Pamiętam jego zdjęcie z okładki queerowego numeru „Aperture” sprzed dwóch lat. Dwa nagie, starannie wykadrowane ciała, ucięte, androgyniczne, seksualnie ambiwalentne, złączone w romantyczny nowotwór.
W lutym Ren Hang popełnił samobójstwo. Miał 29 lat. Na jego fotografie patrzy się więc już nieco inaczej. Obrosły legendą. Klucz do jego twórczości, jak na te kilka lat aktywnego fotografowania bardzo obfitej, dostarcza jego poezja. W wierszach i internetowym dzienniku zwierzał się ze swojej depresji. To zapisy jego stanu emocjonalnego, życia z chorobą. W maju 2016 roku pisał: „Gdy usiądę, nie mogę wstać. Siedzę na łóżku, kanapie, sedesie, schodach, podłodze – jedynie siedzenie; nie mogę powiedzieć, czy jestem wesoły, czy nie, smutny, czy nie; w środku negocjuję sam ze sobą, czy powinienem wstać, czy się położyć. W większości wypadków kończę leżąc”.
Ai Weiwei po śmierci Rena powiedział magazynowi „Time”, że „jego prace interpretowały seks w chiński sposób, który zawierał w sobie wrażenie utraty i smutku. W chińskiej literaturze czy poezji, seks jest o czymś, co jest niemożliwe. To bardzo odmienne podejście od zachodniej tradycji. Bardziej sexy”. Jeszcze nie do końca rozumiem słowa Aia o chińskim obrazowaniu seksu i dlaczego miałoby być bardziej sexy. Ale tu z kolei z pomocą przychodzą fotografie Rena. Oglądałem je właśnie na wystawie w Modern Art Base, eleganckiej galerii Modern Art Base, działającej w Bridge 8 w Szanghaju, które określa się jako „kreatywne zagłębie”.
Tytuł wystawy, „Wu Xu Zhi Mei”, oznacza „Piękno bez brody”. Rzeczywiście wszyscy bohaterowie tej wystawy to raczej chłopcy niż mężczyźni. Może się nawet jeszcze nie golą.
To specyficzny gatunek młodzieńców. Niewinni, smukli, ale zwierzęcy. Narcystyczni, ale rzadko zalotni. W naturze można ich spotkać wśród chińskich traw. Zdarza im się wyjadać pokarm zwierzętom gospodarczym. Sprawnemu fotografowi przyrody udaje się czasem uchwycić ich przestraszone spojrzenie. Nie wiedzą, czy uciekać, czy atakować. Ale potrafią się też wspinać po drzewach; a gdy te kwitną wiosną, przytulają się tęsknie do okwieconych gałęzi.
Niektóre z fotografii nagich chłopców w naturze wydają się bardziej wystudiowane; przypominają dokumentacje performensów. Ren stara się w nich uchwycić jakiś kluczowy moment. Jeden z chłopców zostaje obsypany mąką, biały pył jeszcze unosi się w powietrzu. Na innym zdjęciu dwóch chłopców obejmuje drzewo, jeden stoi na ramionach drugiego. Wszystko to można by wpisać w tradycję chińskiego, radykalnego performensu.
Mniej pasują tu zdjęcia studyjne. Portrety na tle białej ściany, na których chłopcom zawsze towarzyszą atrybuty, zbliżają się do fotografii modowej, którą Ren również uprawiał. Iguana zastępuje szal. Oczy zasłaniają fallicznymi kwiatami czy pawimi piórami. Sama ich obecność nie wystarcza. Tu chłopcy tracą swą zwierzęcą naturę, zostali już oswojeni, udomowieni, sprowadzeni do roli modela. Patrzą się prosto w obiektyw, pewni siebie, świadomi swej urody. Poetyczni, ale sztuczni. Tylko czasem ich zwierzęca natura daje o sobie znać. Gdy jeden z nich, nagi, wystając z wanny, w dziwnej pozie je kawałek arbuza, nie wiadomo, czy to atawizm, czy po prostu impreza skręciła w takim kierunku.
Nie ma tu jednak zdjęć bardziej odważnych, z którymi Ren jest przede wszystkim kojarzony i które przysparzały mu w Chinach sporo kłopotów. Podpadają pod pornografię i nie można byłoby ich pokazać, a wszystkie wystawy muszą być przecież zaaprobowane przez odpowiednie organy.
Próżno szukać też w szanghajskich księgarniach jego przesiąkniętej seksualnością monografii wydanej na początku roku przez Taschen. Na wystawie, by w pełni zrozumieć dorobek Rena, można ją jednak obejrzeć. „Nie chcę by inni mieli wrażenie, że Chińczycy to roboty bez fiutów i cipek”, powiedzieć kiedyś. I chociaż w ostatnich latach zdobył popularność za granicą, czego najlepszym dowodem jest właśnie publikacja Taschena, w Chinach jego twórczość spełnia o wiele ważniejszą rolę.

Ren twierdził, że ciało to ciało i nie robi mu różnicy, czy fotografuje kobietę czy mężczyznę. Ale jedno spojrzenie na pokazane tu prace wystarczy, by dostrzec w nich silny gejowski akcent. W tekście towarzyszącym wystawie nie pada jednak ani słowo „queer”, ani „gej”. Nie chodzi o unikanie etykiet. Po prostu homoseksualizm to wciąż temat tabu, a w kinie, teatrze czy sztukach wizualnych – przedmiot niepisanych zakazów.
Stąd w opisie wystawy jest raczej mowa o pięknie, męskim akcie, tradycji starogreckiej. Fotografie i ich specyficzny wybór mówią jednak same za siebie. Nie ma się tu żadnych homo-wątpliwości. Wystawa jest po prostu tongzhi (słowo tongzhi, będące odpowiednikiem naszego komunistycznego „towarzysza”, zostało skutecznie queerowo zawłaszczone).
Wobec polityki „trzech nie”, jak nazywa się stosunek do homoseksualizmu w Chinach (bez potępiania, ale też bez aprobaty i bez „promocji”), nawet taka wystawa to rzadkość. Mimo aktywizacji środowiska LGBT w ostatnich latach, wokół homoseksualizmu raczej panuje tu wymowna cisza. Ren tę ciszę przerywał.
A subtelność tej wystawy mi zupełnie nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Można go tu zobaczyć w innym świetle niż Taschen. To wystawa fotografa-poety. 6 sierpnia 2015 roku napisał w swym dzienniku:
Podnoszę głowę
I opuszczam
Słońce czasami
Ledwie wydaje się słońcem
Ale wciąż nalega, by na mnie świecić
Droga czasami
Też ledwie wydaje się drogą
A stara się mnie zwieść.
[Cytaty z dziennika Rena to niestety moje własne tłumaczenia na potrzeby tekstu za angielskim przekładem Amandy Lee Koe]