Kolekcje

uprezydenta
„Pan Guma” Pawła Althamera oraz obrazy Rafała Bujnowskiego na wystawie „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro”

 

W „Dwutygodniku” wracam do tematu kolekcji i ministerialnego programu dedykowanego kolekcjom sztuki współczesnej. Sprawę zamieszania w ministerstwie komentowałem już wcześniej – najpierw, gdy okazało się, że priorytet „Narodowe kolekcje sztuki współczesnej” został praktycznie zablokowany („Środkowy palec ministra”), a potem gdy MKiDN wydało komunikat o tym, dlaczego tak się stało – wynikało z niego, że komisja oceniała wnioski nie trzymając się regulaminu („Komunikat”).

W tekście „Jaka sztuka jutro” opisuję krótką historię dedykowanych kolekcjom sztuki współczesnej programów (zaczynając od Znaków Czasu), przyglądam się bliżej, jak działa ministerialny program „Kolekcje”, jakie są jego cele; zdradzam, co muzea zamierzały kupić; cytuję dyrektorów muzeów i galerii, artystów. No i powtarzam parę truizmów, których w normalnej sytuacji nie trzeba nawet wspominać. Bo przecież gdyby nie zapowiadana przez ministra Glińskiego „korekta w kulturze”, ten tekst by nie powstał.

Piszę: „Ale problem muzealnych kolekcji sztuki współczesnej trzeba widzieć w szerszej perspektywie. Przecież te pieniądze nie kończą swej drogi na muzeach. Ostatecznie trafiają do artystów oraz galerii, jeśli dany twórca jest przez galerię reprezentowany. Muzea, które nie otrzymają dotacji i nie zdobędą środków z innych źródeł, będą musiały zrezygnować z kupna wcześniej zarezerwowanych dzieł. Uderza to w całe środowisko.”

Nemes

DSC04154 (2)W weekend zwiedzając Stołeczne Królewskie Miasto Kraków, trafiłem do Mocaku. Dobiega tam końca wystawa węgierskiego artysty Csaby Nemesa. Otwarto ją wprawdzie w połowie października, ale dawno nie byłem w Grodzie Kraka i nie miałem okazji jej wcześniej zobaczyć. Cieszę się, że mi się udało.

Nie żeby malarstwo Nemesa w szczególny sposób do mnie przemawiało. Wystawa Węgra nabiera jednak szczególnego znaczenia w momencie przemian politycznych w Polsce, których jesteśmy świadkami. I ze strony Mocaku nie jest to gest przypadkowy.

Warto zaznaczyć, że wystawa Nemesa otworzyła się nieco ponad tydzień przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2015 roku. Wyniki tych wyborów nie tak trudno było antycypować, a kierownictwo PiS nie kryło nigdy swoich fascynacji reformami, jakie na Węgrzech wprowadził Viktor Orbán.

Bo Nemes w swoich pracach wyraźnie odnosi się do sytuacji społeczno-politycznej na Węgrzech, od początku transformacji 1989 roku po dzień dzisiejszy. Tytuł wystawy też jest wymowny: „Gdy polityka wchodzi w codzienność”. Nemes pokazuje swoje cykle malarskie i rysunkowe, a także kilka prac wideo. Wszystkie – niezwykle aktualne. Artysta dokumentuje działalność prawicowych ekstremistów, analizuje sytuację będących przedmiotem ataków Romów, broni autonomii instytucji sztuki w obliczu odgórnego narzucania określonej polityki kulturalnej. Nad tym wszystkim unosi się zaś widmo powojennej historii, jakby tam właśnie należało szukać przyczyn dzisiejszych problemów.

DSC04168 (2)

Całość opatrzona jest wyraźnymi wskazówkami interpretacyjnymi w postaci napisów, tworzących rodzaj fryzu ponad pracami. Napisy te skrótowo opisują najnowszą historię Węgier.

Na przykład w kontekście cyklu malarskiego Nemesa „Imię ojca: Csaba Nemes”, stworzonego na podstawie fotografii z rodzinnego albumu, czytamy: „Współczesne wydarzenia odczytane w kontekście komunistycznej przeszłości Węgier zachęcają nie tyle do nostalgicznych wspomnień, ile do refleksji na temat dziedzictwa poprzednich pokoleń oraz społecznej odpowiedzialności jednostki. (…) Rodzinnym opowieściom przekazywanym z pokolenia na pokolenie towarzyszy historia oficjalna, będąca przedmiotem politycznej manipulacji”.

Czy czegoś nam to nie przypomina?

Albo o czasach nam bliższych: „Jednym z negatywnych efektów transformacji ustrojowej po 1989 roku było pogłębienie się społecznych nierówności”. „Po kompromitacji rządu liberalno-socjalistycznego w 2010 roku władzę na Węgrzech przejęła partia centroprawicowa (Fidesz) z Viktorem Orbánem na czele. Jednocześnie coraz większym powodzeniem zaczęły się cieszyć ruchy nacjonalistyczne, skrajnie prawicowe – wśród nich partia Jobbik. Rząd przejmował kontrolę nad kolejnymi instytucjami sztuki, a celem prowadzonej polityki kulturalnej stało się wspieranie sztuki o tematyce narodowej, odwołującej się do konserwatywnych wartości”.

Czy nie to właśnie obserwujemy dziś w Polsce?

A to wszystko czarno na białym na mocakowych ścianach, przy użyciu wciąż dosyć stonowanych stwierdzeń.

Csaba Nemes należy do grupy artystów zaangażowanych w protesty przeciwko instrumentalizacji życia kulturalnego na Węgrzech. Był jednym z założycieli Free Artists, grupy artystycznych aktywistów, organizującej protesty i akcje bezpośrednie w obronie autonomii instytucji kultury. A sytuacja na Węgrzech jest tak dramatyczna, że dwa lata temu doszło nawet do okupacji Muzeum Ludwiga. Jednak jak pisze Edit András, „w sytuacji powszechnego znużenia, zmęczenia stopniowo traci też impet ruch protestacyjny i jedynie kilku najbardziej żarliwych jego uczestników nie odstępuje od swoich radykalnych i bezkompromisowo krytycznych poglądów”.

DSC04177 (2)

Czy w Polsce czeka nas podobny scenariusz? Czy możemy spodziewać się przejęcia instytucji w imię prawicowo-narodowych postulatów, a następnie protestów, znużenia i stopniowego pogodzenia się z sytuacją? Wydaje mi się, że właśnie to pytanie zadawał sobie Mocak, organizując wystawę Nemesa.

Plany ministra kultury Piotra Glińskiego nie są jeszcze sprecyzowane. Czy zamierza skorzystać z doświadczeń Węgrów? Dopiero co przekonaliśmy się, że instytucje sztuki w Polsce nie bardzo mogą liczyć na wsparcie ministerstwa dla ich programów czy rozwoju ich kolekcji. To pierwszy zamach na autonomię tych instytucji – sterowanie finansami. Kolejne mogą być zmiany personalne. Edit András jednoznacznie opisuje zamierzenia węgierskiego rządu: „W przypadku sztuki cel stanowi tradycyjna, konserwatywna kultura chrześcijańska, wyrażająca zakorzeniony w dziejach wizerunek silnych i dumnych Węgier”. Na wystawie Nemesa (i na podstawie świetnego tekstu András w katalogu) możemy się przekonać, co nam grozi.

Wystawa potrwa do 28 marca.

Środkowy palec ministra

dofinansowaniaZero – tyle środków na rozwój swoich kolekcji otrzymały muzea poświęcone sztuce współczesnej w ostatnim rozdaniu ministerialnego programu grantowego. Chodzi dokładnie o cztery zera, cztery puste rubryki: zero dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej, zero dla Mocaku, zero dla Muzeum Współczesnego Wrocław, zero dla Muzeum Sztuki w Łodzi. O tym, że będzie to zero, mówiło się od dawna. Wczoraj plotki się potwierdziły. Tylko dlaczego ministerstwo zwlekało tyle czasu z ogłoszeniem tych zer?

Mniej więcej wiadomo, kto zasiadał w komisji, która tak nisko oceniła wnioski muzeów. Tej informacji ministerstwo nigdzie nie podaje (albo ja nie potrafię jej znaleźć), więc nie będę tu powtarzał niepotwierdzonych informacji. Ale zamieszczę linka do bloga Dawida Radziszewskiego, który pisze o tym szerzej: Zmiany.

Zero mówi samo za siebie. Ministerstwo, nawet jeśli rękami swoich rzekomych ekspertów, pokazało sztuce współczesnej środkowy palec.

Do tej pory mogliśmy się jeszcze trochę łudzić, że zachowane zostaną pewne pozory normalności. Największe dotacje otrzymywały instytucje kościelne i jednoznacznie prawicowe (ale czy rząd PO nie wsparł Świątyni Opatrzności Bożej jako placówki kulturalnej?). Jedną z największych dotacji wśród czasopism otrzymały „Pressje”, ale ministerstwo wsparło także czasopisma niszowe, np. „Szum” i „Glissando”. Zero na rozwój kolekcji to jasny sygnał, policzek dla całego środowiska.

Osobny program adresowany do muzeów sztuki współczesnej na rozwój ich kolekcji został wywalczony w ministerstwie jako echo ostatniego Kongresu Kultury Polskiej. To było spore osiągnięcie. W żadnej z tych instytucji nie zmienił się w ostatnim roku dyrektor, wszystkie konsekwentnie rozwijają swoje programy. Co się takiego zmieniło, że w poprzednich latach muzea otrzymywały dotacje, a nagle ich propozycje zostały tak nisko ocenione? Zmienił się rząd, minister, komisja, zmienił się klimat polityczny, zmieniły się priorytety.

Może chodzi o to, że muzea nie zamierzają obchodzić 1050 rocznicy chrztu Polski? Może nie kupują „sztuki narodowej”? Mam raczej wrażenie, że sztuka współczesna została ukarana. Że karze się całe środowisko. Do głosu i władzy doszli frustraci, którzy tyle bili piany w ostatnich latach o spiskach, przekrętach, układach, machlojkach, nie podpierając swych grubo ciosanych tez faktami. Do władzy doszli obrażeni.

Na razie wiemy, jakiej sztuki ministerstwo nie będzie wspierać – jakiejkolwiek, którą kojarzylibyśmy z tym, co rozumiemy jako „sztukę współczesną”. Aż się boję myśleć o wizji sztuki ministra Glińskiego. Bo w filmie to pseudohollywoodzkie produkcje o chwale polskiego oręża, w muzyce – pewnie Moniuszko, w teatrze – aktorzy wyłącznie w pełnym rynsztunku. A sztuka? Pewnie łatwiej jest ministrowi powiedzieć, czego nie lubi, niż czego od sztuki oczekuje. Zresztą, jak w przypadku stadnin i spółek skarbu państwa, nie chodzi o kompetencje.

W przyszłym tygodniu w CSW w Warszawie odbywa się walne zebranie Sekcji Polskiej AICA. Czy AICA zajmie głos w tej sprawie?