Piszę o sztuce i okolicach. Tu – wyłącznie z wewnętrznej potrzeby i dla przyjemności. Komentuję, szybko recenzuję i zamieszczam linki do moich tekstów. Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowych postach mailem, kliknij w "Obserwuj" w prawym dolnym rogu ekranu i podaj swój adres. Pozdrawiam. Karol – ktsienkiewicz@gmail.com, instagram.com/sienkiewicz.karol.ok, twitter.com/krlsienkiewicz
„Największy pokaz artysty od lat, pierwszy w Wielkiej Brytanii i od razu w prestiżowej Tate Liverpool, jest dosyć klasyczny. Krasiński przedstawiony został przede wszystkim jako klasyk późnej awangardy. Jego przewrotna natura ujawnia się dopiero w detalach.
Prace Krasińskiego z różnych okresów umieszczone są w ciągu luźno połączonych ze sobą pomieszczeń, białych i jasno oświetlonych. Niby przyglądam się obiektom, obchodząc je z każdej strony, ale już po chwili mam wrażenie, że wchłania mnie jedna wielka czarno-biało-niebieska instalacja. Czuję się jak w brzuchu wieloryba, jak ciało pochłonięte przez wystawę”.
W Tate Liverpool wystawę Krasińskiego, kuratorowana przez pracującą tam od jakiegoś czasu Kasię Redzisz (do Liverpoolu przeniosła się z Tate Modern), można oglądać do 5 marca, a w czerwcu jej kolejna odsłona otworzy się w Stedelijk w Amsterdamie.
W Tate Liverpool zaskakujące zestawienie. Oto słynne łóżko Tracey Emin („My Bed”) otaczają rysunki Williama Blake’a. Artystów dzielą dwa wieki.
Postacie z prac Blake’a zdają się zastępować puste miejsce pozostawione przez Emin w jej łóżku. To często koszmarne wizje. Czy w tym łóżku leżał Hiob rażony przez szatana bolesnymi czyrakami? A może dokonała w nim żywota Maryja Panna? Podobno, gdy „Moje łóżko” było pokazywane po raz pierwszy, wisiała nad nim pętla wisielca.
„Moje łóżko” Emin to autoportret. Ślad po jej obecności. Z takiego łóżka wiele da się wyczytać. Pościel jest poplamiona, w nieładzie. Gdzieś w prześcieradłach zamieszkująca je kobieta porzuciła bieliznę i pończochy. A na dywaniku przy łóżku przedmioty niezbędne do życia – butelki po wódce, papierosy i niedopałki, pigułki antykoncepcyjne Persona, zdeptane kapcie, prezerwatywy, plastry, lubrykant K-Y, gazeta.
Gdy praca jest w magazynie, wszystkie te przedmioty, chciałoby się powiedzieć – śmieci, rezydują w szczegółowo opisanych plastikowych torebkach (opakowanie po kondomach, uwaga – „very fragile!”). Emin za każdym razem sama swoje łóżko instaluje. Kładzie się wtedy w pościeli, by powtórzyć gest odrzucenia kołdry, by w łóżku pozostał autentyczny ślad po jej ciele.
William Blake, „Szatan rażący Hioba bolesnymi czyrakami”, ok. 1826
Emin zdradziła, jak praca powstała. W 1998 roku przeżyła załamanie i przez kilka dni nie wychodziła z łóżka. Gdy w końcu z niego wyszła, odkryła, że pozostawiła za sobą obraz swego cierpienia. Potem powiedziała: „gdy przetransportowałam to łóżko śmierci i zabrałam je gdzie indziej, w mojej głowie stało się czymś niezwykle pięknym”. W 1999 roku pokazała „Moje łóżko” na wystawie konkursowej nagrody Turnera.
W tym łóżku odbija się nie tylko depresja, ale też charakter artystki. Wystarczy poczytać jej teksty (polecam zwłaszcza jej felietony pisane do „Guardiana”, wydane jakiś czas temu w jednym tomie). Albo posłuchać jej historii i zobaczyć, jak tańczy do „You make me feel” Sylvestra w wideo „Why I never became a dancer” (1995).
Kiedyś pojawiła się w telewizji mocno wstawiona, z papierosem w dłoni. Drugą dłoń miała usztywnioną po niedawnym, niegroźnym wypadku, gdy kilka dni wcześniej pijana pośliznęła się i złamała palec. Podczas gdy inni goście w studiu próbowali prowadzić poważną rozmowę o sztucę, ona wykrzykiwała: „I am the artist here! I’m drunk, had a good night out with my friends! (…) This is life. But I don’t care. I don’t give a fuck”. Odpięła mikrofon i wyszła ze śmiechem na ustach. Nicholas Serota miał do niej zadzwonić następnego dnia i zapewniać, że jest artystką i jako artystce jej wolno. Dziś to wystąpienie jest legendą, ale można je też obejrzeć na YouTube’ie.
Tracey Emin, 2014
W poprzednim roku „Moje łóżko” było prezentowane w Tate Britain w Londynie. Emin postanowiła je wówczas zestawić z obrazem Francisa Bacona w jasno oświetlonej sali (praca trafiła do kolekcji Tate jako depozyt od kolekcjonera, który kupił ją na aukcji za ponad 2,5 miliona funtów). W Tate Liverpool sale są zaciemnione. Jest tu mrocznie, pewnie po to, by lepiej wydobyć rysunki i grafiki Williama Blake’a. Zestawienie łóżka z pracami Blake’a też było jej pomysłem.
Tuż przy jej własnym kanonicznym dziele wisi cykl ilustracji Blake’a do „Piekła” Dantego. Grzesznicy cierpią za swoje grzechy. A ona jakby mówiła, że przez to piekło można przejść, narodzić się ponownie. Na przeciwległym krańcu wystawy Emin wiesza własne, nowe rysunki; szybkie, szkicowe, naładowane erotyką przedstawienia ciała kobiety (w Wiedniu podobne prace pokazywała ostatnio obok rysunków Egona Schiele; najwyraźniej Emin wie, z kim się ustawić do zdjęcia). Jeśli miałbym znaleźć jedno słowo na określenie jej twórczości, powiedziałbym, że to szczerość. I nie chodzi o to, czy Emin mówi prawdę, czy nie.
I jeśli ktoś myśli, że to po prostu porzucone łóżko, niech się lepiej dobrze przyjrzy pościeli. Wygląda wręcz barokowo. Jakby mi się pościel ułożyła w taką kompozycję, już bym jej nigdy nie ruszył. Towarzyszący instalacji w Tate Liverpool dziennikarz „Guardiana” pisał, że Emin pięć razy rzucała błękitnymi majtkami w pościel, dopóki nie była zadowolona z osiągniętego efektu.
Pośrodku niebieska męska suknia uszyta dla Petera Farrera przez Kentucky Woman, ok. 2002-2007
Właśnie wróciłem z Liverpoolu, gdzie pojechałem na otwarcie wystawy Edwarda Krasińskiego w tamtejszym Tate (recenzja wkrótce). Dzień po wernisażu zajrzałem do Walker Art Gallery, muzeum bardziej tradycyjnego, z punktu widzenia Tate – na antypodach. Sztuka od średniowiecza do współczesności, prerafaelici i ogromne czarne kaloryfery pośrodku muzealnych sal, kopia „Mony Lisy” w ogromnej rzeźbionej ramie i portret Rembrandta. W sumie bardzo przyjemnie spędziłem tam przedpołudnie.
Ale na parterze w zagraconej sali poświęconej brytyjskiemu dizajnowi czekała mnie niespodzianka – kolekcja sukienek przeszklonych gablotach. Coś w nich nie pasowało. Niektóre manekiny były większe, szersze w barkach, a suknie z bufiastymi rękawami też odpowiednio poszerzone. Co to za olbrzymki zamieszkiwały wiktoriańską Anglię?
Różowa męska sukienka ze sztucznego jedwabiu, Kentucky Woman, 2007
Tajemnica tych manekinów szybko się wyjaśniła – wszystkie, większe i mniejsze suknie, należą do kolekcjonera ubioru Petera Farrera. Farrer urodził się w 1926 roku. Służył w armii i jego zdjęcie w wojskowym mundurze pokazuje, jak przystojnym był mężczyzną. Pracował jako inspektor podatkowy. Był dwukrotnie żonaty i ma jednego potomka. Ale wcześnie zafascynował się kobiecymi strojami. Jest nie tylko kolekcjonerem, już jako nastolatek sam nakładał kobiece stroje. Szczególnie upodobał sobie wieczorowe i balowe suknie z tafty. Mówi, że nie tyle chciał poczuć się kobietą, co poczuć przyjemność, jaką kobiety odczuwają z chodzenia w strojach z jedwabiu.
Od 2000 roku kupował taftowe suknie w firmie Kentucky Woman z Brighton, specjalizującej się w szytych na miarę ubiorach, naśladujących styl sprzed lat. Ich klientami są często drag queeny i cross-dresserzy, jak Farrer. To właśnie w suknie Kentucky Woman ubrane są umięśnione, męskie manekiny.
Projektantka Sandi Hall założyła Kentucky Woman po wizycie na słynnych wyścigach konnych Kentucky Derby, gdzie zafascynowała się kobietami ubranymi ni to nowocześnie, ni to tradycyjnie. Zaczęła od szycia sukni ślubnych w stylach z dawnych okresów. Ale z czasem w jej studiu zaczęli pojawiać się mężczyźni. Peter Farrer był jednym z jej wczesnych klientów. Wybierał materiały i kolory, współpracował przy projektach. Jego zdjęcia, starszego dystyngowanego pana w rozłożystej sukni, zdradzają coś z angielskiego ekscentryka – może w pracy zajmuję się podatkami, ale w domu robię co chcę; popijam herbatę w szeleszczącej tafcie.
Sukienki Farrera pojawiły się w Walker Art Gallery pod koniec 2015 roku za sprawą liverpoolskiego festiwalu Homotopia i zostaną na wystawie do końca lutego przyszłego roku. Taka queerowa interwencja w muzeum.