Kolekcjonując Comme

comme (3)
Rei Kawakubo (CdG), kolekcja „Ethinc Couture (white)”, wiosna – lato 2002

Rzadko bywam na wystawach mody. Bo też nie ma ich zbyt wiele, zwłaszcza w Polsce, ale temat też nie jest do końca mój. Mam zresztą ambiwalentny stosunek do mody, haute couture, szmerów-bajerów. Dawno straciłem jakąkolwiek pasję do zakupów i staram się po prostu jako tako utrzymywać na powierzchni. Dobrze też wiemy, że ciuchów produkuje się za dużo, a czołowi projektanci kierują swą ofertę często do jednego procenta (rzadziej – klientów H&M). Ale, ale… czy ze sztuką nie jest podobnie? Czy nie oglądamy najchętniej jednego z dziesięciu tysięcy malarzy?

comme (8)
Rei Kawakubo (CdG)

Wystawy modowe, pewnie dlatego że organizuje się je dla najlepszych projektantów i projektantek, to zazwyczaj czysta przyjemność. Pokazują, jak fajną przestrzenią do wizualnych eksperymentów potrafią być ciuchy. Wiele nauczyłem się kiedyś na wystawie YSL, którą widziałem w Seattle.Pewnego razu zdarzyło mi się nawet pójść na wystawę Alexandra McQueena rok przez jej otwarciem – okazało się, że to Victora & Albert zaczęła reklamować i sprzedawać bilety na wystawę ponad rok przed wernisażem. Bo rzeczywiście był to hit, ale nie dane mi było go zobaczyć.

Tymczasem świetna wystawa japońsko-francuskiej marki Comme des Garçons „Collecting Comme” w National Gallery of Victoria (NGV) w Melbourne jest nie tylko za darmo, ale też rozciągnięta na wiele miesięcy. Nikt się na tej fenomenalnej ekspozycji nie tłoczy.

isseymiyakecanberra
Issey Miyake (1989) na tle obrazu Bridget Riley, National Gallery of Australia, Canberra

Z oczywistych powodów muzeum jest w tym momencie zamknięte. Z Marcinem odwiedziliśmy je w styczniu. Generalnie zwiedzając australijskie muzea miałem wrażenie, że mody jest tu więcej niż w innych krajach. W National Gallery of Australia w Canberze w dziale sztuki współczesnej obrazy Pollocka czy Bridget Riley sąsiadują ze strojami Issey Miyake. Co oznacza po prostu, że australijskie muzea sztuki współczesnej modę kolekcjonują. Tymczasem, gdy ostatnio Muzeum Włókiennictwa w Łodzi poświęciło wystawę Jerzemu Antkowiakowi, większość pokazanych sukni pochodziła z jego późnych kolekcji z lat 90. Można by też zadać pytanie: czy którakolwiek polska instytucja wpadła na to, by kupić coś od Tomka Armady?

comme (6)
Rei Kawakubo (CdG), kolekcja „MONSTER”, jesień – zima 2014-2015

Wystawa „Collecting Comme” w NGV to jednak przedsięwzięcie zupełnie innego rozmachu i – jak wskazuje sam tytuł – oparte właśnie na kolekcjonowaniu mody. Historia zresztą sięga lat 70., gdy Japończyk Takamasa Takahashi zaczął ubierać się w uniseksowe ubrania projektowane przez założycielkę Comme des Garçons Rei Kawakubo, luźne i – jak twierdzi – pasujące do jego temperamentu. W 1978 rok kupił pierwsze ciuch marki – bawełniane spodnie w kolorze indygo. Gdy jednak w połowie lat 80. ubrania Comme zaczęły skręcać w kierunku ubrań o bardziej zdefiniowanej płci żeńskiej, Takahashi zaczął je po prostu kolekcjonować. W 1986 kupił dwie pierwsze suknie. Jakiś czas temu całą kolekcję przekazał dla NGV. Stąd właśnie wystawa „Collecting Comme”, na której zbiór Takahashiego uzupełniają dodatkowo wypożyczenia z około czterdziestu innych kolekcji.

comme (9)
Rei Kawakubo (CdG)

Ale nadal ramą tej wystawy jest problem kolekcjonowania mody. Nie byłoby przecież tej ekspozycji, gdyby nie Takamasa Takahashi, który podarował NGV całą swoją kolekcję strojów Rei Kawakubo. Takahashi w wywiadzie udzielonym przy okazji wystawy wspomina, że już jako nastolatek marzył, by zostać projektantem mody jak Kenzo Takada. Nawet studiował tekstylia i tworzenie strojów w Finlandii. Gdy zaraził się Comme, nie od razu myślał o kolekcjonowaniu, jednak już w 1986 roku, po zobaczeniu kolekcji „Bias Cutting” podjął świadomą decyzję: został kolekcjonerem mody.

comme (5)
Rei Kawakubo (CdG), kolekcja „Crush”, wiosna – lato 2013

Za marką Comme des Garçons stoi oczywiście wspomniana już projektantka, Rei Kawakubo, która i tę markę stworzyła, i przez kilka dekad odpowiadała za główne kolekcje, i dobierała sobie współpracowników. Wystawa, gromadząca prawie siedemdziesiąt kreacji, niemal w całości jest poświęcona jej kreacjom. Dzisiaj, po pięćdziesięciu latach pracy, Kawakubo pozostaje jedną z najważniejszych i wizjonerskich projektantek.

W 1981 roku Kawakubo po raz pierwszy pokazała swoją kolekcję w Paryżu. Rok ten uznaje się za datę przełomową – wcześniej Comme był znany głównie wśród wiernych klientów w Japonii. Paryscy krytycy nie poznali się na Kawakubo natychmiast, ale już wtedy mówiono w Paryżu o japońskim najeździe. Pracowali już tu i Kenzo, i Issey Miyake; wcześniej modę wysoką uznawano za zjawisko niemal wyłącznie europejskie.

comme1
Rei Kawakubo (CdG), kolekcja „Holes”, jesień – zima 1982-1983

Na pierwszym paryskim pokazie Kawakubo pokazała słynne „Holes” (Dziury), z przeskalowanymi i celowo zniszczonymi kreacjami. I w tym miejscu, od kolekcji „Holes” zaczyna się też wystawa. W latach 80. W strojach Kawakubo dominowała asymetria i wielowarstwowość, no i czerń. Jednocześnie deseksualizują sylwetkę na rzecz komfortu. Dlatego ten okres w twórczości Kawakubo na wystawie nazywa się „chic punk”.

comme (4)
Junya Watanabe (CdG), kolekcja „Romantic in Black”, jesień – zima 2007-2008

Wystawa składa się z dwóch części, w pierwszej, bardziej linearnej podążą się bardziej za chronologią Comme, druga, jaśniejsza stara się wyjaśnić „logikę” projektantki i jej marki, którą czasem sprowadza się do określeń: konstrukcja i dekonstrukcja (destrukcja). W drugiej części wystawę uzupełniają projekty protegowanych Kawakubo: Junya Watanabe oraz Tao Kurihara.

comme (7)
Tao Kurihara, „Decoration Accident”, jesień – zima 2009-2010

Mówi się, że praktyka Kawakubo znosiła pojęcia smaku czy piękna, zastępując je procesem, strukturą, nierozłącznością mody i anty-mody. Jakby wszelkie konwenanse, także tworzone przez samego siebie, należało w następnym ruchu podważać. Na dobrą sprawę można by potraktować modę, zwłaszcza projekty Kawakubo jako sztukę ciała, nieustanne zmaganie się z figurą ludzką, abstraktowanie jej. W rękach Kawakubo następuje przedefiniowanie relacji między ubraniem i noszącym je ciałem.

comme 11
Rei Kawakubo (CdG)

Opisując projekty Kawakubo często przywołuje się specyficzną filozofię, zakorzenioną w japońskim terminie wabi sabi, oznaczającym przeciwieństwo perfekcyjności, kompletności, stałości. Widać to niemal w każdym stroju na wystawie, ale też w jej aranżacji, czasami sprawiającej wrażenie niewykończonej, ujawniającej backstage.

Oczywiście ta filozofia Comme des Garçons i Kawakubo często owocuje negowaniem urynalnej segregacji (chłopcy na prawo, dziewczynki na lewo), cech genderowych, co jest dziś chyba jedną z najciekawszych cech mody wysokiej. A już w latach 70. było to coś, co zafascynowało młodego Takahashiego.

comme (2)

Tu przypomina się scena z „Pulp Fiction”, w której Ringo (Tim Roth) przywołuje kelnerkę francuskim „Garçon!”, na co ona, nalewając mu kawy, odpowiada ze spokojem: „Garcon znaczy chłopiec”. No właśnie. Uważa się, że nazwa marki pochodzi od popularnej francuskiej piosenki Francoise Hardy zatytułowanej „Tous les garçons et les filles”, w której padają słowa: „Comme les garçons et les filles de mon âge”. Czy sama nazwa nie odbija modowej androgynii i gender-bending, za pionierkę której uznawana jest Kawakubo?

 

UWAGA! Wystawę „Collecting Comme” można obejrzeć na wirtualnej wyciecze, uruchomionej w związku z zamknięciem galerii i koronawirusem.

comme12
Rei Kawakubo (CdG), kolekcja „Body Meets Dress – Dress Meets Body”, wiosna – lato 1997

#postyktorychnienapisalem Nie spotykajcie się z nikim, dzwońcie do siebie. Nie zapominajcie o znajomych i przyjaciołach, zwłaszcza o tych, którzy utknęli sami w domu! No i perfumujcie się! Całusy! #zostanwdomu

Pierwszy poniedziałek maja

4
Scena z filmu „Pierwszy poniedziałek maja”, Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Jeśli dziś pierwszy poniedziałek maja, to w nowojorskim Metropolitan Art Museum odbywa się coroczna gala, nazywana „Superbowl świata mody” lub dosadniej „celebrity extravaganza”. Stoi za nią Anna Wintour, która do muzeum ściąga tłum celebrytów. Nieprzypadkowo dwa tygodnie temu do niektórych kin trafił film „Pierwszy poniedziałek maja” („The First Monday in May”), opowiadający o zeszłorocznej imprezie. W ostatnich latach powstało kilka całkiem niezłych filmów dokumentalnych opowiadających o muzeach od zaplecza: „The Great Museum” Johannesa Holzhausena o Kunsthistorisches Museum w Wiedniu czy trzygodzinny „National Gallery” Fredericka Wisemana o Narodowej Galerii w Londynie. Ci filmowcy skupiali się jednak na cichym życiu muzeum toczącym się często poza wzrokiem zwiedzających.

„Pierwszy poniedziałek maja” w reżyserii Andrew Rossiego opowiada o tym szczególnym dniu, w którym do Met mają dostęp tylko wybrani. Świat sztuki spotyka się tu ze światem mody. Film opowiada równolegle o przygotowaniach do gali i do otwieranej tego samego dnia w muzeum wystawie.

Głównych bohaterów też jest dwoje. Pierwszy, Andrew Bolton, sprawia wrażenie nieco zagubionego i jako kurator Met przygotowuje wystawę „China: Through the Looking Glass”, prezentującej stroje haute couture słynnych projektantów inspirowane kulturą Chin. Drugą bohaterką jest wspominana już Anna Wintour, naczelna amerykańskiego pisma „Vogue”, przezywana czasem „nuclear Wintour” (od nuclear winter). To Wintour jest tour-de-force gali w Met i to jej zdanie liczy się tu najbardziej. Wintour i Bolton reprezentują odmienne style pracy; ona – chropowaty i zdecydowany, on raczej skromnego gryzipiórka i muzealnego dyplomaty. Gdy Wintour dosadnie wyraża swoje opinie i oczekuje, że będą natychmiast wprowadzane w życie, pracownicy muzeum komunikują się w nieco zawoalowany sposób.

Podobnie jak Maryl Streep w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”, tak w dokumencie prawdziwa Wintour nie obywa się bez kawy ze Starbucksa (czy Starbucks jej płaci za paradowanie z ich papierowymi kubkami?). Kurator Andrew Bolton lokuje zaś inny produkt – ubrania projektowane przez jego partnera Thoma Browne, których trójkolorowa metka co jakiś czas gdzieś miga.

3
Andrew Bolton w filmie „Pierwszy poniedziałek maja”, Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Na pierwszy plan zostało wysunięte pytanie – czy moda jest sztuką? Sugeruje się więc, że Wintour i Bolton wspólnym wysiłkiem poszerzają pole sztuki. Tymczasem to wyważanie otwartych drzwi. Za przełomowe podaje się tu wystawy Alexandra McQueena w Victoria&Albert oraz właśnie w Met. W Metropolitan była to jedna najtłumniej odwiedzanych wystawa w historii i kuratorował ją właśnie Bolton.

Film sprytnie łączy wątki przygotowań do gali i do wystawy. By do historii dodać trochę pieprzu, wyciągnięto kilka mini-dramatów, które są chyba codziennością w pracy kuratorów: czas goni, a projekt ekspozycji nie jest jeszcze gotowy; na kilka dni przed otwarciem całe przedsięwzięcie wisi na włosku, bo pojawia się problem z oświetleniem. Na przeszkodzie do sukcesu stoją zaś Chińczycy, którzy woleliby, by przedstawiano ich także z perspektywy współczesnych osiągnięć, a nie tylko tradycji przefiltrowanej przez okulary orientalizmu (Wintour i Bolton odbywają podróż do Pekinu, by promować wystawę), a także pokazywany w nieprzychylnym świetle główny kurator zbiorów azjatyckich Met, który obawia się, że rozbuchany dizajn wystawy zaburzy intelektualny porządek stałej kolekcji.

Wintour mierzy się z listą gości i różnymi wariantami dekoracji. To, co przypomina „chińską restaurację”, skreśla jednym spojrzeniem. Kryzysowa okazuje się też gaża za występ gwiazdy wieczoru Rihanny – w takich sprawach pomaga osobisty telefon od naczelnej „Vogue’a”.

Rzecz w tym, że problemem nie jest moda w muzeum. Problemem jest kultura celebrycka w muzeum, która przychodzi między innymi z kierunku mody i na której w jakimś sensie żeruje też ten film. To o niej opowiada „Pierwszy poniedziałek maja”, a nie o poszerzaniu pola sztuki. To nie tylko wyjątkowe projekty, ale też aura celebryty świeżo zmarłego projektanta decydowały o popularności wystawy McQueena w Met czy Victoria&Albert. Podobnie jest z galą Met. Wielkie amerykańskie muzea potrzebują celebrytów, by zamknąć swoje budżety i biznesplany. Gdy jest to jeden dzień w roku, nie ma wielkiego problemu. Gorzej, gdy kultura celebrycka zaczyna ingerować w program instytucji – tu granicę przekroczyła MoMA, organizując wystawę poświęconą Björk. Nawet trailer „Pierwszego poniedziałku maja” pełen jest przede wszystkim znanych twarzy, które pojawiły się na gali w poprzednim roku – Jennifer Lawrence, Kanye West i Kim Kardashian, Bradley Cooper, Cher, Lady Gaga…

5
Anna Wintour, Andrew Bolton oraz Wendi Murdoch w filmie „Pierwszy poniedziałek maja”, a Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Zaskoczeniem może być fakt, że właściwie nie rozmawia się tu o pieniądzach – poza kryzysem budżetowym związanym z Rihanną (liczby są jednak wypipczane z rozmowy) oraz końcową sumą ponad 12 milionów dolarów, którą gala przyniosła muzeum. Skądinąd wiadomo, że za stolik na imprezie płaci się minimum 175 tysięcy dolarów, a za pojedynczy bilet – 25 tysięcy (ale o tym, kto może liczyć na zaproszenie, osobiście decyduje Wintour). W filmie dowiemy się za to, ile tysięcy róż zużyto na udekorowanie gigantycznej wazy w holu oraz ile przezroczystych plastikowych rurek potrzeba było na zbudowanie sztucznego „bambusowego lasu” na wystawie.

Film niewiele opowiada też o „orientalizowaniu” kultury chińskiej, o pewnej kolonialnej fantazji na temat Chin, która odbija się w strojach słynnych projektantów i która była jednym z wątków wystawy. Gdy Wintour i Boltona pyta o to chińska dziennikarka, prychają w odpowiedzi, że wystawa dotyczy przeszłości Chin.

Dlatego ten film trzeba oglądać „między wierszami”, uważnie, zwracając uwagę na przemilczenia, niedopowiedzenia, analizując grę spojrzeń i potknięcia. Jean Paul Gaultier, oprowadzając po wystawie swoją „muzę” Anne Hathaway, chwali się, jak świetnie zna historię mody, ale nie rozpoznaje strojów chińskiego współczesnego projektanta Guo Pei. To w stroju Guo Pei na czerwonym dywanie na schodach Met pojawia się gwiazda wieczoru Rihanna. Jej iście królewski złoty płaszcz, który podobno powstawał dwa lata, dobrze wypada na zdjęciach, ale musi go za nią nieść kilka osób. Rihanna zgodnie ze scenariuszem wieczoru wypowiada zdanie o spotkaniu kultur i śpiewa piosenkę „Bitch Better Have My Money”.

Gdy Wintour mówi, że „Moda porusza ludzi. Czego więcej oczekiwać od sztuki?”, pewnie można byłoby jej podsunąć parę alternatywnych odpowiedzi. Szkoda, że film nie mówi wiele więcej o samej modzie.