Len i Cub

Dzięki fotografii miłość Lena i Cuba, dwóch chłopaków, żyjących w Nowym Brunszwiku przed wiekiem, wydaje się na wyciągnięcie ręki. Cub był ulubionym modelem Lena, często fotografowali się razem, w intymnych objęciach, na hamakach i w trawie. Ich historię wcześniej czy później ktoś sfilmuje w kanadyjskiej wersji „Brokeback Mountain”.

Cub Coates i Len Keith ze zdjęć mogliby uchodzić za przyjaciół. Queerowe spojrzenie widzi w nich coś więcej. Intuicję gejowskiej echosondy potwierdzają badania przeprowadzone przez Meredith J. Batt i Dusty Green, zwieńczone ich wspólną książką „Len & Cub. A Queer History” (2022), na którą natknąłem się w księgarni w Halifaksie. Stała się jedną z moich wakacyjnych, plażowych lektur i za nią streszczam historię Lena i Cuba.

Research autorx Meredith J. Batt oraz Dusty Green obejmował zarówno historię rodziny, jak i szeroki kontekst, w tym refleksję na temat możliwości nienormatywnych ekspresji na wsi w Nowym Brunszwiku na początku XX wieku, związków męsko-męskich (żołniersko-żołnierskich) podczas I i II wojny światowej, kryminalizacji homoseksualizmu.

Niebywały jest przede wszystkim fakt, że ich relacja Lena i Cuba pozostawiła po sobie trwały ślad. Mówimy przecież o wiejskiej prowincji, niewielkim Havelock, miejscu z dala od wielkich miast, portowych pikiet i barów.

Len i Cub, ok. 1916

W 2011 roku do Archiwum Prowincji Nowy Brunszwik (Provincial Archives of New Brunswick) trafiła spora kolekcja zdjęć należących niegdyś do rodziny Keith z miejscowości Havelock. Przekazał je John Corey, który w 1984 roku kupił zbiór na aukcji, zorganizowanej po śmierci Lucy Keith. Większość zdjęć wykonał brat Lucy, Leonard Olive Keith, zwany przez rodzinę i przyjaciół Lenem. John Corey znał rodzinę Keith, jego ojciec chodził z Lenem do szkoły. Od ojca znał też losy Lena, który na początku lat 30. XX wieku został wypędzony z rodzinnego Havelock po wyoutowaniu go jako homoseksualisty. Corey powiedział też archiwistom, że zdjęcia dokumentują relację Lena z jego chłopakiem. Boyfriend to coś więcej niż po prostu friend.

Powyższy opis przechodzenia fotografii z rąk do rąk jest dosyć skomplikowany, ale każda z tych osób – od Lena, przez Lucy, jego siostrę , Johna Corey, po archiwistów – zadbała o to, by zdjęcia i wiedza o tym, co łączyło Cuba i Lena, przetrwały.

Len i Cub w Jemseg, ok. 1916

Znali się od dziecka, ale prawdopodobnie coś między nimi zaiskrzyło około 1915 roku, gdy Len, wówczas dwudziestoczterolatek, wrócił do Havelock ze szkoły z internatem i zaczął spędzać coraz więcej czasu z przystojnym sąsiadem Cubem, lat siedemnaście, z zaprzyjaźnionej rodziny Coates. Wiele ich jednak różniło. Gdy Coatesowie byli dosyć ubogimi farmerami, ojciec Lena miał fabrykę zapałek, która wprawdzie spłonęła, ale inne rodzinne biznesy pozwalały Keithom wieść dostatnie życie. Rodzina Lena była elitą Havelock. Jako pierwsi w okolicy posiadali auto, a od 1905 roku – aparat fotograficzny.

Status materialny rodziny Lena stwarzał sposobności, by mogli przenosić swoją znajomość na bardziej intymne obszary. Często wyjeżdżali razem autem, w tym na dłuższe wycieczki i biwaki do letniego domku rodziny Keith, z dala od wścibskich i dyscyplinujących spojrzeń. Queerowi historycy często podkreślają rolę samochodu w gejowskim seksie. Ford dawał parze niespotykaną wówczas autonomię i prywatność.

Ich wspólny czas jest udokumentowany na fotografiach. Cub jest głównym modelem czułego obiektywu Lena. Na wielu zdjęciach trzymają się za ręce lub leżą razem w łóżku. Sama ilość wspólnych zdjęć i potretów Cuba sugeruje, że coś ich łączy. Fotografie układają się w kilka idyllicznych lat na łonie przyrody, pod namiotem, na łódce.

Len posługiwał się aparatem Folding Pocket Kodak, z charakterystyczną wysuwaną harmonijką, korzystał z usług wywoływania zdjęć oraz używał firmowych materiałów i albumów, kupowanych w sklepie w Sussex. Fotografował swoją rodzinę i otoczenie. Czasami eksperymentował, na przykład wykonując zdjęcia stanowiące dyptyki – w podobnym ujęciu fotografował samego siebie oraz Cuba, zazwyczaj w taki sposób, że jeden wydaje się zerkać na drugiego z fotografii obok. W czasie kilkuletniej relacji Lena i Cuba w ofercie Kodaka pojawiły się też samowyzwalacze, stąd kilka zdjęć, na którym czule się obejmują.

Cub (na zdjęciu z lewej) i Len (po prawej) podczas szkolenia wojskowego w Saint-Jean-sur-Richelieu, 1918
Cub po lewej, Len po prawej, ok. 1915-1925

Pod koniec I wojny światowej wspólnie odbywali szkolenie wojskowe w Quebecu, w armii służyli stosunkowo krótko, obu udało się wrócić z Europy po demobilizacji w 1919 roku. Len, który swe życie zawodowe związał z samochodami, prowadził warsztat samochodowy i salon bilardowy. Cub został farmerem.

W latach 20. Cub obecny jest na zdjęciach Lena coraz rzadziej. Ich relacja najwyraźniej uległa rozluźnieniu. Gdy w 1929 roku Len postanowił wybrać się do Toronto, by na własne oczy zobaczyć Canadian National Exhibition, w podróży towarzyszył mu inny młody, nieznany nam dziś z imienia atrakcyjny mężczyzna, bohater ostatniego z zachowanych albumów.

Len i nieznany młody mężczyzna podczas wycieczki do Toronto, 1929

W 1931 Len, wówczas niemal czterdziestolatek, został zmuszony do opuszczenia Havelock, wyoutowany przez jednego z mieszkańców jako homoseksualista. Być może przyczynił się do tego fakt, że w tym czasie próbował swoich sił w hodowli lisów, dosyć konkurencyjnym biznesie. Percy Marr, który go wyoutował, przy okazji pozbył się bowiem konkurenta. W latach 30. narastały zresztą prześladowania różnych mniejszości. Batt i Green zwracają uwagę, że w Havelock mieszkało w tym czasie co najmniej czterech członków kanadyjskiego Ku Klux Klanu. Ujawnienie orientacji seksualnej Lena nie skończyło się sprawą w sądzie, udało mu się uciec do Stanów Zjednoczonych, do stanu Vermont. Prawdopodobnie uniknął więzienia, a społeczności Havelock nie zależało na skandalu.

O dalszym życiu Lena wiadomo niewiele. Umarł na raka w Montrealu w 1950 roku. Po jego śmierci jego siostra Lucy sprowadziła jego ciało do Havelock i po cichu pochowała. To ona zachowała też albumy fotograficzne Lena, także te dokumentujące jego męsko-męskie relacje, mimo że orientacja Lena była powodem jego banicji i rzuciła się cieniem na reputacji ich rodziny.

Cub, którego ostatnie zdjęcia w tej kolekcji pochodzą z końca lat 20. XX wieku, najpierw prowadził własną farmę, potem został rzeźnikiem, krótko służył w armii podczas II wojny. Przed wyjazdem do Europy ożenił się z Ritą Cameron, pielęgniarką z Moncton. Po wojnie prowadził biznes budowlany, pracował jako śmieciarz, ale miłością jego życia (poza Lenem) były konie – zaangażował się w wyścigi konne i sam posiadał nawet kilka koni. Umarł w 1965 roku.

Cub i Len, ok. 1926

Nie wiadomo, czy pozostali w kontakcie. Ich historia rodzi wiele pytań, które pewnie na zawsze pozostaną bez odpowiedzi; nie przetrwały żadne spisane wspomnienia czy listy. Szczegóły relacji Lena i Cuba, łączącego ich uczucia, trzeba sobie dopowiedzieć, dośpiewać. Fotografie, utrwalone na nich czułe dotknięcia, objęcia, spojrzenia, są świetną pożywką dla queerowej wyobraźni.

To opowieść o miłości, przyjaźni, dorastaniu, bliskości, utracie; jak w „Brokeback Mountain” – czasami beztroska, częściej – dramatyczna. Marzyłoby się odnaleźć taką historię na polskiej wsi.

Meredith J. Batt, Dusty Green, Len & Cub. A Queer History, Goose Lane Editions, Fredericton 2022.

Baśnie z krwi i kości

Na „Dwutygodniku” piszę o wystawie „Baśnie z krwi i kości”, przygotowanej przez kolektyw X-Philes w Fundacji Galerii Foksal. Poniżej kilka fragmentów:

Pierwsze były więc wiersze, wybrane z queerowego archiwum współczesnej poezji. Na ich podstawie tworzący X-Philes Rafał Domagała, Maja Gomulska i Bartosz Jakubowski wspólnie stworzyli asamblaże. By je lepiej zrozumieć, trzeba przeczytać wiersz.

Myśli przechodzą płynnie między tekstem, rzeźbami i – niewidocznym – zbiorowym ciałem. Wystawa dodatkowo ożywa podczas weekendowych performansów, spotkań poetyckich i oprowadzań.

Queerowa poezja, zwłaszcza niebinarna, wybornie rozsadza język. Gdy w życiu codziennym żonglowanie zaimkami może niektórych przyprawiać o mały ból głowy, w poezji nie ma podobnych zgrzytów. Określenie „osoby poetyckie” nie brzmi może zbyt poetycko. Ale to właśnie w poezji jest miejsce na to, by podważać normatywne gramatyki. Wszak poezję w mniejszym stopniu dotyczą słowniki i zasady językowe. Poezja to wolność. Podobnie wystawa w Fundacji Galerii Foksal występuje przeciwko sztywnym ramom.

By odnaleźć i przeczytać wiersze na wystawie, należy skanować ściany galerii latarką z ultrafioletem. Wtedy białe ściany odsłaniają tekst wydrukowany specjalną farbą. Ultrafiolet jest zresztą wspólnym mianownikiem wystawy, wykorzystanym w prawie wszystkich obiektach. Daje o sobie silniej znać wieczorem, wyłaniając się zza i spod rzeźb.

Asamblaże przypominają drobne chochliki sztucznej inteligencji, nakarmionej braćmi Grimm i poetycką dezynwolturą. Do systemu wprowadzono błąd. Najciekawsza z rzeźb to ogromne łóżko, które potknęło się o własne, nierówno rosnące nogi i wbiło się w podłogę. Spływa z niego pompowany materac antyodleżynowy, co jakiś czas wypuszczający z siebie ciche westchnienie. Pod łóżkiem skrywają się zaś tajemnice, przepuszczone przez niszczarkę do papieru i zamknięte w foliowym worku. 

Wystawa rodzi się z queerowej poezji i do poezji powraca. Wspólnotowe podejście do sztuki wyzwala ją ze sztywnych ram autorstwa, ale też – co może nawet ważniejsze – jednoznaczności przekazu, którego tak bardzo pożąda dziś publiczność. Jak w zabawie w głuchy telefon, nowe treści wyrastają z przejęzyczeń, wizualnych wywrotek, wyłączenia logiki.

CAŁY TEKST NA STRONIE DWUTYGODNIKA.

Karol Radziszewski. Potęga sekretów

IMG_4222

W tekście „Przegięta historia” na Dwutygodniku recenzuję wystawę Karola Radziszewskiego „Potęga sekretów”.

Mam wrażenie, że zamieszanie wokół obsady stanowiska dyrektora CSW (Bernatowicz w miejsce Ludwisiak) nie służy właściwemu odczytaniu wystawy Radziszewskiego. Recepcja wystawy ulega spłaszczeniu, „Potęga sekretów” staje się kukułczym jajem podrzuconym Bernatowiczowi, który musi się z niej tłumaczyć swoim prawicowym kolegom i mocodawcom. Tymczasem to wystawa tak skomplikowana, ważna i wychodząca w przyszłość, że należy ją czytać w oderwaniu od polityki instytucjonalnej.

Poniżej kilka cytatów z mojego tekstu:

„Radziszewski patrzy więc na swoją działalność z dystansu. Traktuje ją, a także dzieła innych artystów, jako zasób, z którego może swobodnie czerpać i zestawiać jego elementy, tworząc nowe znaczenia. Cała wystawa „Potęga sekretów” opiera się na wykorzystywanych już wcześniej przez niego strategiach: zawłaszczeniach, zaproszeniach, a nawet autocytatach. Radziszewski sięga do własnego archiwum, pokazuje prace innych artystów, m.in. Wolfganga Tillmansa, Natalii LL, Ryszarda Kisiela czy Czeszki Libuše Jarcovjákovej. Gdzie trzeba, uzupełnia narrację wystawy nowymi pracami.

Dzięki takiemu podejściu wystawę „Potęga sekretów” ogląda się nie jak zestaw osobnych dzieł, lecz jak spójnie przemyślany utwór, gdzie poszczególne sale układają się w jego rozdziały. I chociaż obraca się ona raczej wokół wątków sięgających czasów przed 1989 rokiem, stawką tego przedsięwzięcia są wyobrażenia o queerowej przyszłości i queerowej wolności.”

IMG_4367

„Na wystawie takich idei uruchamiających naszą polityczną wyobraźnię można szukać w pikietach Kisiela, w słowach transseksualnej brazylijskiej rysowniczki Laerte Coutinho, ale też w pierwszej Solidarności, uosabianej przez Hołuszko i Wałęsę. Hołuszko w swym długim wywodzie wspomina m.in. swój udział w tegorocznym pierwszym Marszu Równości w Białymstoku, na którym doszło do licznych ataków. Opowiada, jak w takich sytuacjach przydaje się doświadczenie demonstrowania z lat 80.

Nawet „Poczet”, który Radziszewski zawiesił nad swym queerowym archiwum, pozostawia przecież wiele pytań. To kolekcja wielobarwnych malarskich portretów niehomonormatywnych postaci z polskiej historii i kultury, od Henryka Walezego po Marię Janion. Radziszewski ukazuje w nim performatywny potencjał przeszłości, jeśli spojrzeć na te postacie queerowym okiem. Squeerowana historia uruchamia przecież wyobrażenia o nieheteronormatywnej przyszłości.

Takie spojrzenie polega na wprowadzeniu do historii zaburzeń, hipotez, insynuacji. „Czy Taras Szewczenko był gejem?”, Radziszewski stawia pytanie w instalacji łączącej reprodukcje prac ukraińskiego romantyka oraz własne zdjęcia roznegliżowanych ukraińskich chłopców. Queerową historię Białorusi opowiada zaś przez prześwietlone, całkowicie czarne fotografie. Nic nie można na nich zobaczyć, ale wyobraźnia buzuje.

Podczas wernisażu moi heteroznajomi chwalili wystawę za to, że „nie epatuje”, a przez to nie może stać się celem łatwych ataków. Z tego można byłoby ukuć też zarzut wobec „Potęgi sekretów”. Gdzie podział się seks? Gdzie jest ekstaza? Może to są właśnie tytułowe sekrety, które jedynie czasami dają o sobie znać i unoszą się jak duchy nad całą wystawą. Trzeba ich szukać w zgnieceniach zielonego urynału, w otwartym dziobie Kaczora Donalda, w działaniach Kisiela, w miłosnych splotach postaci z obrazu fałszywego Pencka. Ale też w okrągłych dziurach wywierconych w ścianach czerwonego pokoiku dedykowanego Skrodzkiemu. Nie każdy te dziury zauważy. Darkroomowe glory holes czekają przecież, aż z nich wyskoczy jakiś nabrzmiały penis. Takie marzenia się tu oczywiście nie spełniają, w końcu jesteśmy w galerii”.

IMG_4204

„Zatapiając się tak bardzo w przeszłości i snując marzenia o seksie w toalecie, nie unikniemy oczywiście nostalgicznej nuty. Na „Potędze sekretów” powstaje raczej rodzaj queerowej utopijnej pamięci, jak nazwał ją kiedyś José Esteban Muñoz. Sam Radziszewski rzadko pozostawia niedopowiedzenia. „Potęga sekretów” wydaje się nieco sztywna, wykalkulowana, bo też przemyślano ją w każdym calu i wyłania się z ram archiwum. Subtelności trzeba szukać w grze między pracami, zastanowić się, co dzieje się na marginesach, w petersburskich fotografiach Tillmansa, zdjęciach Jarcovjákovej z praskiego T-Clubu, w zabawach Kisiela.”

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

Rycharski. Strachy

rycharski2

W „Gazecie Wyborczej” recenzuję wystawę Daniela Rycharskiego „Strachy” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nad Wisłą). Piszę:

„Prace Rycharskiego odczarowują wieś, wyzwalają ją i z romantycznej wizji „Złotopolskich”, i z łatki zaścianka, jednocześnie włączając w procesy emancypacji. Ale wciąż ich najbardziej rewolucyjny potencjał tkwi w podejściu do duchowości i Kościoła. Połączenie ze sobą różnych wątków tworzy rewolucyjną, wybuchową mieszankę chociażby tam, gdzie Rycharski sprawdza możliwości zaistnienia niehomofobicznego katolicyzmu.

Jeszcze kilka lat temu Rycharski, katolik i gej, przekonywał o możliwości oddolnej zmiany w samym Kościele. Udzielał się w ruchu Wiara i Tęcza zrzeszającym wierzących gejów i lesbijki. Wyrazem tego była „Tablica”, na której zawarł cytat z Katechizmu Kościoła Katolickiego. Chciał przypomnieć, że nawet zawarta w katechizmie deklarowana tolerancja, traktowanie osób homoseksualnych „z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”, ma się nijak z praktyką Kościoła. Gdy stał ze swą tablicą pod kościołem Dominikanów w Warszawie, spotkał się z niechęcią księży. Cytat z katechizmu okazał się kontrowersyjny. A on chciał, by jego „Tablica” zawisła w kościele, a nie – tak jak dzisiaj – w muzeum.

Napisał kiedyś: „W obliczu homofobii runął mój Kościół wewnętrzny. Od tego czasu walczą we mnie jakby dwie osoby: wierząca w Kościół i nie, a polem walki jest praktyka artystyczna i odbudowa Kościoła”. Mówi wprost, że w ostatnich pracach szuka odpowiedzi na pytanie: czym jest dla mnie Jezus? Zakorzeniony w katolicyzmie przez dom, rodzinę, szkołę, zrezygnował jednak z szukania swego miejsca w Kościele. Buduje własną teologię, czerpiąc chociażby z koncepcji chrześcijaństwa pozareligijnego, rozwiniętej przez niemieckiego teologa, księdza Dietricha Bonhoeffera.”

rycharski1

„Rycharski stawia przed sobą niezwykle trudne zadania. Jak być artystą na wsi? Jak być gejem i nie odrzucić wiejskiej tożsamości? Jak być zarazem gejem i katolikiem? Jego twórczość można odczytywać jako przykład nowego artystycznego aktywizmu. Ale gdzieś głęboko, na podstawowym poziomie, odzwierciedla ona jego własne zmagania. On sam jest w centrum tej sztuki. To sztuka powolnego coming outu, a czasem nawet przełamywania wstydu. Nabiera autentyczności przez to, że Rycharski każdą sprawę porusza od środka. Mówiąc o szerszych problemach, opowiada jednocześnie o sobie, geju, mieszkańcu wsi, wierzącemu katolikowi. Jego siła leży w tym, że nie porzuca bagażu kulturowego, ale pokazuje, jak można się w nim – mimo trudności – odnaleźć.”

PEŁEN TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „GAZETY WYBORCZEJ”

Mikołaj Sobczak. Drag niezłomne

sobczak1

W nowym numerze „Dwutygodnika” piszę o wystawie Mikołaja Sobczaka „Drag niezłomne”, którą można oglądać w Polana Institute tylko do piątku, 27 kwietnia. Wystawa Sobczaka otwiera cały wachlarz tematów: od polityki historycznej, przez kulturę drag, jej obecny renesans, zapomniane bohaterki ruchu LGBT, po gejowską odmianę maczyzmu. Przy okazji wspominam o nowym warszawskim queerowym spektaklu „Queer Explosion”.

„Wojenne fronty dawno już przeszły. Powstania upadły. Na miejsce starej władzy pojawiła się nowa. A drag queen uciekły do lasu. Nie składają broni. Na strojne sukienki narzuciły mundury. Na perukach noszą rogatywki. W leśnych kryjówkach, całymi rodzinami gotowe są stawić zbrojny opór wrogowi. Nawet tu nie zapominają o makijażu. Podczas leśnych egzekucji, w pełnym dragu zachowują anielski spokój. I nawet po latach, na trupich wykopkach, wciąż prezentują swe kolorowe twarze, rozwiane peruki i długie paznokcie.

Taką wizję alternatywnej historii snuje Mikołaj Sobczak, którego obrazy i rysunki pokazuje warszawski Polana Institute. W pomieszczeniach byłego salonu ślubnego rozgościły się drag partyzantki. Sobczak maluje je na obrazach w kształcie tond. To nie Botticelli, drag queen z jego obrazów przypominają raczej komiksowych bohaterów Roberta Crumba. Wielokolorowe płótna pełne są detali. Sobczak jako malarz ma trudne zadanie – tworzy karykaturę postaci, które z definicji są już przerysowane. Do tego w podwójnym przebraniu”.

sobczak2

„Historie niezłomnych drag queen przypominają wyklętych żołnierzy. Słowo „wyklęte” robi dziś karierę. Wyklęte może być wszystko, co dzięki nowej władzy staje się częścią mainstreamu, pisanej na nowo historii (także historii sztuki, mamy przecież artystów wyklętych). Wyklęte, niezłomne drag queen z obrazów Sobczaka to oczywiście kpina z obecnej polityki historycznej, która nie tylko nie pozwala na obiektywną ocenę nowych bohaterów narodowych, ale też militaryzuje naszą zbiorową pamięćJedyny bohater to ten z karabinem w ręku. Nie ma lepszego narzędzia niż drag, by tę muskularno-partyzancką męskość i militarny kult poddać krytyce.

Bo jako partyzantki drag queen nie są przekonywające. Celowo. Chociaż im też grozi śmierć i mogą wylądować w bezimiennym grobie, ich bronią nie są karabiny. To raczej sztuczne rzęsy i obcasy, którymi grają na nosie stereotypom męskości. I kobiecości.

Drag queen u Sobczaka wypalą co najwyżej z kapiszona. Nawet w gablotach obok jego rysunków znalazły się teatralne atrapy pistoletów. To wszystko jest na niby, mówią nam teatralne dekoracje. Drag queen w przebraniu partyzantek trafiają do leśnych kryjówek, ale sam las jest trochę z komiksu, trochę z Disneya”.

queerexplosion2
„Queer Explosion”

„Gdy Sobczak bierze na warsztat politykę historyczną, twórcy „Queer Explosion” bawią się polityką prokreacyjną w imperium rządzonym przez Jego Impotencję, połączenie Klausa Nomi i Chaplinowskiego dyktatora (w tej roli Twoja Stara). Z nieodzownym rozkładanym stołkiem, którym nadrabia niski wzrost, Jego Impotencja marzy o społeczeństwie identycznych szarych obywateli. Ale nie dziś, szatanie! Jego plany krzyżuje bowiem komedia pomyłek.

Nieco czerstwe żarty z pierwszej części spektaklu, ubarwione jedynie świetną burleską farmaceutki o ambicjach niespełnionej striptizerki (Lola Noir), w drugiej części przyćmiewa tytułowa eksplozja, a dokładnie – seksplozja. W pełni ujawnia się talent Uel w roli dziennikarki, a na widok tarzana na obcasach, który rodzi się w wyniku nieudanego eksperymentu genetycznego, publiczności cieknie ślinka. O Mario Curie-Skłodowska!

W końcowej scenie niczym deus ex machina pojawia się Jezus-Dionizos w rozwianym perizonium z przezroczystej folii, by wszyscy w happy endzie mogli zaśpiewać za Majką Jeżowską „Wszystkie dzieci nasze są” przy powiewających flagach: tęczowej i trans.

Przy bogactwie „RuPaul’s Drag Race”, a nawet galeryjno-teatralnym sznycie wystawy Sobczaka, „Queer Explosion” jest jak powrót do korzeni. To coś między jasełkami i amatorskim musicalem; ciało-pozytywny (nikomu nie przeszkadzają tu „back rolls”), queerowy, inkluzywny spektakl. Nawet jeśli brak mu eleganzy, z nawiązką nadrabia extravaganzą. Niezbędną do życia w czasach, w których naprawdę jesteśmy zmęczeni rzeczywistością”.

 

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

Pomada 2017

pomada4
Wystawa „Dziedzictwo”, Pomada

Na „Dwutygodniku” recenzuję wystawę „Dziedzictwo”, którą można było oglądać w Pałacu Kultury w ramach queerowego festiwalu Pomada, i porównuję ją z wystawą „Queer British Art” z Tate Britain. Dlatego tekst nosi tytuł „Laska Dehnela i dwieście guzików”. Laski kolekcjonowane przez Jacka Dehnela pokazywano, obok krawatów Iwaszkiewicza, na „Dziedzictwie”. W Tate Britain, obok sztuki można było zobaczyć m.in. kolekcję żołnierskich guzików, seks-pamiątek Denisa Wirth-Millera i Richarda Choppinga – para mieszkała niedaleko koszarów, po każdym romansie z kadetem zatrzymywała jeden guzik. W sumie zebrali ich ponad dwieście!

pomada5
Rzeźba Krzysztofa Malca, Island of Life (fragment), 1991, wystawa „Dziedzictwo”

Piszę:

I Pomada, i brytyjska wystawa posługują się pojęciem „queer”, chociaż w nieco inny sposób. W przypadku Tate Britain chodziło o uniknięcie współczesnych określeń tożsamościowych, takich jak gej, lesbijka, LGBT, które bohaterom z końca XIX i początku XX wieku byłyby pewnie obce. Queer, jako termin znacznie pojemniejszy i mniej sprecyzowany, świetnie nadaje się do opowiadania o przeszłości. Pomadowe „Dziedzictwo”, które łączy perspektywę historyczną i współczesną, to już znacznie poważniejsza queerowa deklaracja – swego rodzaju odrzucenie współczesnych kategorii tożsamościowych w imię seksualnej wolności, tożsamościowej płynności i nienormatywnej wspólnoty. Nie ma tu tęczowych flag. Jest queerowa praktyka, w życiu i w sztuce.

Z jednej strony zazdroszczę więc Brytyjczykom, z drugiej – doceniam luźną atmosferę Pomady. To ten sam wysiłek, ten sam trend, podobne strategie, nawet jeśli w Polsce – co tu dużo mówić – znajdujemy się na innym etapie społecznego rozwoju. Zresztą, tym bardziej trzeba docenić wysiłek osób tworzących Pomadę. Nie byłoby Pomady i „Dziedzictwa”, gdyby nie Karol Radziszewski i założony przez niego Queer Archives Institute, dokumentujący i zbierający artefakty queerowej historii w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

queerbritish3
Jedna z okładek squeerowanych przez Joe’go Ortona i Kennetha Halliwella, którzy pod koniec lat 50. uprawiali proceder wykradania książek z londyńskiej biblioteki i oddawania ich w zmienionej formie

Przepaść między oboma projektami leży gdzieś w postawie państwa i jego instytucji, archiwów i muzeów. Bo gdy w Wielkiej Brytanii queerowa historia – i powszechna, i historia sztuki – jest oficjalnie ujawniana i instytucjonalizowana, nad Wisłą to wciąż niestety zaledwie przypis, odrzucany, wstydliwy, niechciany.

Stąd też interwencyjno-ironiczny tytuł wystawy – „Dziedzictwo”. Wszak w Krakowie wciąż trwa „#dziedzictwo”, wystawa, która mimo mającego przyciągać młodzież hasztagu w tytule, jest bastionem konserwatywnie rozumianej, natywistyczno-katolickiej polskości. Gdy wrzucałem zdjęcia z Pomady na Instagram, też tagowałem ją „#dziedzictwo”, więc wychodziło na to samo.

PEŁEN TEKST DOSTĘPNY OCZYWIŚCIE NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

queerbritish1.jpg
Henry Scott Tuke, The Critics, 1927, wystawa „Queer British Art” w Tate Britain (chłopcy na plaży oceniają pływaka)

Ren Hang – Wu Xu Zhi Mei

renhang5.jpg

Pamiętam jego zdjęcie z okładki queerowego numeru „Aperture” sprzed dwóch lat. Dwa nagie, starannie wykadrowane ciała, ucięte, androgyniczne, seksualnie ambiwalentne, złączone w romantyczny nowotwór.

W lutym Ren Hang popełnił samobójstwo. Miał 29 lat. Na jego fotografie patrzy się więc już nieco inaczej. Obrosły legendą. Klucz do jego twórczości, jak na te kilka lat aktywnego fotografowania bardzo obfitej, dostarcza jego poezja. W wierszach i internetowym dzienniku zwierzał się ze swojej depresji. To zapisy jego stanu emocjonalnego, życia z chorobą. W maju 2016 roku pisał: „Gdy usiądę, nie mogę wstać. Siedzę na łóżku, kanapie, sedesie, schodach, podłodze – jedynie siedzenie; nie mogę powiedzieć, czy jestem wesoły, czy nie, smutny, czy nie; w środku negocjuję sam ze sobą, czy powinienem wstać, czy się położyć. W większości wypadków kończę leżąc”.

renhang7.jpg

Ai Weiwei po śmierci Rena powiedział magazynowi „Time”, że „jego prace interpretowały seks w chiński sposób, który zawierał w sobie wrażenie utraty i smutku. W chińskiej literaturze czy poezji, seks jest o czymś, co jest niemożliwe. To bardzo odmienne podejście od zachodniej tradycji. Bardziej sexy”. Jeszcze nie do końca rozumiem słowa Aia o chińskim obrazowaniu seksu i dlaczego miałoby być bardziej sexy. Ale tu z kolei z pomocą przychodzą fotografie Rena. Oglądałem je właśnie na wystawie w Modern Art Base, eleganckiej galerii Modern Art Base, działającej w Bridge 8 w Szanghaju, które określa się jako „kreatywne zagłębie”.

Tytuł wystawy, „Wu Xu Zhi Mei”, oznacza „Piękno bez brody”. Rzeczywiście wszyscy bohaterowie tej wystawy to raczej chłopcy niż mężczyźni. Może się nawet jeszcze nie golą.

renhang9.jpg

To specyficzny gatunek młodzieńców. Niewinni, smukli, ale zwierzęcy. Narcystyczni, ale rzadko zalotni. W naturze można ich spotkać wśród chińskich traw. Zdarza im się wyjadać pokarm zwierzętom gospodarczym. Sprawnemu fotografowi przyrody udaje się czasem uchwycić ich przestraszone spojrzenie. Nie wiedzą, czy uciekać, czy atakować. Ale potrafią się też wspinać po drzewach; a gdy te kwitną wiosną, przytulają się tęsknie do okwieconych gałęzi.

Niektóre z fotografii nagich chłopców w naturze wydają się bardziej wystudiowane; przypominają dokumentacje performensów. Ren stara się w nich uchwycić jakiś kluczowy moment. Jeden z chłopców zostaje obsypany mąką, biały pył jeszcze unosi się w powietrzu. Na innym zdjęciu dwóch chłopców obejmuje drzewo, jeden stoi na ramionach drugiego. Wszystko to można by wpisać w tradycję chińskiego, radykalnego performensu.

renghang4.jpg

Mniej pasują tu zdjęcia studyjne. Portrety na tle białej ściany, na których chłopcom zawsze towarzyszą atrybuty, zbliżają się do fotografii modowej, którą Ren również uprawiał. Iguana zastępuje szal. Oczy zasłaniają fallicznymi kwiatami czy pawimi piórami. Sama ich obecność nie wystarcza. Tu chłopcy tracą swą zwierzęcą naturę, zostali już oswojeni, udomowieni, sprowadzeni do roli modela. Patrzą się prosto w obiektyw, pewni siebie, świadomi swej urody. Poetyczni, ale sztuczni. Tylko czasem ich zwierzęca natura daje o sobie znać. Gdy jeden z nich, nagi, wystając z wanny, w dziwnej pozie je kawałek arbuza, nie wiadomo, czy to atawizm, czy po prostu impreza skręciła w takim kierunku.

Nie ma tu jednak zdjęć bardziej odważnych, z którymi Ren jest przede wszystkim kojarzony i które przysparzały mu w Chinach sporo kłopotów. Podpadają pod pornografię i nie można byłoby ich pokazać, a wszystkie wystawy muszą być przecież zaaprobowane przez odpowiednie organy.

Próżno szukać też w szanghajskich księgarniach jego przesiąkniętej seksualnością monografii wydanej na początku roku przez Taschen. Na wystawie, by w pełni zrozumieć dorobek Rena, można ją jednak obejrzeć. „Nie chcę by inni mieli wrażenie, że Chińczycy to roboty bez fiutów i cipek”, powiedzieć kiedyś. I chociaż w ostatnich latach zdobył popularność za granicą, czego najlepszym dowodem jest właśnie publikacja Taschena, w Chinach jego twórczość spełnia o wiele ważniejszą rolę.

renhang6.jpg
Monografia wydana przez Taschen

Ren twierdził, że ciało to ciało i nie robi mu różnicy, czy fotografuje kobietę czy mężczyznę. Ale jedno spojrzenie na pokazane tu prace wystarczy, by dostrzec w nich silny gejowski akcent. W tekście towarzyszącym wystawie nie pada jednak ani słowo „queer”, ani „gej”. Nie chodzi o unikanie etykiet. Po prostu homoseksualizm to wciąż temat tabu, a w kinie, teatrze czy sztukach wizualnych – przedmiot niepisanych zakazów.

Stąd w opisie wystawy jest raczej mowa o pięknie, męskim akcie, tradycji starogreckiej. Fotografie i ich specyficzny wybór mówią jednak same za siebie. Nie ma się tu żadnych homo-wątpliwości. Wystawa jest po prostu tongzhi (słowo tongzhi, będące odpowiednikiem naszego komunistycznego „towarzysza”, zostało skutecznie queerowo zawłaszczone).

Wobec polityki „trzech nie”, jak nazywa się stosunek do homoseksualizmu w Chinach (bez potępiania, ale też bez aprobaty i bez „promocji”), nawet taka wystawa to rzadkość. Mimo aktywizacji środowiska LGBT w ostatnich latach, wokół homoseksualizmu raczej panuje tu wymowna cisza. Ren tę ciszę przerywał.

renhang10

A subtelność tej wystawy mi zupełnie nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Można go tu zobaczyć w innym świetle niż Taschen. To wystawa fotografa-poety. 6 sierpnia 2015 roku napisał w swym dzienniku:

Podnoszę głowę
I opuszczam
Słońce czasami
Ledwie wydaje się słońcem
Ale wciąż nalega, by na mnie świecić
Droga czasami
Też ledwie wydaje się drogą
A stara się mnie zwieść.

 

[Cytaty z dziennika Rena to niestety moje własne tłumaczenia na potrzeby tekstu za angielskim przekładem Amandy Lee Koe]