Lalakenis

DSC05379

Co jakiś czas przez pisma artystyczne przewijają się dyskusje o polityczności sztuki – czy sztuka może być polityczna, a jeśli tak, to na ile; czy sztuka przynosi efekt, a jeśli tak, to jaki. Te dyskusje zazwyczaj podszyte są obawą, że instrumentalne wykorzystanie sztuki w politycznym sporze spowoduje, że sztuka sztuką być przestanie. Bo stanie się publicystyką lub narzędziem politycznej propagandy. Olaboga! Tego problemu nie mają zupełnie artyści Pierwszych Narodów (First Nations) – pisałem o tym przy okazji ostatniej wizyty w Muzeum Antropologii i rzeźby Joe’go Davida.

Nie mają tego problemu przede wszystkim dlatego, że sztuka stanowi ważny element określający ich tożsamość. Pozwala im się samookreślić jako narodom odrębnym od większości kanadyjskiego społeczeństwa, wciąż walczącym o możliwość samostanowienia, decydowania o sobie i swoim otoczeniu. Artystom w tych społecznościach przypada więc szczególna rola. Zdają sobie jednak sprawę z różnego statusu swych dzieł. Wielu z nich wyraźnie rozgranicza, co jest artystyczną produkcją na potrzeby galerii, kolekcjonerów, turystów, a co na potrzeby społeczności; co jest maską noszoną podczas tradycyjnych ceremonii, a co maską – obiektem do powieszenia na ścianie w muzeum.

Przy okazji ostatniej wizyty w Muzeum Antropologii wpadliśmy też z Marcinem do działającej na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej (UBC) galerii, Morris and Helen Belkin Gallery, gdzie dobiega końca wystawa „Lalakenis”. To wystawa stricte polityczna. Dotyczy postulatów Pierwszych Narodów kierowanych pod adresem byłego już rządu Stephena Harpera i lokalnego rządu Kolumbii Brytyjskiej, a także lekceważenia tych postulatów – większej samorządności, prawa do ziemi, sprzeciwu wobec budowy ropociągów.

b2

Główną rolę odgrywa tu artysta i wódz z narodu Kwakwa̱ka̱’wakw, Beau Dick. Dick znany jest głównie jako rzeźbiarz – twórca ceremonialnych masek i masek – dzieł sztuki (jedną z nich pokazałem przy okazji wizyty w Audain Art Museum w Whistler). By wyrazić protest Pierwszych Narodów, Dick postanowił odnowić dawny rytuał złamania miedzianej tarczy.

Wystawa „Lalakenis” dokumentuje dwie podróże i dwie ceremonie złamania miedzianych tarcz. Pierwszą podróż („Awalaskenis”) Dick i m.in. jego dwie córki odbyli w lutym 2013 roku z rodzinnego Quatsino na wyspie Vancouver do Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej. Druga podróż („Awalaskenis II”) przenosiła protest na poziom federalny i trwała prawie miesiąc. Wyruszono z Vancouveru 2 lipca 2014 roku, ceremonia w Ottawie odbyła się 27 lipca. Tarczę złamaną przed budynkami parlamentu w Ottawie wykonał Giindajin Haawasti Guujaaw, rzeźbiarz i swego czasu prezydent narodu Haida. To on też przekonał Dicka, by ceremonię z Victorii powtórzył w stolicy Kanady.

Miedziane tarcze należą do tradycji Pierwszych Narodów z Kolumbii Brytyjskiej i nazywane są po angielsku po prostu coppers. Są częstym motywem przewijającym się w ich sztuce, od słupów totemowych po współczesną grafikę. Nigdy nie służyły do walki, są symbolem bogactwa i władzy, w XIX wieku były nieodzownym elementem potlaczy.

Każdy copper ma swoje imię i własną historię. Symboliczna wartość miedzianych tarcz wzrasta z czasem, zależy od statusu osób, które ją posiadały. Copper jest bowiem symbolem wszystkich wcześniejszych wymian. Dlatego tak ważny w „Awalaskenis” był aspekt podróży. Podczas licznych przystanków miedziana tarcza uczestniczyła w ceremoniach Pierwszych Narodów w różnych zakątkach Kanady, od Kolumbii Brytyjskiej, przez Albertę, Saskatchewan, Manitobę, po Ontario. Wyjaśnia to Beau Dick: „W pewnym sensie copper to żywa istota”. Podróż nadawała też całemu przedsięwzięciu pewien romantyczny rys – nie ma jak przejechać się z jednego krańca kontynentu na drugi. Nic bardziej kanadyjskiego (vide Terry Fox). Dokumentacja całego procesu przypomina trochę film drogi, a przez całą wystawę przebiega mapa z trasą podróży.

IMG_0262

Co jednak oznacza złamanie miedzianej tarczy? To niezwykle rzadka ceremonia piętnowania, kompromitowania, zawstydzania – po angielsku nazywa się ją shaming ceremony. Dick tłumaczy, że „strach przed złamaniem miedzianej tarczy w dawnych czasach był tak wszechwładny, że potrafił cię zabić. Tak bardzo wierzyliśmy w jego siłę”. Odnowiona przez Dicka tradycja służy dziś za gest polityczny. Odrąbany kawałek miedzianej tarczy pozostawiono na schodach parlamentu jako sygnał dla rządu.

Imię nadane tej konkretnej tarczy, Taaw, nawiązuje do oleju z olakonów, ryb morskich. Indianie z Północnozachodniego Wybrzeża wykorzystywali go do oświetlania swych domów. Naturalny olej z olakonów w nazwie występuje jako przeciwieństwo dla ropy pozyskiwanej z piasków bitumicznych (oilsands), którą korporacje zamierzają transportować rurociągami. To przeciw nim protestują ekolodzy i Pierwsze Narody. „Łamiąc tę tarczę konfrontujemy się z tyranią i opresją rządu, który zaprzecza prawom człowieka i odwrócił się plecami od natury”, mówili przed parlamentem.

d

Dick przyznaje, że do wypraw i łamania miedzianych tarcz zainspirował go ruch Idle No More, swoisty odpowiednik ruchów Occupy wśród kanadyjskich Pierwszych Narodów, który narodził się pod koniec 2012 roku. To całkowicie oddolny, zapoczątkowany przez cztery kobiety ruch sprzeciwu wobec konserwatywnego rządu Stephena Harpera.

Od lata 2014 roku w Kanadzie zmienił się rząd. Premier Justin Trudeau ma inny stosunek do Pierwszych Narodów niż Harper. Nie ma kłopotów z przepraszaniem za błędy swego państwa z przeszłości (tak, tak, nawet Kanada ma ich sporo na sumieniu) i po objęciu swej funkcji zapowiedział nawet, że zamierza wywierać presję na Watykanie, by Kościół Katolicki również oficjalnie przeprosił za krzywdy wyrządzone rdzennym mieszkańcom Kanady. Księża katoliccy prowadzili większość tzw. szkół rezydencyjnych (residential schools), działających od końca XIX wieku, których celem była asymilacja i oduczenie młodych Indian ich kultury i języka, ale jak się ostatnio okazało, cechowała je też niezwykle wysoka śmiertelność wśród uczniów.

Bernardette Phan
Zdjęcie reklamujące wystawę, fot. Bernardette Phan

Ceremonie Pierwszych Narodów mają swoją powagę, ale sama wystawa, dokumentująca podróże i ukazująca zgromadzone po drodze artefakty, podobnie jak sztuka Pierwszych Narodów w ogóle, ma w sobie sporo humoru. Trasę z Vancouveru do Ottawy pokonywano m.in. czerwonym kabrioletem, a wystawę reklamuje zdjęcie, na którym w aucie siedzą indiańskie maski.

Rzeźbiarze znad rzeki Sepik

papua
Kaua Gita, „Legend Figure”, 1996

Muzeum Antropologii na UBC to nie tylko sztuka Pierwszych Narodów z Kolumbii Brytyjskiej. Wystawy czasowe dotyczą całkiem odległych regionów geograficznych i wydaje mi się, że wynikają głównie z zainteresowań pracujących na UBC antropologów. To nieco inny rodzaj kuratorowania wystaw niż ten, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w muzeach i galeriach sztuki. Chodzi o to, by pokazać najlepsze dzieła sztuki, ale jednocześnie oddać głos danej grupie etnicznej. Na podstawie wystaw stałych i czasowych w Muzeum Antropologii można by tu przeprowadzać zajęcia o polityczności sztuki – czy będzie to rzeźba Joe’go Davida, sztuka ludowa z Portugalii czy rzeźbiarze z Papui-Nowej Gwinei.

Trwająca właśnie wystawa „W ślad za Człowiekiem-Krokodylem” („In the Footprint of the Crocodile-Man”) pokazuje współczesną sztukę ludu Iatmul z wiosek położonych nad rzeką Sepik na Nowej Gwinei. To głównie rzeźbiarze, ich dzieła można dziś podziwiać w wielu muzeach etnograficznych na świecie. Rzeźby pokazane są tu jednak w kontekście gospodarczego, kulturowego i duchowego powiązania Iatmul z rzeką. Wyjątkowość tej sztuki wynika zdaniem antropologów z silnej izolacji wiosek znad rzeki Sepik, spowodowanej regularnym wylewami (ludność praktycznie żyje na wodzie) i oddaleniem od ośrodków miejskich.

flet
Sylveser Tungi, „Flet Ducha Wody”, 2006

Zgromadzone na wystawie rzeźby, chociaż utrzymane w tradycyjnym, rozpoznawalnym stylu ludu Iatmul, zdradzają też indywidualne cechy autorów. Odbijają się w nich ceremonie inicjacji, postacie mityczne, codzienne życie nad rzeką Sepik. Szczególnie często w tych historiach przewija się zaś krokodyl, stąd tytuł wystawy.

Dzisiaj większość produkcji artystycznej nad rzeką Sepik powstaje z myślą o turystach, którym udaje się tu dotrzeć, ale też na potrzeby międzynarodowego rynku sztuki. Umiejętności i techniki rzeźbienia w drewnie przekazywane są z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna – rzeźbią głównie mężczyźni. Ale na wystawie pojawiają się też torby bilum, tkane przez kobiety z barwionych włókien roślinnych. Liczą na to, że na rozwój ich produkcji wpłynie wprowadzony właśnie zakaz używania plastikowych toreb przez sklepy w Papui-Nowej Gwinei.

Ale przede wszystkim jest tu też mowa o otwartej niedawno kopalni miedzi, Frieda River Project, która stwarza zagrożenie dla ekosystemu, a także gospodarczej i kulturowej przyszłości wiosek nad rzeką Sepik. Ich mieszkańcy zdają sobie sprawę z tego, jak kopalnie zmieniły życie w innych regionach Papui-Nowej Gwinei (zniszczone środowisko naturalne, opuszczone wioski). O swoich obawach i już obserwowanych zmianach w swym otoczeniu opowiadają na nagranych na Nowej Gwinei filmach. Dzięki sztuce ich głos jest bardziej słyszalny. (Ale o własne stanowisko poproszono też przedstawicieli kopalni, którzy oczywiście zapewniają, że ich działania nie zmienią warunków życia i nie zanieczyszczą naturalnego środowiska.)

balangu.jpg
Teddy Balangu, „Orka”, 2008

Jednym z najciekawszych artystów znad rzeki Sepik jest Teddy Balangu, który dziesięć lat temu przyjechał na zaproszenie Muzeum Antropologii do Vancouveru i wyrzeźbił tu między innymi dwa słupy klanowe (za zgodą swej klanowej starszyzny) oraz rzeźbę „Rybaczka” („Fisherwoman”). Na jednym ze słupów, dedykowanym Kanadzie, wyrzeźbił klonowy liść. Do muzealnej kolekcji trafiła też inna rzeźba Balangu – „Orka”, a właściwie hybryda orki i ryby z rzeki Sepik, powstała już po jego powrocie do rodzinnej wioski. O tym, że to orka świadczy płetwa grzbietowa i otwór wytryskowy, na rybę wskazywałby kształt i łuski. Balangu widział orkę podczas wyprawy promem na wyspę Vancouver. Orka w sztuce Pierwszych Narodów Północnozachodniego Wybrzeża pojawia się niemal tak często, jak u rzeźbiarzy znad rzeki Sepik krokodyl.

Na Nowej Gwinei odwiedził Balangu rzeźbiarz John Marston (z narodu Coast Salish), mieszkający na Wyspie Vancouver.

stanfor
Rzeźby artystów znad rzeki Sepik na Uniwersytecie Stanforda

Gdy oglądałem wystawę w Muzeum Antropologii, przypomniało mi się, że gdzieś już to kiedyś widziałem! Półtora roku temu podczas bożonarodzeniowej wycieczki do Kalifornii odwiedziliśmy z Marcinem Uniwersytet Stanforda. Na tamtejszym kampusie znajduje się niewielki park papuaskiej rzeźby, stworzony właśnie przez artystów znad rzeki Sepik, zaproszonych tu w 1994 roku przez tutejszy Wydział Antropologii. Było to o wiele większe przedsięwzięcie niż wystawa na UBC. Na Uniwersytecie Stanforda grupa dziesięciu rzeźbiarzy w różnym wieku spędziła przez około pół roku.

Do Kalifornii przyjechał też wówczas Teddy Balangu, jako jeden z młodszych uczestników ekspedycji. Na uniwersytecie i w San Francisco natknął się na kolekcję brązowych odlewów rzeźb Augusta Rodina, m.in. „Myśliciela”. Miał powiedzieć: „Ja zrobię to lepiej”. Tak powstała ulepszona wersja rzeźby słynnego Francuza. Balangu figurę zatroskanego mężczyzny połączył z wierzeniem ludu Iatmul o przodku. Siedząc na skraju wielkiej dziury, z której się właśnie wyłonił, rzeczony przodek zastanawia się nad tym, jak ulepić z gliny innych ludzi. Pierwsze nieudane próby, fragmenty ludzkich ciał, leżą u jego stóp.

balangu mysliciel.jpg
Teddy Balangu, „Myśliciel”, 1994, Uniwersytet Stanforda

Oczywiście od razu przychodzi mi też do głowy „Toguna”, postawiona w Parku Rzeźby na warszawskim Bródnie przez Youssoufa Darę, Dogona z Mali, który przyjechał kilka lat temu do Polski na zaproszenie Pawła Althamera i Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dara na jednym z filarów toguny, dogońskiego miejsca spotkań, wyrzeźbił m.in. warszawską syrenkę, ale w katandze, tradycyjnej dogońskiej masce. To podobny styk oddalonych od siebie kultur jak w niektórych rzeźbach Balangu. W Warszawie obyło się jednak bez antropologicznego, uniwersyteckiego parasola.

Haa-hoo-ilth-quin

haa2

Co kilka dni któryś z protestów trwających w Polsce bardziej niż inne wypływa na powierzchnię, a wpływ na to ma często kreatywność protestujących. Czasem uwagę mediów przyciagają metody Krzysztofa Wodiczki, jak w przypadku najefektowniejszego protestu ostatnich lat – Partii Razem w sprawie niepublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego na fasadzie. Czasem wystarczą zwykłe metalowe wieszaki, po które sięgnęły protestantki (i protestanci) na demonstracjach przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Czasem protestujący sięgają po bardziej drastyczne metody – jak happening Greenpeace na dachu ministerstwa w proteście przeciwko wyrębowi drzew w Puszczy Białowieskiej.

W poprzednim poście pisałem o Muzeum Antropologii – na pewno będę tu jeszcze wracał. Ale w kontekście obrony Puszczy Białowieskiej i demonstracji chciałbym wspomnieć o jednej stojącej tu figurze, „Cedrowym mężczyźnie” (Haa-hoo-ilth-quin).

protest w Victorii

W 1984 roku wyrzeźbił ją Joe David (Nuu-Chah-Nulth, Coast Salish) specjalnie na demonstrację przed budynkami parlamentu prowincji w Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej. Protestowano przeciw wycince na wyspie Meares, przeprowadzanej przez firmę MacMillan Bloedel Ltd. Podczas demonstracji figura miała opuszczone ręce. Wyciągnięte ręce oznaczają gest powitania. Opuszczenie rąk figurze oznaczało, że firma nie jest na wyspie mile widziana.

Gdy jakiś czas później Muzeum Antropologii na UBC kupiło rzeźbę od Davida, postawiano ją przed wejściem do budynku, oczywiście z uniesionymi ramionami.

haa3

To pewien paradoks, bo działalność Muzeum Antropologii często wspierają firmy przemysłu drzewnego. Drzewni potentaci H.R. MacMillan i Walter C. Koerner finansowali zakupy do muzeum dokonywane od lat 50. Dostarczali cedrowych pali, z których na przełomie lat 50. i 60. Bill Reid i Doug Cranmer rzeźbili słupy totemowe, stojące obok muzeum. Koerner przekazał muzeum swoją kolekcję sztuki Pierwszych Narodów, a pod koniec lat 70. zamówił u Billa Reida rzeźbę „Kruk i Pierwsi Ludzie”, która stanęła w specjalnie zaprojektowanej muzealnej rotundzie. Ale warto też przypomnieć, że Kolumbia Brytyjska ma długą i piękną tradycją protestów w obronie przyrody. I nieprzypadkowo to właśnie w Vancouverze narodziło się Greenpeace.

W trosce o jej przyszłość, figura „Cedrowego mężczyzny” stoi dziś wewnątrz budynku (jak już kiedyś pisałem, słupy totemowe i drewniane figury w klimacie Kolumbii Brytyjskiej starzeją się dosyć szybko). Muzeum dokładnie informuje też o historii figury i roli, jaką kiedyś spełniała.

W Polsce czeka nas w najbliższym czasie sporo demonstracji i kto wie, co się jeszcze na nich pojawi.