Lockhart

lockhart

W moim najnowszym tekście w „Dwutygodniku”, „Tysiąc myśli na sekundę”, recenzuję wystawę „Rudzienko” Sharon Lockhart w Fundacji Galerii Foksal oraz wysuwam szereg wątpliwości co do tego, że amerykańska artystka będzie reprezentowała Polskę na zbliżającym się Biennale Sztuki w Wenecji.

Konkurs na wystawę w pawilonie Polonia organizowany jest od dziesięciu lat. Już po raz drugi wygrywa go zagraniczna artystka. W 2013 roku była to Izraelka Yael Bartana. Chociaż narodowe podziały w sztuce na biennale uważa się często za przeżytek (jakiś czas temu zrezygnowano z tej formuły na biennale w São Paulo), pawilon to wciąż kwestia dużego prestiżu. Czy Polska jest więc w awangardzie znoszenia narodowych podziałów w sztuce?

Niestety wynika to raczej z niskiego poziomu organizowanego przez Zachętę konkursu. W tym roku napłynęła rekordowa liczba zgłoszeń, ponad czterdzieści. Zachęta informowała o konkursie e-fluxem, wiadomość po angielsku dotarła do osób na całym świecie, co potraktowano jako sugestię, że polski pawilon otwiera się na wszystkich artystów, nie tylko tych mieszkających nad Wisłą (stąd spora liczba zgłoszeń z zagranicy). Mimo to ciekawe propozycje da się policzyć na palcach jednej ręki. Lockhart konkurowała na przykład z Karolem Radziszewskim, który w kontekście obecnego kryzysu uchodźczego chciał zamienić pawilon w salon z reprodukcjami historycznych obrazów przedstawiających polskie zesłania i tułaczkę, czy z Oskarem Dawickim, który zamierzał połączyć swe wcześniejsze prace w instalacji „Lacrimosa”. Ciekawie wypadł też projekt wystawy Tomasza Machcińskiego, odkrytego niedawno artysty-outsidera z Krakowa, przez lata tworzącego w domowym zaciszu swoje zwariowane, ekspresyjne autoportrety.

Jako projekt rezerwowy jury wybrało zaś propozycję Piotra Uklańskiego, polskiego artysty na co dzień mieszkającego w Nowym Jorku. Uklański od jakiegoś czasu rozwija cykl fotograficzny (po raz pierwszy pokazywany rok temu również w Fundacji Galerii Foksal), odświeżający polskie romantyczne mity i tradycję rodzimej fotografii krajobrazowej. „Polskie społeczeństwo, które znalazło się na rozdrożu, musi pilnie znaleźć odpowiedzi na najbardziej zasadnicze pytania: kim właściwie są Polacy? Dokąd zmierzamy jako naród? Co kształtuje nasze poczucie tożsamości, historii, zbiorowe cele?”, pyta w autorskim komentarzu artysta. To swoisty paradoks, że do finałowych szranków o polski pawilon stanęli naprzeciw siebie artyści ze wschodniego i zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.

Lockhart debiutowała na początku lat 90. Dziś mieszka na stałe w Los Angeles, jest jedną z najbardziej uznanych amerykańskich artystek. Reprezentują ją czołowe światowe galerie – galeria Barbary Gladstone w Nowym Jorku i neugerriemschneider w Berlinie. Z jej berlińską galerią zaprzyjaźniona jest warszawska Fundacja Galerii Foksal. I stąd właśnie jej nowa wystawa w Warszawie (planowana na długo przed rozstrzygnięciem weneckiego konkursu).

I chociaż wystawa w Fundacji dobrze wróży wystawie w polskim pawilonie, mnożą się wątpliwości, rzadko wypowiadane głośno. Bo komisja konkursowa, wybierając projekt jej zdaniem najlepszy, pominęła coś, co nazwałbym geopolityką sztuki. Nie zwrócono chyba uwagi na fakt, że różne odsłony rozpisanego na lata projektu związanego z Rudzienkiem i wychowankami tamtejszego ośrodka Lockhart prezentowała już w wielu miejscach na świecie – od biennale w Liverpoolu, przez wystawy w Nowym Jorku, Sztokholmie, Lucernie, Berlinie, po Chicago.

Zaproszenie do polskiego pawilonu w Wenecji słynnej amerykańskiej artystki, reprezentowanej przez najlepsze światowe galerie, budzi też innego rodzaju kontrowersje. Czy nie określamy bowiem tym samym pozycji polskiej sztuki jako marginalnej, prowincjonalnej? Czy w Polsce nie ma już artystów? Czy nic się u nas ciekawego nie dzieje? Czy nie potrafimy się wypowiedzieć o napiętej sytuacji w naszym kraju? Taki wniosek będzie można wyciągnąć w Wenecji.

Wreszcie trzeba też w końcu zadać sobie podstawowe pytanie: Jaką rolę ma spełniać polski pawilon? I po co jest nam w ogóle potrzebny? Czy właśnie po to, by organizować w nim wystawy artystki ze Stanów Zjednoczonych o bardzo ugruntowanej, międzynarodowej pozycji? Bo w pawilonie Stanów Zjednoczonych zagraniczny artysta nie pojawił się nigdy. Jeśli rezygnować z narodowych kategorii, to z gestem, z jasnym komunikatem, by na przykład pokazać w nim artystów-uchodźców, albo działających w krajach, które swoich pawilonów jeszcze nie mają, albo mają, ale tak ukryte w weneckim labiryncie, że nikt tam nie dociera.Tymczasem mam wrażenie, że daliśmy się artystycznie skolonizować”.