FoaF 2018

foaf1
Neon Sybrena Renemy w Galerii Leto

W „Dwutygodniku” piszę o nowej warszawskiej imprezie – Friend of a Friend, w której biorą udział wybrane galerie prywatne. 

Na chwilę w warszawskich galeriach zrobiło się międzynarodowo. Paryż, Berlin, Nowy Jork, Praga, Londyn, Zurych… W ramach inicjatywy Friend of a Friend (FOAF) osiem galerii z Warszawy przyjmuje u siebie galerie z Europy i Stanów Zjednoczonych, tworzą wspólne pokazy. Składają się więc na nie z jednej strony prace artystów, których nie mieliśmy jeszcze okazji zobaczyć w Polsce albo pojawiają się tu rzadko, z drugiej strony – dzieła dobrze nam znanych rodzimych twórców.

To model naśladujący imprezę Condo, która po raz pierwszy odbyła się w Londynie w 2016 roku, a potem rozszerzyła się na inne miasta: Nowy Jork, Meksyk, São Paulo. Latem planowana jest nawet edycja w Szanghaju. Polskie galerie też już w Condo uczestniczyły. Nad Wisłę podobną formułę postanowiły przenieść Galeria Wschód i Galeria Stereo, zapraszając do udziału swych polskich i zagranicznych kolegów.

Warto też podkreślić zasadniczą różnicę między Condo i FOAF. Gdy w Londynie czy Nowym Jorku to galerie biorą na siebie koszty imprezy (np. drogi transport dzieł), w Warszawie przedsięwzięcie sfinansowano z budżetu miasta, a organizację wziął na siebie Instytut Adama Mickiewicza, który zapłacił też za bilety gości – krytyków, kuratorów, a nawet kolekcjonerów. Przywieziono więc i dzieła sztuki, i publiczność. Odpowiedzialne za promocję kultury instytucje stworzyły nieco sztuczne wrażenie, że Warszawa to liczący się ośrodek na mapie świata sztuki. Polskich galerii może nawet nie byłoby na to stać, a galerie zagraniczne pewnie same z siebie nie byłyby aż tak bardzo zainteresowane wizytą w Warszawie. Dlatego zostały ugoszczone w szczególny sposób.

Z perspektywy warszawskich galerzystów FOAF było przedsięwzięciem jak najbardziej udanym. Pokazali się w międzynarodowym gronie, a lokalnie – wskazali na siebie jako pierwszoplanowych graczy, galerie pierwszej prędkości. Jeśli jednak chcą zapoznawać warszawiaków z międzynarodową sztuką za publiczne pieniądze, muszą się bardziej postarać i zadbać o lokalną publiczność. Na razie wydają się zapominać, czym jest wystawa i że sztuka nie musi się rządzić formatem stoiska targowego. FOAF okazał się imprezą hermetyczną, na której galerzyści bawili się w wąskim gronie swoich kolegów.

CAŁOŚĆ TEKSTU DOSTĘPNA NA STRONIE „DWUTYGODNIKA”.