Jomar Lanot Memorial Totem Pole

lanot1.jpg

W Kolumbii Brytyjskiej słupy totemowe spotyka się w wielu miejscach. Większość z nich służy po prostu jako atrakcje turystyczne. Ostatnio widziałem nawet reklamę nowego kondominium, w której dostawiony do fasady budynku rzeźbiony słup określono jako „conversation piece”. W zrozumieniu istoty totemów ważniejsze od ich walorów estetycznych czy tego, co przedstawiają, jest dotarcie do funkcji, jakie spełniają.

Dlatego ten słup totemowy jest wyjątkowy. Upamiętnia bowiem Jomara Lamota, filipińskiego ucznia szkoły im Charlesa Tuppera w Vancouverze. W 2003 roku, nastolatek, od niespełna roku mieszkający w Kanadzie, został zamordowany w pobliżu szkoły. Totem powstał jako element dłuższego procesu pracy ze zbiorową traumą uczniów i nauczycieli po jego tragicznej śmierci. Stworzyli go dwaj rzeźbiarze z różnych indiańskich narodów Martin Sparrow (z narodu Musqueam) i Joe Bolton (Tsimshian). Pień ofiarowali zaś członkowie narodu Kwantlen.

Co jednak mają indiańscy rzeźbiarze do filipińskiego ucznia? Upamiętniając śmierć Jomara Lamota, popełnioną prawdopodobnie na tle rasistowskim, słup przed szkołą wskazuje na wartości wynikające z kulturowej różnorodności, ale przypomina też o systemowym rasizmie doświadczanym przez Indian w Kolumbii Brytyjskiej. A przecież to system szkolnictwa (szkoły rezydencjalne) był głównym narzędziem asymilacji Pierwszych Narodów, niszczenia ich tożsamości, odrębności kulturowej, języka.

lanot2

Słup przedstawia trzy postacie: Obserwatora (Watchman), mitycznego Ptaka Grzmotu (Thunderbird) i Niedźwiedzia. Środkowa część reprezentuje różnorodność, zilustrowaną przez pracowników i uczniów szkoły.

Może nie jest to wyjątkowe dzieło z artystycznego, rzeźbiarskiego punktu widzenia, ale zainteresowali się nim antropolodzy. Jak pisze o tym totemie antropolożka Alice Campbell, łatwo by go uznać za przykład zawłaszczenia kultury Pierwszych Narodów (na tej zasadzie jak indiańskie motywy zdobią samochody policyjne czy emblematy drużyn sportowych). Tym bardziej, że słup totemowy występuje tu jako forma uzdrawiania czy wręcz magii, egzotyzujących cech przypisywanych przez kulturę Zachodu rdzennym kulturom Ameryki. W tym wypadku jednak, jak stwierdza Campbell, „rasowe napięcia zostały zastąpione zaangażowaniem w potwierdzenie kulturowej różnorodności”.

lanot3

Kruk i Pierwsi Ludzie

kruk0
Bill Reid, „Kruk i Pierwsi Ludzie”, 1976-1980, Muzeum Antropologii w Vancouver, Rotunda Billa Reida

W tradycji Pierwszych Narodów z Kolumbii Brytyjskiej Kruk to trickster. Skradł światło i rozświetlił ciemności, a uciekając przez otwór kominowy osmalił sobie pióra. Dlatego często przedstawiany jest z okrągłą tarczą słoneczną w dziobie. W innej legendzie po opadnięciu wód wielkiej powodzi, żerując na plaży w poszukiwaniu pożywienia, natknął się na muszlę z niewielkimi stworzeniami, które wywabił z jej wnętrza. Tak narodzili się praprzodkowie Haida, sami bladoskórzy mężczyźni. Kruk zabrał ich na wyspę. Podczas odpływu zbierał chitony i rzucał nimi w mężczyzn. Dopiero z tych chitonów narodzili się mężczyźni i kobiety, wszyscy o ciemnym odcieniu skóry i czarnych włosach, jak dzisiejsi Haida.

Pisząc przed kilkoma tygodniami o Muzeum Antropologii na UBC, zaledwie wspomniałem o najsłynniejszej rzeźbie, która się tu znajduje, „Kruku i Pierwszych Ludziach” Billa Reida, opartej na tej właśnie legendzie. O samym artyście pisałem nieco już wcześniej, przy okazji wizyty w Audain Art Museum w Whistler, gdzie znajduje się jedna z wersji „Wodza podmorskiego świata” („Orki”).

Bill Reid to niezwykle ciekawa postać. Zanim został jednym z najsłynniejszych kanadyjskich artystów, był spikerem radiowym i jubilerem. Przez złotnictwo doszedł do sztuki, odkrywając jednocześnie swe korzenie w narodzie Haida. Z czasem stał się jednym z najważniejszym artystów tzw. renesansu Pierwszych Narodów, a przy okazji indiańskim aktywistą.

kruk2

Od lat 60. artyści powracali do kanonów sztuki Haida czy Kwakwaka‚wakw, studiując dawnych twórców. Częścią tego trendu było kopiowanie i tworzenie nowych słupów totemowych, w czym Reid uczestniczył, także w Muzeum Antropologii. W latach 80., już jako starszy wiekiem artysta, doszedł do innego rodzaju rzeźby monumentalnej, w której powiększał do sporych rozmiarów swoje wcześniejsze, mniejsze rzeźby czy projekty jubilerskie. Po prostu otrzymywał coraz lepsze zlecenia – a to od vancouverskiego Akwarium, a to od Muzeum Antropologii, a to – nieco później – od Ambasady Kanady w Waszyngtonie.

Wzorem dla „Kruka i Pierwszych Ludzi” była niewielka bukszpanowa rzeźbka Reida z początku lat 70., wykonana z iście jubilerską precyzją. Inspiracją dla niej była z kolei jeszcze wcześniejsza argilitowa skrzyneczka Charlesa Edenshawa, ilustrująca tę samą historię. U Edenshawa Kruk był jednak postacią hybrydalną, łączącą cechy ludzkie i ptasie, a Pierwsi Ludzie zostali sprowadzeni do pięciu potraktowanych syntetycznie twarzy.

DSC05083
Charles Edenshaw, skrzyneczka argilitowa, Royal British Columbia Museum, Victoria

Tradycyjna sztuka Indian Północnozachodniego Wybrzeża rzadko bywała narracyjna. Historie należało opowiadać, a nie ilustrować. Bardziej narracyjne przedstawienia, ilustrujące legendy i wierzenia, zaczęły pojawiać się, bo podobały się Europejczykom, głównym klientom indiańskich artystów. Stąd właśnie ilustracja legendy o Kruku na skrzyneczce Charlesa Edenshawa.

Reida bardziej interesowała forma niż funkcja sztuki Pierwszych Narodów. Rzeźba „Kruk i Pierwsi Ludzie” jest eklektyczna, łączy tradycję europejską (chociażby studia anatomiczne) z indiańską, ikonografię właściwą Haida z zachodnim naturalizmem. Gdy przyjrzeć się im bliżej, realistyczne przedstawione ciała Pierwszych Ludzi okazują się mieć stylizowane twarze, a całkiem zbliżony do prawdziwego ptaka Kruk (inaczej niż na przedstawieniach Kruka na słupach totemowych) ma jednak ornamentalnie potraktowany ogon. Rzeźba jest więc jednocześnie nowoczesna i należy do tradycji Pierwszych Narodów. Ale nie powstała, by pełnić jakiekolwiek funkcje ceremonialne czy rytualne, powstała z myślą o wystawieniu jej w tym konkretnym miejscu. Nie ma więc wiele wspólnego z większością artefaktów zgromadzonych w muzeum.

kruk3

Rzeźba została zamówiona specjalnie dla Muzeum Antropologii, z myślą o nowym budynku, zaprojektowanym przez Arthura Ericksona. W budynek wkomponowano jedną z wieżyczek strzelniczych, pozostałości po II wojnie światowej, gdy wybrzeże Kanady przygotowywało się na atak Japończyków. Nigdy nie padły tu żadne strzały, a już pod dachem muzeum okrągła betonowa podstawa działa stała się postumentem dla rzeźby. Erickson otoczył ją rotundą, zwaną dzisiaj Rotundą Billa Reida.

Rzeźbę odsłonił sam książę Karol w kwietniu 1980 roku. Z tej okazji Reid napisał własną wersję legendy, w końcówce historii Pierwszych Ludzi nawiązując do czasów sobie współczesnych: „Przez wiele, wiele pokoleń wzrastali i rozkwitali, budowali i tworzyli, walczyli i niszczyli, żyli zgodnie ze zmianami pór roku i niezmiennymi rytuałami. Te czasy już odeszły. Większość wiosek porzucono i zostały po nich ruiny. (…) Morze straciło wiele ze swego bogactwa i wielkie obszary wspaniałego lądu leżą odłogiem. Chyba nadszedł już czas, by Kruk lub ktoś inny rozpoczął tę historię od nowa”.

Lalakenis

DSC05379

Co jakiś czas przez pisma artystyczne przewijają się dyskusje o polityczności sztuki – czy sztuka może być polityczna, a jeśli tak, to na ile; czy sztuka przynosi efekt, a jeśli tak, to jaki. Te dyskusje zazwyczaj podszyte są obawą, że instrumentalne wykorzystanie sztuki w politycznym sporze spowoduje, że sztuka sztuką być przestanie. Bo stanie się publicystyką lub narzędziem politycznej propagandy. Olaboga! Tego problemu nie mają zupełnie artyści Pierwszych Narodów (First Nations) – pisałem o tym przy okazji ostatniej wizyty w Muzeum Antropologii i rzeźby Joe’go Davida.

Nie mają tego problemu przede wszystkim dlatego, że sztuka stanowi ważny element określający ich tożsamość. Pozwala im się samookreślić jako narodom odrębnym od większości kanadyjskiego społeczeństwa, wciąż walczącym o możliwość samostanowienia, decydowania o sobie i swoim otoczeniu. Artystom w tych społecznościach przypada więc szczególna rola. Zdają sobie jednak sprawę z różnego statusu swych dzieł. Wielu z nich wyraźnie rozgranicza, co jest artystyczną produkcją na potrzeby galerii, kolekcjonerów, turystów, a co na potrzeby społeczności; co jest maską noszoną podczas tradycyjnych ceremonii, a co maską – obiektem do powieszenia na ścianie w muzeum.

Przy okazji ostatniej wizyty w Muzeum Antropologii wpadliśmy też z Marcinem do działającej na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej (UBC) galerii, Morris and Helen Belkin Gallery, gdzie dobiega końca wystawa „Lalakenis”. To wystawa stricte polityczna. Dotyczy postulatów Pierwszych Narodów kierowanych pod adresem byłego już rządu Stephena Harpera i lokalnego rządu Kolumbii Brytyjskiej, a także lekceważenia tych postulatów – większej samorządności, prawa do ziemi, sprzeciwu wobec budowy ropociągów.

b2

Główną rolę odgrywa tu artysta i wódz z narodu Kwakwa̱ka̱’wakw, Beau Dick. Dick znany jest głównie jako rzeźbiarz – twórca ceremonialnych masek i masek – dzieł sztuki (jedną z nich pokazałem przy okazji wizyty w Audain Art Museum w Whistler). By wyrazić protest Pierwszych Narodów, Dick postanowił odnowić dawny rytuał złamania miedzianej tarczy.

Wystawa „Lalakenis” dokumentuje dwie podróże i dwie ceremonie złamania miedzianych tarcz. Pierwszą podróż („Awalaskenis”) Dick i m.in. jego dwie córki odbyli w lutym 2013 roku z rodzinnego Quatsino na wyspie Vancouver do Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej. Druga podróż („Awalaskenis II”) przenosiła protest na poziom federalny i trwała prawie miesiąc. Wyruszono z Vancouveru 2 lipca 2014 roku, ceremonia w Ottawie odbyła się 27 lipca. Tarczę złamaną przed budynkami parlamentu w Ottawie wykonał Giindajin Haawasti Guujaaw, rzeźbiarz i swego czasu prezydent narodu Haida. To on też przekonał Dicka, by ceremonię z Victorii powtórzył w stolicy Kanady.

Miedziane tarcze należą do tradycji Pierwszych Narodów z Kolumbii Brytyjskiej i nazywane są po angielsku po prostu coppers. Są częstym motywem przewijającym się w ich sztuce, od słupów totemowych po współczesną grafikę. Nigdy nie służyły do walki, są symbolem bogactwa i władzy, w XIX wieku były nieodzownym elementem potlaczy.

Każdy copper ma swoje imię i własną historię. Symboliczna wartość miedzianych tarcz wzrasta z czasem, zależy od statusu osób, które ją posiadały. Copper jest bowiem symbolem wszystkich wcześniejszych wymian. Dlatego tak ważny w „Awalaskenis” był aspekt podróży. Podczas licznych przystanków miedziana tarcza uczestniczyła w ceremoniach Pierwszych Narodów w różnych zakątkach Kanady, od Kolumbii Brytyjskiej, przez Albertę, Saskatchewan, Manitobę, po Ontario. Wyjaśnia to Beau Dick: „W pewnym sensie copper to żywa istota”. Podróż nadawała też całemu przedsięwzięciu pewien romantyczny rys – nie ma jak przejechać się z jednego krańca kontynentu na drugi. Nic bardziej kanadyjskiego (vide Terry Fox). Dokumentacja całego procesu przypomina trochę film drogi, a przez całą wystawę przebiega mapa z trasą podróży.

IMG_0262

Co jednak oznacza złamanie miedzianej tarczy? To niezwykle rzadka ceremonia piętnowania, kompromitowania, zawstydzania – po angielsku nazywa się ją shaming ceremony. Dick tłumaczy, że „strach przed złamaniem miedzianej tarczy w dawnych czasach był tak wszechwładny, że potrafił cię zabić. Tak bardzo wierzyliśmy w jego siłę”. Odnowiona przez Dicka tradycja służy dziś za gest polityczny. Odrąbany kawałek miedzianej tarczy pozostawiono na schodach parlamentu jako sygnał dla rządu.

Imię nadane tej konkretnej tarczy, Taaw, nawiązuje do oleju z olakonów, ryb morskich. Indianie z Północnozachodniego Wybrzeża wykorzystywali go do oświetlania swych domów. Naturalny olej z olakonów w nazwie występuje jako przeciwieństwo dla ropy pozyskiwanej z piasków bitumicznych (oilsands), którą korporacje zamierzają transportować rurociągami. To przeciw nim protestują ekolodzy i Pierwsze Narody. „Łamiąc tę tarczę konfrontujemy się z tyranią i opresją rządu, który zaprzecza prawom człowieka i odwrócił się plecami od natury”, mówili przed parlamentem.

d

Dick przyznaje, że do wypraw i łamania miedzianych tarcz zainspirował go ruch Idle No More, swoisty odpowiednik ruchów Occupy wśród kanadyjskich Pierwszych Narodów, który narodził się pod koniec 2012 roku. To całkowicie oddolny, zapoczątkowany przez cztery kobiety ruch sprzeciwu wobec konserwatywnego rządu Stephena Harpera.

Od lata 2014 roku w Kanadzie zmienił się rząd. Premier Justin Trudeau ma inny stosunek do Pierwszych Narodów niż Harper. Nie ma kłopotów z przepraszaniem za błędy swego państwa z przeszłości (tak, tak, nawet Kanada ma ich sporo na sumieniu) i po objęciu swej funkcji zapowiedział nawet, że zamierza wywierać presję na Watykanie, by Kościół Katolicki również oficjalnie przeprosił za krzywdy wyrządzone rdzennym mieszkańcom Kanady. Księża katoliccy prowadzili większość tzw. szkół rezydencyjnych (residential schools), działających od końca XIX wieku, których celem była asymilacja i oduczenie młodych Indian ich kultury i języka, ale jak się ostatnio okazało, cechowała je też niezwykle wysoka śmiertelność wśród uczniów.

Bernardette Phan
Zdjęcie reklamujące wystawę, fot. Bernardette Phan

Ceremonie Pierwszych Narodów mają swoją powagę, ale sama wystawa, dokumentująca podróże i ukazująca zgromadzone po drodze artefakty, podobnie jak sztuka Pierwszych Narodów w ogóle, ma w sobie sporo humoru. Trasę z Vancouveru do Ottawy pokonywano m.in. czerwonym kabrioletem, a wystawę reklamuje zdjęcie, na którym w aucie siedzą indiańskie maski.

Muzeum Antropologii

moa

Muzeum Antropologii (Museum of Anthropology, MoA) to moje ulubione muzeum w Vancouverze. Stanowi część Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej (University of British Columbia, UBC) i znajduje się na skraju kampusu, dosyć oddalonego od centrum miasta. Dalej jest już tylko urwisko, fragment plaży i ocean.

Jeśli ktoś chce się zapoznać ze sztuką Pierwszych Narodów zachodniego wybrzeża Kanady, nie ma ku temu lepszego miejsca. Chociaż bywałem tu wielokrotnie, absolutnie nigdy się tu nie nudzę. Nawet jak wystawy czasowe zawodzą, można dokonywać nowych odkryć w stałych zbiorach.

moa6

Po pierwsze, sztuka Pierwszych Narodów Północnozachodniego Wybrzeża jest wyjątkowo elegancka, wysmakowana formalnie, na granicy abstrakcji. I wyglądała podobnie, gdy w Europie królowało rokoko. Claude Lévi-Strauss porównywał ją do osiągnięć starożytnej Grecji i Rzymu. Po drugie, Muzeum Antropologii na równi traktuje obiekty powstałe dwieście lat temu i dzisiaj. Po trzecie, zawsze jak tu jestem, przypominam sobie o polityczności sztuki. Bo jest to instytucja w szczególny sposób zaangażowana, podobnie jak sama sztuka Pierwszych Narodów jest zawsze polityczna. Artysta Haida, Musqueam czy Kwakwaka‚wakw to niemal z definicji artysta zaangażowany – ma zobowiązania wobec swojego narodu, natury i po prostu świata. To jedno z tych muzeum, które nie męczą, ale w którym można naładować baterie. Jest tu nadzwyczaj spokojnie, a chętnych po kolekcji oprowadzają wolontariusze-emeryci.

moa5

Wreszcie, warto się tu wybrać już dla samej architektury. Muzeum powołano do życia w 1947 roku, ale obecna siedziba muzeum została otwarta w 1976 roku; wcześniej część zbiorów pokazywano w budynku uniwersyteckiej biblioteki. Budynek zaprojektował najsłynniejszy vancouverski architekt Arthur Erickson i jest to chyba najlepsza z jego realizacji. Jako wyjściowy moduł wykorzystał tu podstawowy element konstrukcyjny tradycyjnych domów tutejszych Indian – belkę wspartą na dwóch słupach, u Ericksona oczywiście odlaną w betonie. Bo jak w większości jego realizacji, króluje tu beton i szkło.

Stopniowe poznawanie budynku, schodami w dół, architekt porównywał do wyjścia z lasu i dotarcia nad brzeg oceanu, na którym tradycyjne mieściły się wioski narodów Haida czy Kwakwaka‚wakw. Erickson zaznaczał też, że projektując cokolwiek w Kolumbii Brytyjskiej trzeba mieć na uwadze, że budynek musi się równie dobrze prezentować w słoneczne, jak i szare, pochmurne dni. Betonowo-szklana, dynamiczna fasada budynku spełnia ten warunek. Ale ogląda się ją dopiero na końcu, od strony ogrodu, samo wejście do budynku ukryte jest wśród drzew.

moa2

W środku największe wrażenie robi Wielki Hol o wspinającym się stropie, przeszklony do tego stopnia, że czasami wydaje się, że zewnętrze stanowi naturalną kontynuację wnętrza. Rozciąga się stąd widok na niewielki staw i fragment indiańskiej wioski z kilkunastoma totemami. Najstarsze totemy (lub ich fragmenty) znalazły schronienie wewnątrz.

Większość zbiorów Muzeum Antropologii mieści się jednak w zaprojektowanym przez Ericksona „widzialnym magazynie” (visable storage). Wystawa zamknięta jest w szklanych gablotach i szufladach. Obiekty są stłoczone, ale całość pomyślana jest tak, by każdy zwiedzający sam decydował o tym, na czym się skupi, w którym miejscu otworzy szufladę. Muzeum wprawdzie słynie głównie ze sztuki Pierwszych Narodów Północnozachodniego Wybrzeża, ale w wystawie-magazynie są też zbiory dotyczące innych części Ameryk, Azji, Afryki, Australii i Oceanii. Szczególne miejsce w programie muzeum zajmuje Rotunda Billa Reida, mieszcząca powstałą specjalnie rzeźbą „Kruk i Pierwsi Ludzie”.

moa3

To, co wyróżnia vancouverskie Muzeum Antropologii od innych podobnych instytucji, to szczególnie bliska współpraca z Pierwszymi Narodami i ich artystami. Stąd przed wejściem witają nas prace artystów narodu Musqueam, na którego tradycyjnych ziemiach mieści się kampus UBC, przede wszystkim Susan Point. W 2001 roku oficjalnie nazwano plac wejściowy „xʷəńiwən ce:p kʷθəθ nəὠeyəɬ”, czyli „pamiętaj swoje nauki”.

Ale od samego początku sama idea Muzeum Antropologii łączyła się z krytyczną analiza praktyk muzealnych, w szczególności zachodnich muzeów etnograficznych, i przekonanie, że poszczególne grupy mają prawo do samodzielnego opowiedzenia własnej historii i kultury. Za dyrektury Michaela Amesa w latach 70. muzeum na UBC stało się jednym z najbardziej progresywnych instytucji tego typu na świecie.

moa4

W ostatnich dekadach XIX i pierwszych XX wieku europejskie, amerykańskie i kanadyjskie muzea prześcigały się w przeczesywaniu Zachodniego Wybrzeża w poszukiwaniu indiańskich artefaktów. Słupy totemowe i inne obiekty kończyły zazwyczaj w muzeach historii naturalnej (Indian łączono romantycznym mitem z naturą, przyrodą). W muzeach czy na gloryfikujących korzyści ekspansji kolonialnych wystawach światowych i kontynentalnych powstawało pewne wyobrażenie o „indiańskości”, będące amalgamatem elementy różnych, często obcych sobie i oddalonych od siebie geograficznie kultur (totemy obok pióropusza, tomahawka, fajki pokoju czy tipi). Z czasem sztuka pierwszych narodów znalazła też swoje miejsce w muzeach sztuki jako przedmiot doznań estetycznych.

Muzeum Antropologii świadomie łączy funkcje estetyczne i polityczne. Działania muzeum stały się ważnym elementem odrodzenia sztuki Pierwszych Narodów pod II wojnie światowej, a także umacniania ich tożsamości. Gdy w 1958 roku wodzowie wioski Gitanyow nad rzeką Skeena zgodzili się przekazać pięć słupów totemowych do muzeów Kolumbii Brytyjskiej (by je w ten sposób ocalić), zażądali, by ich repliki wróciły do miejsc, z których pochodzą, ale też by te obiekty zbadano i opisano ich historię, by o nich uczono studentów. Pierwotnie słupy totemowe wyrażały bowiem pozycję rodziny w ramach indiańskiej społeczności. Potem zaczęły też odgrywać rolę znaku dla białych osadników, na przykład: „ziemia, na której stoją te słupy należy do Gitk’san”. Dziś jeden z nich stoi w Wielkim Holu.

moa7

Muzeum Antropologii stało się centrum sztuki Indian Wybrzeża Północnozachodniego, w szczególności zaś właśnie słupów totemowych. Pod koniec lat 40. muzeum zatrudniło artystę Mungo Martina z narodu Kwakwaka‚wakw, by dokonał restauracji zakupionych totemów. Potem pracowali tu jeszcze Henry Hunt, Tony Hunt, Doug Cranmer czy Bill Reid.

Sechelt

sechelt1

Tydzień temu wróciłem do Kanady i właśnie spędziliśmy z Marcinem weekend na Sunshine Coast, fragmencie wybrzeża na północny-zachód od Vancouveru. To stały ląd, ale można się tu dostać jedynie promem. W Sechelt, niewielkim miasteczku, niedaleko którego się zatrzymaliśmy, postanowiliśmy odwiedzić wszystkie totemy (chcąc używać ściślejszej terminologii, powiedziałbym: słupy totemowe). Ostatecznie nie zrealizowaliśmy tego postanowienia, ale widzieliśmy sporo.

Po polsku trudno pisać o Indianach – po prostu brakuje odpowiednich słów. W Stanach mówi się o nich Native Americans, co podkreśla, że przede wszystkim są Amerykanami, w Kanadzie już od wielu, wielu lat – First Nations, bo oni byli tu pierwsi, mają swoje kultury, języki, terytoria. Będę się trzymał kanadyjskiej terminologii i używał kategorii „narodu”, wszak Polacy przywiązują do niej tyle wagi.

Totemy żyją krótko, jakieś kilkadziesiąt lat. W Sechelt jest ich około trzydziestu i upamiętniają najważniejsze wydarzenia narodu shíshálh (od którego Sechelt wzięło swoją nazwę) w ostatnich dekadach.

sechelt4

sechelt3

W 1986 roku naród shíshálh jako pierwszy w Kanadzie uzyskał status samorządnej społeczności, co umożliwiły ówczesne zmiany w prawie. To wydarzenie upamiętniają totemy niedaleko budynków administracyjnych – do dziś zachowały się zaledwie trzy z oryginalnych siedmiu totemów wyrzeźbionych przez Jamiego Jeffriesa. Niektórym figurom Jeffries nie wyrzeźbił twarzy; w ten sposób chciał zaznaczyć utratę tożsamości przez Indian, zwłaszcza w czasie obowiązywania dyskryminacyjnego prawa (Federal Indian Act). Dwa większe totemy reprezentują nowe prawo, przyjęte na poziomie federalnym i na poziomie prowincji, umożliwiające samorządność pierwszych narodów. To świetny przykład, jak sztuka i tradycja łączą się z polityką.

sechelt6

Nad samym oceanem stoi pięć totemów ustawionych z okazji dziesiątej rocznicy samorządności shíshálh. Cztery reprezentują poszczególne klany narodu shíshálh (odpowiadają im cztery totemy – zwierzęta: Wilk, Niedźwiedź, Orka i Żaba). Środkowy totem upamiętania połączenie się tych czterech klanów w 1925 roku.

sechelt2

W 2007 roku grupa pięciu totemów stanęła też przed Tsain-Ko Village, należącego do indiańskiego samorządu centrum handlowego. Środkowy przedstawia od dołu: orkę, figurę witającego człowieka (zawsze z rozpostartymi ramionami) oraz Orła z rozpostartymi skrzydłami, czyli tzw. Ptaka Duchowego (Spiritual Bird). Drugi totem od prawej zwieńczony jest Krukiem wyzwalającym słońce. Indianie tych terenów wierzyli, że to właśnie Kruk umieścił Słońce i Księżyc na niebie – stąd często przedstawiany jest z czymś na kształt okrągłej tarczy w dziobie.

sechelt7

Jeden z ciekawszych słupów totemowych stoi przed byłą szkołą podstawową. Powstał w 1985 roku. Wyrzeźbił go nauczyciel Bradley Hunt przy pomocy uczniów. Orzeł, godło szkoły, stoi tu na figurze człowieka, reprezentującego właśnie nauczyciela. W postać nauczyciela wpisana jest mniejsza figura – dziecka (ucznia). Dziecko trzyma zaś miedzianą tarczę, która wśród Indian Północno-Zachodniego Wybrzeża uchodziła za symbol bogactwa (tu – bogactwa wiedzy).

secheltimage2
Wycinek z „Globe and Mail” z 2010 roku

 

Prawdziwy skarb ukryty jest w prowadzonym przez shíshálh niewielkim muzeum – tems swiya Museum. Muzeum to właściwie jedna sala prezentująca odkrycia archeologiczne z okolicy. W jej centrum stoi jednak wysoka na 50 centymetrów kamienna rzeźba, którą w latach 20. odnalazły bawiące się nad rzeką dzieci. Wtedy sprzedano ją za 25 dolarów do Museum of Vancouver. Rzeźba, nazywana dziś „Sechelt Image”, szacowana jest na jakieś 3 tys. lat. Przedstawia kobietę trzymającą w ramionach dziecko. Shíshálh łączą tę rzeźbę ze znaną z ustnych przekazów opowieścią o kobiecie, która rozpaczając po śmierci syna, rzuciła się w nurt rzeki. Naród shíshálh starał się kamień odzyskać od lat 70. Udało się dopiero w 2010 roku – shíshálh znowu wytyczali szlaki, którymi poszły inne narody. Ale ta restytucja to wciąż rzadki przykład muzealnej przyzwoitości.

Oczywiście na tym wszystkim kładą się długim cieniem lata dyskryminacji i prób wyzbycia pierwszych narodów ich kultury i tożsamości, a nawet fizycznego unicestwienia. Kultura wizualna Indian została włączona do zestawu kanadyjskich motywów (stąd ich obecność w symbolach drużyn sportowych, na samochodach policyjnych, w sklepach z pamiątkami), jednocześnie nie traktowano jej jako kultury wciąż żywej.

Inna sprawa, że w Sechelt można odnieść wrażenie, że totemy należą do tradycyjnego repertuaru sztuki Indian tego regionu. Nic bardziej mylnego. Wcześniej ich tu po prostu nie było. Słupy totemowe stanowiły element kultury pierwszych narodów zamieszkujących bardziej na północ. Te, które stoją w Sechelt, zdradzają podobieństwo ze sztuką narodu Kwakwaka‚wakw. To spotyka się z krytyką. Oto bowiem jedne grupy powielają wzorce z kultur innych narodów indiańskich (słupy totemowe można dziś spotkać nawet na amerykańskiej prerii) na tej samej zasadzie, jak w ogólnym wyobrażeniu o „indiańskości” mieszają się elementy z kultur często sobie obcych i odległych terytorialnie, czy w podobny sposób, jak słupy totemowe zostały zawłaszczone jako symbole Kolumbii Brytyjskiej czy Kanady. Antropolożka Aldona Jonaitis pisze o wyzwaniu stojącym przed tymi narodami, by „odkryć na nowo własny unikalny styl, a nie kooptować bardziej ekspresyjny styl grup z Północy” (A. Jonaitis, A. Glass, The Totem Pole. An Intercultural History, University of Washington, Douglas & Mcintyre 2010).

Ostatnio pismo „Canadian Art” przyjrzało się nawet tatuażowi premiera Justina Trudeau. Trudeau na lewym ramieniu wytatuował sobie motyw z obrazu Roberta Davidsona, artysty z narodu Haida, „Kruk przynosi światło światu”. Tatuaż widać na zdjęciach premiera z siłowni. Davidson wprawdzie nie ma za złe Trudeau, mówi o tradycyjnej hojności Indian, podkreśla, że gdy ktoś sobie tatuuje jakiś motyw z jego sztuki, odbiera to jako komplement, ale jednocześnie – że woli być pytany o zdanie. Dodałbym, że zwłaszcza gdy czyni to jedna z najważniejszych osób w państwie. Coś jest na rzeczy. Podobnie jak robi ogromną różnicę, czy sztukę danego indiańskiego narodu ogląda się w muzeum w wielkim mieście, czy na jego własnym terytorium.

Trudeau to jednak nadzieja pierwszych narodów na zmiany. Jeszcze jako przewodniczący Partii Liberalnej obecny premier Kanady był gościem programu „Voices of Shishalh”, który prowadzi wódz Calvin Craigan.