Piszę o sztuce i okolicach. Tu – wyłącznie z wewnętrznej potrzeby i dla przyjemności. Komentuję, szybko recenzuję i zamieszczam linki do moich tekstów. Jeśli chcesz otrzymywać informacje o nowych postach mailem, kliknij w "Obserwuj" w prawym dolnym rogu ekranu i podaj swój adres. Pozdrawiam. Karol – ktsienkiewicz@gmail.com, instagram.com/sienkiewicz.karol.ok, twitter.com/krlsienkiewicz
„Co krok mam wrażenie déjà vu. Przygotowując wystawę, kuratorzy po prostu odwiedzali wystawy w innych instytucjach i galeriach prywatnych w ostatnich latach. Wszystko to gdzieś już widziałem! Jeśli ominęło was coś ważnego, polecam sprawdzić, czy nie ma tego przypadkiem na „Późnej polskości”. Pod tym hasłem mieści się bowiem i projekt Honoraty Martin, która pieszo przemierzała Polskę, i „Msza” Artura Żmijewskiego; Ruch Żydowskiego Odrodzenia w Polsce Yael Bartany, i replika baldachimu znad krypty Piłsudskiego na Wawelu, którym Jakub Woynarowski i Instytut Architektury reprezentowali Polskę na Biennale Architektury w Wenecji trzy lata temu.
Szczytem kuratorskiego blamażu jest kącik biało-czerwony, w którym zgromadzono prace w polskich barwach narodowych, od „Studium godła z koroną” Kuby Bąkowskiego po Koziołka Matołka, w którego wciela się Paweł Althamer.
Obok prac wybitnych pojawiają się wtórne, ciężkawe. Obecność filmu Ewy Sadowskiej, w którym artystka na melodię „Mazurka Dąbrowskiego” wyśpiewuje opis biało-czerwonego obrazu Marka Rothko, tłumaczą tylko kolory. Banalnego filmu „Pieta” Klementyny Stępniewskiej (Kle Mens) – fakt, że spotkanie z artystką w BWA w Tarnowie zaatakowała Młodzież Wszechpolska. Nadmiernie wyeksploatowano Grzegorza Klamana z jego obsesją na punkcie Lecha Wałęsy. Jako wspólne tło występuje malarstwo Susida i symbole-cienie Mariusza Libla (niegdyś w Twożywie). Wszystko w przestrzennym chaosie, natłoku, niezrozumiałych aranżacjach („Katastrofa” Żmijewskiego wyświetlana jest na suficie i by film zobaczyć, trzeba się położyć na tapczanie)”.
Dyskutanci: Igor Stokfiszewski, Andrzej Draguła, Ewa Gorządek, Iwo Zmyślony, Katarzyna Kasia
Obudziłem się dzisiaj z dosyć dziwną myślą, że wolę, jak się mnie obraża, niż jak mi się prawi morały. Bo jak ktoś cię obraża, to możesz się odwinąć, obrazić ostentacyjnie, obrazić po cichu, demonstracyjnie zignorować, wsadzić kwiat w lufę itd. Gdy ktoś ci prawi morały, możesz to albo zlekceważyć, albo się ukorzyć. Nie wiadomo co gorsze. Moralizatorstwo jest jedną z najmniej efektywnych strategii.
Wczoraj spora widownia zebrała się na dyskusji „Psucie językiem sztuki”, którą w CSW zorganizowała „Kultura Liberalna”. Tytułowe psucie to teza z kilku tekstów Iwona Zmyślonego, członka redakcji „Kultury Liberalnej”, któremu bardzo zależy, by z jego tezami dyskutowano. Mam nadzieję, że doznał wczoraj pewnej satysfakcji. I ja też miałem małą satysfakcję, bo okazało się, że jednak ktoś mnie czyta. Co jakiś czas powracałem w dyskusji – nawet jeśli jako ten czarny, psujący charakter, czasami w parze z Kubą Banasiakiem.
Mówiąc skrótowo, teza Zmyślonego jest taka, że świat sztuki jest mało życzliwy – wobec siebie nawzajem oraz wobec Innego (w roli Innego występuje zaś skrajna prawica i Kościół Katolicki), a ponieważ słowa mają moc sprawczą (chociażby mogą zrażać i obrażać), będziemy się tylko antagonizowali (lewica versus prawica). Za przykład posłużył m.in. mój niedawny wpis o nieprzyznaniu środków na kolekcje muzeów sztuki współczesnej, w którym pisałem o „środkowym palcu ministra” oraz jego „obrażonych” ekspertach. Zmyślony jakby nie zauważał, że jesteśmy w defensywie.
Dyskusja poszybowała w wielu kierunkach. Było o różnicach aksjologicznych (krucyfiks w muzeum i krucyfiks w kościele), edukacji i klasowości, o tym, czy muzeum jest obszarem eksterytorialnym, a nawet o tym, jak wykorzystać puste sale katechetyczne przy kościołach (skoro religii od 25 lat uczy się w szkołach). Rozmowa nie oddawała jednak gorącej atmosfery, która poprzedziła ją na Facebooku, i wielu się zawiodło. Liczyliśmy jednak na jakieś fajerwerki.
Zmyślony powtórzył swe postulaty, by „różnić się pięknie”, zrezygnować z hejtu, wspominał swoje teksty ostatnie i dawniejsze („trzy lata temu!”). Apelował, by kontrolować język, niezależnie od medium – od recenzji, po Facebook.
Naprawdę wspomniał Facebook, co bardzo mnie zdziwiło, bo to akurat Zmyślony ostatnio swym facebookowym językiem i zachowaniem przeczył własnym postulatom i bynajmniej swego języka nie kontrolował. Właśnie z powodu facebookowych potyczek postanowiłem w CSW głosu nie zabierać, by przypadkiem nie sprowokować niepotrzebnych kłótni. Zresztą pod koniec dyskusji Zmyślony niebezpiecznie zbliżał się do rachunku krzywd własnych. Aż przypomniał mi się film „I kto to mówi 2”.
Na szczęście Igor Stokwiszewski zwrócił uwagę na zerwanie „społecznego paktu dialogicznego” właśnie po prawej stronie światopoglądowej i panoszący się obecnie triumfalizm i rewanżyzm, a z drugiej strony na fakt, że to właśnie w sztuce ostatnich lat coraz częściej pojawia się element empatyczny i dialogiczny (przysłowiowe już kredki Pawła Althamera). Ale tylko Ewa Gorządek pod koniec podjęła wątek samego „psucia językiem”, nad którym wszyscy jakby przeszli do porządku dziennego. Jako jedyna stanęła w obronie krytyków.
Ja też nie zgadzam się z diagnozą Zmyślonego o tym, że krytyka sieje hejt. To grubo przerysowane stwierdzenie. Nie szukałbym też rozwiązań w „różnieniu się pięknie”. Bo może to i brzmi fajnie, jakby żywcem wyjęte z księdza Twardowskiego, ale co miałoby to niby oznaczać w praktyce?
Przede wszystkim stanąłbym w obronie swobody języka, tego niesfornego języka, który na plakacie zapraszającym na wczorajsze wydarzenie wywalała na brodę Mona Lisa. Krytyka sztuki to – nawet jeśli często mało udana i niewprawna – forma literacka. A język oferuje nam cały wachlarz środków. Można się gryźć ironią, szczypać humorem, a czasem powiedzieć coś dosadniej. Insynuować coś między wierszami. Puszczać oko do czytelnika. Słać przytyki i docinki. Czy w tym pięknym różnieniu się zostanie miejsce na metafory, niedopowiedzenia, dwuznaczności? Boję się, że różnić się pięknie to różnić się nudnie.
Działamy w dosyć niewielkim środowisku, mnóstwo tu urazów. Ale gdy trzeba, potrafimy mówić jednym głosem. Dla krytyka sztuki urazy to chleb powszedni, wręcz nieodłączna część jego zawodu i musi się nauczyć z tym żyć. Większość z tych urazów dosyć szybko wyparowuje. A jak nie – stają się środowiskowymi legendami. Poza tym – jak przyjemnie jest się pogodzić! A czasem przyznać się do błędu, zmienić zdanie.
W tekście o wymownym tytule „Szansa na uzdrowienie polskiego świata sztuki” Zmyślony straszył, że „jeszcze trochę i będziemy się po ulicach z maczetami ganiać”, zdradzał, jak przypadkiem (sic!) trafił na demonstrację KOD-u, pisał o tym, jak zmartwili go Wilhelm Sasnal i Mike Urbaniak, a ucieszył Roman Pawłowski, o nieprowadzeniu dialogu ze środowiskami konserwatywnymi, ale przede wszystkim o „przyzwoleniu na hejt, śmichy-chichy, sarkazm, niewrażliwość, gołosłowność, cynizm”, o „strachu przed powagą”. Zmyślony postuluje „rewolucję w nas samych” oraz powstanie „awangardy empatii”.
Można z tego odnieść wrażenie, że krytycy i kuratorzy zajmują się głównie kopaniem się po łydkach. Naprawdę jesteśmy aż tak niemili? Bez przesady. Od wiersza Młynarskiego o „kasjerze dupie” do mowy nienawiści jest jednak bardzo długa droga, nawet jeśli wiele osób pokonuje ją na skróty.
Szczerze mówiąc, aż mnie zemdliło od tego nawracania. Rozumiem, że Zmyślony przeszedł jakąś moralną ewolucję (chociaż sądząc po Facebooku, to nie za bardzo), ale czy musimy też my wszyscy naokoło? Swym pouczającym, kazalniczym tonem zniechęcił wielu do swoich tez. Na szczęście wczoraj miał współrozmówców, którzy tonowali jego zapędy. Katarzyna Kasia, dosyć umiejętnie prowadząca spotkanie, przywołała kłótnie literatów. Przecież Tuwim bywał niemiły. Ale to nie przemówiło do Zmyślonego.
Ja w każdym razie nie jestem skłonny ani się nawracać, ani bić się w piersi. Czytając tekst Zmyślonego, czułem się, jakby mnie ksiądz nawiedził z duszpasterską wizytą, chociaż go wcale nie zapraszałem. To zapraszanie księdza powracało zresztą w wypowiedziach Zmyślonego na wczorajszej dyskusji. Księdza miała nie zaprosić Zachęta przy okazji wystawy „In God We Trust”, twierdził. Na co wstała Hanna Wróblewska, dyrektorka Zachęty, i powiedziała, że jednak zaprosiła. Kto jak kto, ale Kościół Katolicki jest u władzy w Polsce, niezależnie od ekipy rządzącej, i trudno go uznawać za marginalizowanego Innego. Do tego ostatnio zajmowałem się Adą Karczmarczyk, która próbuje nawracać te nienawrócone kilka procent polskiego społeczeństwa, reprezentowane znowu przez zlaicyzowany świat sztuki.
Trochę mi smutno. Przecież między innymi dlatego zacząłem zajmować się sztuką, bo było to jedno z niewielu pól, gdzie tego księdza nie było! Może ostatecznie schronimy się w Muzeum Żydów Polskich.