Zaradny w Bunkrze

zaradny1

W tekście „Zapętlenie” na „Dwutygodniku” polecam wystawę „Rondo znaczy koło” Anny Zaradny w Bunkrze Sztuki. Piszę m.in.:

Zaradny należy do grona artystów działających na styku muzyki współczesnej i sztuk wizualnych – czy po prostu artystów sound artu. Na obu polach czuje się równie dobrze. Jeśli ktoś nie słyszał, jak Zaradny gra na liściach roślin doniczkowych, niech żałuje. Jest mistrzynią improwizacji, tymczasem jej wystawa „Rondo znaczy koło” w krakowskim Bunkrze Sztuki, pierwsza tak obszerna w jej dorobku, jest szczegółowo zaplanowana i przemyślana w każdym detalu. Zaradny komponuje ją jak przestrzenny koncert, w którym wykorzystuje dźwięki, światło, obraz, obiekty, a wszystko to wpisuje w zastaną architekturę. W przewodniku po wystawie za eksplikacje wystarczają rzucane hasłowo wyjaśnienia. Na przykład: „emocjonalny rytuał, cielesność, wyczerpanie, destrukcja”. Albo: „ruch, narastanie, nakładanie”, „melodia stała oraz dźwięki dokomponowane”, „cykliczność, równowaga, upływ czasu”.

Pojawiają się tu odniesienia do średniowiecznej mistyczki, awangardowych kompozytorów, a nawet projektantki samego Bunkra, Krystyny Tołłoczko-Różyckiej. Galeria od jakiegoś czasu analizuje swoją historię oraz bada budynek, w którym się mieści. Pewnie dlatego, że zamierza go wkrótce przebudować. Konkurs architektoniczny na przebudowę wygrał niedawno Robert Konieczny. Tymczasem z każdą wystawą Bunkier wydaje się coraz bardziej rozmontowywany od środka. Robi to też Zaradny – przebija dziury w ścianach (oczywiście w kształcie koła), pozostawiając po sobie kurz i pył.

Flower Power

flowerpower
Anna Zaradny, „Flower Power”

Uczestniczyłem we fragmencie festiwalu „Instalakcje”, który w tym roku odbywał się w CSW, i pozostaję pod ogromnym wrażeniem koncertu Anny Zaradny „Flower Power”. Zaradny przez pół godziny grała na orchideach w siedmiu doniczkach. Ich liście były podłączone do prądu. Podobny koncert dała po raz pierwszy kilka lat temu.

Zaradny zmienia koncert muzyki elektronicznej w cielesny performens, spektakl obcowania z roślinami, głaskania, dotykania. W pewnym momencie wzięła do ust liść. Improwizuje, bada, jak działa roślinny instrument. Niektóre efekty na pewno ma już przećwiczone, ale każdy dźwięk pozostaje zaskoczeniem. To coś pomiędzy próbą a właściwym odegraniem utworu. Do tego Zaradny ma w sobie coś, co można by chyba nazwać osobowością sceniczną – poważna, skupiona, trzymająca publiczność w napięciu. Nie tylko „flower power”, ale też „girl power”.

Koncert na roślinach – to brzmi humorystycznie, bo jest też w tym jakaś dawka humoru, ale całość miała dosyć podniosły charakter. Żadne pitu pitu, mocne, ciężkie dźwięki. Słuchało się tego z ciągłą świadomością, że dźwięk – w innej formie – przechodzi przez te delikatne liście i łodygi. Ruchy artystki zdradzały uważność, by kwiatu nie złamać, nie uszkodzić. Swój koncert w CSW dedykowała zmarłemu kilka dni temu Konradowi Pustole. I w jakiś sposób to również czuło się w jej muzyce.

silentmusic
Robin Minard, „Silent Music”

Koncert Zaradny świetnie korespondował też z jedną z instalacji dźwiękowych, które zagościły z okazji festiwalu w rzadziej uczęszczanych miejscach Zamku. W zamkowych piwnicach można było posłuchać/obejrzeć instalację „Silent Music” Robina Minarda, złożoną z kilkudziesięciu (a może nawet większej ilości, nie liczyłem) mini-głośniczków, które zdawały się piąć po ścianach na czarnych kabelkach jak bluszcz. Dźwięk, który się z nich wydobywał, był czasami ledwo słyszalny, delikatny, przypominał szum czy przelewającą się gdzieś w oddali wodę. Organiczne wchodziło tu w cichą komitywę z nieorganicznym. Zaradny podejmuje podobną grę, ale na wyższym poziomie napięcia, o poprzeczkę wyżej.