Na początku był czyn

Na łamach „Dwutygodnika” ukazała się właśnie moja recenzja wystawy „Na początku był czyn”, którą w Galerii Arsenał w Białymstoku przygotowali Katarzyna Różniak i Post Brothers (Matthew Post):

Na potrzeby wystawy anarchizm definiowany jest jednak bardzo szeroko, jako działania antysystemowe i antymainstreamowe, utopijne wyobrażenia o przyszłości. Anarchizm jest raczej źródłem inspiracji i refleksji niż metodą działania. W pracach na wystawie pojawiają się więc takie wątki jak solidarność czy troska o położenie robotników, rzadziej – niekonwencjonalne metody walki i przemoc. Z pewnością niewielu uczestników wystawy sami określiliby się jako anarchiści.

Co nie znaczy, że nad ideami anarchistów się tu nie dyskutuje. Nawiązując do birż („giełd”) z czasów rewolucji 1905 roku, w tym tej największej, działającej przy ulicy Suraskiej w Białymstoku, główną salę wystawy kuratorzy zamienili w czytelnię i miejsce spotkań. W dawnej białostockiej birży omawiano idee i „propagandę czynem”. Birżą mógł być zwykły spacer, pozornie niegroźny, podczas którego spiskowali konspiratorzy, ale gdy gromadził więcej osób, łatwo zamieniał się w masowy protest. Historyk Aleksander Łaniewski porównuje „giełdy” robotnicze do egzekwowania „prawa do miasta”, współczesnych strategii zajmowania przestrzeni miejskiej przez ruch Occupy czy podczas Arabskiej Wiosny. W galeryjnej birży można natomiast poczytać materiały lub je skserować, a także uczestniczyć w licznych dyskusjach wokół lektur. Lina Izy Tarasewicz, wijąca się pod sufitem, obejmuje znajdujące się w jej obrębie osoby, tworząc zbiór wspólny, potencjalnie gotową do rozwoju grzybnię.

Ale jedyną pracą, która rzeczywiście podejmuje rękawicę rzuconą przez białostockich anarchistów sprzed ponad wieku, są „Fag Fighters” Karola Radziszewskiego, notabene artysty pochodzącego z Białegostoku. Fag Fighters są fikcyjną gejowską bojówką biorącą odwet na homofobach. Radziszewski fantazjuje o pedalskich rzezimieszkach ukrywających twarze pod różowymi kominiarkami. Straszą odwetem na homofobach i całą salę na wystawie w Arsenale pokryli niedwuznacznymi graffiti.

Gdy we wcześniejszych realizacjach Radziszewskiego Fag Fighters po prostu byli antyhomofobiczni, tym razem ich gniew ma bardzo konkretny powód. Chcą się zemścić za brutalne ataki na uczestników pierwszego białostockiego Marszu Równości. W 2019 roku Radziszewski szedł w marszu i nagrywał. Częścią instalacji w Arsenale jest film zmontowany z tego nagrania, na którym widzimy akty przemocy i ich sprawców z zamazanymi twarzami. Co jakiś czas następuje jednak zbliżenie, obraz wyostrza się, choć twarze pozostają zasłonięte czarnym prostokątem. To wyraźny sygnał artysty – ten obraz można wyostrzyć. Fag Fighters zdają się mówić: znamy was i idziemy po was.

Ściany sali z instalacją Radziszewskiego pokrywa graffiti – kibolskie hasła w krzywym zwierciadle i na różowo („Raz ch… raz młotem heterohołotę”) wśród toaletowych rysunków pedalsko-dresiarskiego seksu. Nic dziwnego, że praca Radziszewskiego zrobiła zamieszanie na białostockiej prawicy i – jak w kolejnym krzywym zwierciadle – obudziły się oskarżenia o mowę nienawiści. Mam wrażenie, że homofobi równie cynicznie czują się zagrożeni ze strony Fag Fighters jak Piotr Bernatowicz walczy w warszawskim CSW z cenzurą sztuki.

ZAPRASZAM DO LEKTURY TEKSTU NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

Tarasewicz w Krynkach

izat0

Zdążyliśmy w ostatnim momencie. Przypadkiem spotkana Monika zadzwoniła do Izy z pytaniem, czy jeszcze można, czy wystawa jeszcze otwarta. Niby zamknięta, ale prace wciąż wiszą. Kilka dni później byliśmy już z Anką w drodze do Krynek. Iza otworzyła galerię, oprowadziła nas po kilku salach, a potem sprawnie zaczęła rozmontowywać jedną z prac.

Galeria mieści się w małym białym budynku. Stoi pośrodku niewielkich Krynek pod białoruską granicą. Sporo się tu już działo, ale trafiłem tu dopiero po raz pierwszy. W środku piec kaflowy i nieduże białe pomieszczenia, które można obejść w kółko, okrążając też sam piec. Galerię Krynki prowadzi Fundacja Villa Sokrates, którą kieruje Leon Tarasewicz. I właściwie to nie Iza nam ją otworzyła, lecz opiekujący się tym miejscem Michał Grześ.

Zbieżność nazwisk słynnego malarza i młodszej od niego rzeźbiarki jest przypadkowa, ale też nie do końca – oboje pochodzą z Podlasia i -iczów tutaj sporo (chociaż nie tyle co -uków).

galeria krynki
Galeria Krynki

izat12

Swą wystawę Tarasewicz dostosowała do gabarytów domu i swoistej kruchości samych Krynek. Gdy tu trafiasz, chciałbyś ochronić to miejsce przed samym sobą.

Tarasewicz w ostatnich latach tworzyła raczej spore instalacje, konstrukcje ciężkie, choć trzymające się dzięki łatwej do zaburzenia równowadze. Do tego kwestia aberracji skali zawsze była w jej pracach kluczowa, po prostu sprawiały wrażenie powiększonych. W Krynkach skala została odwrócona. Tarasewicz wyeksponowała bowiem swój warsztat: modele, rysunki i proste narzędzia służące do gięcia metalu. Owe narzędzia, paliki wbite w deski, tworzące regularne siatki, przypominają pracownię koronczarki lub pomoce dydaktyczne z sali do matematyki. W końcu wszystko oparte jest na liczbach i mrówczej pracy.

Ale znowu cała wystawa obraca się wokół centralnego pieca, który przypomina, że jesteśmy w domu, ktoś mógłby tu żyć, mieszkać. Piec zaanektowały proste prace i rysunki. Inne niczym pajęczyny obrosły kąty i całe pomieszczenia. W tym domow-wiejskim kontekście przywołują też na myśl dzieła sztuki ludowej ze słomy. Druciki, z których Tarasewicz buduje swoje modele są równie delikatne.

izat72

izat1

izat71

izat5

Samo pytanie, czy mamy do czynienia z modelami, czy ze skończonymi rzeźbami, przestaje mieć znaczenie. Wszystko składa się raczej w jedną całość, rzeźbiarską interwencję w przestrzeń domu. Niby przytulnie, ale nie do końca, martwo, metalowo, ale zarazem zaskakująco organicznie. Jakby we wszystkim, co artystka weźmie do ręki, tlił się potencjał życia. Zwisające na cienkich drucikach modele opierają się na najprostszych zasadach grawitacji. Ciągnie je ku podłodze, ale są na tyle delikatne, że nie grozi im upadek i mogą jeszcze beztrosko się zabawić.

Bo gdy skomplikowane geometryczne, często monumentalne instalacje Tarasewicz zamieszkują różnorakie organiczne twory, jej modele to czysta geometria, chociaż rozedrgana, rysunki cienkim drucikiem w przestrzeni, czasami jedynie uzupełniane dodatkowymi metalowymi elementami.

Punktem wyjścia są często siatki, jak z ogrodzenia. Zaczynają się sączyć drobnymi nićmi, rozrastać geometrycznie, pączkować. Czasem jednak jakieś drobne zaburzenie powoduje nieregularność w planie, rozedrganie, które zaowocować może odbiegającymi od geometrycznych norm formami. Procesy te oddają też proste rysunki, które Tarasewicz zdecydowała w Krynkach wyeksponować po raz pierwszy, czasem bardzo abstrakcyjne, czasem bliższe szkicom do mających powstać rzeźb.

izat15

izat3

izat6

izat8

Tytuł, „Co to za szepty” („What Whispers Are These”), Tarasewicz zaczerpnęła z tekstu Walta Whitmana. To silna sugestia interpretacyjna. Za sprawą Whitmana, bo w ulotce (w wersji angielskiej i białoruskiej) zamieszczono nawet stosowny fragment jego zapisków, pojawia się niespodziewanie szeroka, międzykontynentalna perspektywa. Cały świat pozostaje ze sobą w ciągłym kontakcie, chociaż amerykański poeta pisze to wszystko jeszcze w XIX wieku i nie wie, jak trudno będzie od tego uciec ponad sto lat później. Nawet w Krynkach, tuż pod granicą z Białorusią, jednym z miejsc, które pozostawiają złudne wrażenie życia tylko swoimi sprawami. Pośrodku niewielkiego domku w małym podlaskim miasteczku globalna perspektywa wydaje się więc bardzo odległa.

Ale ponieważ trafiliśmy w ostatnim momencie, Iza po kilku chwilach spędzonych razem na wystawie, zabrała się do pracy, bezceremonialnie rozmontowując jedną z pajęczyn. Trzeba tu posprzątać. Dla innych to świetna zabawa. Powyginane w identyczne kształty druciki w kilka minut wszystkie trafiają na parapet.

izat11

dziury na kwiaty
Dziury na kwiaty przed Villą Sokrates

krynkipies
Sokrates

A wszystko to dzieje się w Krynkach dlatego, że mieszkał tu Sokrat Janowicz, polsko-białoruski poeta. W jego domu mieści się siedziba fundacji i gdzie zostaliśmy jeszcze zaproszeni na kieliszek wódki. Mieszkają tu małe czarno-białe pieski i Anka od razu zapragnęła mieć jednego z nich na własność. Zanim ktokolwiek zdążył się jeszcze do niego zbliżyć, rzuciła się szybkim susem, „Mój ci on” zawołała i chwyciła go łapczywie.

Z tą samą łapczywością Anka wynosi ode mnie książki, więc znam ją dobrze od tej strony. Tym razem chodziło o co innego niż potrzeby intelektu. Pozostało jeszcze urobić mamę, początkowo niechętną nowemu psu w domu.

izat2

Tarasewicz

izatarasewicz

Dla „Art Magu” wydawanego przez Deutsche Bank Kunsthalle w Berlinie piszę o Izie Tarasewicz, zwyciężczyni tegorocznej edycji polskiego konkursu Deutsche Banku „Spojrzenia”: „Physics, God, and Nothingness” – ArtMag

„After graduation from the Fine Arts Academy in Poznań, Tarasewicz returned to where she grew up, the Podlaskie region in eastern Poland. She lives and works in the small village of Kolonia Koplany, a few kilometers from Białystok, the region’s capital. “What was necessity at first,” she admits, “turned out very helpful and inspiring. I like to work somewhere on the sidelines.” For generations, her family used to run a farm here. And it is always Kolonia Koplany she comes back to from her many travels. Tarasewicz works close to nature, plant cultivation and husbandry, the rhythms of sowing and reaping, an incessant macro-metabolism.

Her studio, however, calls to mind a laboratory or even an alchemist’s hideout. It’s wallpapered with scientific diagrams and formulas. She examines how different materials behave, as if she were looking for the philosopher’s stone. Whereas her installations are conceived as cute miniature models. Tarasewicz’s latest exhibitions orbit around the ideas of chance encounters. She develops modules and display systems that serve as the vocabulary and grammar of her visual language.”

Zwyciężczyni

izatarasewicz

Iza Tarasewicz z Nagrodą Spojrzenia Deutsche Banku! Chyba wszyscy się tego trochę spodziewali. Jury, w którym miałem przyjemność zasiadać, potwierdziło te przypuszczenia i sam jestem w stu procentach przekonany do tego werdyktu. Ostatnie lata przyniosły kilka świetnych realizacji i wystaw Izy, chociażby „Clinamen” w Królikarni. Z całej piątki finalistów Tarasewicz to z pewnością artystka najbardziej dojrzała, świadoma formy, materiału, wciąż poszukująca. Warto podążać za jej twórczością, za tym, jak ewoluuje, jak różne elementy łączą się w nowe konstelacje, ulegają przemianom, nabierają nowych znaczeń w różnych kontekstach.

Wreszcie twórczość Tarasewicz to nie pusty formalizm, którego ostatnio sporo, co zresztą widać na konkursowej wystawie. Tarasewicz, chociaż czasami – jak na wystawie w Zachęcie – zdradza swoje inspiracje, właściwie nie potrzebuje podpórek, wyjaśnień. Nic na siłę. Jej prace bronią się same i to jest pewnie ta dojrzałość. Można się nimi zachwycić, odbierać na poziomie zmysłowym, ale też – jeśli kogoś najdzie ochota – napisać o tym teoretyczny esej. Bo wiele się tu dzieje. Jest powrót do podstawowych procesów, fizycznego konkretu, kruchej materialności, a ostatnio coraz częściej pewne subtelne odniesienia do bliskich nam estetycznych wzorców, co czyni tę twórczość bardzo aktualną. Izo, jeszcze raz gratuluję!

Na marginesie warto też podkreślić ponadparytetową przewagę artystek nad artystami w tegorocznej edycji konkursu (w proporcji 4:1, drugą nagrodę, rezydencję we Włoszech, otrzymała Ada Karczmarczyk). Ostatni raz artystka wygrała Spojrzenia w 2003 roku, podczas pierwszej edycji konkursu, gdy tryumfowała Elżbieta Jabłońska. Potem dominowali już chłopcy – Kurak, Simon, Bąkowski, Smoleński, Jastrubczak. Skądinąd świetni artyści. Ale coś na pewno jest tu na rzeczy i te statystyki mówią nam dużo o polskim świecie sztuki. Tym bardziej cieszę się z tego przełamania męskiej passy.

Poza tym lubię Spojrzenia. Mimo że trzeba być na liście, że jest galowo, w kolorowych światłach, to jednak są w tym wciąż jakieś emocje. Gdy w Zachęcie kończy się wino, obok jest Eufemia.

Spojrzenia

piksa
Agnieszka Piksa

Właśnie otworzyła się wystawa nowej edycji konkursu Spojrzenia, nagrody fundowanej przez Deutsche Bank. Chociaż to wciąż najważniejsza nagroda artystyczna przyznawana w Polsce, budzi coraz mniej emocji. A budzi coraz mniej emocji, gdyż w niewielkim stopniu odzwierciedla dynamikę naszej sceny. Wcześniej niezauważeni w Spojrzeniach pozostawali robiący gdzie indziej kariery malarze. Nigdy nominowany nie był Jakub Julian Ziółkowski, a neosurrealiści nie mogli stanąć w szranki ze sztuką bardziej zakorzenioną w rzeczywistości. Konkursowi brakuje nerwu.

Chodząc po nowej wystawie, też myślałem o nieobecnych. Efekty obrad jury, które nominowało piątkę kandydatów (głównie kandydatek) do nagrody, niezbyt pokrywają się z tym, co wzbudzało największe emocje w świecie sztuki w ostatnich dwóch latach. Konkurują ze sobą Alicja Bielawska, Ada Karczmarczyk, Piotr Łakomy, Agnieszka Piksa i Iza Tarasewicz. Brakuje mi tu najbardziej dwóch nazwisk: Honoraty Martin i Łukasza Surowca. To przecież o nich mówi się i dyskutuje (zwłaszcza o działaniach Martin, ale przypomnę też świetny śląski mural Surowca). Chyba nie jestem w tej opinii odosobniony.

Wiem, jak wyglądają nominacje, sam trzykrotnie uczestniczyłem w jury nominującym w poprzednich latach. Dziesięciu krytyków i kuratorów proponuje po dwa nazwiska, potem się głosuje, a potem wszyscy są nieco zdziwieni wynikami głosowania. Nie wiem, czy nikt nie wysunął kandydatury ani Martin, ani Surowca. Ale ich brak odbija się to na randze konkursu, któremu szczerze kibicuję. Spojrzenia mają już swoją tradycję i stałe miejsce w kalendarzu. Przydałoby się jeszcze trochę ożywczego napięcia.