Jakiś czas temu zajrzałem na chwilę do Kalisza, gdzie promowałem „Patriotę wszechświata”. Udało mi się zobaczyć trochę sztuki, a nawet wpaść do Kościoła Miłosierdzia Bożego (bynajmniej nie po to, żeby się pomodlić, lecz doświadczyć na własne oczy świetnej architektury zaprojektowanej przez Jerzego Kuźmienkę i Andrzeja Fajansa). Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie wizyta w Galerii Tadeusza Kulisiewicza.
Jeśli jakiegoś artystę powinniśmy z Kaliszem kojarzyć, to właśnie Kulisiewicza. Kulisiewicz się po prostu w Kaliszu urodził. Większą część życia spędził w Warszawie, miał pracownię na Mazowieckiej, w czasie wojny spłonął cały jego przedwojenny dorobek. Po wojnie był jednym z najbardziej celebrowanych polskich artystów, uznanym za mistrza rysunku. Przeszedł do historii sztuki przede wszystkim jako autor rysunków dokumentujących ruiny stolicy oraz współpracownik Bertolda Brechta. Dziś jest nieco zapomniany.
W swoim testamencie cały dobytek ze swej pracowni, łącznie z pracami, przekazał rodzinnemu Kaliszowi. Dzięki temu dziś właśnie w Kaliszu, jako oddział Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej, funkcjonuje Galeria Tadeusza Kulisiewicza.
Miałem to szczęście, że oprowadzała mnie po niej Anna Tabaka, która od jakiegoś czasu zajmuje się tym obszernym archiwum i pracami. Właśnie trwa kolejna kuratorowana przez nią wystawa – „Kulisiewicz i Rivera”, dokumentująca związki Kulisiewicza z Meksykiem. Świetnie opracowana merytorycznie, dzięki drobiazgowym badaniom. Ze świadomością historii, ale bez politycznych uprzedzeń. Jeśli organizowano by retrospektywę Kulisiwiecza, ta wystawa mogłaby stanowić jedną z jej sal.
Tytuł, „Kulisiewicz i Rivera”, może jest nieco mylący. Bo żadnych prac meksykańskiego malarza na tej wystawie nie spotkamy. Rivera pojawia się raczej jako przyjaciel Kulisiewicza – na zdjęciach i w wyciągniętych z archiwum dokumentach.
Kulisiewicz, podobnie jak inni polscy artyści, jeździł do zaprzyjaźnionych krajów: Wietnamu czy Chin. Meksykanie odwiedzali go w jego pracowni przy okazji przygotowań do wystawy meksykańskich muralistów w Zachęcie (1955). Ze strony meksykańskiej organizował ją Narodowy Front Sztuk Plastycznych (FNAP), zrzeszający lewicujących artystów i propagujący meksykańską sztukę na świecie. Już podczas prac nad wystawą Kulisiewicz poznał się z historykiem sztuki Ingacio Marquezem Rodilesem, a potem z Rivierą i Siqueirosem. W archiwum Anna Tabaka odnalazła niewielką odręczną notatkę Kulisiewicza o krześle: „Wielu ludzi odwiedzało nasz dom. Na tym krześle siedział Diego Riviera, Siqueiros, Brecht, Helena Weigel [żona Brechta]”.
Niedługo po zachętowskiej wystawie, w 1957 roku, Kulisiewicz sam odwiedził Meksyk, gdzie uczestniczył w wystawach, ponownie spotkał się z Riverą. Kilka miesięcy po powrocie otrzymał list z FNAP, powiadamiający go o śmierci meksykańskiego malarza. Dwa lata później, w 1959 roku miał okazję osobiście złożyć kwiaty na grobie Rivery, a wdowa po malarzu wydała kolację na jego część.
Zwiedzał Meksyk, piramidy w Teotihuacán, półwysep Jukatan, Chichen Itza, ruiny Uxmal, kopalnie srebra w Cuernavaca i Taxco. Swoje wrażenia na bieżąco notował w szkicownikach, których podczas meksykańskich podróży zapełnił aż cztery. Potem na ich postawie powstawały rysunki.
Ale to właśnie szkicowniki, notowane na szybko krajobrazy, egzotyczne rośliny, postacie i scenki, robią na wystawie największe wrażenie. Skończone rysunki charakteryzuje większy syntetyzm formy, prostota. Swe rysunki Kulisiewicz redukowa czasem do kilku kresek, ale tak, by widoczne w nich było jakieś drżenie ręki, może nawet niepewność.
Na wystawie przywołany też zostaje Francisco Goitia, samouk i samotnik. Kulisiewicz notował: „Goitia – jak prorok mieszka nędzniej niż obok mieszkający chłopi. (…) Nic nie chce od życia, tylko to, co ma”. Wreszcie z Meksyku Kulisiewicz przywiózł też sporo pamiątek, które wypełniają gabloty, w tym prekolumbijskie figurki, kilka których otrzymał w prezencie od samego Rivery, jedną zaś od Carlosa Pellicera. Powrócił do nich w latach 70., tworząc na nich podstawie nową serię rysunków.
Ciekawią eksperymenty formalne – w kilku rysunkach jako tło Kulisiewicz wykorzystuje odbitą na papierze gazę. Najlepiej ten efekt wypada w widoku jeziora Patzcuaro z długą łodzią i rybakami w szerokich kapeluszach. Wody jeziora oddają odbite na papierze w niebieskiej farbie kawałki gazy.
Wszystko to trochę trąci myszką. Ale przecież kiedyś – bo dziś już zapomnieliśmy oryginalne znaczenie tego wyrażenia – „trąciło myszką” stare wino. I nawet taki niewielki pokaz, cierpiący na finansowe braki (oprawa dzieł), ujawnia, jaki potencjał kryje się w tym zbiorze. Dla mnie to zachęta, by tu powrócić.