Kenya Hara w Poznaniu

W dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej” można przeczytać moją recenzję wystawy Kenya Hary, która tydzień temu otworzyła się w Muzeum Narodowym w Poznaniu. W tekście przyglądam się fenomenowi jego projektowania, marki MUJI, której od dwóch dekad jest dyrektorem artystycznym i temu, co pisze o źródłach japońskiej prostoty:

Popularność MUJI idzie w parze z panującą od lat modą na wszystko co japońskie, zwłaszcza w dziedzinie estetyki. Obecność marki w Polsce jest raczej skromna – to jeden nieduży sklep w Warszawie. W Japonii i wielu krajach Azji MUJI to dzisiaj coś znacznie więcej niż producent artykułów codziennego użytku, ubrań czy mebli. W Pekinie, Shenzhen i Tokio działają już hotele MUJI, firma produkuje nawet całe domy. Dlatego nie dziwi, gdy Hara snuje fantazje, jak wyglądałaby działalność linii lotniczych MUJI czy biur podróży MUJI, gdyby akurat w tę stronę firma postanowiła się rozwijać.

Chodzi tu bowiem przede wszystkim o ideę. „MUJI to puste naczynie”, pisze Hara. Produkty firmy mają pasować do każdego stylu życia, niezależnie od płci czy wieku. Jednocześnie trudno o coś bardziej japońskiego.

Dlatego wystawa jest nie lada gratką dla miłośników Japonii. Hara wielokrotnie podkreśla swoją fascynację kulturą kraju, z którego pochodzi. Nawet gdy bierze na warsztat butelki alkoholi, stara się w nich oddać charakter regionu, w którym są wytwarzane.  

Według Hary japoński minimalizm różni się od zachodniego tym, że nie wynika z racjonalnego poszukiwania funkcjonalnej formy, jak miało to miejsce w zachodnim modernizmie. W swej książce o japońskim designie podkreślał, że japońskie umiarkowanie wynika ze świadomej próby materializacji nicości. Nie tyle więc chodzi o prostotę, co o pustkę czy to, co Japończycy określają słowem kenso (podstawowe, wydajne, zwyczajne).

Gdy na Zachodzie podobne tendencje pojawiły się stosunkowo niedawno, japońska „pustka” ma wielowiekowe tradycje. Hara odnajduje je w filozofii zen czy taoizmie. Estetykę pustki widzi na przykład w ceremonii picia herbaty czy w tradycyjnym dalekowschodnim malarstwie, w którym równie ważną rolę jak to, co namalowane, odgrywają fragmentu pozostawione puste. Podobnie w rozmowie równie ważne co słowa są milczenie i elementy niewerbalne, np. wymowne spojrzenia. A design Hara rozumie właśnie jako metodę komunikacji.

Projekty kuratorskie, książki, plakaty, a nawet kampanie reklamowe tworzone przez Harę ukazują szerokość jego zainteresowań. Po inspiracje potrafi sięgać do czasów prehistorycznych, dawnej kultury Japonii, chętnie podróżuje. Wbrew temu, co moglibyśmy myśleć o designerach, jego ambicją nie jest wcale wymyślanie nowatorskich projektów, lecz poszukiwanie sprawdzonych rozwiązań. Z najbardziej przecenioną we współczesnym designie uważa nowość. Jeśli coś działa, po co to na siłę zmieniać?

CAŁY TEKST DOSTĘPNY NA STRONIE „WYBORCZEJ”.

Chłopcy się uczą, dziewczynki robią selfie

mnp filizanki

Dzięki kampanii promocyjnej „Muzeum? Żebyś wiedział” w ostatnich dniach przypomniało o sobie Muzeum Narodowe w Poznaniu. Szerowane w mediach społecznościowych i dyskutowane w mediach filmiki promocyjne MNP budzą mieszane uczucia. Jedni je chwalą, inni wyśmiewają. W zależności od tego, który z filmików jest na tapecie.

Sam zaskoczony (i zbulwersowany) jednym z nich, zszerowałem go na Facebooku. Oto dwie dziewczyny rozmawiają o chłopaku, który interesuje się rzeźbą. Nie, nie rzeźbą z siłowni, lecz rzeźbą-rzeźbą. Gdy jedna z bohaterek w końcu trafia do muzeum, robi sobie selfie z pośladkami antycznego posągu i dzwoni do kolegi Jacka, by mu powiedzieć, że zakochała się w innym Jacku – Malczewskim. Koślawe dialogi i poziom gry aktorskiej przypomina polskie telenowele.

Ale jest też inny filmik promocyjny MNP. Występuje w nim pęczniejący od mięśni mężczyzna z ogoloną na łyso głową i jego ojciec. Mięśniak pomaga rozwiązać ojcu krzyżówkę. „Krótka broń z rozszerzającą się przy wylocie lufą?”. „Garłacz”, podpowiada. Skąd wie? Bo był w muzeum. „A jakie tam mają filiżanki!” Panowie idą do muzeum oglądać porcelanę.

mnpstraznik

Na koniec każdego z filmików puszcza do nas oko przystojny strażnik. Nie miałbym nic przeciwko, by spotkać takiego w jakimś muzeum.

Nad filmikiem ze strongmanem – miłośnikiem filiżanek rozpływają się internetowe media, a Muzeum Narodowe w Warszawie zszerowało go na swoim Facebooku, gratulując poznańskiemu muzeum kampanii promocyjnej. Bo to filmik autentycznie zabawny i łamiący stereotypy.

Dlaczego kampania MNP jednym się podoba, innym nie? W pierwszym momencie można by powiedzieć, że to problem klasowy, a MNP adresuje swoje filmiki nie do hipsterów i intelektualistów, lecz do osób, które jeszcze do muzeum nie chodzą. Dlatego tym pierwszym nie będzie się podobało, a drugim tak.

mnppupa

Świetnie, że muzeum otwiera się na nową widownię. Lecz nie w tym leży problem. Bo filmiki w ramach tej samej kampanii dzielą lata świetlne. Chodzi o role, jakie grają w nich kobiety, a jakie mężczyźni.

Gdy jeden z filmików karmi się stereotypami jak z żartów o blondynkach (w innym chłopak martwi się, że interesująca go dziewczyna leci na kasę, bo sam myli Moneta z „monetą”), drugi przełamuje stereotypy o łysych mięśniakach.

Dziewczyny wciąż robią selfie i się zakochują, chłopcy zdobywają wiedzę. Jak w podręcznikach, w których to zawsze chłopcy pouczają głupie dziewczynki, bo wiedzą lepiej. Dziewczynki bawią się lalkami, chłopcy – zestawem „Mały chemik”. Dziewczynki chcą być księżniczkami, chłopcy – strażakami lub naukowcami.

Krótko mówiąc, granicą muzealnej promocji, i w ogóle jakiejkolwiek promocji, powinien być seksizm.