Pierwszy poniedziałek maja

4
Scena z filmu „Pierwszy poniedziałek maja”, Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Jeśli dziś pierwszy poniedziałek maja, to w nowojorskim Metropolitan Art Museum odbywa się coroczna gala, nazywana „Superbowl świata mody” lub dosadniej „celebrity extravaganza”. Stoi za nią Anna Wintour, która do muzeum ściąga tłum celebrytów. Nieprzypadkowo dwa tygodnie temu do niektórych kin trafił film „Pierwszy poniedziałek maja” („The First Monday in May”), opowiadający o zeszłorocznej imprezie. W ostatnich latach powstało kilka całkiem niezłych filmów dokumentalnych opowiadających o muzeach od zaplecza: „The Great Museum” Johannesa Holzhausena o Kunsthistorisches Museum w Wiedniu czy trzygodzinny „National Gallery” Fredericka Wisemana o Narodowej Galerii w Londynie. Ci filmowcy skupiali się jednak na cichym życiu muzeum toczącym się często poza wzrokiem zwiedzających.

„Pierwszy poniedziałek maja” w reżyserii Andrew Rossiego opowiada o tym szczególnym dniu, w którym do Met mają dostęp tylko wybrani. Świat sztuki spotyka się tu ze światem mody. Film opowiada równolegle o przygotowaniach do gali i do otwieranej tego samego dnia w muzeum wystawie.

Głównych bohaterów też jest dwoje. Pierwszy, Andrew Bolton, sprawia wrażenie nieco zagubionego i jako kurator Met przygotowuje wystawę „China: Through the Looking Glass”, prezentującej stroje haute couture słynnych projektantów inspirowane kulturą Chin. Drugą bohaterką jest wspominana już Anna Wintour, naczelna amerykańskiego pisma „Vogue”, przezywana czasem „nuclear Wintour” (od nuclear winter). To Wintour jest tour-de-force gali w Met i to jej zdanie liczy się tu najbardziej. Wintour i Bolton reprezentują odmienne style pracy; ona – chropowaty i zdecydowany, on raczej skromnego gryzipiórka i muzealnego dyplomaty. Gdy Wintour dosadnie wyraża swoje opinie i oczekuje, że będą natychmiast wprowadzane w życie, pracownicy muzeum komunikują się w nieco zawoalowany sposób.

Podobnie jak Maryl Streep w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”, tak w dokumencie prawdziwa Wintour nie obywa się bez kawy ze Starbucksa (czy Starbucks jej płaci za paradowanie z ich papierowymi kubkami?). Kurator Andrew Bolton lokuje zaś inny produkt – ubrania projektowane przez jego partnera Thoma Browne, których trójkolorowa metka co jakiś czas gdzieś miga.

3
Andrew Bolton w filmie „Pierwszy poniedziałek maja”, Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Na pierwszy plan zostało wysunięte pytanie – czy moda jest sztuką? Sugeruje się więc, że Wintour i Bolton wspólnym wysiłkiem poszerzają pole sztuki. Tymczasem to wyważanie otwartych drzwi. Za przełomowe podaje się tu wystawy Alexandra McQueena w Victoria&Albert oraz właśnie w Met. W Metropolitan była to jedna najtłumniej odwiedzanych wystawa w historii i kuratorował ją właśnie Bolton.

Film sprytnie łączy wątki przygotowań do gali i do wystawy. By do historii dodać trochę pieprzu, wyciągnięto kilka mini-dramatów, które są chyba codziennością w pracy kuratorów: czas goni, a projekt ekspozycji nie jest jeszcze gotowy; na kilka dni przed otwarciem całe przedsięwzięcie wisi na włosku, bo pojawia się problem z oświetleniem. Na przeszkodzie do sukcesu stoją zaś Chińczycy, którzy woleliby, by przedstawiano ich także z perspektywy współczesnych osiągnięć, a nie tylko tradycji przefiltrowanej przez okulary orientalizmu (Wintour i Bolton odbywają podróż do Pekinu, by promować wystawę), a także pokazywany w nieprzychylnym świetle główny kurator zbiorów azjatyckich Met, który obawia się, że rozbuchany dizajn wystawy zaburzy intelektualny porządek stałej kolekcji.

Wintour mierzy się z listą gości i różnymi wariantami dekoracji. To, co przypomina „chińską restaurację”, skreśla jednym spojrzeniem. Kryzysowa okazuje się też gaża za występ gwiazdy wieczoru Rihanny – w takich sprawach pomaga osobisty telefon od naczelnej „Vogue’a”.

Rzecz w tym, że problemem nie jest moda w muzeum. Problemem jest kultura celebrycka w muzeum, która przychodzi między innymi z kierunku mody i na której w jakimś sensie żeruje też ten film. To o niej opowiada „Pierwszy poniedziałek maja”, a nie o poszerzaniu pola sztuki. To nie tylko wyjątkowe projekty, ale też aura celebryty świeżo zmarłego projektanta decydowały o popularności wystawy McQueena w Met czy Victoria&Albert. Podobnie jest z galą Met. Wielkie amerykańskie muzea potrzebują celebrytów, by zamknąć swoje budżety i biznesplany. Gdy jest to jeden dzień w roku, nie ma wielkiego problemu. Gorzej, gdy kultura celebrycka zaczyna ingerować w program instytucji – tu granicę przekroczyła MoMA, organizując wystawę poświęconą Björk. Nawet trailer „Pierwszego poniedziałku maja” pełen jest przede wszystkim znanych twarzy, które pojawiły się na gali w poprzednim roku – Jennifer Lawrence, Kanye West i Kim Kardashian, Bradley Cooper, Cher, Lady Gaga…

5
Anna Wintour, Andrew Bolton oraz Wendi Murdoch w filmie „Pierwszy poniedziałek maja”, a Magnolia Pictures release. Photo courtesy of Magnolia Pictures.

Zaskoczeniem może być fakt, że właściwie nie rozmawia się tu o pieniądzach – poza kryzysem budżetowym związanym z Rihanną (liczby są jednak wypipczane z rozmowy) oraz końcową sumą ponad 12 milionów dolarów, którą gala przyniosła muzeum. Skądinąd wiadomo, że za stolik na imprezie płaci się minimum 175 tysięcy dolarów, a za pojedynczy bilet – 25 tysięcy (ale o tym, kto może liczyć na zaproszenie, osobiście decyduje Wintour). W filmie dowiemy się za to, ile tysięcy róż zużyto na udekorowanie gigantycznej wazy w holu oraz ile przezroczystych plastikowych rurek potrzeba było na zbudowanie sztucznego „bambusowego lasu” na wystawie.

Film niewiele opowiada też o „orientalizowaniu” kultury chińskiej, o pewnej kolonialnej fantazji na temat Chin, która odbija się w strojach słynnych projektantów i która była jednym z wątków wystawy. Gdy Wintour i Boltona pyta o to chińska dziennikarka, prychają w odpowiedzi, że wystawa dotyczy przeszłości Chin.

Dlatego ten film trzeba oglądać „między wierszami”, uważnie, zwracając uwagę na przemilczenia, niedopowiedzenia, analizując grę spojrzeń i potknięcia. Jean Paul Gaultier, oprowadzając po wystawie swoją „muzę” Anne Hathaway, chwali się, jak świetnie zna historię mody, ale nie rozpoznaje strojów chińskiego współczesnego projektanta Guo Pei. To w stroju Guo Pei na czerwonym dywanie na schodach Met pojawia się gwiazda wieczoru Rihanna. Jej iście królewski złoty płaszcz, który podobno powstawał dwa lata, dobrze wypada na zdjęciach, ale musi go za nią nieść kilka osób. Rihanna zgodnie ze scenariuszem wieczoru wypowiada zdanie o spotkaniu kultur i śpiewa piosenkę „Bitch Better Have My Money”.

Gdy Wintour mówi, że „Moda porusza ludzi. Czego więcej oczekiwać od sztuki?”, pewnie można byłoby jej podsunąć parę alternatywnych odpowiedzi. Szkoda, że film nie mówi wiele więcej o samej modzie.