Wernisaż miesiąca

rozdzielnia
Tobiasz Kenio, „Rozdzielnia”, 2018

Dzień zapowiadał się jak co dzień, nie licząc faktu, że z Bałtyku wyłowiono dwie martwe foki z cegłami u szyi. Około południa nastąpiło jednak małe facebookowe poruszenie: wieczorem „prawdziwy wernisaż prawdziwej sztuki”! Czyja to sztuka? Jeszcze nie wiadomo. Ale kurator Ryszard Czubak gwarantuje odpowiedni poziom wydarzenia, do tego miejsce wystawy jest nie byle jakie, bo jest nim siedziba stowarzyszenia aktorskiego. No i „wino za darmo, dużo wina”. A tego wernisażu próżno by szukać w cotygodniowych zapowiedziach „Szumu”!

Tylko Tomka boli głowa, a Patryk leczy zęba. Kasia sugeruje połknięcie tabletki.

Spóźniam się trochę, ale jak donosi Wiktor już z wystawy, „jest parno”. Prawie dwie godziny spóźnia się też kurator; ponoć do ostatniej chwili dobierał detale garderoby. Ale wszyscy cierpliwie czekają na Rysię z recitalem, by w końcu mogły wybrzmieć i „Ave Maria”, i „Che bella cosa…”

Bo główny bohater, Tobiasz Kenio, jest człowiekiem renesansu – lekarzem, śpiewakiem operowym i malarzem. Wachlarz jego malarskiego repertuaru też jest szeroki: realizm, abstrakcja geometryczna, taszyzm z domieszką późnego Richtera. Zachwycają niecodzienne rozwiązania wystawiennicze. Wystawą jest niewielka scena. Niektóre obrazy stoją oparte o kotarę, inne leżą bezpośrednio na scenie, która swobodnie przechodzi w zastawiony trunkami i jadłem stół. Niezbędne okazuje się też pianino.

Obraz z fragmentem ściany pokrytej kafelkami, czerwoną poręczą i fantazyjnie skręconymi schodkami wygląda dziwnie znajomo. Stałym bywalcom łatwo rozpoznać na nim wąskie zejście do ubikacji w kawiarni Amatorska. Widok ten powoduje, że wszystkim robi się trochę cieplej na sercu. Obraz nosi tytuł „Rozdzielnia”.

Ale wystawę uzupełniają też dzieła dwóch innych artystów, których nazwisk nie zdążyłem zanotować. Jedno z płócien, to w ejtisowy wzór, z naklejonymi sreberkami, zaskakuje tytułem: „Dziewice i prawiczki” (według innej wersji „Dziewice i raciczki”). O sole mio!

wystawaspatif

Libacyjno-recitalowa atmosfera high life’u i bon tonu („Niech żyje bal”) sprawia, że trudno mi tu dłużej wytrzymać, tym bardziej, że artysta całuje mnie po rękach, zachwycony moją urodą (?). Tuż przed wyjściem wpadający w oko Wiktor pokazuje jednak na „Rozdzielnię” palcem, że mu się podoba, a za komplement dostaje od artysty obraz w prezencie. Zresztą inne obrazy szybko rozchodzą się w podobny sposób, więc wystawa kończy się wraz z wernisażem.

„Rozdzielnia” rozpoczyna miejską peregrynację pod pachą Wiktora, ale – jak się okazuje – ponoć i niejeden Kantor podróżował po Warszawie autobusem w plastikowej reklamówce.

Na dłużej obraz zatrzymuje się oczywiście w samej Amatorskiej. Pani Kasia wychodzi zza baru, by przyjrzeć się z bliska. Na znajomy widok przeniesiony na płótno cmoka z uznaniem. Artysta, bo do Amatorskiej przenosi się też cały wernisaż, wyśpiewuje jeszcze operowo „Mazurek Dąbrowskiego”. Obraz zostaje więc namaszczony i trafia do domu nad ranem.