Przepis na Kusamę

IMG_9343.jpg

Gdy rok temu wybieraliśmy się z Marcinem Tokio, okazało się, że nie ma szansy na odwiedzenie nowo otwartego Muzeum Yayoi Kusamy – bilety były wykupione na kilka miesięcy do przodu. Po bilety na jej wystawy na całym świecie ustawiają się długie kolejki. Gdy muzeum The Broad w Los Angeles otworzyło internetową sprzedaż biletów na Kusamę, w ciągu popołudnia sprzedało się 90 tys. biletów. Z powodu natłoku zwiedzających muzea i galerie ograniczają czas, jaki można spędzić w jej „Nieskończonych lustrzanych pokojach” (nawet do mniej niż minuty).

Tak ogromna popularność artystki to stosunkowo nowy fenomen, a Kusama ma już prawie dziewięćdziesiąt lat. Do tego od lat siedemdziesiątych mieszka – na własne życzenie – w szpitalu psychiatrycznym Tokio. Codziennie maluje i pisze. Jakby ta popularność niewiele ją obchodziła.

Pamiętam jej wystawę w Zachęcie w 2004 roku. Wystawa cieszyła się powodzeniem wśród widzów, ale Kusama nie była jeszcze celebrytką. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jej kropkowane dynie stały się rozpoznawalnym na całym świecie symbolem. Czytałem w „Guardianie”, że w ciągu ostatnich pięciu lat jej wystawy odwiedziło pięć milionów osób.

IMG_9387.jpg

IMG_9318

Jak to się stało? Odpowiedzi na fenomen Kusamy szuka się zazwyczaj w epoce selfie, hasztagów i Instagrama. Kusama po prostu świetnie nadaje się jako tło do zdjęć. Mówi się, że jej sztuka jest smartphone-friendly.

Tymczasem w Forever Museum of Contemporary Art w Kioto tego szaleństwa na punkcie Kusamy się nie wyczuwa. Nie trzeba stać w żadnej kolejce ani przepychać się w tłumie. Mimo że znajduje się w pobliżu popularnych turystycznych szlaków, stosunkowo niewielki procent z odwiedzających słynne kiotyjskie świątynie trafia także tutaj. Może dlatego, że Forever jest stosunkowo młode i nie zostało jeszcze opisane w przewodnikach? A może dlatego, że nie przyjechaliśmy tu w szczycie sezonu turystycznego?

Nie chodzi mi jednak o sam brak zwiedzających. Forever to muzeum sztuki współczesnej inne pod wieloma względami. Tradycyjna japońska architektura narzuca pewne zachowania. Ponieważ cała przestrzeń wyłożona jest tatami, jak w tradycyjnym japońskim domu przed wejściem do środka trzeba zdjąć obuwie. Marcin, który jakiś czas temu zadeklarował, że już nigdy nie zdejmie butów dla sztuki, dla Kusamy zrobił wyjątek.

IMG_9330

IMG_9417

IMG_9358

IMG_9321

Jak w wielu japońskich muzeach, nie można tu fotografować, poza miejscami, w których zrobiono wyjątek dla tych, którzy koniecznie muszą się instagramowo wyszumieć. Ja zazwyczaj w nosie mam zakazów fotografowania, jestem recydywistą. Oczywiście robię to tak, by nie dać się złapać na gorącym uczynku, to niełatwa sztuka obserwowania sztuki i pilnujących jej strażników równocześnie. Zresztą to nie fotografowanie samych prac jest problemem, w muzeach przeszkadzają ci, którzy fotografują się z dziełami sztuki.

Poza tym ważnym punktem zwiedzania Forever jest japoński ogród, który można też podziwiać przez przeszklone werandy, na których ułożono nawet specjalne poduszki dla tych, którzy chcieliby ten piękny ogród pomedytować w pozycji lotosu. (Ogród to zresztą stały element muzeuów w Japonii i Chinach.)

Wbrew pozorom, nie jest to wszystko aż takie pretensjonalne, jakby się mogło wydawać z opisu. Nie miałem tu poczucia, które towarzyszyło mi rok temu w muzeach na Naoshimie, że zakazy i nakazy zamiast przestrzeni kontemplacji, tworzą przestrzeń opresji. W Forever znaleziono jakiś złoty środek.

IMG_9397
„Reach Up to Universe” 2009

Forever Museum of Contemporary Art otworzyło się w 2006 roku w mieście Akita. W Kioto, turystycznym centrum Japonii, pojawiło się dopiero w 2017 roku. Kiotyjska siedziba Forever to budynek byłego klubu Yusaka na terenie teatru Gion Kubu Kaburenjo. Budynek pochodzi z 1913 roku i został zbudowany w tradycyjnym japońskim stylu.

Muzeum zostało pomyślane jako fuzja tradycji i nowoczesności. Sztuka współczesna ma być doświadczana przez japońską tradycję. Na wysłanych matami tatami podłogach można siadać (prace powieszono nieco niżej niż w tradycyjnych galeriach). Niektóre obrazy wiszą w alkowach, które powstały z kompozycji ruchomych paneli fusuma i przesuwanych drzwi shōji. Specjalnie dobrano też tapety w kolorach bladej zieleni, czerwieni żelazowej czy szarości juraku. Z kolei przeszklone galerie, z których ogląda się ogród, wyłożono kiotyjskim papierem kyokarakami.

IMG_9316
„Żółte drzewa” 1992

Kolekcja, która dała początek muzeum Forever, ma już kilkudziesięcioletnią historię. Makato Hozumi, założyciel korporacji medycznej Junikeikai, chciał wprowadzić sztukę w obręb pola medycyny, dekorując sztuką gabinety i poczekalnie klinik. W centrum kolekcji znalazły się dwa nazwiska: Kusama i Beuys. To nieoczywista para. Dziś Kusama z czterystoma pracami stanowi ponad połowę kolekcji, prac Beuysa jest osiemdziesiąt.

Tyle że w tym momencie muzeum w całości jest poświęcone Kusamie. I wystawy stałe, i czasowe wypełniają jej obrazy, grafiki i – rzadziej – rzeźby. W tym kilka bardzo popularnych prac, pożyczanych na wystawy Kusamy. Tu przy wejściu pokazywane są „Żółte drzewa” z 1992 roku, które złożono w ofierze instagramowiczom i miłośnikom selfie (tu wolno fotografować).

Ciekawe jednak, że oryginalny tytuł nadany obrazowi przez artystkę brzmiał „Seksualna obsesja (nie surrealizm)”. Sztukę Kusamy interpretuje się też jako wyraz złości Kusamy na panujący w Japonii paternalizm i społeczny konformizm. Nieskończona przestrzeń jej obrazów, jak w „Żółtych drzewach” ma być rodzajem wyzwolenia.

IMG_8991
„Światło z końca ziemi” 1950

IMG_8995

W kilku salach stałej wystawy podążamy za karierą artystki – od wczesnych prac tworzonych w Japonii (świetne surrealistyczne „Światło z końca ziemi” z 1950 roku!), przez okres nowojorski, gdzie wyjechała w 1957 roku ponoć za listowną radą Georgii O’Keefe, po powrót do Tokio w 1974 i dobrowolne zamknięcie w szpitalu. W Japonii powracają motywy w czasie pobytu w Stanach najwyraźniej uśpione – dynie, kapelusze, sukienki, buty. Ale w Sali poświęconej okresowi dojrzałemu znalazły się też intrygujące kolaże z 1980 roku.

IMG_9350

IMG_9378

Trzy sale wystaw czasowych poświęcono poszczególnym motywom – dyniom, górze Fudżi i kwiatom. Tu większość prac to grafiki, które stały się jej ważnym medium – w kolekcji znajdują się niemal wszystkie graficzne serie Kusamy. Wśród kwiatów znalazła się też fenomenalna „Łódź wioząca moją duszę” z 1989 roku, kolejny wyraz najwyraźniej seksualnych obsesji.

Najlepiej w atmosferę muzeum nie wpisują się jednak nie dynie czy kwiaty, lecz jeden z najnowszych cykli Kusamy poświęcony górze Fudżi. Raz, że to ulubiony temat tradycyjnej japońskiej sztuki i rozpoznawalny na całym świecie symbol Japonii. Dwa, że cykl powstał w tradycyjnej technice japońskiego drzeworytu ukijo-e, przy współpracy z drzeworytnikami, w kilku kolorach. Te kolorowe prace właściwie nihonga, obrazy łączące japońską tradycję i nowoczesność.

IMG_9419

IMG_9412

Tymczasem Kusama osiągnęła swój cel – zawsze chciała, by jej sztuka była wszędzie. Chciała zakropkować wszystko, uczynić świat na podobieństwo swych wizji i halucynacji. Za tą ambicją szła niesłychana pracowitość. Powtarzała, bo musiała powtarzać, powielać. Przy okazji – i stosunkowo od niedawna – uruchomiła proces, który wyszedł daleko poza jej pracownię i muzea, a wkroczył do centrów handlowych. Kusama stała się marką. I jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Japonii.

Forever Museum of Contemporary Art, mieszczące się w sercu jednej z najbardziej turystycznych dzielnic Kioto, najbardziej turystycznego miasta w Japonii, też w jakimś sensie kapitalizuje sukces Kusamy. Już przed wejściem wita przybyszy ogromna dynia, półki muzealnego sklepiku zapełniają kusamowe gadżety, a w kawiarni do każdego lunchu dodawany jest dyniowy deser w kusamowe kropki. Obecna wystawa nosi zresztą tytuł „Forever Pumpkin”.

IMG_9429

IMG_9406

IMG_9423

Problem jednak pozostaje. Co zrobić z van Goghiem, z Klimtem, z „Moną Lisą”? Ze sztuką tak popularną i wszechobecną, rozdrobnioną na miliony kopii, kiczowatych podróbek, pocztówek i gadżetów, że nawet oryginały kojarzą się nam już z kiczem. Kusama podzieliła ich smutny los za życia. Ktoś powiedziałby, że na własne życzenie, albo że na życzenie chciwych galerzystów. To jednak bardziej skomplikowane. Bo z jednej strony fajnie, gdy sztuka jest popularna, a muzea mogą chwalć się rosnącym słupkami statystyk – nie trzeba wtedy nikomu tłumaczyć, po co to wszystko. Z drugiej strony, gdy sztuka jest zbyt popularna, to też niedobrze, traci swój dyskretny urok elitarności.

Muzealny model Foerever i panującą tu atmosferę odczytuję właśnie jako bardzo udaną próbę odzyskania Kusama z gadżeciarstwa, w którym utknęła jej sztuka. Poza jedną instalacją z wypukłymi lustrami, w których odbija się srebrna dynia, nie ma tu prac o dużym potencjale instagramowym, jak hipnotyzujące widzów „Nieskończone pokoje”.

Nie ma naklejania kropek gdzie popadnie. Jest za to wielowymiarowa twórczość, do tego zderzona z japońską tradycją, ciekawe napięcie między japońskim konserwatyzmem i szaleństwem, nonkonformizmem Kusamy. Jakby zdyscyplinowana japońska kultura ujawniała swą drugą twarz.

IMG_9375.jpg
„Łódź wioząca moją duszę”, 1989