A. Kubiak. Zrobię serce

Wysiłkiem BWA Zielona Góra ukazała się niedawno książka poświęcona solowej twórczości Aleksandry Kubiak. Książka nosi tytuł „Zrobię serce”, jest gruba, dwujęzyczna i ciężka. A obok tekstów tak znakomitych autorów jak Paweł Dybel, Anna Łazar, Marta Gendera, Marta Miś czy Marek Wasilewski, znalazł się też wywiad, który przeprowadziłem z Olą jeszcze przed pandemią.

Wywiad był dla nas pewnego rodzaju kontynuacją, bo piętnaście lat temu pracowaliśmy razem z Olą i Karoliną Wiktor nad książką, która – wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy – podsumowywała działalność Grupy Sędzia Główny. Do tamtej książki też zrobiłem wywiad.

Rozmowa z Olą w nowej książce jest długa i dosyć wyczerpująca, kosztowała nas obu sporo emocjonalnego wysiłku. Dlatego tym bardziej ją polecam uwadze. I całe wydawnictwo również.

Banananowe protesty

banany4

Wczorajszy protest bananowy pod Muzeum Narodowym w Warszawie, zorganizowany w reakcji na cenzurę prac Natalii LL, Katarzyny Kozyry i Grupy Sędzia Główny, był chyba najfajnieszą demonstracją związaną ze sztuką, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłem. Nie chodzi o same banany, które nadały całej sytuacji komicznego rysu, trochę jak z akcji Pomarańczowej Alternatywy. Zresztą potencjał do powtórzenia gestu Natalii LL sprzed dekad, tkwił w samej jej pracy, zdjętej z Galerii XX i XXI wieku „Sztuce konsumpcyjnej”. Dlatego na mediach społecznościowych jedzenie bananów przybrało formę wirala, i dlatego też protest pod muzeum był naprawdę liczny.

Mam wrażenie, że dzisiaj bardziej niż na przykład 20 lat temu, wiemy, o co walczymy. To było widać wczoraj pod Muzeum Narodowym, gdzie bardziej niż hasła przeciwko cenzurze wybrzmiewały postulaty feministyczne czy za odpowiednią edukacją seksualną. Ale tłum też oczywiście skandował „Wolna sztuka!” z bananami w wyciągniętych dłoniach.

Przy okazji wyszło szerzej na jaw, jak bardzo niekompetentym dyrektorem okazał sie prof. Jerzy Miziołek. I ta dyskusja nie zakończ Wątpliwości co do tego pojawiły się zresztą już w momencie, gdy pojawiła się informacja o zamiarze ministra Glińskiego mianowania go na dyrektora Muzeum Narodowego.

banany1

W weekend na łamach „Gazety Wyborczej” komentowałem usunięcie prac artystek z galerii, wypowiedzi dyrektora Miziołka oraz sytuację Muzeum Narodowego. Piszę:

„Skandalu można było łatwo uniknąć. Nowy dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie prof. Jerzy Miziołek i tak zapowiedział, że wkrótce zamknie całą Galerię Sztuki XX i XXI wieku. Kilka prac postanowił jednak usunąć z wystawy wcześniej. Wyłączenie monitorów z zapisem performance’u Grupy Sędzia Główny przeszło niezauważone. Ale zdjęcie w ostatni piątek z wystawy prac Katarzyny Kozyry i Natalii LL spowodowało lawinę protestów i oskarżenia dyrektora Miziołka o zapędy cenzorskie.

To wyraz małostkowości. Tłumaczenia dyrektora Miziołka są co najmniej śmieszne. Twierdzi on, że reaguje w ten sposób na krytyczne głosy ze strony zwiedzających. Na poparcie tego wyciąga list oburzonej matki nastolatka, który ma się borykać z traumą po odwiedzinach w Muzeum Narodowym i kontaktem ze sztuką artystek. Chodzi o to, że Galerię Sztuki XX i XXI wieku otwarto na początku 2013 roku i wcześniej takie głosy się nie pojawiały. Mam wrażenie, że daje tu o sobie znać dulszczyzna samego dyrektora. A prace zdjęte z wystawy przez Miziołka to klasyka polskiej sztuki współczesnej”.

„Miziołek wyciągnięty z kapelusza przez Glińskiego chełpliwie rysował w wywiadach plany „umiędzynarodowienia” muzeum. Obiecywał wystawy Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Rafaela, impresjonistów i postimpresjonistów. „Niech przyjedzie Van Gogh, niech przyjedzie Gauguin”, rozmarzał się. Jednocześnie bezpardonowo krytykował swoich poprzedników, Agnieszkę Morawińską i Piotra Rypsona, twierdząc, że zastał muzeum w stanie zapaści. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, jak Muzeum Narodowe wyglądało, gdy jego stery przejęła Morawińska. Za jej kadencji wszystkie galerie przeszły gruntowny remont, muzeum nabrało życia.

Pikanterii obecnej sytuacji dodaje to, że Galerię Sztuki Polskiej XX i XXI wieku przygotował Piotr Rypson, który po odejściu Morawińskiej z muzeum w maju 2018 roku pełnił obowiązki dyrektora i wydawał się naturalnym kandydatem na jej następcę. Za ostatnią wystawę, którą przygotował w muzeum, „Krzycząc: Polska!”, niedawno otrzymał Nagrodę Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy. Jedną z pierwszych decyzji Miziołka było zwolnienie Rypsona (bez podania przyczyny). Twierdził, że ten wybitny historyk sztuki i kurator nie mieści się w jego wizji muzeum.”

banany5

Wczoraj rano rozmawiałem zaś z Piotrem Rypsonem, zwolnionym przez Miziołka byłym wicedyrektorem muzeum, i zarazem kuratorem Galerii XX i XXI wieku. Wywiad od wczoraj dostępny jest na stronie „Gazety”, a dzisiaj także w papierowym wydaniu (chociaż w nieco okrojonej formie). Piotr opisuję patologiczną sytuację w muzeum:

„Nie chodzi tylko o cenzurowanie tej czy innej pracy. Jak się okazuje po kilku miesiącach urzędowania dyrektora Miziołka, nie posiada on fundamentalnych kompetencji do zarządzania taką instytucją, także zarządzania personelem.

W ciągu czterech miesięcy z muzeum odeszło 10 proc. pracowników. Kilkadziesiąt osób zrezygnowało z pracy lub zostało zwolnionych.

Związki zawodowe szykują się do sporu zbiorowego. Personel jest tam po prostu mobbowany,  traktowany w sposób niewłaściwy pod kątem stosunków w miejscu pracy.

Z drugiej strony pan Miziołek notorycznie mija się z prawdą. Od początku rozwijał nierealną wizję muzeum, opowiadając o tym, że będzie wystawiał arcydzieła Leonarda da Vinci czy Rafaela. Z tego, co słyszę, to Leonardo zostanie niebawem pokazany w Muzeum Narodowym w postaci serii reprodukcji. Żeby oglądać reprodukcje, wystarczy włączyć komputer, nie trzeba iść do muzeum”.

„Pan Miziołek zrobił wcześniej wiele wystaw planszowych, na których składał zdjęcia w jakąś opowieść, i pewnie wyobraża sobie, że w podobny sposób można zrobić dużą wystawę sztuki. Sposób, w jaki adresuje kwestie związane z muzeologią, wskazuje na fundamentalne braki i doświadczenia, i wiedzy.

To powoduje kłopoty nie tylko wewnątrz muzeum, ale też dla organizatora tego muzeum, czyli dla Ministerstwa Kultury, które być może jeszcze przez jakiś czas może udawać, że nic się nie dzieje. A dzieje się dużo, i to niedobrego. W końcu chodzi tu o renomę najważniejszej instytucji sztuki w stolicy Polski. Mam wrażenie, że Rubikon w tej sprawie został już przekroczony”.

 

Laleczka

laleczka2

Ola Kubiak wysłała mi swój najnowszy film, „Śliczna jesteś Laleczko”, który do połowy stycznia pokazywany jest na wystawie w BWA w Zielonej Górze. Oglądałem go więc nie na wystawie, lecz na ekranie komputera. Ale to film na styku dokumentu i performensu, równie dobrze sprawdza się pewnie w galerii, w kinie czy nawet na komputerze.

Osiem lat temu pracowałem z Sędzinami, czyli Olą Kubiak i Karoliną Wiktor, nad książką o ich performensach. Stworzyliśmy szczegółowe kalendarium ich działań, świetnie się przy tym bawiąc. Okazało się, że dziewczyny kręciły z numeracją swoich performensów (nazywały je „rozdziałami”) i że generalnie są świetnymi kompankami. Poznałem je wcześniej w okolicznościach knajpianych. Od razu się pokłóciliśmy i – chyba – polubiliśmy. Przynajmniej ja polubiłem je. Obie mieszkały wtedy w Warszawie i były jednymi z najbardziej odjechanych, najbardziej radykalnych artystek. O ile dobrze pamiętam, to Joanna Mytkowska nazwała je „nieoszlifowanym diamentem”. I właśnie przez to nieoszlifowanie były tak atrakcyjne – i w swoich performensach, i przy piwie.

Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że książka, nad którą pracujemy, to nie jakiś zwykły katalog, lecz rodzaj zamknięcia, podsumowania twórczości Grupy Sędzia Główny. Po jej wydaniu dziewczyny zrobiły jeszcze ze dwa performensy, które towarzyszyły promocjom publikacji – pamiętam zupełnie nieudane działanie w Lublinie i bardziej udane we Wrocławiu. Potem Karolina miała wylew, spojrzała w oczy śmierci, przechodziła afazję, uczyła się wszystkiego od nowa, a przy okazji urodziła córkę. Jej afazyjne zmagania z językiem zaowocowały wyjątkową poezją wizualną. Na początku tego roku w łódzkim Atlasie Sztuki można było usłyszeć, jak wspaniale nieporadnie maltretuje alfabet.

Ola wróciła zaś do Zielonej Góry, gdzie zresztą dziewczyny się poznały, zaprzyjaźniły i zaczęły razem tworzyć. Nawet ich dyplom na tamtejszym Uniwersytecie Zielonogórskim był wspólny. Dzisiaj Ola sama tam wykłada. Od kilku lat tworzy indywidualnie. Musi być niezwykle trudno wymyślić się na nowo po takim życiowym trzęsieniu ziemi.

laleczka1

Film „Śliczna jesteś Laleczko” też opowiada o pewnej stracie i życiowym balaście. Do wspólnego działania Kubiak zaprasza aktorkę Elżbietę Lisowską-Kopeć. Prosi ją, by wcieliła się w postać jej nieżyjącej matki. To dla Kubiak okazja, by opowiedzieć trudną historię swojej rodziny – alkoholizmu obojga rodziców, DDA, tragicznej śmierci matki, która zmarła w wyniku pobicia przez ojca. Ola mówi o tym z trudem i nagrywane na kamerę spotkania z aktorką przypominają czasem sesję u terapeuty. Ciężko jest przebrnąć przez barierę wstydu, a może nawet poczucia winy.

Odnajduję tu podobny rodzaj emocjonalności, który często towarzyszył działaniom Sędzin Głównych. Gdy się przedstawiały, zawsze podkreślały swoje korzenie: „Nazywam się Aleksandra Kubiak. Moja mama miała na imię Małgorzata, mój tata ma na imię Bogdan. Pochodzę z małej miejscowości Olszyna”, mówiła Ola. Cielesny radykalizm i silny feministyczny ładunek Sędziny łączyły z uczuciami, czasem może wyrażanymi nieco kiczowatą formą, ale też mającymi w sobie coś z ostrości Sylvii Plath, która dedykując swój wiersz ojcu, pisała „Daddy, daddy, you bastard, I’m through”.

Performensy Sędzin ukrywały często bardzo osobisty wymiar, niedostępny zwykłemu widzowi. „Sztuka ma działanie terapeutyczne, nie można się przed tym bronić”, mówiła mi w wywiadzie Karolina. „Uczucia są tak naprawdę bardzo uniwersalne, ludzie czują podobnie. My mamy możliwość mówienia o nich w formie sztuki”, dodawała Ola. Formą pożegnania ze zmarłymi matką i dziadkiem Oli był performens Sędzin w Raciborzu w maju 2006 roku („Rozdział XLVI”). „Nie do końca oczyściłam się przez obrządek, w którym zostali pochowani”, mówiła Ola. „Stworzyłyśmy własny rytuał ich pożegnania”.

Najnowszy film Kubiak jest na swój sposób lekki, mimo że opowiada o trudnych przeżyciach i sporo tu łez. Bo jest częścią pozytywnego procesu, w którym Kubiak przepracowuje swoją traumę. Aktorka jej w tym pomaga, coraz bardziej wchodząc w rolę matki, próbując lepić jak ona pierogi, podobnie palić papierosa. Starając się do niej upodobnić, poznać rodzinną historię. To ona wymusza na Oli jej opowiedzenie. Przygotowując się do roli, chce się po prostu dowiedzieć, kogo ma grać. Wreszcie pojawia się już w pełnej charakteryzacji w domu Kubiak. Razem jadą nawet do Olszyny na grób matki. Matka jest i w grobie, i nad nim. Żegna się z córką.

Artyści, przynajmniej w Polsce, chętniej zajmują się przepracowaniem traum zbiorowych niż własnych. Takie odsłonięcie to zawsze jakieś przekroczenie. I bez wątpienia gest odwagi. Czasami przestrzega się, by nie utożsamiać dzieła z artystą. Ale to nie ten przypadek.