
Na „Dwutygodniku” recenzuję wystawę „Dziedzictwo”, którą można było oglądać w Pałacu Kultury w ramach queerowego festiwalu Pomada, i porównuję ją z wystawą „Queer British Art” z Tate Britain. Dlatego tekst nosi tytuł „Laska Dehnela i dwieście guzików”. Laski kolekcjonowane przez Jacka Dehnela pokazywano, obok krawatów Iwaszkiewicza, na „Dziedzictwie”. W Tate Britain, obok sztuki można było zobaczyć m.in. kolekcję żołnierskich guzików, seks-pamiątek Denisa Wirth-Millera i Richarda Choppinga – para mieszkała niedaleko koszarów, po każdym romansie z kadetem zatrzymywała jeden guzik. W sumie zebrali ich ponad dwieście!

Piszę:
I Pomada, i brytyjska wystawa posługują się pojęciem „queer”, chociaż w nieco inny sposób. W przypadku Tate Britain chodziło o uniknięcie współczesnych określeń tożsamościowych, takich jak gej, lesbijka, LGBT, które bohaterom z końca XIX i początku XX wieku byłyby pewnie obce. Queer, jako termin znacznie pojemniejszy i mniej sprecyzowany, świetnie nadaje się do opowiadania o przeszłości. Pomadowe „Dziedzictwo”, które łączy perspektywę historyczną i współczesną, to już znacznie poważniejsza queerowa deklaracja – swego rodzaju odrzucenie współczesnych kategorii tożsamościowych w imię seksualnej wolności, tożsamościowej płynności i nienormatywnej wspólnoty. Nie ma tu tęczowych flag. Jest queerowa praktyka, w życiu i w sztuce.
Z jednej strony zazdroszczę więc Brytyjczykom, z drugiej – doceniam luźną atmosferę Pomady. To ten sam wysiłek, ten sam trend, podobne strategie, nawet jeśli w Polsce – co tu dużo mówić – znajdujemy się na innym etapie społecznego rozwoju. Zresztą, tym bardziej trzeba docenić wysiłek osób tworzących Pomadę. Nie byłoby Pomady i „Dziedzictwa”, gdyby nie Karol Radziszewski i założony przez niego Queer Archives Institute, dokumentujący i zbierający artefakty queerowej historii w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Przepaść między oboma projektami leży gdzieś w postawie państwa i jego instytucji, archiwów i muzeów. Bo gdy w Wielkiej Brytanii queerowa historia – i powszechna, i historia sztuki – jest oficjalnie ujawniana i instytucjonalizowana, nad Wisłą to wciąż niestety zaledwie przypis, odrzucany, wstydliwy, niechciany.
Stąd też interwencyjno-ironiczny tytuł wystawy – „Dziedzictwo”. Wszak w Krakowie wciąż trwa „#dziedzictwo”, wystawa, która mimo mającego przyciągać młodzież hasztagu w tytule, jest bastionem konserwatywnie rozumianej, natywistyczno-katolickiej polskości. Gdy wrzucałem zdjęcia z Pomady na Instagram, też tagowałem ją „#dziedzictwo”, więc wychodziło na to samo.
PEŁEN TEKST DOSTĘPNY OCZYWIŚCIE NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.
