Expo 86

da233321-c64c-4fc2-a8e3-369452b01a4d-2010-006_466
Expo 86, fot. Ernie H. Recksten, City of Vancouver Archives, AM1551-S1-: 2010-006.466

Właśnie mija okrągła, trzydziesta rocznica otwarcia w Vancouverze wystawy Expo 86. Nie jest obchodzona wyjątkowo hucznie, ale w mediach pojawiło się kilka rocznicowych tekstów owianych nostalgią za latami 80. Bo nie było nic bardziej ejtis niż vancouverskie Expo. Poglądy na temat imprezy, bywają podzielone. Ale Expo powraca w rozmowach vancouverczyków nie tylko przy okazji rocznic.

W 1986 roku Vancouver obchodziło setne urodziny i już kilka lat wcześniej zastanawiano się, w jaki sposób je uczcić. Wśród pierwszych pomysłów najbardziej kuriozalne wydaje się wypożyczenie od Francuzów „Mona Lisy” (serio!). Ostatecznie stanęło na wielkiej, trwającej kilka miesięcy imprezie, która dosyć prowincjonalne miasto umieściła na mapie świata. Na otwarcie przybyli reprezentanci rodziny królewskiej, książę Karol i księżna Diana, a ich jacht zacumował w zatoce False Creek, wokół której rozciągały się tereny wystawowe. Expo 86 całkowicie zmieniło charakter tej części miasta, przed imprezą były to tereny przemysłowe, pod koniec lat 80. wyrosły tu wieże-kondominia.

W niedługiej historii Vancouveru odbyły się dwie tak ważne imprezy: Expo 86 oraz zimowe igrzyska olimpijskie w 2010 roku. O mieście mówi się często właśnie za pomocą tych cezur: „Vancouver po Expo”, gdy zaczęło się o nim mówić na świecie, pojawili się azjatyccy inwestorzy, a w Downtown przybyło wieżowców; albo „Vancouver po olimpiadzie”, gdy procesy gentryfikacyjne jeszcze się nasiliły, a ceny nieruchomości poszybowały w górę. Oba wydarzenia wspomina się pozytywnie, chociaż wokół obu nie obyło się bez kontrowersji. Po prostu vancouverczycy świetnie się bawili i w 1986, i w 2010. Obie imprezy wpisywały się jednak w bezprecedensowy i często bezrefleksyjny rozwój miasta, czyniąc je jednym z najatrakcyjniejszych na świecie (wg różnych rankingów), ale jednocześnie coraz droższe z perspektywy samych mieszkańców.

DSCN9814
Skytrain, Expo Line

Tematem Expo 86 był transport („World in Motion – World in Touch”), co zresztą świetnie współgrało z rocznicą miasta. Wszak Vancouver powstał jako stacja końcowa kolei transkanadyjskiej. Z okazji Expo i rocznicy miasto zafundowało sobie supernowoczesny jak na tamte czasy system kolejki miejskiej – Skytrain, która w ścisły centrum schowana jest pod ziemią, jak metro, a gdy wyjeżdża z tunelu biegnie kilka metrów nad powierzchnią, torami wspartymi na filarach. Najciekawsze w Skytrainie jest jednak to, że jego krótkie pociągi obywają się bez maszynistów, a cały system sterowany jest komputerowo. Pierwsza linia (dziś są trzy), Expo Line, ze względu na niepowtarzalny dizajn lat 80. powinna zostać wpisana na listę zabytków.

Gdy oglądam zdjęcia i filmy z Expo 86, mam jednak poczucie, że był to jakiś rozrywkowy koszmar, trudny do ogarnięcia. Że ciekawiej nostalgicznie zerkać w przeszłość, niż bezpośrednio doświadczać tej kolorowej feerii blichtru i rozrywki. Nie obyło się typowej dla lat 70. i 80. gigantomanii – ambicji, by zbudować coś, co będzie największe na świecie. Stąd flaga Kanady powiewała na najwyższym na świecie maszcie flagowym (86 metrów), o który opierał się największy na świecie kij hokejowy (62 metry) z odpowiednio dużym krążkiem, w strefie różowej (Expo podzielone były na kolorowe zony) tykał 25-metrowy zegarek Swatcha, również rekordowy w swojej kategorii. Po wystawie można się było przemieszczać kilkoma środkami lokomocji. Była i kolejka linowa, i jednoszynowa (monorail), i rollercoaster. Japończycy prezentowali superszybki pociąg, a Niemcy – kolej typu maglev. Swoje pawilony miały poszczególne prowincje Kanady oraz kraje z całego świata, w tym z Bloku Wschodniego, chociaż zabrakło wśród nich Polski. Związek Radziecki świętował dwudziestopięciolecie lotu w kosmos Jurija Gagarina.

848
Vancouver od strony zatoki Burrard, pośrodku: Canada Place

Inaczej niż w Seattle, gdzie futurystyczne Expo 62 pozostawiło po sobie całą targową dzielnicę ze zwieńczoną spodkiem wieżą Space Needle, dziś symbolem miasta, pragmatyczni vancouverczycy z góry zakładali, że niemal wszystkie budynki Expo są tymczasowe. Na terenach byłej wystawy Seattle sprawia wrażenie wyobrażenia o mieście przyszłości sprzed kilkudziesięciu lat (dosłownie back to the future). W Vancouverze nawet najbardziej charakterystyczna budowla, Expo Centre (kopuła Fullera), przetrwała tylko dlatego, że już po wystawie zawalczyli o nią mieszkańcy. Bo tym czym dla Paryża jest Wieża Eiffla, dla Brukseli – Atomium, a dla Seattle – Space Needle, dla Vancouver jest właśnie kulista struktura Expo Centre (zachowana jako muzeum nauki Science World) oraz pawilon Kanady, czyli Canada Place nad zatoką Burrard, który z główną częścią wystawy łączył Skytrain. Canada Place miał naśladować statek z pięcioma żaglami. Dziś cumują tu statki wycieczkowe po drodze na Alaskę.

W Expo Centre mieściło się kino Omnimax, wtedy jedyne w Kanadzie i największe (jakżeby inaczej!) na świecie. Wyświetlano tam osiemnastominutowy film „A Freedom to Move”, opisujący historię transportu od czasów rzymskich po promy kosmiczne. Większą popularnością cieszył się jednak inny film nakręcony specjalnie na Expo 86 – „Rainbow War”, nominowany do Oscara, w którym trzy królestwa – czerwone, żółte i niebieskie, prowadza wojnę, próbując się nawzajem zamalować.

Poza tym po Expo 86 pozostało niewiele. Poza kulistą strukturą Expo Centre i Canada Place, do dziś można oglądać pawilon Discover BC nad False Creek, w którym obecnie działa kasyno. Z okazji Expo odremontowano też byłą wozownię w Yelltown, Roundhouse, pozostałość po linii kolejowej zbudowanej niemal sto lat wcześniej na potrzeby tutejszego przemysłu (i jedyną pamiątkę po tym, że kiedykolwiek działał tu przemysł). Eksponowana jest tu lokomotywa Engine 374, która w 1887 roku wciągnęła na stację w Vancouverze pierwszy transkontynentalny pociąg. Poza tym Roundhouse to dziś dom kultury.

Jest też kilka mniejszych ostańców. Innuicki Inuksuk, dziś stojący w pobliżu English Bay, podczas Expo witał gości pawilonu kanadyjskich Terytoriów Północno-Zachodnich. Brama sprzed pawilonu Chińskiej Republiki Ludowej została przeniesiona przed Chińskie Centrum Kultury w Chinatown. Bogato zdobiony przykład tradycyjnej małej architektury z Korei stoi w ogrodzie botanicznym VanDusen. Inne elementy wystawy, jak kij hokejowy czy maszt, trafiły do mniejszych miast. Co jakiś czas w mediach powraca zaś wątek barki McDonalds, statku przerobionego na wielką fastfoodową restaurację, w której jednocześnie mogło się żywić ponad tysiąc osób (od czasu Expo rdzewieje w zapomnianym doku, czekając na inwestora). Gdy się wie, czego szukać, gdzieś na miejskich peryferiach można się jeszcze natknąć na ławki czy barierki z czasów wystawy. No i pozostała piosenka zapraszająca na Expo 86, bardzo ejtis, „Something’s Happening Here”.

812.JPG
Inuksuk na English Bay

Cieniem na Expo 86 kładzie się historia eksmisji kilkuset osób z Downtown Eastside, głównie wieloletnich lokatorów tanich hoteli, których zmuszono do ich opuszczenia, by zwolnić miejsce dla turystów. Wystawa było szczególnie niepopularne wśród muzyków z vancouverskiej sceny punkowej. Niektórzy szczycą się tym, że nie przekroczyli progu Expo.

Wydarzenie było też jednak katalizatorem szerszych socjoekonomicznych zmian w Vancouverze. Niektórzy żartują, że w 1986 roku Vancouver zaprosił do siebie cały świat, a potem świat nie chciał wrócić do domu. Dwa lata po zamknięciu wystawy większość terenu, na którym się odbywała, sprzedano miliarderowi z Hong Kongu, Li Ka-shing. Tam gdzie stały pawilony i kręciły się karuzele, dziś wznoszą się szklane wieże – kondominia, które zdeterminowały dzisiejszy wizerunek miasta, przynajmniej od strony południowej. Za Li Ka-shing podążyli inni inwestorzy z Azji. Przypływ kapitału i nowych przybyszy zza Pacyfiku zmienił też kulturowe oblicze miasta. Ale spowodował również, że Vancouver zajmuje dziś drugie miejsce po Hong Kongu w kategorii cenowej nieprzystępności (pisałem o vancouverskim rynku nieruchomości przy okazji pracy Kena Luma „Vancouver Especially”). Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę na fakt, że miasto nie zorganizowało żadnej rocznicowej fety – może przy jej okazji nostalgię zastąpiłaby dyskusja o kontrowersyjnym dziedzictwie imprezy sprzed lat.

expo center
Expo Centre (dziś: Science World) nad False Creek

 

Shangri-La

dollarton3

Tu nie można trafić przypadkiem. Trzeba się tu wybrać. Maplewood Mudflats na północnym brzegu zatoki Burrard to niewielki rezerwat mokradeł, o specyficznym ekosystemie regulowanym rytmem przypływów i odpływów; raj dla ornitologów, tych z prawdziwego zdarzenia i amatorów. Po wysypanych żwirkiem ścieżkach przechadzają się pary emerytów z lornetkami w dłoniach. Ale w jednej z wąskich zatoczek, wypełnianej wodami przypływów, stoi kilka drewnianych, miniaturowych domków, jakby dla liliputów. To praca Kena Luma, o którego realizacji „Vancouver Especially” stojącej w Chinatown pisałem kilka lat temu. Trzy drewniane domki w Maplewood Mudlfat ustawiono w 2012 roku. Gdy je wczoraj odwiedziliśmy z Marcinem, byłem nawet zdziwiony, że jeszcze tu stoją i mają się całkiem nieźle.

Ken Lum przypomniał w ten sposób niegdysiejszych mieszkańców Maplewood Mudflats. W pierwszej połowie XX wieku powstała tu niewielka społeczność skłotersów, mieszkających w skleconych z niemal byle czego domach na palach, na pierwszy rzut oka – ruderach. Okolicę tę zwano Dollarton. Lum wybrał trzy domy ze względu na ich nietuzinkowych mieszkańców. W jednym mieszkał wspaniały pisarz i niedościgniony pijak Malcolm Lowry, w drugim – artysta Tom Burrows, w trzecim – aktywista Paul Spong. Ich oryginały stały kilkaset metrów dalej, nad samym oceanem.

dollarton2
Ken Lum, „Od Shangri-La do Shangri-La” 2010. Od lewej repliki domów: Puala Sponga, Toma Burrowsa i Malcolma Lowry’ego

Malcolm Lowry przebywał w Vancouverze ze swoją drugą żoną Margerie od 1939 roku, głównie w Dollarton. W 1944 roku ich dom, kupiony za sto dolarów, spłonął, a pisarz doznał oparzeń, ratując manuskrypt „Pod wulkanem”, swojej najsłynniejszej powieści, nad którą między innymi tu pracował. Po pożarze własnymi siłami zbudował nowy dom.

Czas spędzony w Dollarton posłużył Lowry’emu jako kanwa dla opowiadania „The Forest Path to the Spring” (nie wiem, czy przetłumaczono je na polski). Przeczytałem je już po powrocie z wycieczki. Wynika z niego, że w tym przypominającym zbiorowisko szop skłoterskim osiedlu było tanio i idyllicznie, a Lowry i jego żona czas spędzali na pływaniu, wiosłowaniu, obserwowaniu ptaków i upajaniu się widokiem oceanu. Dollarton w opowiadaniu to Eridanus. Narrator, chociaż to bez dwóch zdań utwór autobiograficzny, nie jest zaś pisarzem, lecz kompozytorem. Z pożaru ratuje swoje nuty.

lowry1
Margerie Lowry na progu domu należącego do niej i Malcolma Lowry’ego. Źródło: Sheryl Salloum, Malcolm Lowry. Vancouver Days, Harbour Publishing, Madeira Park 1987, s. 95.

O życiu w Eridanus Lowry pisze też jednak jako ciągłej obawie przed eksmisją. Już w latach 50. Dollarton próbowano „ucywilizować”, wyrzucając z wybrzeża nielegalnych mieszkańców.

W latach 60. Maplewood Mudflats stały się oazą hipisów, Yippiesów, artystów, szukających wytchnienia od zgiełku miasta. Zamieszkał tu m.in. dr Spong, który przyjechał do Vancouver pod koniec lat 60., by poświęcić się pracy z orkami z vancouverskiego akwarium, szybko jednak doszedł do wniosku, że te niezwykle społeczne i wysoce inteligentne zwierzęta nie powinny być trzymane w niewoli. Od tego momentu badał orki w ich naturalnym środowisku i walczył o uwolnienie tych, które pozostały w zamknięciu, m.in. jako aktywista Greenpeace.

Wszystkich mieszkańców Dollarton eksmitowano w 1971 roku, a ich drewniane domy spalono, by nie mieli gdzie wracać. Początek lat 70. był newralgicznym momentem w historii Vancouveru i określił charakter miasta na najbliższe lata. Latem 1971 roku hipisi i Yippiesi okupowali działkę pod planowany nowy hotel sieci Four Seasons, zamieniając ją w publiczny park (na wzór Berkeley). W sierpniu smoke-in w Gastown zamienił się w zamieszki z udziałem ponad 1000 osób (tzw. Gastown Riots). We wrześniu na wyspę Amchitka wypłynął z Vancouver statek Greenpeace, by zaprotestować przeciwko próbom nuklearnym USA. Latem kolejnego roku na Maplewood Mudflats odbył się hipisowski Dollarton Pleasure Faire.

Trzy domki Kena Luma są rodzajem hołdu złożonemu pewnemu stylowi życia, który dziś, w zgentryfikowanym i uporządkowanym mieście wydaje się nie do pomyślenia. Bo może na mokradłach bywało idyllicznie, żyło się blisko natury, podziwiając piękne zachody słońca, które opisywał Lowry, ale nie było tu zbyt komfortowo, a do zapachu błocka w czasie odpływu trzeba się przyzwyczaić.

dollarton4

Praca Luma nie powstała jednak dla miejsca, w którym dzisiaj stoi. Debiutowała na tzw. Offsite, niewielkiej działce przy wieżowcu Shangri-La (w połowie hotelu, w połowie kondominium) w Downtown, przeznaczonej specjalnie na prace w przestrzeni publicznej, którą opiekuje się Vancouver Art Gallery. To dziwna wystawa, rodzaj whitecube’a na zewnątrz – ograniczają ją dwie prostopadłe ściany oraz, zamiast podłogi, lustro płytkiej wody, która ochrania prace przed przechodniami.

Ken Lum został zaproszony do stworzenia instalacji na czas Igrzysk Olimpijskich w 2010 roku. Tak powstały trzy domki, które – podobnie jak w naturze – odbijały się w wodzie, chociaż pozostawały w jawnym kontraście z otaczającym je porządkiem i luksusem przestrzeni i luksusowego hotelu Shangri-La.

Shangri-La to kraina harmonii i szczęśliwości, opisana przez Jamesa Hiltona w powieści „Zaginiony horyzont”. Nazwę przypisywano różnym miejscom, m.in. Camp David, a ostatnio właśnie vancouverskiemu wieżowcowi. Ale czy to nie Maplewood Mudflats były miejscem prawdziwej sielanki? Praca Luma nosi wszak tytuł „Od Shangri-La do Shangri-La”.

W tych trzech domkach Ken Lum zawarł spory ładunek ironii. Gdy stanęły w Downtown, w kontekście igrzysk olimpijskich i śródmiejskiego przepychu, przypominały o nierównościach społecznych – od bezdomnych do mieszkańców Shangri-La. Ale paradoksalnie, niektórzy z mieszkańców chybotliwych domków z północnego brzegu zatoki Burrard mieszkali tam nie z przymusu, lecz z wyboru.

drozdwedrowny
Jako niedoświadczonemu i niecierpliwemu podglądaczowi ptaków udało mi się sfotografować tylko jednego, drozda wędrownego (Turdus Migratorius)

Dziś nawet park i niewielki rezerwat zdradzają vancouverski Ordnung – godziny otwarcia, regulamin, ławeczki w punktach widokowych, toalety i nieodzowna tablica ostrzegająca przed niedźwiedziami… Może nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale praca Luma, znowu odpowiednio oddalona od spacerowiczów, też się w ten porządek wpisuje.