Na własne oczy

edatkins1

W 1971 roku amerykański filmowiec Stan Brakhage spędził z kamerą dziesięć dni w prosektorium w Pittsburghu. „Mam problem ze zmierzeniem się z tym materiałem”, mówił później. „Każdej nocy powracają koszmary. Bardziej świadomie niż kiedykolwiek wcześniej boję się umierania. (…) Te ludzkie łupiny, rozdzierane na części, tak bardzo przypominają żywych ludzi, w dodatku są jakimś niedorzecznym skrzyżowaniem sklepowych manekinów i mięsa”.

Film jednak powstał i najlepiej opisują go właśnie słowa samego Brakhage’a – ludzkie łupiny. Nosi tytuł „The Act of Seeing With One’s Own Eyes” („Akt widzenia własnymi oczyma”). Tytuł to bezpośrednie tłumaczenie terminu autopsy, autopsja, sekcja zwłok. Jeszcze przez kilka dni można go oglądać w Schinkel Pavillon w Berlinie.

Ciała na stole prosektoryjnym są rozpruwane, cięte i poddawane innym zabiegom przez patologów w białych kitlach, zazwyczaj w dosyć bliskich kadrach. Kilkukrotnie miałem wrażenie, że w nieco przyspieszonym tempie. Żadnych twarzy patologów, tylko wysysana krew, otwarte klatki piersiowe, wnętrza czaszek. Raz kieszeń lekarskiego fartucha zahacza o róg metalowego prosektoryjnego stołu. Nic o nich nie wiemy – ani o ciałach, ani o lekarzach – nie znamy ich imion, nie domyślamy się nawet, jak stracili życie. Bezimienne ciała, jedno po drugim na 32 minutach obiektywnego, a jednak niezwykle lirycznego filmu. Obrazy powodują, że zbiera ci się na wymioty. I myślisz o tych wszystkich trupach, które widziałeś w życiu.

Ed Atkins, który pokazuje film Bakhage’a jako kurator i autor całego przedsięwzięcia, sam przyznaje, że nie obejrzał go w całości. „Chciałbym w końcu nie tylko po prostu wytrzymać na filmie Brakhage’a, ale też go w pełni docenić”, pisze Atkins w swoich notatkach, opublikowanych w niewielki folderze wystawy. „Tak jak sam Brakhage musiał ostatecznie docenić okropne piękno tej kostnicy, zdolny przejść obok śmierci i przerażenia, abiektu, przeraźliwego spokoju, brutalnego traktowania ciał, a może nawet wychylić się zza kamery i użyć własnego, niezapośredniczonego wzroku”. Brakhage zdradzał bowiem, że nigdy nie czul się tak silnie związany z własną kamerą jak wtedy, gdy kręcił film w prosektorium.

edatkins3

Duże znaczenie ma to, czy najpierw się wystawę ogląda, czy słucha. Ja najpierw oglądałem film, a w drugiej kolejności słuchałem. Pustą, oktagonalną przestrzeń na piętrze wypełniają bowiem dźwięki. Atkins zlecił ich nagranie berlińskiemu kompozytorowi Davidowi Kampowi. To rekwiem złożone ze sztucznych dźwięków, naśladujących to, co dzieje się na filmie Bakhage’a. Kamp wymienia, jak powstały: to jego własny głos na dyktafonie, poszwa kołdry, plastikowa torebka, skórzane buty, piła elektryczna, banany, pomidory, pierś kurczaka, woda w zlewie, nożyce, nóż, strzykawka…

Atkins, który tę wystawę wymyślił, wycofuje się na pozycję kuratora. Gdyby tego nie zrobił, trzeba by ją rozpatrywać w kategoriach artystycznego zawłaszczenia, a nie o to tu chodzi. W gruncie rzeczy pozycja Atkinsa jest bardzo niejasno zdefiniowana. Atkins pisze zresztą, że wystawa wynika z jego pomysłu stworzenia ścieżki dźwiękowej do niemego filmu. Pomysł chodził za nim przez kilka lat, a wynikał z jego własnych animacji, do których tworzy ścieżki dźwiękowe, zazwyczaj z własnym tekstem. Myślał o różnych filmach, ale ostatecznie film Brakhage’a, przecież z wyboru autora wyzbyty dźwięku, okazał się „jedynym możliwym kandydatem do projektu”. Brutalny film i – jak się okazuje – niemal równie brutalne dźwięki pozwalają głębszą refleksję o relacji obrazu i dźwięku.

edatkins2

Ważne, że ścieżka dźwiękowa i sam film nigdy się nie spotkają. Nie jest to więc interwencja w film Brakhage’a, lecz rodzaj nowej całości i eksperymentu. Ja, ponieważ najpierw zobaczyłem film, także na piętrze nie mogłem się wyzwolić od obrazów. A może należałoby powiedzieć – ogólnego wrażenia, wiedzy, co te dźwięki mogą oznaczać, skojarzeń. Bo przecież wiadomo, że te dźwięki są sztuczne, że to tylko te pomidory, kapiące krany i piły elektryczne, które jeśli cokolwiek kroją, to pierś kurczaka.