d14 Ateny 3

IMG_9283.jpg
Collective Exhibition for a Single Body

Sobota w Atenach minęła mi pod znakiem starożytności. Rano wybraliśmy się z Kasią Górną do Pireusu, gdzie w Muzeum Archeologicznym trwa „Collective Exhibition for a Single Body”, działania przygotowane w ramach documenta 14 przez kuratora Pierre’a Bal-Blanca (warszawiacy mogą pamiętać jego „Żywą walutę” w Teatrze Dramatycznym kilka lat temu) i choreografa Kostasa Tsioukasa. To taneczno-performerski dialog z przestrzenią muzeum. Niektórzy denerwowali się, że nie ma tam nic poza performerami, ale mi się podobało. Oglądałem starożytności, czasami zerkając na tancerzy. Jeden z nich spocił się pod pachami. Przy okazji okazało się, że spotkana przypadkiem Karolina Plinta świetnie obczaja komunikację miejską.

IMG_9508.jpg
Ręka kolosa w Narodowym Muzeum Archeologicznym

Sporo czasu spędziłem też w Narodowym Muzeum Archeologicznym. To wspaniałe muzeum, niezmodernizowane, pełne arcydzieł starożytności. Kilkanaście lat temu zdawałem egzamin ze sztuki starożytnej na pocztówkach. Nasza profesorka przychodziła z zestawem pocztówek i trzeba było rozpoznawać, co przedstawiają. Teraz w końcu (bo jestem w Atenach po raz pierwszy) zobaczyłem te wszystkie kurosy i kory na własne oczy i sam kupiłem kilka pocztówek. W muzeum miał pracować Daniel Knorr, ale jego pierwszą propozycję odrzucono, a druga ostatecznie została zrealizowana w innym miejscem.

IMG_9548.jpg
Vivian Suter

Niechcący wdrapałem się na sam szczyt wzgórza Filopappou, gdzie żadnej sztuki nie znalazłem, ale roztaczał się z niego widok i na Akropol, i całe Ateny, i na Pireus, i morze. Przy okazji przekląłem mapki w przewodniku po documenta 14, bo są wyjątkowo nieprecyzyjne i często trudno jest cokolwiek korzystając z nich odnaleźć. Ale pawilon przy niewielkiej szesnastowiecznej cerkiewce – gdy w końcu do niej dotarłem – okazał się jedną z najbardziej malowniczych wejściówek documenta. Prezentowane są tu płótna Vivian Suter i kolaże jej matki Elisabeth Wild.

sprinkle.jpg
W łóżku z Annie Sprinkle i Beth Stephens

Wieczorem zdążyliśmy jeszcze na performans Annie Sprinkle i Beth Stephens. Sprinkle to była aktorka filmów porno, która porno zamieniła w sztukę i aktywizm. Od 2000 roku wspólnie uprawiają sztukę „ekoseksu”. Pamiętam Sprinkle bardzo dobrze, bo wywiad z nią w jednym z numerów „Czerei” zamieścił kiedyś Artur Żmijewski (obok wywiadu z Diamandą Galas). Były to tłumaczenia – przedruki z publikacji, przywiezionej ze Stanów przez Kaśkę Kozyrę. Kozyra, zafascynowana Sprinkle, napisała nawet do niej list, żeby ta przyjechała do Polski, bo bardzo jej nad Wisłą potrzebujemy. I tutaj, na documenta, Annie Sprinkle we własnej osobie wraz ze swoją partnerką Beth Stephens zapraszają nas do łóżka. Na siedem minut, bo ustawia się kolejka i trzeba pilnować czasu, przytulaliśmy się w łóżkowym pięciokącie – Stephens, Karolina, ja, Patryk i Sprinkle. Są wspaniałe.

Dzień zakończyliśmy na koncercie w Megaronie. Połączone siły Ateńskiej Orkiestry Państwowej i Syryjskiej Orkiestry Filharmonicznej na Uchodźctwie (SEPO) zagrały „Symfonię pieśni żałosnych” Henryka Góreckiego. Górecki skomponował ją, zainspirowany słowami wyrytymi w celi przez Helenę Błażusiak, więzioną przez gestapo w Zakopanem. Słowa te pojawiają się w drugiej części symfonii: „Mamo, nie płacz, nie. Niebios Przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś Mario”.

IMG_9621.jpg

SEPO tworzą syryjscy muzycy mieszkający w Unii Europejskiej. Orkiestra powstała w Niemczech we wrześniu 2015 roku. Grają utwory muzyki klasycznej, ale przede wszystkim – syryjskich kompozytorów. Dlatego na bis zagrali syryjską pieśń rozpisaną na orkiestrę, co było dosyć wzruszającym zakończeniem wieczoru. Przypomniała mi się finałowa scena z filmu Lelouche’a „Jedni i drudzy” z Danielem Olbrychskim i „Bolerem” Ravela. Tyle że à rebours.

Na imprezę nie poszedłem.

d14 Ateny 2

IMG_8513.jpg
Prinz Gholam

Drugi dzień na documenta 14 rozpoczęliśmy od performansu duetu Prizn Gholam na starożytnej Agorze. Widziałem ich performansy już kilka razy w przeszłosci. Zawsze wyglądają podobnie. Chłopaki z Prinz Gholam zastygają na chwilę w pozach, by po jakimś czasie zmienić pozycję, niby od niechcenia. Pozy z obrazów, z historii sztuki, ale zawsze na swój sposób intymne. Żywe rzeźby w antycznych ruinach wypadały jeszcze bardziej ciekawie.

W muzeum EMST trafiliśmy na ceremonię, której nie było w programie wydarzeń towarzyszących. Maorysi z Wyspy Południowej Nowej Zelandii dziękowali Atenom, Grecji i organizatorom documenta za gościnność. Dwóch mężczyzn w garniturach i w maoryskiej przepasce oraz kobieta w pięknej maoryskiej sukni śpiewali w rodzimym języku i trochę tańczyli. Wyglądali silnie, ale pokojowo.

IMG_8587.jpg

Jednym z nich był Nathan Pabio, artysta, który w holu muzeum powiesił powiększone zdjęcie z 1905 roku. Przedstawia ono brytyjskiego gubernatora i jego małżonkę (w samochodzie) eskortowanych przez narodu Ngāi Tūāhuriri (na koniach), podczas przygotowań do tradycyjnej ceremonii powitalnej pōwhiri. Mimo licznych sporów z Brytyjczkami, Maorysi utrzymywali ten gościnny zwyczaj, by utrzymać wzajemny szacunek wobec wszystkich obcokrajowców. Ceremonia w EMST była prosta, ale bardzo wzruszająca. Kasia zwróciła uwagę, że to właśnie taki moment, w którym rozumie się ostrzeżenie Szymczyka przed cynizmem. Dodajmy – naszym europejskim cynizmem.

Najlepszą pracą, którą widziałem drugiego dnia, był film Vérény Paravel i Luciena Castaing-Taylora „Somniloquies”, wyświetlany w Muzeum Benaki. Opiera się on na nagraniach głosu Diona McGregora, mężczyzny, który słynął z tego, że rozmawiał przez sen. Interesowali się nim nawet psychiatrzy i naukowcy, uznając go za ewenement. Podobno żaden człowiek na świecie nie mówił przez sen tyle co on.

IMG_8842.jpg

To zaproszenie do środka snu okazuje się najlepszą przygodą. McGregor raz udziela wywiadu dziennikarzowi o karłach (każdy chciałby mieć swojego karła, każdy chciałby mieszkać w mieście karłów, najlepsza opiekunka do dziecka to karlica), raz instruuje studentów medycyny, jak przeprowadzać wiwisekcję, a po jakimś czasie okazuje się, że kroją jego własne ciało. Czasami wesoło podśpiewuje, czasami wychodzi z niego jakiś demon; po kilku minutach ciszy mówi złowrogo: „Jutro świat popełni samobójstwo!”, a po chwili dodaje: „To wstrętny żart, ale to prawda”. Po plecach przeszły mi ciarki.

Moje ciało zareagowało podobnie na nowy film Artura Żmijewskiego, pokazywany w Ateńskiej Szkole Sztuk Pięknych (ASFA). Żmijewski znowu (jak na ostatniej wystawie w Fundacji Galerii Foksal) wykorzystuje starą, czarno-białą kamerę szesnastkę. Kamera staje się narzędziem opresji. Zwłaszcza w jego rękach.

IMG_8990.jpg
Artur Żmijewski

Film wydaje się więc stary, wyciągnięty z archiwum, ale powstał w ciągu ostatnich dwóch lat w obozach dla uchodźców w Calais, w Paryżu, w Berlinie. Sam Żmijewski występuje tu jako postać ze slapstickowej komedii, ale też jako figura Europejczyka. To film niemal tak agresywny jak „80064”. Artysta filmuje czarnoskóre głowy, chwytając je palcami, brakuje mu tylko kraniometru. Twarz uchodźcy z Afryki maluje na biało. Mieszkańcowi obozu w Calais daje nową kurtkę, ale tylko po to, by za chwilę oznaczyć go wielkim białym iksem na plecach. Wchodzi do ich baraków, narusza ich prywatność, grzebie w pościeli. Dorośli mężczyźni czują się przy nim wyraźnie niekomfortowo, ale dzieci, nawet w tych podłych obozowych warunkach, patrzą w kamerę z ufnością, nieświadome.

W EMST zawył alarm przeciwpożarowy i zaczęto wszystkich wypraszać. Ale widząc, że całego art-tłumu trochę potrwa, ociągałem się z wyjściem tak długo, ignorując instrukcje pilnowaczy, aż alarm odwołano. Po godzinie stania w kolejce w knajpie w Benaki po cztery piwa niechcący przeskoczyliśmy kilka osób w kolejce (francuska para przez 20 minut nie mogła się zdecydować co zamówić, chodziło pewnie o gluten lub śladowe ilości orzeszków ziemnych). Facet w niebieskim swetrze oburzył się, że jak to, że jaką ja mam klasę, więc mówię mu, żeby mnie ugryzł. Bo i tak już nasze piwo się nalewa. Chciałbym w tym miejscu przeprosić tego frajera w niebieskim.

d14 Ateny

IMG_8137.jpg
Adam Szymczyk przemawia na konferencji prasowej

Na documenta 14 wszystko jest niby takie samo, ale inne niż zazwyczaj. Impreza po raz pierwszy odbywa się nie tylko w Kassel (gdzie otworzy się w czerwcu), lecz także, a może właśnie przede wszystkim w Atenach, gdzie właśnie zjechał cały artystyczny (pół)światek, w tym bardzo szeroko reprezentowana mafia polska.

Wszystko zaczęło się od nietypowej konferencji prasowej, którą zorganizowano w sporej sali koncertowej. Gdy podniosła się kurtyna, okazało się, że na scenie siedzi cały team documenta i artyści. Wystąpili jednak nie w swoich rolach kuratorów, asystentów, twórców, lecz jako instrumenty. Dokładniej – instrumentami były ich ciała. Dyrygowani przez Ruperta Huberta, szeptali, tupali, wydawali nieartykułowane dźwięki, niektórzy nawet podskakiwali. Tak odegrali utwór greckiego kompozytora Janiego Christou „Epicycle”. Na oko jakieś dwieście osób na scenie stało się ciałem zbiorowym. Tłum dziennikarzy stanął z nim twarzą w twarz. Ciało to ważne hasło tegorocznej edycji documenta 14.

IMG_8461.jpg
Piotr Uklański

Konferencja pokazała jeszcze jedną ważną rzecz – pewną próbę demokratyzacji, rozmycia kuratorskiej władzy oberkuratora (jaką była pięć lat temu Carolyn Christov-Bakargiev) na grupę kuratorów, współpracowników, artystów. Stąd rozmnożyły się przemówienia, a konferencja się przeciągała. Prawie nie mówiono jednak o sztuce. Raczej o relacji Północ-Południe, o tym, czego chcieliby się „nauczyć od Aten”, o rasizmie w Niemczech, o tym, że nie każdy czuje się kobietą lub mężczyzną. Były momenty zabawne, wzruszające i podniosłe. Nie obyło się bez głupich pytań, zaczynających się od wspomnienia faktu okupacji Grecji przez Niemców w czasie II wojny światowej. O samym prezencie od Niemców dla Greków, od Kassel dla Aten, jakim są documenta 14, Adam Szymczyk powiedział, byśmy nie byli wobec niego naiwni, ale też nie byli cyniczni. Zapamiętałem te słowa.

IMG_8343.jpg
Demonstracja greckich weteranów, domagających się reparacji wojennych od Niemiec

Dopiero po konferencji otwarto wystawy dla dziennikarzy. Początek zwiedzania tak ogromnej imprezy jak documenta zawsze wiąże się z poczuciem zagubienia. Gdzie pójść w pierwszej kolejności? Jak gospodarować czasem? Czy iść na wystawę, czy performens? Co to wszystko znaczy? Materiały przygotowane przez organizatorów nie zawsze przychodzą z pomocą. Mam wrażenie, że celowo. Że chodzi o pewną zmianę percepcji sztuki. Nie da się zwiedzać na skróty i po łebkach. W przewodniku („Daybooku”) nie ma opisów prezentowanych prac. Mapki wskazują tylko na miejsca na planie miasta, gdzie napotkać można prace artystów lub uczestniczyć w programie wydarzeń, ale nie ma tu już dokładnego rozmieszczenia prac. Nikt nas nie prowadzi za rękę od punktu A do punktu B. To rodzaj wędrówki pełnej zaskoczeń. Sam dopiero po jakimś czasie wyluzowałem i wszedłem w ten klimat. I mogłem zachłysnąć się wystawą.

IMG_8001.jpg

Nie żeby wystawa była hermetyczna. Tylko nikt jej nie obejrzy za ciebie i nie poda ci na tacy gotowych interpretacji pracy w zgrabnym akapicie.

Mój dzień miał jeszcze dwa highlighty. Z samego rana wdrapałem się na zupełnie wolny od turystów Akropol. Zwiedzałem go krok w krok z grupką żołnierzy, którzy wnieśli na starożytne wzgórze grecką flagę i w dosyć skomplikowanym ceremoniale zawiesili ją na maszcie, śpiewając grecki hymn. Był to lekko humorystyczny performens.

IMG_8359.jpg
Beau Dick

Zaś wieczorem w EMCS, muzeum, w którym mieści się największa część wystawy documenta, spotkałem storytellera, Paula Specka. Uczeń Beau Dicka, rzeźbiarza z narodu Kwakwakawakw, który niestety nie doczekał się documenta, bo zmarł w zeszłym tygodniu, na podstawie ustawionych w kole masek opowiedział nam historię Yolakwame, chłopca, który spadł z nieba. To postać z mitologii Pierwszych Narodów z Wyspy Vancouver, która przechodziła kolejne transformacje, wcielając się w różne morskie zwierzęta, a nawet bąbel powietrza i wodę.

Poza tym na prasowym preview raz na jakiś czas witają się z tobą jacyś ludzie, musisz szukać w zakamarkach pamięci strzępków informacji, kim oni właściwie są. Potem poznają ciebie ze stojącą obok nich osobą i wtedy to już zupełnie nie wiadomo, jak tę rozmowę kontynuować i czy już można sobie pójść, w spokoju oglądać dalej.

IMG_8146.jpg
Parliament of Bodies