Wielcy sarmaci, wielkie sarmatki

SARMACI

Na „Dwutygodniku” ukazała się właśnie moja recenzja wystawy „Wielcy sarmaci tego kraju / wielkie sarmatki tego kraju”, kuratorowanej przez Marcina Różyca w BWA w Tarnowie.

„Paradoksalnie jednak to nie sztuka dawna stoi w centrum tej wystawy, lecz moda. Nieprzypadkowo, kurator Marcin Różyc jest przecież ekspertem w tej dziedzinie i krytykiem mody. A ostatnio głośno jest o młodych projektantach, także w galeriach. W kontekście sztuki pokazywane są kolekcje Tomasza Armady. Dzięki modzie wystawa jest więc bardzo na czasie.

Projekty Armady to dresiarsko-podwórkowa moda wysoka, ale on sam inspirował się też estetyką sarmacką, wykorzystując nawet XVII-wieczne metody krawieckie. W kolekcji „Burka”, tu jako wideo z pokazu, znalazł się więc „Dres papieski” czy płaszcz z koca zainspirowany burką, sprowadzoną do Polski przez Tatarów. Mieszają się tu zatem inspiracje podwórkowe i historyczne. A taki strój, zwłaszcza gdy Armada prezentuje go samodzielnie jako model (jak miało to miejsce na tegorocznej Pomadzie), ma potencjał rozpruwania wzorców tego co męskie i co kobiece, co niskie i co wysokie, wreszcie – co polskie, a co niepolskie.

Uta Sienkiewicz, druga z zaproszonych przez Różyca młodych projektantów, przetwarza w swojej dyplomowej kolekcji tradycyjne stroje szlacheckie, uznawane za nasze stroje narodowe, chociaż jak podkreślają badacze, i sama szlachta, i noszone przez nią stroje miały wielonarodowy i wielokulturowy charakter. Sienkiewicz łączy je z atrybutami polskich kiboli oraz sztuką ludową. Noszący jej stroje modele na otwarciu wystawy przysiadali czasem w słowiańsko-dresiarskim przykucu.

Na wystawie kolekcje Armady i Sienkiewicz mają okazję skonfrontować się z oryginalnymi szlacheckimi ubiorami z muzealnych zbiorów. Dzięki temu w pełni ujawniają się warstwy kulturowych paradoksów. Bo przecież wzory naszych ojczystych pasów kontuszowych zostały zaczerpnięte z pasów perskich i ormiańskich. A suknia z firanek Armady wydaje się wręcz częścią kolekcji historycznych strojów”.

 

PEŁEN TEKST RECENZJI NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”

Pomada 8

armada.jpg
Tomasz Armada, fot. Karol Radziszewski

Tegoroczna Pomada powróciła do swych imprezowych korzeni. Na festiwal składały się cztery wieczory performensów i pokazów w byłym salonie ślubnym w alei świętego Jana Pawła II (przestrzeni wykorzystywanej czasami przez Polana Institute). Wszystko w niezobowiązującej atmosferze baru nie przejmującego się tym, że klienci wnoszą własny alkohol.

Rok temu Pomada zagrała na poważnie. Pomadowa wystawa „Dziedzictwo” w Pałacu Kultury i Nauki, nieco w kontrze do koturnowego pokazu „#dziedzictwo” w Muzeum Narodowym w Krakowie, opowiadała queerową historię polskiej kultury, zawstydzając nasze instytucje i pokazując, jak wiele jest w tej sprawie do zrobienia. A Karol Radziszewski udowodnił po raz kolejny, że jest artystą-instytucją (założył przecież Queer Archive Institute).

Tym razem wystawa „Eden”, sprawiająca wrażenie zorganizowanej nieco ad hoc, była dodatkiem, scenografią do programu performatywnego, a nie na odwrót. Między performensami, barem i papierosem, wystawę trudno było nawet obejrzeć.

Moimi highlightami były pokaz mody Tomasza Armady oraz performens Ryszarda Kisiela i Rafała Pierzyńskiego (ale muszę zaznaczyć, że nie dałem rady zobaczyć całego programu). Armada zamienił swój pokaz w jednoosobowy performens w rytmach disco polo, przeciskając się między widzami miękkim biodrem. Samowystarczalny projektant mody wcielał się jednocześnie w modela, garderobianą i didżeja (plus chapeau bas za makijaż). Był to rodzaj podwójnego testu na wytrzymałość. Armada musiał sam nałożyć i zaprezentować wszystkie ciuchy, a publiczność wytrzymać serwowaną jej muzykę. Kisiel i Pierzyński w bardziej romantycznych klimatach odtwarzali przebierankowe sesje Kisiela z lat 80. Obaj zdradzają upodobanie do niewiele zakrywających koronek, tiulów i strusich piór. Momentami było wręcz nostalgicznie i wzruszająco.

Tytułowy Eden był więc queerową utopijną przestrzenią wolności. Wystawa podzielona została na kilka części o luźno ujętych tematach: od „Kamuflażu”, przez „Arkadię” (w centrum), darkroom, historyczne przykłady prywatnych i półprywatnych edenów za żelazną kurtyną (fotografie dokumentujące queerowy klub w Pradze i sesje fotograficzne Ryszarda Kisiela), po toaletową interwencję Macieja Chorążego.

W tej luźnej strukturze mieszały się ze sobą prace o bardzo zróżnicowanym poziomie. Widać wyraźnie, że liczył się tu bardziej temat niż artystyczna jakość. Wystarczy porównać koślawy malarski tryptyk opowiadający o jej nieodwzajemnionej miłości artystki (Sasa) do kolegi geja, z wiszącym obok, intrygującym, fetyszystycznym obrazem Jana Możdżyńskiego. Ciekawie wypadały portrety Antona Shebetko oraz film Krzysztofa Gila, rytuale opartym na romskim przepisie na zachowanie przy sobie ukochanego.

perzynski
Rafał Pierzyński i Ryszard Kisiel, fot. Karol Radziszewski

Niestety wystawę psuły takie obiekty jak sling z bazarowej torby w kratę pożyczony z Wsiura, czyli berlińskiego atelier Maldorora, czy naiwne różowo-żółte garnitur i godło Kacpra Szaleckiego z cyklu „Potopia”. Wiele obiektów na wystawie odnosiło się bowiem do większych projektów i nie znając tych kontekstów, trudno było je w pełni zrozumieć. Tutaj występowały w roli pamiątek (waza ze scenografii „Żab”), fragmentów, zajawek.

Wiele się bowiem ostatnio w queerowej kulturze wydarzyło i „Eden” te wydarzenia podsumowywał.

W ciągu ostatniego roku queerowa obecność w przestrzeni publicznej nabrała rozpędu. Lifting przeszła warszawska Parada Równości. Samych parad było w tym roku kilkanaście. No i queerują swój program warszawskie galerie. Dlatego na Pomadzie odnosiło się wrażenie, że jej najciekawsze elementy miały już swoją premierę gdzie indziej w ciągu ostatniego roku. Gdy w zeszłym roku Pomada pokazywała, czym mogłyby i powinny zajmować się instytucje, Eden był raczej podsumowaniem queerowego roku w warszawskich (i nie tylko) galeriach.

KEM opanował przecież warszawskie instytucje. Dragana Bar, kemowski queerowy bar, gościł przez całe wakacje w Centrum Sztuki Współczesnej – na Pomadzie odpowiadał za część alkoholową i nocną imprezę w sobotę. Pomadowe performensy Michała Borczucha (notabene nieznośne i do bólu pretensjonalne) były echem „Żab” wystawianych przez niego w Teatrze Studio. Obrazy Możdżyńskiego, za sprawą konkursu Hestii, też krążyły, zanim trafiły na Pomadę. A Armada swą kolekcję pokazywał niedawno w Łodzi na prawdziwym wybiegu.

Alex Baczyński-Jenkins na Pomadzie wyświetlał swój film sprzed kilku lat, queerowy found-footage z kina arabskiego. Ale to jego performens choreograficzny w Fundacji Galerii Foksal był wydarzeniem roku. Na Pomadzie nie było prac tego kalibru.

Ponieważ spędziłem lato poza Polską i sporo mnie ominęło, właściwie nie powinienem narzekać. Dzięki Pomadzie miałem wszystko podane jak w pigułce. Pytanie o ambicje samego festiwalu jednak pozostaje. Gdy Pomada startowała dziewięć lat temu, inne było jej otoczenie. W Polsce niewielu było nawet wyatuowanych artystów. W międzyczasie wiele się jednak zmieniło i właśnie widać na „Edenie” jak na dłoni.

Zachowując fajną, queerową atmosferę i pewien organizacyjny luz, typowy dla oddolnych inicjatywm, Pomada ma ogromny przewrotny potencjał. Organizatorzy Pomady stoją jednak przed poważnym wyzwaniem – odpowiedzią na pytanie, czym właściwie powinien być ten festiwal, by nie stawał się queerowym podsumowaniem roku.

Pomada 2017

pomada4
Wystawa „Dziedzictwo”, Pomada

Na „Dwutygodniku” recenzuję wystawę „Dziedzictwo”, którą można było oglądać w Pałacu Kultury w ramach queerowego festiwalu Pomada, i porównuję ją z wystawą „Queer British Art” z Tate Britain. Dlatego tekst nosi tytuł „Laska Dehnela i dwieście guzików”. Laski kolekcjonowane przez Jacka Dehnela pokazywano, obok krawatów Iwaszkiewicza, na „Dziedzictwie”. W Tate Britain, obok sztuki można było zobaczyć m.in. kolekcję żołnierskich guzików, seks-pamiątek Denisa Wirth-Millera i Richarda Choppinga – para mieszkała niedaleko koszarów, po każdym romansie z kadetem zatrzymywała jeden guzik. W sumie zebrali ich ponad dwieście!

pomada5
Rzeźba Krzysztofa Malca, Island of Life (fragment), 1991, wystawa „Dziedzictwo”

Piszę:

I Pomada, i brytyjska wystawa posługują się pojęciem „queer”, chociaż w nieco inny sposób. W przypadku Tate Britain chodziło o uniknięcie współczesnych określeń tożsamościowych, takich jak gej, lesbijka, LGBT, które bohaterom z końca XIX i początku XX wieku byłyby pewnie obce. Queer, jako termin znacznie pojemniejszy i mniej sprecyzowany, świetnie nadaje się do opowiadania o przeszłości. Pomadowe „Dziedzictwo”, które łączy perspektywę historyczną i współczesną, to już znacznie poważniejsza queerowa deklaracja – swego rodzaju odrzucenie współczesnych kategorii tożsamościowych w imię seksualnej wolności, tożsamościowej płynności i nienormatywnej wspólnoty. Nie ma tu tęczowych flag. Jest queerowa praktyka, w życiu i w sztuce.

Z jednej strony zazdroszczę więc Brytyjczykom, z drugiej – doceniam luźną atmosferę Pomady. To ten sam wysiłek, ten sam trend, podobne strategie, nawet jeśli w Polsce – co tu dużo mówić – znajdujemy się na innym etapie społecznego rozwoju. Zresztą, tym bardziej trzeba docenić wysiłek osób tworzących Pomadę. Nie byłoby Pomady i „Dziedzictwa”, gdyby nie Karol Radziszewski i założony przez niego Queer Archives Institute, dokumentujący i zbierający artefakty queerowej historii w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

queerbritish3
Jedna z okładek squeerowanych przez Joe’go Ortona i Kennetha Halliwella, którzy pod koniec lat 50. uprawiali proceder wykradania książek z londyńskiej biblioteki i oddawania ich w zmienionej formie

Przepaść między oboma projektami leży gdzieś w postawie państwa i jego instytucji, archiwów i muzeów. Bo gdy w Wielkiej Brytanii queerowa historia – i powszechna, i historia sztuki – jest oficjalnie ujawniana i instytucjonalizowana, nad Wisłą to wciąż niestety zaledwie przypis, odrzucany, wstydliwy, niechciany.

Stąd też interwencyjno-ironiczny tytuł wystawy – „Dziedzictwo”. Wszak w Krakowie wciąż trwa „#dziedzictwo”, wystawa, która mimo mającego przyciągać młodzież hasztagu w tytule, jest bastionem konserwatywnie rozumianej, natywistyczno-katolickiej polskości. Gdy wrzucałem zdjęcia z Pomady na Instagram, też tagowałem ją „#dziedzictwo”, więc wychodziło na to samo.

PEŁEN TEKST DOSTĘPNY OCZYWIŚCIE NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

queerbritish1.jpg
Henry Scott Tuke, The Critics, 1927, wystawa „Queer British Art” w Tate Britain (chłopcy na plaży oceniają pływaka)