Earthworks

bmorris2.jpg
Robert Morris, bez tytułu (Johnson Pit #30), 1979

Po pierwsze, na żywo doświadcza się tego ciekawiej niż na zdjęciach. Po drugie zdjęcia kłamią, bo padał deszcz.

Ta ogromna dziura w ziemi to najbardziej ukryty (bo zapomniany) skarb Seattle i okolic. Niegdyś żwirownia, a od ponad ćwierćwiecza – jedno z wielkich landartowych dzieł sztuki w Stanach Zjednoczonych. Tyle że większość z nich znajduje się w miejscach trudno dostępnych, na pustyniach czy słonych jeziorach; w Utah, Nevadzie, Arizonie, Nowym Meksyku. Tam się pielgrzymuje. Earthwork Morrisa, czy – jak się czasem mówi – „Johnson Pit #30” znajduje się na przedmieściach Seattle, wystarczy zjechać z ruchliwej autostrady prowadzącej na lotnisko i dalej na południe, do Portland i Kalifornii, by za kilka minut stanąć na krawędzi przepastnej dziury w ziemi obrośniętej trawą. Okolica jest jednak spokojna, wręcz leniwa. Mieszkańcy przyjeżdżają do pracy Roberta Morrisa, by wyprowadzić swoje psy. Jako park jest jednak raczej mało atrakcyjna. Wydaje się bardziej nie-miejscem.

googlemapsearthworks.jpg

Sztuka landartowa, która rozwijała się w Stanach od lat 60., uczestniczyła w procesie „odzyskiwania” obszarów postindustrialnych, takich jak kopalnie odkrywkowe, wysypiska, kamieniołomy. I to jest właśnie ten przypadek.

W sierpniu 1979 roku King County Arts Commission zorganizowała sympozjum „Earthworks: Land Reclamation as Sculpture”. Chodziło o stworzenie nowych narzędzi odzyskiwania terenów zniszczonych przez przemysł i rozrastające się miasto. Cel był więc bardzo konkretny. Artystów zaproszono, by przedstawili propozycje dzieł dla nieużytków. Wytypowano kilkadziesiąt miejsc w okolicy, takich jak wysypisko śmieci, opuszczona stacja lotnictwa wojskowego czy otoczka lotniska Sea-Tac. Johnson Pit, dziura w ziemi po byłej żwirowni, nosiła numer 30 na liście. Propozycję Morrisa, artysty, który miał już na koncie zrealizowane projekty landartowe („Obserwatorium” w Sonsbeek w Holandii oraz „Grand Rapids Project” w Michigan), wybrano do realizacji jako demonstracyjny projekt sympozjum.

Morris na czteroakrowej działce zaprojektował koncentryczne, schodkowe tarasy, na których posadził trawę. Chciał nawiązać do podobnych ziemnych tarasów, znanych z historii i współczesności – antycznych perskich ogrodów, amfiteatrów, kopalni odkrywkowych, autostrad czy pól ryżowych.

img_1887
Robert Morris, bez tytułu (Johnson Pit #30), 1979

Za sympozjum stało przekonanie, że artyści powinni uczestniczyć w projektowaniu systemów infrastruktury czy transportu. Że idee artystów mogą kształtować nasze środowisko, życie społeczne, wpływać na decyzje polityków. Ale Morris podkreślał też, że sztuka może istnieć bez tej utylitarności. Wskazywał raczej na stojące za nią jej ryzyko.

Na północno-zachodniej krawędzi pozostawił ciąg osmolonych pni (do dziś zmył ją deszcz), symbolicznego „lasu”. Pnie przypominały, że kiedyś rosły tu drzewa, wycięte pod żwirownię. Morris zapewniał, że nie jest zadaniem artysty „zamiana dewastacji w inspirację”. Przestrzegał przed tym, by sztuka nie stała się przykrywką dla niszczenia środowiska naturalnego. Paradoksalnie, okazywała się bowiem tańsza i łatwiejsza niż przywrócenie stanu pierwotnego. Dlatego sam nie chciał zacierać poprzemysłowego charakteru działki.

Ciekawe też, że o ile nie zmieniło się znacząco samo dzieło Morrisa, poważnym zmianom uległo jego otoczenie, z bardziej wiejskiego w podmiejskie. Pojawiły się nawet dyskusje, czy by tego terenu nie wykorzystać pod nowe budynki albo miejsce bardziej rekreacyjne, na przykład boisko. W 1994 roku zdecydowano się jednak pracę odnowić, dodano drewniane schodki, które kierują zwiedzających do wnętrza i tym samym zapobiega erozji stoków. Latem w koszeniu trawy pomagają zaś kozy. Takie landartowe dzieło sztuki nie jest łatwe w utrzymaniu.

img_1918
Herbert Bayer, Mill Creek Earthworks Park, 1982

Pokłosiem sympozjum z 1979 roku był też park Mill Creek Earthworks projektu Herberta Bayera, zrealizowany w 1982 roku. Park znajdujący się w Kent pod Seattle dzieli od Johnson Pit jakieś dziesięć minut jazdy samochodem. Bayer, Austriak związany z Bauhausem (tam studiował, a potem wykładał), twórca „Earth Mound” w Aspen w Colorado (1955), w Kent przywiązywał większą wagę niż Morris do utylitarnego charakteru swego przedsięwzięcia. Połączył ze sobą infrastrukturę i sztukę, funkcje parku, tamy ochraniającej przed podtopieniami i modernistyczne dzieło sztuki. Dzięki rozwiązaniom hydrologicznym teren wcześniej regularnie zalewany, zamienił w park dla okolicznych mieszkańców. Nawet jeśli te proste geometryczne formy z trawy i betonu – stożki, kręgi, linie – nie od razu zdradzają, co się za nimi kryje.

Morris wybrnął z postawionego przed artystami zadania zdecydowanie ciekawiej. Mill Creek Earthworks Park starzeje się trochę w stylu Orońska. Jest zbyt przyjemny, prosty, ugrzeczniony. Earthwork Morrisa wymaga pewnego wysiłku, może nawet drażnić czy przeszkadzać. Ale też uwodzi – rozwija się i zmienia w zależności od punktu i perspektywy. Inaczej wygląda, gdy się przejeżdża obok samochodem, inaczej z niewielkiego parkingu, wspaniale ewoluuje podczas spaceru wokół krawędzi oraz na dno dziury.

Morris mówił wszak, że „prostota kształtu niekoniecznie równa się prostocie doświadczenia”.

IMG_1901.jpg
Robert Morris, bez tytułu (Johnson Pit #30), 1979