O Warszawie w „Even Magazine”

12795334_999609190077475_4030204367066305644_nW trzecim numerze wychodzącego w Nowym Jorku „Even Magazine” reprezentuję Warszawę. Piszę o trzech wystawach z poprzedniego roku: „Sporze o odbudowę” w ramach festiwalu „Warszawa w budowie”, „Zaraz po wojnie” w Zachęcie oraz „Majątku” w Królikarni (tę ostatnią recenzowałem wcześniej na łamach „Dwutygodnika”: „Nasze dobra i majątki”); wszystko w kontekście obecnej sytuacji politycznej w Polsce i hasła „Polska w ruinie”. Niestety pismo wychodzi drukiem, więc tekst musiał powstać odpowiednio wcześnie, a sytuacja jest dynamiczna (samo hasło o zrujnowanym kraju zdążyliśmy już zapomnieć). Siłą rzeczy już w momencie druku artykuł jest nieco nieaktualny.

Fragmenty tekstu (początek i koniec) dostępne są na stronie internetowej pisma: evenmagazine.com/iii-warsaw.

Zaraz po

zarazpo3

To rzadka okazja i przyjemność obcować z wystawą tak dobrze zaplanowaną, zaprojektowaną i przygotowaną od strony merytorycznej. Mówię o wystawie „Zaraz po wojnie” w Zachęcie, przygotowanej przez Agnieszkę Szewczyk i Joannę Kordjak. Rzecz dotyczy II wojny światowej, a dokładniej – kilku pierwszych lat po wojnie. Chociaż nie dalej jak przedwczoraj, na wykładzie towarzyszącym wystawie profesor Marcin Zaremba, autor książki „Wielka trwoga”, udowadniał, że wojna się na dobrą sprawę nigdy nie skończyła. „W umysłach trwa do dzisiaj”, mówił. Odziedziczyliśmy po wojnie pewne nawyki kulturowe.

Zaremba opisywał specyficzny dualizm nastrojów po II wojnie światowej: z jednej strony pęd do życia (do zabawy, ale też do prokreacji), z drugiej zaś strony strachu. Sam specjalizuje się w badaniach tego drugiego. Mówił o ogromnej ilości siejących panikę plotek, o powojennej anomii, rozpadzie więzi, przestępczości, strachu przed Armią Czerwoną, ewentualną kolejną wojną światową, o niepewności granic.

Ten dualizm obecny jest w każdej sali wystawy, która zajmuje niemal całe piętro Zachęty. Rozpina się między fotografiami dokumentującymi rzeczywistość i dramatyczne wydarzenia tego okresu a propagandą wizualną, plakatami czy prasą, z których grafik Błażej Pindor wykleja ogromne ścienne kolaże. Gdzieś pomiędzy plasuje się sztuka.

Wchodzimy w dramat. W odkrywanie zbrodni hitlerowskich i całkiem świeże pogromy na Żydach, jak ten w Kielcach, na fotografiach Julii Pirotte. No i ruiny, morze ruin – na zdjęciach, obrazach, rysunkach. Narracja wystawy jest klasyczna. Zniszczenia – odbudowa, trauma – budowanie nowego, ruiny – rozczłonkowane ciała, zwalanie pomników starych – budowanie nowych. Gdy mowa o zniszczeniach i wysiłku budowlanym, „Zaraz po wojnie” pokrywa się ze „Sporem o odbudowę” otwartym w byłym liceum Hoffmanowej w ramach tegorocznej edycji festiwalu „Warszawa w budowie”, chociaż nie znajdziemy tu raczej odniesień do teraźniejszości, poza jedną fotografią Pindora dokumentującą „remont”, czy raczej rozbiórkę Smyka. Wystawa w Zachęcie rozgrywa się raczej na napięciu między ówczesną rzeczywistością a propagandą, rzeczywistością a metaforyką proponowaną przez artystów.

zarazpo2

Sporo tu ciekawych, wybitnych dzieł sztuki, przykładów nie zawsze książkowych. Jak odkryty na nowo Bronisław Linke ze wspaniałym obrazem „Balet” z cyklu „Kamienie krzyczą”. W interesującą dyskusję wchodzą ze sobą Andrzej Wróblewski i Władysław Strzemiński. „Ziemia” Wróblewskiego z 1948 roku, namalowana na białym tle kula składająca się z wielu kolorowych „kafelków”, zaskakująco koresponduje z mozaiką ułożoną z gruzów na podłodze w kolonii WSM na Żoliborzu przez Barbarę i Stanisława Brukalskich, i to dokładnie w tym samym roku. Takich smaczków jest więcej. Obrazy Mariana Bogusza, fotomontaże Stefana Rassalskiego, dokumentacja pierwszej ekspozycji w Muzeum Auschwitz-Birkenau czy odsłonięcia pomnika Żydów walczących w II wojnie światowej – niejedno można tu odkryć. W jednej sali rozbrzmiewa przemówienie Bieruta, w innej – „Nokturn na orkiestrę” Andrzeja Panufnika skomponowany w 1947 roku.

Skoro jesteśmy w latach 40., co jakiś czas słyszymy charakterystyczny tembr głosu lektora Polskiej Kroniki Filmowej. Tę naiwną propagandę dawno nauczyliśmy się brać w nawias, raczej nas śmieszy niż straszy. A jednocześnie wiemy, że wcale tak różowo nie było. Wystawie patronują zresztą dwie książki wydane w ostatnim czasie, właśnie „Wielka trwoga” Zaremby oraz „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej. Nie do końca jednak odnajdziemy tu dramatyczny klimat tych lektur. Złowroga, budząca trwogę rzeczywistość będzie raczej kontrapunktem dla propagandy. Naprzeciwko propagandy antyniemieckiej – zdjęcia z pogromu dokonanego przez Polaków. Obok prototypów powojennego wzornictwa, projektów tkanin i mebli Strzemińskiego – zdjęcia z warszawskich targów, ukazujące nędzę tego okresu. Mam jednak wrażenie, że propaganda dominuje, podkręcona w dodatku przez fotokolaże Pindora.

Gdy już opuszczamy sale bliższe doświadczenia wojny, to napięcie rozpływa się. Fajny dizajn, kino, pocieszne komentarze lektora PKF i robiąca wrażenie Wystawa Ziem Odzyskanych z wieżą z wiader i nowoczesnymi pawilonami projektowanymi m.in. przez Stanisława Zamecznika. „Zaraz po…” przyjmuje perspektywę ku lepszemu, nowemu, chociaż wiemy, że za chwilę nastanie socrealizm. No i wciąż dotyczy tylko Polski i Polaków. Stąd ciągle mamy tu Ziemie Odzyskane oglądane z perspektywy propagandy, ale nie Ziemie Utracone, czy „Dziki Zachód”, o którym czytamy chociażby u Grzebałkowskiej.

zarazpo4

Dzięki tym lekturom oglądamy tę wystawę z inną wiedzą i inną świadomością niż oglądalibyśmy jeszcze kilka lat temu. Odnoszę wręcz wrażenie, że sztuka to za mało. Przypomniało mi się, jak na 7. Biennale w Berlinie Artur Żmijewski zaprosił do współpracy Centrum Przeciwko Wypędzeniom, które zorganizowało w Deutschlandhaus mini-wystawę pamiątek Niemców uciekających przed nadciągają Armią Czerwoną i porzucających swoje domy, by nigdy do nich nie powrócić. Miało to swoją siłę. Przypomniała mi się niedawna wystawa „Majątek” w Królikarni, gdzie m.in. za pomocą ruin i destruktów rzeźb z byłego niemieckiego majątku na Mazurach mogliśmy poczuć atmosferę „zaraz po” po obu stronach frontu.

Rodzaj dysonansu poznawczego w Zachęcie wynika też po części z faktu, że kuratorki zdecydowały się zrobić wystawę nieprzeładowaną informacjami, czytelną, na swój sposób lekką, a bardziej pogłębioną dyskusję przenieść do towarzyszącej ekspozycji publikacji; po części zaś z tego, że to jednak wystawa sztuki czy – nieco szerzej – dotycząca kultury wizualnej i życia intelektualnego, dla którego realia materialne i społeczne to tylko pewien kontekst. Z wystawy nie dowiemy się, jakie panowały nastroje społeczne. Ale poznamy, jaki przekaz otrzymywali Polacy przed seansem w kinie, a nawet, co mogli sobie w kinie obejrzeć (jedną ze ścian pokrywają plakaty filmowe). Taki obraz jest zawsze ułomny, a miejscami niemal nostalgiczny.