W ostatnie Boże Narodzenie postanowiliśmy wybrać się na spacer do Świątyni Konfucjusza. W Szanghaju to oczywiście dzień jak co dzień, jednak świątynia, znajdująca się w obrębie kurczącego się coraz bardziej starego miasta i już w cieniu wielopiętrowych bloków, oferuje oazę spokoju w tej ogromnej i tłocznej aglomeracji. Idealne miejsce właśnie na święta. Szanghajska zima też nie jest zresztą specjalnie mroźna i na zdjęciach mogą o niej świadczyć jedynie palmy owinięte w swe palmie chochoły.
Swego czasu świątynia byłą jedną z najważniejszych placówek edukacyjnych w Chinach. Dziś nie ma po tym śladu, może poza sobotnimi rankami, gdy rozstawiają się tu ze swymi straganami sprzedawcy starych książek.
Poza ciszą Świątynia Konfucjusza oferuje jednak coś więcej – kolekcję wyjątkowych kamieni, gongshi (供石), nazywanych też często skałami uczonych. To specjalnie wyselekcjonowane kamienie, naturalnie rzeźbione, wybrane ze względu na ich walory estetyczne; sztuka typowo azjatycka i tak stara jak chińskie ogrody.
Bo początkowo gongshi były przede wszystkim ozdobą ogrodów, potem – mniejsze – stały się nieodzownym elementem gabinetów chińskich uczonych. Już w czasie dynastii Tang (618-907) wyodrębniono cztery kryteria ocen estetycznych gongshi: cienkość, otwartość, perforacje i marszczenia. Ceni się też asymetrię, dźwięki, jakie wydają, gdy się w nie uderzy, gładkość i refleksy. Ale wiele skał zostało wybranych ze względu na ich podobieństwo do łańcuchów górskich, pieczar, ale też zwierząt, ptaków, ludzi czy figur mitycznych, takich jak smoki czy feniksy. Na swych podstawkach rzeźbionych z drewna różanego wyglądają jak miniatury. A kto nie kolekcjonował jako dziecko kamieni właśnie z tych powodów?!
Uczeni chińscy przypisywali też gongshi znaczenie filozoficzne, czyniąc z nich przedmiot kontemplacji, komunikacji z mocami natury. Odnajdywano w nich połączenie makro- i mikrokosmosu, natury i kultury. Poeci opiewali je, nie tylko jako dzieła sztuki tworzone przez naturę, ale jako towarzyszy, przyjaciół. Jakby same żyły swoim życiem. W rozwoju sztuki gongshi ważną rolę odegrały taoizm i konfucjanizm. Laozi i Konfucjusz promowali kulturę szacunku i admiracji dla gór, rzek i naturalnych obiektów.
W Chinach wyjątkowo ceni się cztery rodzaje wapienia: Taihu (znad jeziora Tai w prowincji Jiangsu), Kun (wydobywane na konkretnym wzgórzu w prowincji Jiangsu), Lingbi (z prowincji Anhui) oraz Yingde (z prowincji Guangdong). Znawcy wyodrębniają grupy i podgrupy, często o fantazyjnych nazwach. I nie można też zapominać o tym, że z chińskich gongshi wzięły się też japońskie suiseki oraz koreańskie suseok.









Osobiście wolę formy bardziej abstrakcyjne, nieoczywiste. Niektóre przypominają mi po prostu powojenną rzeźbę! Zauważyłem jednak, że Chińczycy szczególnie upodobali sobie zabawę w szukanie podobieństw do zwierząt i smoków. W samej Świątyni Konfucjusza znajduje się sześciotonowy kamień Lingbi, nazwany „Ryki smoków i tygrysów”. Jego górna część ma przypominać ogłuszające hałasy smoków i tygrysów, dolna – smoki szepczące.
Nad jeziorem Zachodnim w Hangzhou można się zaś natknąć na Skałę Dziewięciu Lwów (Jiushishi), kamień znaleziony w okolicach jeziora Tai pod koniec dynastii Qing, w którym dopatrzono się dziewięciu bawiących się ze sobą lwiątek. W ogrodach Nanxiang, wodnym miasteczku, dziś stanowiącym część Szanghaju, znajduje się inna skała stworzona przez wody jeziora Tai, która ponoć przedstawia profil smoka.




Podobnych kamieni nie mogło zabraknąć Suzhou, skąd wywodzą się chińskie klasyczne ogrody, a przez to mieście o wyjątkowym znaczeniu kulturowym dla całych Chin. Podobno już w okresie dynastii Han miejscowi intelektualiści wykorzystywali kamień Taihu do ozdabaiania ogrodów i wnętrz. W Ogrodzie Lwim Zagajniku (Shizi Linyuan, 狮子林园) znajduje się specjalna galeria gongshi, a sam ogród, pochodzący z dynastii Yuan, znany jest ze skał o ekscentrycznych, groteskowych kształtach, pochodzących oczywiście znad jeziora Tai.







Natykając się na gongshi w parkach czy na wystawach zawsze przypomina mi się jednak sztuka, w dodatku współczesna. To jakaś zawodowa perwersja, która każe doszukiwać się podobieństw, zastanawiać się, co było pierwsze, widzieć sztukę ziemi w żwirowisku i zastanawiać się, gdzie jest ta wystawa Kantora, za każdym razem gdy mija się szyld „kantor”.
Gdym mam okazję oglądać gongshi, zawsze przypominam sobie wystawę, na której chyba po raz pierwszy głębiej zainteresowałem się sztuką doceniania kamieni. Miało to miejsce w 2015 roku w Nowym Jorku w Muzeum Isamu Noguchiego. Wystawa miała tytuł „Museum of Stones” i obok prac Noguchiego pokazywała kamienne prace szeregu współczesnych artystów, od Yoko Ono po Gabriela Orozco, ale też gongshi czy przykłady tradycyjnej sztuki chińskiej, głównie z dynastii Qing, wypożyczone z MoMA. Wystawa nie dotyczyła samego gongshi, lecz kamieni w ogóle. To Noguchi i inni artyści zainspirowali mnie do tego, by czegoś więcej się o tych kamieniach dowiedzieć. Więc – jak do wielu innych tematów – dotarłem do gongshi właśnie przez sztukę współczesną.



Dla artystów chińskich czy chińskiego pochodzenia gongshi to przede wszystkim ważne odniesienie kulturowe, któremu dziś mogą nadawać nowe konteksty. Jak Zhan Wang (展望), tworzący „sztuczne skały”, gongshi z nierdzewnej stali (cykl rozpoczął już w 1995 roku), dzisiaj często spełniające w muzeach sztuki współczesnej podobną rolę jak skały uczonych w klasycznych ogrodach. Inni artyści, jak Su-Mei Tse (artystka pochodzenia chińskiego z Luksemburga) wpisuje ją w tradycję dadaistycznych obiektów znalezionych czy sztuki zawłaszczeń (wspominałem o niej przy okazji wystawie o kamieniach w Biedaihe).
Podobnie Wang Sishun (王思顺), który na Biennale w Yinchuan dwa lata temu pokazał zbiór kamieni przypominających – przynajmniej jego zdaniem – ludzkie twarze. Z kolei oglądana przeze mnie w K11 w Szanghaju instalacja Adriana Wonga, artysty z Chicago chińskiego pochodzenia, za pomocą różnych elementów, takich jak tygrysy, bambusy czy właśnie gongshi, grała z zachodnimi stereotypami „orientu”, czerpiąc cytaty z klasycznych ogrodów Hong Kongu czy Suzhou.









Gongshi nie potrzebują wielu dopowiedzeń. Czasami im mniej o nich wiem, tym lepiej. I może dlatego to świątynie czy pawilony w klasycznych ogrodach wydają się naturalnym środowiskiem dla gongshi i ich kontemplacji. Bezpretensjonalna Świątynia Konfucjusza w nudny dzień perfekcyjnie się do tego nadawała. Nawet dzisiaj w kontakcie z gongshi ma się dziwne wrażenie ciągłości i ponadczasowości. Stworzone przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo po co.
(Jeśli nie zaznaczyłem tego inaczej, zdjęcia pochodzą ze Świątyni Konfucjusza w Szanghaju.)
#postyktorychnienapisalem Muzea i galeria są zamknięte, a ja i tak prawie nie wychodzę z domu. Wracam więc do wystaw i miejsc, o których chciałem kiedyś napisać, chociaż krótko tu, na blogu, ale później pojawiły się rzeczy ważniejsze lub pilniejsze. #zostanwdomu