W latach 70., na początku swojej twórczości, Tevet miał pracownię w kibucu. Pracował z materiałami, które znalazł wokół. Nigdy nic nie kupował. To rodzaj ścinek z modernistycznego założenia, jakim był izraelski kibuc.
Z tego wyrastały też prace na szkle, wyraźnie związane z rozwijającymi się wówczas minimalizmem i konceptualizmem, ale też na swój sposób prywatne, bliskie artyście i jego otoczeniu – chociażby jego pracowni. Takie materiały można znaleźć w każdej pracowni artysty czy niemal w każdym domu: kawałki szkła, tektury, taśmy klejącej, drutu. Domowy minimalizm.
To niezwykle skromne prace, delikatne. Jak mówi Tevet, pierwsza praca na szkle powstała z jego rysunku, który oprawił w prosty sposób – między tekturą i szkłem, połączonymi metalowymi klamrami. Zainteresował się tym, co pozostało, gdy rysunek wyjął z tej prostej ramy. I zaczął na nią pracować. Takich obiektów powstało sporo i dziś prace z serii na szkle z lat 1972-1975 pokazuje Muzeum Sztuki w Łodzi.
Jest w nich coś z prostych szkiców, pracownianych wprawek, nieustannego poszukiwania formy. I tak zwanej prawdy materiału; bo używane przez Teveta materiały starzeją się, taśma klejąca łuszczy się i pozostawia po sobie brudny ślad. W skomplikowanym procesie prób i błędów rodzi się obiekt o nowej randze. Coś na kształt reliktu.
Wokół wystawy zrobił się mini-ferment – Iwo Zmyślony w programie telewizyjnym zarzucił Muzeum Sztuki, że nie wiadomo do kogo ta hermetyczna wystawa jest adresowana. Nie miałem wrażenia, by wystawa Teveta była hermetyczna, jeśli już – niezwykle subtelna, nie wymagająca wyjaśnień.
A nawet jakby rzeczywiście była hermetyczna, to jest to wystawa niewielka, na parterze starej siedziby, gdzieś na marginesie działalności łódzkiego muzeum. W takim miejscu i na hermetyczne wystawy można sobie pozwolić.