Warszawa w Budowie 2016

wwb2016.jpg

Zeszłoroczny festiwal Warszawa w Budowie komentowałem tu, na blogu, tuż po otwarciu – jak mało która impreza wystawa „Spór o odbudowę” wpisywała się wówczas w aktualne debaty i wydobywała palące problemy stolicy. W tym roku recenzuję wystawę „We własnym domu” na łamach „Gazety Wyborczej” – w drukowanej gazecie redakcja zatytułowała mój tekst „Czemu godzimy się na bylejakość”. I coś w tym tytule jest. Po opisie nowych polskich dworków i modernistycznych willi dla bogaczy (oraz nawiązujących do nich prac i dokumentacji), konstatuję:

„Mieszkaniowa codzienność nie wygląda ani szlachecko, ani awangardowo, o czym przypominają makiety różnych typów mieszkań – od zamkniętych osiedli, przez kamienice, mieszkania socjalne, po kontener. Ten nietrzymający żadnych standardów nowy typ domu to odpowiedź niektórych polskich gmin na problem braku lokali dla eksmitowanych.

Nowe osiedla to z kolei niefunkcjonalne rozkłady mieszkań, niedoświetlone pokoje, nadmierne zagęszczenie budynków, brak szkół, sklepów i zieleni. Dla deweloperów liczy się metraż, PUM (powierzchnia użytkowa mieszkalna), w końcu to od metra im się płaci. Dlatego dzisiejszą architekturą mieszkaniową ochrzczono jako „pumizm”. O prestiżu osiedli decyduje ogrodzenie – za wysokim płotem mają się kryć porządek, wyższy standard i bezpieczeństwo.

Architekt Andrzej Bulanda zwraca uwagę na to, że w kontraście do tych nowych „fajerwerków”, szlachetnego rysu nabiera prosta, dobrze zaprojektowana architektura z lat 60. Deweloperzy oferują pokoleniu dożywotnich kredytobiorców domy sztampowe, o niskim standardzie. Do tego wszelkie mniej konwencjonalne rozwiązania uznawane są za awangardowe i mają odpowiednio wysoką ceną.”