Dzikie pola

A
Zbigniew Makarewicz, Ernest Niemczyk, „Muzeum Archeologiczne Festung Breslau”, 1970 (detal)

Rzutem na taśmę, kilka słów o wystawie „Dzikie pola” w warszawskiej Zachęcie. Zanim się zamknie.

Wydaje mi się niesprawiedliwe sprowadzanie tej ogromnej, gęstej ekspozycji do roli promocji Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury czy Muzeum Współczesnego Wrocław, które wystawę przygotowało. To przede wszystkim wystawa historyczna. Wchodzimy w lata 60., wychodzimy – dzisiaj. Sporo tu ważnych, ciekawych prac. Jest się nad czym pochylić. Wrocławskie środowisko odegrało w przeszłości niebagatelną rolę w historii polskiej sztuki (podkreślę: w przeszłości). I to widać.

Zresztą należy wkład MWW docenić. Muzeum działa w okrągłym poniemieckim bunkrze nieco poza centrum Wrocławia. To siedziba tymczasowa, ale nic na razie nie wskazuje na to, by nowy budynek miał wkrótce powstać. Dyrektorka Dorota Monkiewicz i zespół kuratorów systematycznie badają jednak środowisko artystów, które zrodziło się w mieście po wojnie, organizują tematyczne wystawy i opracowują archiwa. Jest to więc nie tylko instytucja wystawiennicza, ale też badawcza. „Dzikie pola” podsumowują kilka lat tej aktywności. W Zachęcie wystarczyło ułożyć pokazywany wcześniej we Wrocławiu materiał w dłuższą narrację.

Od momentu otwarcia swej tymczasowej siedziby Muzeum wpisywało też swe działania i sztukę Wrocławia w szeroką perspektywę historyczną – Wrocław to największe miasto na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Pierwszym gestem nowej wrocławskiej instytucji było wydanie jednodniówki o Festung Breslau (otwarcie MWW komentowałem w „Dwutygodniku”). Przypomniano w niej moment, w którym Breslau stał się Wrocławiem. Potem przyjechali tu Polacy. Ten sam moment, z obu stron frontu, świetnie opisała w swojej najnowszej książce Magdalena Grzebałkowska.

Historyczny kontekst został też zaznaczony na wystawie w Zachęcie, chociaż uległ tu pewnemu rozproszeniu. Jedna z najciekawszych prac „Dzikich pól” dotyczy płytkiej archeologii – Zbigniew Makarewicz i Ernest Niemczyk podczas sympozjum Wrocław ’70 zaproponowali wykopki, sprawdzenie, co we Wrocławiu kryje się pod ziemią. Można się łatwo domyślić co. Widzimy zresztą próbkę takich poszukiwań. Artyści ujawniali więc to, co w tamtym latach było skrzętnie ukrywane – niemiecką przeszłość miasta. Gdyby udało się wtedy zrealizować ich pomysł, być może pewne rzeczy już dawno mielibyśmy przerobione.

B

Ale „Dzikie pola” to wystawa nierówna, pełna urywających się wątków. Jakby tych kilku lat prężnej działalności Muzeum nie potrafiono przełożyć na formułę dużej, przekrojowej wystawy o historycznym korzeniu. Rzeczy mniej ważne mieszają się z ważnymi, słabe z wybitnymi. Ambicja pokazania wszystkiego i okraszenia całości współczesnymi pracami spowodowała, że gdzieś po drodze gubi się myśl wiodąca, a czołowe postacie wrocławskiej sceny, jak Ludwiński, Grotowski, Jurkiewicz pozostają w cieniu. Najciekawsze momenty wystawy to poezja konkretna, Sympozjum Plastyczne Wrocław ’70 oraz sala, w której przypomniano zorganizowaną staraniem Natalii LL międzynarodową wystawę „Sztuka kobiet”.

Dla jasności należałoby chyba przesunąć granice – tym razem czasowe. Jeśli mowa o tym, że Wrocław po wojnie odradzał się jako nowe miasto, najlepiej uzmysłowiłoby to pokazanie, jak wyglądało tam niemieckie życie kulturalne przed wojną, a przynajmniej niemieckiej kultury materialnej, która przecież we Wrocławiu jest obecna (na czele ze wspomnianym bunkrem-muzeum). To byłby gest otwierający jakąś dyskusję. Znowu bowiem dowiadujemy się, że Wrocław leży na Ziemiach Odzyskanych, ale towarzyszy temu głównie narzekanie, że miasto było traktowane po macoszemu przez władze PRL (tradycyjne wywożenie cegły, opóźnienia w odbudowie), a nowi mieszkańcy długo nie czuli się gospodarzami z prawdziwego zdarzenia. Niemcy to wciąż nieobecne duchy.

Do tego trudny, nieprzepracowany jeszcze temat Ziem Odzyskanych pokazuje się tu w sposób zupełnie nieczytelny, pracami Allana Sekuli, który fotografował amerykańską bazę wojskową w Kiejkutach (Mazury), czy fotografią Rineke Dijkstry, która w 1992 roku sfotografowała polskie dzieci na plaży w Kołobrzegu (Pomorze Zachodnie). To świetne prace, ale do dyskusji o historycznym balaście Wrocławia nic nie wnoszą. Ich obecności widz nie potrafi sobie niczym wytłumaczyć, poza faktem, że pochodzą z kolekcji Muzeum Współczesnego.

Takie operacje stały się jednak kuratorską manierą, mało dziś historycznych wystaw bez „interwencji”. Kuratorzy nie zauważają, jak trudny do przeprowadzenia to zabieg, jak łatwo o banał. Na „Dzikich polach” chyba należałoby jednak zrezygnować z komentowania dzieł historycznych pracami współczesnych twórców. Te pierwsze same się świetnie obronią i nie potrzebują wątpliwych podpórek. A rezygnacja z tych drugich zwolniłaby nieco miejsca, by pełniej opisać niektóre zjawiska. Gdyby usunąć z wystawy prace Sekuli, Daniela Malone’a, Laury Paweli na niczym by „Dzikie pola” nie straciły, a zyskały na klarowności.

C
Przykład tego, jak nie pokazywać sztuki lat 80.

Być może należałoby też zamknąć narrację nieco wcześniej (naturalną cezurą jest rok 1989), zamiast ciągnąć ją do dnia dzisiejszego. Końcówka wystawy z pracami artystów współcześnie tworzących we Wrocławiu to najsłabszy punkt programu. Blado wypadają też lata 80. i nie pomogło wymalowanie poświęconych im sal czarną farbą. To, co było „dzikie”, zamknięto tu w ramkach. Nieproporcjonalnie dużo miejsca zajmuje zaś dokumentacja performatywnych koncertów zespołu Kormorany, który reprezentowany jest na wystawie obszerniej niż jakikolwiek artysta. W innym miejscu Jerzy Grotowski został ledwie liźnięty. Ale całkiem sporo miejsca poświęcono „wrocławskiej szkole plakatu”. To co ważne i wyjątkowe, gubi się w natłoku różnych zjawisk.

Wystawa zdradza ambicje ogarnięcia wszystkiego. Pierwsze skrzypce wiodą sztuki wizualne, ale jest i kącik architektury, i kącik teatru, korytarzyk poświęcony wytwórni filmowej. Każdy segment ma osobnego kuratora. Stąd wrażenie rozbicia wystawy na wiele części oraz opinia krytyków, że miasto napina się jak może, by się pochwalić – „Mamy!”.

Jest pewne stare polskie przysłowie o sześciu kucharkach. Jako wieloskładnikowa zupa „Dzikie pola” również trącą nadmiarem przypraw. Jakby na wystawie ścierały się różnego rodzaju ambicje. Jakby zbyt dużo chciano tu wygrać. I zaznaczyć różnorodność, i ciągłość, i historyczne konteksty, i (rzekomą) dynamikę współczesnej sceny. Prace historyczne pogodzić ze współczesnymi. Krótko mówiąc, wystawie zabrakło szerokiego, spajającego spojrzenia.