wprawy w rozstawianiu sprzętu i wieszaniu wystawy, ale czuć było fajną energię. Cieszyli się z każdego pojedynczego gościa w galerii, często przypadkowo spotkanych lipczan, którzy przyjechali coś załatwić w urzędzie, obok którego się rozstawili. Podziwialiśmy i ich zapał, i to, że następne tygodnie mieli spędzić w malutkiej przyczepie kempingowej, co kilka dni składając i montując na nowo cały majdan w kolejnym miejscu. Zgotowali sobie na wakacje prawdziwą harówkę.

dsc04789

Ze zdjęć i z Facebooka, gdzie można było śledzić Szaloną Galerię wynika, że potem szło im coraz lepiej. Mieli wdzięczną widownię, montaże i demontaże przebiegały coraz sprawniej, trochę się opalili, tylko zepsuła im się półciężarówka i wracała do Warszawy na lawecie. W przeciwieństwie do większości z nas, wylewających swoje żale na mediach społecznościowych, oni postanowili zrobić coś konkretnego. Poza tym było w tym coś perwersyjnego. Zobaczyć obrazy Sasnala czy Maciejowskiego w ciężarówce pod wiejskim domem kultury w Lipcach to jednak coś (Simon zapewniał, że były ubezpieczone).

Tydzień temu, tuż przed Świętem Niepodległości, Szalona Galeria zawitała do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Rozstawili scenę-wystawę, z tymi samymi dziełami sztuki, które wozili po Polsce. Pokazali też krótki montaż zdjęć i filmików z wyprawy, a na samym wejściu, z czymś na kształt graffiti w tle – nagranie krótkiej wypowiedzi dwóch chłopców z Bojadeł.

Chłopcy budzą sympatię i wypowiadają się jak na swój wiek niezwykle elokwentnie. Wystawa w Szalonej Galerii bardzo im się podobała, najbardziej „Janek” Sebastiana Buczka. Też chcieliby zostać sławnymi artystami i zastanawiają się, jak to zrobić. Na razie założyli grupę graficiarską. No i zapraszają do Bojadeł. Bo fajnie jak ich odwiedzi ktoś z Warszawy.

Można odnieść wrażenie, że artyści z Szalonej Galerii przejechali całą Polskę w poszukiwaniu tych dwóch chłopców.

dsc04782

W lansiarsko-hipsterskiej atmosferze, która opanowuje MSN podczas wernisaży (sytuację ratowała Kasia Górna z ekipą), toczyły rozmowy o tym, jak otwarcie „Warszawy w budowie” przegrało z imprezą w Niebie (albo na odwrót, nie pamiętam), przetykane troską o Polskę i świat, Warszawę w przeddzień 11 listopada. Szalona Galeria nie miała tu już nic z „próby zdefiniowania nowego, innego modelu polityczności w sztuce” ani z przekonania o istnieniu „systemów alternatywnych do zastanych”, o czym informuje tekst na ścianie. Fajne, energetyczne, legitymizowane dwójką małoletnich graficiarzy przedsięwzięcie zdawało się raczej utwierdzać nas w przekonaniu, że wszystko jest z nami w porządku. Że wszystko jest w porządku z nasza sztuką. Sprawdza się i w Warszawie, i na prowincji. Możemy spać spokojnie.

Ale jakoś nie mogę zaufać temu złudzeniu.

Skansen

dsc00576
Ekipa Szalonej Galerii, Agnieszka Polska, Jakub de Barbaro i Janek Simon pozuje w saniach w Galerii Staroci w Lipcach Reymontowskich

Na łamach „Dwutygodnika” ukazał się bardzo spóźniony (mea culpa!) tekst o wakacyjnych wyjazdach za miasto – tych związanych ze sztuką – „Skansen”. Piszę o wystawie „Pany chłopy chłopy pany” w BWA Sokół w Nowym Sączu i w nowosądeckim skansenie, a także pierwszym przystanku Szalonej Galerii w Lipcach Reymontowskich, gdzie odwiedziliśmy też miejscowe galerie i muzea, w tym Galerię Staroci, prywatną kolekcję pana Zbigniewa Stania.

„Lipiecka Galeria Staroci to właściwie prywatne muzeum, w które Stań zamienił niemal wszystkie gospodarcze zabudowania. W jednym budynku – łowickie stroje ludowe i hafty, w innym – sanie i wozy, w jeszcze innym – stare narzędzia rolnicze. O każdym przedmiocie pan Zbigniew miał coś do powiedzenia. Pochwalił się ogromnym zbiorem wydań „Chłopów” z całego świata oraz pamiątek z planu filmowego – w Lipcach kręcono film i serial telewizyjny na kanwie powieści Reymonta, a on jako młody chłopak zbierał autografy aktorów i sam wystąpił jako statysta w jednej ze scen. Na pamiątkę kupiliśmy kwiaty z krepiny wykonane przez jego żonę. Chociaż na swojej trasie po Polsce Szalona Galeria święciła triumfy, w Lipcach zdawała się przegrywać z bogactwem lokalnej tradycji i historii, nawet jeśli książkowej, zamkniętej w ramy ludowości.”

dsc00071
Wystawa „Pany chłopy chłopy pany” w BWA Sokół w Nowym Sączu

„Nawet podczas tych wycieczek po sztukę za miasto, wieś wciąż wydawała się jakaś odległa. Chociaż wszyscy ze wsi pochodzimy i, wydawałoby się, świetnie ją znamy, oglądana przez pryzmat sztuki jawi się obco. Poza wzrokiem nas, odbiorców sztuki, gdzieś tam rolnicy zbierali ogórki. Na przykładzie współczesnych dzieł sztuki nie dałoby się zbudować jakiegoś obrazu wsi, nawet tego wyidealizowanego à la Wyspiański, czy wsi na progu przemian à la Redliński. Moda na tematy wiejskie, jeśli nie liczyć kilku artystów blisko z wsią związanych, okazuje się dosyć powierzchowna, rzadko podparta empirycznym doświadczeniem, odległa od rzeczywistości. Wciąż mierzymy się bardziej z pewnym obrazem wsi utrwalonym w kulturze (stąd zainteresowanie sztuką ludową) niż z jej rzeczywistymi problemami.”

DE-MO-KRA-CJA

DSC09028
Waldemar Tatarczuk, „Z tych liter możesz ułożyć wszystko”, 2016

Nie mogłem wziąć udziału w debatach, które odbywały się w maju w Galerii Labirynt w Lublinie pod hasłem „DE-MO-KRA-CJA”. Uczestniczyli w nich artyści, krytycy, kuratorzy z całego kraju. Bo moment był (jest) szczególny – zmiana rządu i szybkie, bezpardonowe przejmowanie władzy przez PiS na różnych polach (upartyjnienie mediów publicznych, sparaliżowanie Trybunału Konstytucyjnego, groźba zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej i zwiększenia inwigilacji obywateli) rysuje szereg obaw co do Polski i roli kultury w tej nowej, niebezpiecznej sytuacji. Zresztą obaw niebezpodstawnych, o czym świadczył audyt dokonany w ministerstwie przez Ministra Glińskiego, sprawa narodowych kolekcji sztuki współczesnej, wybieranych przez ministerstwo ekspertów, reakcji ministra na absurdalne postulaty wysuwane przez ZPAP. No i wiemy, jak to się potoczyło na Węgrzech (pisał o tym w „Dwutygodniku” Stach Szabłowski).

Jak więc na to reagować? Jak sztuka może odpowiedzieć na stojące przed społeczeństwem zagrożenia? Co dalej z instytucjami? Czy nastąpi próba podporządkowania ich programu jedynie słusznej linii partii? Czy jeszcze wypada występować w telewizji publicznej? A może potrzebujemy nowych modeli instytucjonalnych, niezależnych od środków z budżetu? Jeśli tak, jak miałyby takie modele wyglądać? Na żadne z tych pytań jeszcze nie znamy odpowiedzi. Ale takie spotkania jak to lubelskie są niezwykle ważne. Konsolidują środowisko. Pewnie będziemy się w najbliższym roku jeszcze nie raz spotykać, chociażby na jesiennym Kongresie Kultury. Od ostatnich doniesień z ministerstwa minęło już trochę czasu i nastroje się nieco uspokoiły. Cisza przed burzą?

DSC09072.jpg

Po „De-mo-kra-cji” w Galerii Labirynt została wystawa, którą miałem właśnie okazję zobaczyć. To wystawa interwencyjna, powstała szybko, metodą domina. Artyści zazwyczaj proponowali coś ze swego dorobku, a czasem sugerowali, kogo jeszcze zaprosić.

Miałem wrażenie déjà vu. „De-mo-kra-cja” operuje językiem podobnych, często interwencyjnych wystaw sprzed ośmioletniej małej-PO-stabilizacji. By przypomnieć wystawy organizowane przez Artura Żmijewskiego – „Polska” (2002), Krzysztofa Żwirblisa – „Demos kratos – władza ludu” (2007), Sarmena Beglariana – „Jakoś to będzie. Wybory A.D. 2005” i wiele, wiele innych.

Tamte były często reakcją na atmosferę wokół samej sztuki, „zimną wojnę sztuki ze społeczeństwem”, jak nazwał to Zbyszek Libera – przypadki cenzury, skandale (Uklański, Cattelan), antysemickie ataki na Andę Rottenberg, proces Doroty Nieznalskiej. Bo ważny element demokracji, wolność słowa, szwankował. Artyści reagowali na narodową gorączkę, ksenofobię, wąsko rozumianą polskość.

DSC08989.jpg
Jadwiga Sawicka, b.t., 2016

Sporo prac na „De-mo-kra-cji” pochodzi z tego okresu, artyści je po prostu odkurzyli. A nawet więcej – kilka prac pojawiło się wiele lat temu na wystawie „Demos kratos” (prace Grzegorza Kowalskiego, Moniki Mamzety, Janusza Bałdygi). Są więc i fotokolaże Zofii Kulik, i gesty Roberta Rumasa („Demosutra”), nowe-stare obrazy Jadwigi Sawickiej. Artyści nie zdążyli jeszcze zareagować na „dobrą zmianę”.

Zresztą wybrane prace najnowsze wiele się nie różnią od tych sprzed 10 czy 15 lat. Powstaje nawet zestaw powtarzających się ikonograficznych motywów i atrybutów – druty kolczaste, polska flaga, polski hymn, manifestacje narodowców, Solidarność, Lech Wałęsa, wolność, równość, braterstwo. Reakcji na nową rzeczywistość jest niewiele. Artyści, jak spora część społeczeństwa, ruszyli po prostu na demonstracje. Karolina Breguła tworzy zestaw instrumentów do-it-yourself do hałasowania na demonstracjach. A Artur Żmijewski z Julią Mateą Petelską (prywatnie żoną Pawła Althamera) i jej córką Gają Wasilewską malują kilkanaście niewielkich, poręcznych tablic do noszenia podczas protestów. Najczęściej pojawiają się na nich odniesienie do najbardziej kontrowersyjnego tematu ostatnich miesięcy – konstytucji i Trybunału Konstytucyjnego. Ale są też tablice bardziej abstrakcyjne – jakieś kwiatki, niebo, „deszcz słońca”. Hasła francuskiej rewolucji, „mądrość – radość”, „wolna sztuka”, no i przede wszystkim „LOVE”. Nie samą polityką człowiek żyje.

DSC09065.jpg
Artur Żmijewski, Julia Matea Petelska, Gaja Wasilewska, b.t., 2016

Pośrodku wystawy Joanna Borkowska stworzyła rodzaj mandali – uczestników dyskusji poprosiła o napisanie na kartkach swoich postulatów. Każdą kartkę przytrzymuje kamień. Niby nic prostszego, ale napisy zdradzają nadzieje i obawy: „żeby nie trzeba było wyjeżdżać”, „Beata podpisz!”, „koniec sztuki”, „więcej wiosny”, „zalegalizować marihuanę”, „świat bez religii”. Pod większością z nich bym się podpisał.

Na „De-mo-kra-cji” artyści wciąż zmagają się ze skostniałym wyobrażeniem o polskości, wizją państwa totalitarnego (Kowalski). Zaskakująco mało tu refleksji na temat demokracji. Panuje tu ton niemal kombatancki. Może dlatego, że brakuje całego pokolenia artystów, które pojawiło się na horyzoncie polskiej sztuki w ostatniej dekadzie. Czy nie interesuje ich temat? Czy ich pominięto? Czy wystawa oddaje po prostu przekrój wiekowy demonstracji KOD-u? Wciąż na kłopoty – Żmijewski.

DSC08929.jpg
Makieta Szalonej Galerii

Najbliższy demokracji (chociaż niekoniecznie wykrzykiwanej na demonstracjach „de-mo-kra-cji”) wydał mi się projekt Szalonej Galerii. Samochodowa galeria, pomysł Janka Simona, Jakuba de Barbaro i Agnieszki Polskiej, ma w połowie lipca ruszyć w Polsce i odwiedzać miasteczka niczym cyrk. Jej atrakcją nie będą akrobaci, lecz sztuka. Na razie, w galerii na stole rozstawili makietę pomalowaną przez Kasię Przezwańską.

W opublikowanym niedawno w „Dwutygodniku” wywiadzie z twórcami Szalonej Galerii, Janek Simon opowiada o źródłach idei: „Trochę się przestraszyliśmy agresji w dyskusji publicznej, łamania konstytucji, ataków na obcokrajowców czy straszenia w parlamencie europejskim możliwością wyjścia z Unii. Pomyśleliśmy, że to jest taka sytuacja, w której naprawdę każdy powinien się zastanowić, jaką dziurę może załatać w swoim otoczeniu, bo za chwilę będzie za późno”. Agnieszka Polska dodaje: „Lęk środowiska artystycznego o przyszłość kultury w Polsce jest całkowicie uzasadniony. Zastanówmy się jednak, czy kultura współczesna dostępna przez ostatnie piętnaście lat dla przeciętnego mieszkańca małej miejscowości tak bardzo różni się od tego, co Ministerstwo Kultury proponuje teraz”.

Podróżnicy

DSC06901.jpg
Fragment instalacji Janka Simona

„Dwutygodnik” opublikował właśnie moją recenzję wystawy „Podróżnicy” w Zachęcie – „Podróżować jest bosko”. Zachęta ma w zwyczaju pokazywać prace, które wcześniej reprezentowały Polskę na Biennale w Wenecji. Film Yael Bartany był kilka lat temu wyświetlany równolegle w Warszawie i Wenecji. Po udziale w Biennale zawitał do Zachęty Konrad Smoleński. Dwa lata temu w Pawilonie Polski pokazywano pracę „Halka / Haiti” Joanny Malinowskiej i C.T. Jaspera (recenzowałem Biennale dla „Dwutygodnika” w tekście „Masz dziś wolne”). Rok później, kuratorka Magdalena Moskalewicz obudowała warszawską prezentację filmu całą wystawą problemową, zatytułowaną „Podróżnicy”. Z marnymi rezultatami. Raz, że po prostu sporo jest tu prac słabych. Dwa, że koncepcja wystawy jest dziurawa.

Piszę w recenzji: „Wystawa podejmuje tak wiele wątków związanych ze zmianą miejsca pobytu, że gubi się jej myśl przewodnia. Bo jak się ma turysta do emigranta zarobkowego? Jak się ma podróżujący artysta do tysięcy Afrykańczyków, którzy próbując przedostać się do Europy, ryzykują życie? I do kogo właściwie odnosi się tytuł wystawy – do artystów czy do bohaterów ich prac?”

Przy okazji komentuję zjawisko artystycznych rezydencji oraz promocję polskiej kultury za granicą.

Zwyciężczyni

izatarasewicz

Iza Tarasewicz z Nagrodą Spojrzenia Deutsche Banku! Chyba wszyscy się tego trochę spodziewali. Jury, w którym miałem przyjemność zasiadać, potwierdziło te przypuszczenia i sam jestem w stu procentach przekonany do tego werdyktu. Ostatnie lata przyniosły kilka świetnych realizacji i wystaw Izy, chociażby „Clinamen” w Królikarni. Z całej piątki finalistów Tarasewicz to z pewnością artystka najbardziej dojrzała, świadoma formy, materiału, wciąż poszukująca. Warto podążać za jej twórczością, za tym, jak ewoluuje, jak różne elementy łączą się w nowe konstelacje, ulegają przemianom, nabierają nowych znaczeń w różnych kontekstach.

Wreszcie twórczość Tarasewicz to nie pusty formalizm, którego ostatnio sporo, co zresztą widać na konkursowej wystawie. Tarasewicz, chociaż czasami – jak na wystawie w Zachęcie – zdradza swoje inspiracje, właściwie nie potrzebuje podpórek, wyjaśnień. Nic na siłę. Jej prace bronią się same i to jest pewnie ta dojrzałość. Można się nimi zachwycić, odbierać na poziomie zmysłowym, ale też – jeśli kogoś najdzie ochota – napisać o tym teoretyczny esej. Bo wiele się tu dzieje. Jest powrót do podstawowych procesów, fizycznego konkretu, kruchej materialności, a ostatnio coraz częściej pewne subtelne odniesienia do bliskich nam estetycznych wzorców, co czyni tę twórczość bardzo aktualną. Izo, jeszcze raz gratuluję!

Na marginesie warto też podkreślić ponadparytetową przewagę artystek nad artystami w tegorocznej edycji konkursu (w proporcji 4:1, drugą nagrodę, rezydencję we Włoszech, otrzymała Ada Karczmarczyk). Ostatni raz artystka wygrała Spojrzenia w 2003 roku, podczas pierwszej edycji konkursu, gdy tryumfowała Elżbieta Jabłońska. Potem dominowali już chłopcy – Kurak, Simon, Bąkowski, Smoleński, Jastrubczak. Skądinąd świetni artyści. Ale coś na pewno jest tu na rzeczy i te statystyki mówią nam dużo o polskim świecie sztuki. Tym bardziej cieszę się z tego przełamania męskiej passy.

Poza tym lubię Spojrzenia. Mimo że trzeba być na liście, że jest galowo, w kolorowych światłach, to jednak są w tym wciąż jakieś emocje. Gdy w Zachęcie kończy się wino, obok jest Eufemia.