2024

Kilka dni temu na łamach „Gazety Wyborczej” podsumowałem miniony, 2024 rok. Piszę oczywiście o otwarciu nowej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Maszy Potockiej, zmianach pokoleniowych, chaosie, którzy pozostawili po sobie pisowscy nominaci, nowym rozdaniu dyrektorskim, bałaganie z KPO, ale przede wszystkim – o modzie na sztuką współczesną.

Zainteresowanie MSN-em to nie tylko efekt nowości. W ostatnim czasie nastąpiła istotna zmiana. Jeszcze kilka lat temu do muzeów, owszem, ustawiały się kolejki, ale na wystawy klasyków: przywiezionych z Francji obrazów impresjonistów, Witkacego czy Boznańskiej. Dzisiaj obcowanie ze sztuką współczesną stało się rodzajem mody. By tę publiczność zbudować, całe środowisko sztuki współczesnej wykonało ogrom pracy.

Widać to szczególnie podczas Warsaw Gallery Weekendu, corocznego wydarzenia organizowanego przez stołeczne galerie komercyjne na wzór podobnych weekendów galeryjnych w Berlinie czy Londynie. Podczas WGW stołeczne galerie pękają w szwach.

Niektórzy przychodzą nie tylko oglądać. Ostatnia dekada przyniosła niespotykany wcześniej rozwój rynku sztuki w Polsce. Dzięki niemu w Warszawie działa dziś kilkadziesiąt prywatnych galerii. Ale równolegle w dużych miastach pojawia się wiele niekomercyjnych inicjatyw wystawienniczych, oddolnych i często krótkotrwałych, tworzonych przez samych artystów – skale tego zjawiska pokazują lokalne offowe festiwale, takie jak stołeczny Fringe czy Wrocław Off Gallery Weekend.

Do sztuki doszusowali już nawet influencerzy i influencerki, chcący się ogrzać w jej blasku, wciąż jeszcze trochę zagubieni w muzeum.

PEŁNY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „WYBORCZEJ”.

W Bunkrze po staremu

W „Dwutygodniku” piszę o darze Andrzeja i Teresy Starmachów dla krakowskich muzeów, pokazywanym właśnie w otwartym po remoncie Bunkrze Sztuki, oczywiście w kontekście toczących się wokół galerii konfliktów, zwłaszcza tych związanych z Marią Anną Potocką.

Piszę o architekturze Bunkra po remoncie, wystawie „Daj mi wszystko”, nowej dyrektorce Delfinie Jałowik, powiązaniach Bunkra z Mocakiem, ale wspominam też wystawę „Z mojego okna widać wszystkie kopce”, którą recenzowałem w „Dwutygodniku” osiem lat temu, gdy galerią kierowała Magdalena Ziółkowska. Kilka cytatów poniżej:

Edward Krasiński

Te kontrowersje kładą się niestety cieniem na zbiór prac podarowanych przez Starmachów krakowskim instytucjom i obecnie pokazywanych w Bunkrze. Wystawa „Daj mi wszystko” potrwa aż do września, składa się z prac ważnych, często monumentalnych, zajmujących istotne miejsce w dorobku poszczególnych artystów. 

Kolekcja Starmachów odbija oczywiście działalność Starmach Gallery, funkcjonującej od 1989 roku. Andrzej Starmach to przede wszystkim galerzysta, a dopiero potem kolekcjoner. Kolekcjonowanie, co częste w przypadku prowadzących prywatne galerie, było pokłosiem handlu sztuką. To zbiór stricte polski, bliższy Krakowa niż Warszawy czy innych ośrodków. Wybory Starmachów były konserwatywne, typowe dla polskich kolekcjonerów, którzy rozwijali swoje zbiory w latach 90. i nieco później. Dar wyglądałby więc podobnie, gdyby przekazano go przed dwiema dekadami. Nie ma tu też artystów z nurtu sztuki krytycznej czy malarzy z Grupy Ładnie, nie ma żadnych zaskoczeń, żadnych niespodzianek. Jedyni w tym zbiorze artyści debiutujący po 1989 roku to twórczynie współpracujące z Galerią Starmach, jak Marzena Nowak czy Marta Deskur. Zestaw nazwisk pokrywa się z aukcjami „Klasyków nowoczesności”, regularnie organizowanymi przez Desę Unicum, i nie uwzględnia interwencji dokonanych w kanonie polskiej sztuki powojennej w ostatnich latach. 

To jakość i waga podarowanych dzieł czyni ten dar bezprecedensowym. Takie prace w środowisku sztuki nazywa się często „muzealnymi”, bo z powodzeniem odnajdują swe miejsce w muzealnych kolekcjach. Świetnie wypadają zwłaszcza dzieła Magdaleny Abakanowicz z różnych okresów jej twórczości, scenografia Jerzego Nowosielskiego czy prace Deskur. Perełką jest zaś instalacja „Labirynt” Edwarda Krasińskiego, którą przygotował dla Galerii Foksal w 1987 roku. Fenomenalnie wypada sala, w której zestawiono ze sobą Tadeusza Kantora (cykl „Wszystko wisi na włosku”), Mikołaja Smoczyńskiego i Mirosława Bałkę. Niektóre fragmenty wystawy można by przenieść wprost na stałe prezentacje muzealnych kolekcji. 

Już podczas przygotowań do otwarcia MOCAK-u wiele lat temu krakowscy artyści domagali się konkursu na stanowisko dyrektora. Obiecał im to prezydent Majchrowski, jednak nigdy tej obietnicy nie spełnił. Co więcej, niedawno tuż przed własnym odejściem i wyborami samorządowymi podpisał z Potocką kontrakt na prowadzenie MOCAK-u przez kolejne siedem lat. 

Podobnie jest z pisaniem instytucjonalnych historii. W wydanej przy okazji ponownego otwarcia galerii książeczce „Bunkier. Architektura i sztuka” całkowicie wytarte zostały konflikty związane z instytucją i kontrowersje wynikające z powrotu Potockiej do kierowania Bunkrem. Niezrealizowanie projektu Koniecznego, który zwyciężył w konkursie architektonicznym, zostaje sprowadzone do stwierdzenia, że architekt nie podpisał umowy, jakby zrobił to z kaprysu. Nie dowiemy się o protestach przeciwko pomysłowi połączenia Bunkra z MOCAK-iem i przeciwko objęciu funkcji dyrektora Bunkra przez Potocką. 

W normalnej sytuacji dar Andrzeja i Teresy Starmachów dla krakowskich muzeów byłby powszechnie celebrowany. W krakowskich instytucjach, nad którymi sprawuje pieczę Potocka, ugrzązł jednak w nepotystycznym, patriarchalnym smrodku. Wystawa „Daj mi wszystko” wpisała się w patologiczną sytuację, podkreśla bowiem dalsze symboliczne powiązanie Bunkra i MOCAK-u. Wszak Bunkier nie jest beneficjentem tego daru. 

Drugim łącznikiem obu instytucji jest nowa dyrektorka Delfina Jałowik. Mimo deklaracji niezależności jej dotychczasowe doświadczenie nie wróży dobrze Bunkrowi. Często pracowała w kuratorskim teamie z Potocką. O efektach takiej współpracy można się było przekonać jeszcze niedawno w MOCAK-u na przygotowanej przez ten kuratorski duet wystawie „Malarstwo. Złote medium sztuki”. Zgodnie z często stosowaną metodą Potockiej obrazy zostały sprowadzone do parteru według kilku upupiających kategorii. Podobnie została w Bunkrze potraktowana praca Jadwigi Sawickiej. Wieloznaczny tekst z jej obrazu „Daj mi wszystko” został zamieniony w żart, którym Potocka puszcza oko w kierunku donatora. Skoro już tyle mi dałeś, zdaje się mówić, to teraz „daj mi wszystko”. 

Jałowik firmowała różne wątpliwe przedsięwzięcia MOCAK-u i towarzyszyła przejęciu Bunkra przez Potocką, by ostatecznie zostać jego dyrektorką. W swoim ogólnikowym programie skupia się zaś głównie na publiczności. To powtórzenie mantry samej Potockiej. W mocakowym wydaniu ukłon w stronę publiczności polegał niestety na spłaszczaniu sztuki, jej objaśnianie – na przykrych, komicznych podpisach. Jak inaczej może wyglądać budowanie relacji z publicznością, pokazuje dziś na przykład galeria Labirynt w Lublinie, której program oparty jest na autentycznym zaangażowaniu.

Jałowik jako spadkobierczyni Potockiej nie ma legitymacji środowiskowej, a kieruje galerią miejską, która – zwłaszcza w Krakowie – powinna być bliska artystom. By taką legitymację uzyskać, nowa dyrektorka musiałaby się w pierwszym rzędzie odciąć od Potockiej i jej wstecznych poglądów, a zwłaszcza sposobu jej wpływania na politykę kulturalną miasta. Propozycją Jałowik jest na razie impreza silent disco.

CAŁY TEKST NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.

Gwiazdy mówią

gwiazdy mówią.jpg

Kongres Kultury, który wczoraj rozpoczął obrady, to impreza rozproszona. Jednocześnie odbywa się kilka dyskusji w salach oznaczonych różnymi kolorami – od niebieskiej, po czarną. Kongresowe wrażenia zależą więc od indywidualnych wyborów każdego uczestnika. Ja trafiłem na dyskusję o przemocy w instytucjach (inicjatorem tego stolika był Artur Żmijewski, ale moderował go Stach Szabłowski) oraz na dyskusję o wolności artysty i polityce państwa, którą prowadziła Anda Rottenberg. Przez większość spędzonego na Kongresie czasu odniosłem wrażenie, że poruszam się w świecie biało-czarnym, ale wiem, że sam mam skłonność do takiego stawiania sprawy. Na panelu otwierającym Kongres Mirosław Bałka przypomniał zresztą swoją realizacje „How It Is” z Tate Modern sprzed dobrych kilku lat, sugerując, że antycypował nią obecne czarne dziury w Europie – Węgry i Polskę.

Przy stoliku „przemocowym” najbardziej wyraziście wypowiedzieli się Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich, oraz psycholog biznesu Jacek Santorski. Wobec litanii narzekań na przemocowe praktyki instytucji ze strony pracowników i artystów, Bodnar przedstawił, jak wiele z naszych praw wobec instytucji zapisanych jest w samej konstytucji. Santorski opisywał, jak w polskiej kulturze organizacji (nie tylko w muzeach, ale też w biznesie) dominuje model folwarczny, zanurzając się w barwnych opowieściach z podwórka polskich korporacji. Przy okazji – nie pamiętam już w jakim kontekście – opowiedział o swojej transformacji: przerażająca wizyta w rzeźni skłoniła go do przejścia na wegetarianizm; wegetarianizm spowodował, że miał podkrążone oczy i wyraźnie osłabł, przez co grał w tenisa nie pięć, lecz jedynie dwa razy w tygodniu; a że lubi tenis, zmusiło go to do zmiany diety. Dziś ma 65 lat, a czuje się czterdziestolatkiem. Rzeczywiście Santorski trzyma się nieźle. A mimo to Mikołaj Iwański jako głos z sali zarzucił mu, że jest dinozaurem („Pan jest dinozaurem”), wytknął mu kult menadżeryzmu i zasugerował, że instytucje świetnie radzą sobie bez dyrektorów. Santorski przeprosił, jeśli kogoś uraził.

Rzeczywistość rysowała się w równie czarnych barwach na panelu prowadzonym przez Rottenberg. Rottenberg zapowiedziała, że nie będzie opowiadała o Korei Północnej, było za to sporo opowieści rodem z Trzeciej Rzeszy i Rosji sowieckiej i uwikłaniu artystów w reżim ten czy inny. Tu ukłon w stronę reżysera Krauzego i sposobu, w jaki używa ostatnio swoich talentów. Gdy dyskusja przeniosła się czasowo i geograficznie do dzisiejszej Polski, mogło się wydawać, głównie za sprawą Marii Potockiej, dyrektorki krakowskiego Mocaku, że w pisowskiej rzeczywistości nie jest się wcale tak trudno poruszać. „Odważnym się więcej wybacza”, stwierdziła Potocka. A co jak przyjdzie jej stracić pracę? Nic się nie stanie – „każda zmiana jest twórcza” (Potocka nie używała tego sloganu, gdy krakowskie środowisko domagało się konkursu na obiecany jej wcześniej stołek, bez skutku). „Nie wszyscy mają taką naturę fajtera jak Masza Potocka”, stwierdziła trzeźwo Monika Szewczyk, dyrektorka białostockiego Arsenału, mając jednocześnie problem z ustawieniem się tak, by nie być do kogoś tyłem („Mam tylko jeden przód”). Szewczyk w kontrze do rejtanowania mówiła o wstydzie jako regulatorze dyrektorskich zachowań, co wydało mi się bardziej szczere od deklaracji odwagi.

potocka

Najwięcej wyniosłem jednak z Kongresu Wróżek Polskich, zorganizowanego w ramach Festiwalu Zdarzenia w Teatrze Dramatycznym, imprezy towarzyszącej Kongresowi Kultury (chociaż organizatorzy festiwalu pisali w pewnym momencie, że to kongres towarzyszy festiwalowi), we współpracy z pismem „Gwiazdy mówią”. Dyskusję z siódemką wróżek i wróżbitów poprowadził sam Sławomir Sierakowski. Niestety nie przygotował się do niej najlepiej – nie wiedział nawet, kim są jego rozmówcy, a spora część dyskusji toczyła się wokół określenia specyfiki ich zawodu. Deklaracjom Sierakowskiego, że ezoteryka jest ważną częścią kultury, przeczył sam fakt, że w informacji o wydarzeniu nie podano nazwisk dyskutantów (wyobrażacie sobie panel, w opisie którego zapomina się wspomnieć, że uczestniczy w nim Rottenberg, Potocka czy Bałka?), co próbowano naprawić, rozdając przy wyjściu kartki z listą jasnowidzów.

Wróżbici nie zawiedli. Opowiadali o „dużym przeskoku energetycznym Polski w ostatnich latach”. Numerolog Sylwester Chordecki stwierdził, że Polsce przypisana jest czwórka, przez co ma pecha do społeczeństwa – w Polsce odradzają się ludzie, którym nie powiodło się gdzie indziej. Jesteśmy więc narodem składającym się z nieudaczników pochodzących z Francji, Stanów czy Niemiec. Ale też dlatego – zdaniem Chordeckiego – niewiele jest w Polsce prawdziwych patriotów. Astrolożka Izabela Konkiel-Podlaska, chociaż zarzekała się, że nie zajmuje się „astrologią polityczną”, wieszczyła zwycięstwo Hillary Clinton w nadchodzących wyborach w Stanach Zjednoczonych (im bliżej wyborów, tym Trump ma bardziej niekorzystny układ planet). Inna jasnowidzka stwierdziła, że za rok rozpocznie się trudny czas w kwestii przywództwa Polski. Pod koniec 2017 roku możemy bowiem kogoś ważnego stracić i nie będzie komu decydować. Prawdziwie rewolucyjne zmiany na świecie nastąpią zaś w roku 2038. Wcześniej jednak, w ciągu najbliższych trzech lat, Sławomir Sierakowski ożeni się, chociaż według planet, znaleźć mu dobrą żonę łatwo nie jest. Wyszedłem pełen nadziei na przyszłość.